Chata Mychajła Tafijczuka, ostatnia w osadzie, położona jest wysoko w górach. Otoczona starymi drzewami owocowymi. Za sadem już tylko majestatyczny las i połoniny. Dojechać tutaj można jedynie stokówką – wąską gliniano-kamienną drogą, trawersem wykopanym w zboczu. Warto jednak podjąć trud, aby zobaczyć ostatnie prawdziwe huculskie, ręcznie wykonane instrumenty i usłyszeć ich dźwięk.
Mychajło Tafijczuk ma 84 lata. Konstrukcją, wykonaniem instrumentów i grą na nich para się niemal od 70 lat. Wszyscy w okolicy go znają. Na pytanie o niego natychmiast kierują do Bukowca – wioski położonej na wysokich stokach Czarnohory. Mychajło tutaj się urodził, tutaj spędził całe życie i tutaj chce umrzeć. – To mój raj na ziemi – mówi z uśmiechem, patrząc niczym Bóg z góry na wioskowe zabudowania w dolinie.
– Nikt mnie nie uczył gry – wyznaje. – Matka kupiła mi flet na bazarze, kiedy miałem 6 lat. Dźwięki, które wydawał, drażniły mnie. Zrobiłem więc mój pierwszy flet – sopiłkę z gałęzi czarnego bzu na pięć otworów. Gram na niej do dzisiaj.
Mychajło skończył jedynie trzy klasy szkoły powszechnej, ale były to bardzo solidne trzy lata. Podczas nauki nie rozstawał się ze swoim fletem. Mając lat siedem, po raz pierwszy trzymał w dłoniach skrzypce. Nastroił je i po prostu zaczął grać.
– Nie uczyłem się nigdy muzyki – mówi. – Nie wiem, skąd umiałem posługiwać się instrumentami. Tak mi to jakoś podarował Bóg.
Na weselach podglądał instrumenty grajków, a potem w domu próbował je sam zrobić.
– Kiedy skończyłem 12 lat, zrobiłem pierwsze skrzypce – wyznaje – potem przyszła kolej na trombity i bębny. Narzędzia i formy do wyginania drewna robiłem sam. Było łatwiej, bo wcześniej terminowałem, a potem pracowałem przez wiele lat w kuźni – pokazuje spracowane dłonie. Do pracy poszedłem, jak miałem lat 14. Pracowałem w kuźni kołchozowej. Robiłem pługi, wozy konne, podkowy. Sam podkuwałem też konie.
Mówi, że kowalstwo to piękny zawód, któremu pozostał wierny do emerytury. Jednocześnie produkował instrumenty. To była pasja i dodatkowe źródło dochodów płynące z ich sprzedaży dla wiejskich muzykantów.
W wieku lat 20 skonstruował pierwsze, własne cymbały. – To była skomplikowana i czasochłonna robota – wspomina. – Potem przyszła kolej na dudy z miechem wykonanym z koźlej skóry, tak jak robiono to przed stu laty.
Jak się okazuje, sztuka wytwarzania dud przetrwała na Ukrainie jedynie na Huculszczyźnie. A dzisiaj wykonuje je jeszcze w tradycyjny sposób tylko Mychajło.
– Z dudami to była dłuższa historia – opowiada mężczyzna. – Miałem może 24 lata, kiedy na rynku w Kołomyi zobaczyłem starego Hucuła grającego na dudach. Okazało się, że zrobił je sam. Zapytałem, czy zrobiłby taki instrument dla mnie. Zgodził się. Miech zrobił z koziej skóry wypełnionej prawdziwą wełną. Powiedział, że o dudy trzeba dbać i grać na nich często, bo inaczej wyschną i wtedy można je jedynie wyrzucić.
Mychajło odebrał dudy i przez pół roku codziennie grał na nich, aż opanował tę sztukę do perfekcji.
– Dudy na Huculszczyźnie towarzyszyły zawsze ważnym wydarzeniom – podkreśla – weselom, pogrzebom i świątecznym uroczystościom. Grali też na nich pasterze na połoninach. Nie wiem dlaczego, ale na dudach mogli grać tylko mężczyźni – opowiada.
Tafijczuk wyrabiał też tradycyjnym sposobem liry – instrumenty skomplikowane i trudne do wykonania.
– Pierwszą lirę zrobiłem, jak miałem 60 lat – wspomina, jednocześnie kładąc na kolana instrument i kręcąc korbą, zagrał starą, zapomnianą już pewnie gdzie indziej melodię.
Przed laty mężczyzna założył kapelę grającą na instrumentach jego produkcji. Rodzina Tafijczuków – bo taka była estradowa nazwa zespołu, składała się z jego synów: Jury, Dymitra, Mykoły oraz córki Hanny. Żadne z dzieci nie uczyło się w szkole muzycznej. Talent odziedziczyły po ojcu.
– To dzięki opatrzności – „winą” za utalentowane dzieci Mychajło obarcza Boga. – Jeśli masz Huculszczyznę i jej muzykę w sercu, to wszystko się uda – mówi z przekonaniem.
Kapela Tafijczuków zyskiwała popularność nie tylko na miejscowych weselach. W posiadaniu rodziny są płyty nagrywane w Polsce. Debiutowali w roku 1993 we Francji płytą z nagraniami muzyki folkowej „Musiques Traditionnelles Ukraine”.
– Przez pięć lat występowaliśmy w Polsce – wspomina Mychajło – Koncertowaliśmy też w Niemczech i USA. W Ameryce chcieli, abym został na stałe. Ale Hucuł daleko od gór uschnąłby z tęsknoty – mówi, patrząc z nieukrywanym podziwem na góry po drugiej stronie doliny.
Z żalem wyznaje jednak, że jest ostatnim Hucułem, który potrafi robić tradycyjne instrumenty. I chociaż jeden z synów umie zrobić cymbały, a drugi trombity, to nie opanowali jednak tej sztuki tak perfekcyjne jak ich ojciec.
Nadzieja ocalenia choć części tego dziedzictwa pozostaje w pasjonatach muzyki i starych tekstów huculskich. Do nich należeli Ostap Kostiuk ze Lwowa i Wiktor Łewyćkyj z Iwano-Frankiwska, którzy brali lekcje muzyki u Mychajły i spisywali stare teksty utworów muzycznych.
– Czy coś zostanie z mojej muzyki i życia pełnego pracy będącej pasją i miłością? – To pytanie zadawane przez Mychajłę pewnie pozostanie bez odpowiedzi.
Tekst i zdjęcia ATK
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!