Imigranci nie wierzą w kunikaty o niebezpieczeństwie wyjazdu na Zachód przez Białoruś. Wolą wierzyć, że informacje o przypadkach śmierci imigrantów na granicy to fake newsy kolportowane przez władze w ich krajów, by nie wyjeżdżali.
Mężczyzna około 50 lat. W swojej ojczyźnie, Syrii, pracował jako nauczyciel języka angielskiego. Ma żonę i dwoje małych dzieci. Zostawił rodzinę i na własną rękę próbował przedostać się do Europy. Ma przy sobie średniej wielkości plecak, małą walizkę i torbę. Podróżował sam, bez rodziny i przyjaciół.
Z zastrzeżeniem pozostania anonimowym, swoją historię opowiedział białoruskiej sekcji Radia Svaboda;
Mężczyzna mówi, że informacje o tym, że przez Białoruś można łatwo dostać się do Europy, zaczęły krążyć w Syrii, jakieś dwa, trzy miesiące temu w sieciach społecznościowych. Jak twierdzi, nie miał pojęcia, że wyprawa po lepsze życie jest niebezpieczna.
„Nie możemy legalnie pojechać do Europy, nie dają nam wiz” – mówi mężczyzna. – I nagle syryjskie centra turystyczne (prawdopodobnie w porozumieniu z Białorusią) zaczęły świadczyć odpowiednie usługi – lotu na Białoruś”. I to w trybie ekspresowym.
Jak twierdzi Syryjczyk, od momentu wykonania telefonu do agencji do wylotu na Białoruś minęło około 10 dni – w tym czasie zostały przygotowane wszystkie dokumenty: wiza, zaproszenie, ubezpieczenie. Mężczyzna zapłacił trzy tysiące dolarów za wszystkie usługi i bilet. Po wejściu na pokład spotkał 70-letniego rodaka, który za podróż zapłacił 6 tys. dolarów. Nie wiadomo, dlaczego różnica w cenie była tak duża.
Na pytanie, dlaczego zdecydował się na emigrację, Syryjczyk odpowiada o złej sytuacji gospodarczej w całym kraju.
Jest nauczycielem, zarabia 40 dolarów miesięcznie. Po pracy jeździł swoim starym samochodem jako taksówkarz, co przynosiło mu około 75 dolarów miesięcznie. W jego ojczyźnie ludzie zazwyczaj mają dwa lub trzy etaty jednocześnie, podejmują się każdej pracy fizycznej, pracują na pół etatu w prywatnych firmach. Na pytanie, ile pieniędzy potrzebuje jego rodzina, aby normalnie żyć, odpowiedział, że minimum 700 dolarów.
„Po prostu nie stać mnie na wiele dla mojej rodziny. Starcza nam tylko na najbardziej podstawowe artykuły spożywcze. Każdemu jest bardzo trudno utrzymać rodzinę, dzieci” – tłumaczy przez łzy mężczyzna.
Drugim powodem emigracji jest to, że chciałby żyć w spokojnym kraju. „Tam, gdzie mieszkam, toczą się nieustanne działania wojenne” – mówi Syryjczyk.
Skąd rodzina wzięła trzy tysiące dolarów przy pensji męża wynoszącej 100 dolarów? Mężczyzna wyjaśnia, że sprzedali biżuterię żony.
„Inni sprzedają samochody, niektórzy sprzedają mieszkania, działki, żeby zapłacić za podróż. Przyjeżdżają nie tylko Syryjczycy – są też Afgańczycy, Irakijczycy, Algierczycy, Egipcjanie” – wylicza.
Agencja turystyczna w jego rodzinnym kraju zapewniła mężczyznę, że bez problemu dostanie się do Europy. Syryjczyk powiedział, że przedstawiciele biura podróży mieli się z nim spotkać na lotnisku w Mińsku. Nikt jednak na niego nie czekał. Kiedy mężczyzna skontaktował się ze swoim biurem podróży, powiedziano mu, że ktoś po niego wyszedł, ale nie doczekawszy się odszedł; „To było kłamstwo”, mówi migrant.
Mężczyzna dotarł do Grodna własnymi siłami, zameldował się w hotelu. Rozmawiał tam z innymi migrantami, którzy przyjechali na Białoruś wcześniej i bezskutecznie próbowali przekroczyć granicę.
Według Syryjczyka byli oni sami, bez opieki. Na granicy błądzili po lesie, nie wiedzieli gdzie iść, zamarzali, niektórzy wpadali w zimne bagno. Kiedy skończyło im się jedzenie, woda i baterie w telefonach, wrócili do miasta i planowali kolejną wyprawę na granicę.
Jego nowy 70-letni znajomy kazał się zawieźć taksówką za granicę i pokazał mu na mapie punkt w pobliżu wsi Nieżbodicze, rejon Świsłocz, obwód grodzieński. Stamtąd do Polski jest około godziny drogi pieszo. Obiecano mu, że ktoś będzie tam na niego czekać. Stary człowiek nie obawiał się trudności – jego syn już wyjechał do Niemiec. Nie wiadomo, jak zakończyła się podróż starszego Syryjczyka.
„W Syrii uważają, że śmierć migrantów na granicy to fake news”.
Po wysłuchaniu historii innych migrantów, mężczyzna zdecydował, że nie będzie ryzykował życia i wróci do domu.
„Ponieważ szanuję siebie” – mówi.
O tym, co naprawdę dzieje się na granicy białorusko – polskiej, dowiedział się dopiero na Białorusi. Zapytany o to, czy nie czytał o co najmniej kilku przypadkach śmierci migrantów na granicy, o grupach ludzi, którzy utknęli między Białorusią i granicą UE, żyją pod gołym niebem już od około miesiąca, mężczyzna odpowiedział, że w Syrii uważa się, że to fajk, że propaganda celowo pisze takie artykuły, żeby ludzie nie wyjeżdżali z kraju już po lepsze życie.
„Znam wielu ludzi, którzy nadal będą tu latać. Wrócę do domu, zniechęcę ich i powiem im, co się dzieje w rzeczywistości” – mówi Syryjczyk.
Mężczyzna nie chciał zostać na Białorusi, ponieważ uważa, że władze nie mają nic do zaoferowania uchodźcom takim jak on.
Doświadczył też nieprzychylnej postawy Białorusinów. Prawie nikt mu nie pomógł, gdy prosił o pomoc, niektórzy nawet nie chcieli słuchać, inni nie rozumieli języka angielskiego.
„Czuję, że jestem tu nikim, pustym miejscem. Ludzie dziwnie na mnie patrzą. Niektórzy nie dali mi nawet szansy na zadanie pytania. A ja jestem człowiekiem. Jestem człowiekiem” – mówi Syryjczyk.
Na Białorusi przebywał tydzień.
Ostatnie kilka dni spędził na lotnisku, próbując zorganizować pieniądze na bilet powrotny.
W momencie publikacji mężczyzna miał już dolecieć ć do domu do Damaszku z dwoma przesiadkami w Dubaju i Bejrucie.
oprac. ba za svaboda.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!