Wedle relacji trzy bolszewickie samoloty swoimi karabinami maszynowymi zgotowały obrońcom istną rzeź. Polacy zostali okrążeni i bili się do końca. Zostali rozbici w walce wręcz. Umierali z okrzykiem: Niech żyje Polska! Niech żyje Lwów! – pisze prof. Wiesław Jan Wysocki w książce „Zadwórze 1920”
– A w co wierzysz?
W Polskę wierzę!
– Coś ty dla niej?
Wdzięczne dziecię!
– Coś jej winien?
Oddać życie!
Władysław Bełza,
Katechizm polskiego dziecka
16 sierpnia I batalion 54. pp (ok. 350 żołnierzy i oficerów) został zaatakowany pod Zadwórzem przez formacje 6. Kaukaskiej Dywizji Konnej dowodzonej przez Josifa Rodionowicza Apanasenkę (1890–1943), wchodzącej w skład I Armii Konnej Siemiona Budionnego, złożonej głównie z Kozaków kubańskich, i został rozbity. Jego resztki wzdłuż linii kolejowej dotarły do Lwowa. Następnego dnia dramat powtórzył się z jeszcze tragiczniejszym finałem.
Détachement dowodzony przez kpt. Bolesława Zajączkowskiego 16 sierpnia znalazł się na dalekim przedpolu metropolii lwowskiej. Maszerował na Kutkorz, pacyfikując grupy maruderów bolszewickich. Po połączeniu się z jazdą rtm. Tadeusza Krynickiego zdecydowano na postój w Kutkorzy, ale miejscowość była złupiona i spalona przez bolszewików, a ludność wymordowana. Mimo że od Krasnego dochodziły odgłosy wybuchów, co oznaczało obecność wroga, zdecydowano rozdzielić siły, które łącznie liczyły niemal 1000 szabel i bagnetów. Kawaleria pod komendą rtm. Krynickiego skierowała się na południe, w stronę Glinian, natomiast batalion piechoty złożony z lwowskich ochotników (trzy kompanie: 1. kpt. Krzysztofa Obertyńskiego, 2. kpt. Jana Demetera i 3. pchor. Władysława Gettmanna wraz z pododdziałem karabinów maszynowych ppor. Antoniego Dawidowicza) pod osobistym dowództwem Zajączkowskiego, najkrótszą drogą wzdłuż toru kolejowego Lwów–Tarnopol–Kijów odmaszerował w kierunku Zadwórza. Nie do końca wyjaśnione są okoliczności tej decyzji dowódcy oddziału. Jego zamiarem było ponowne połączenie piechoty i jazdy i wspólne dotarcie do Lwowa.
Zaświtał pamiętny ranek 17 sierpnia roku 1920.
Dopiero szarzało, mgła podnosiła się z łanów
– wspominał Seweryn Faliński (Feliński), żołnierz détahementu
Kilkugodzinny sen wzmocnił siły, ochoczo wstaliśmy z legowisk w stertach słomy. Z oddali dochodził głuchy, przerywany huk dział. Front się załamał – ostatnia reduta polskiej obrony, rzeka Bug pękła zupełnie…
Droga wiodła wzdłuż niezżętych łanów zbóż i aby nie niszczyć przyszłych plonów, dowódcy zdecydowali o dalszym marszu nasypem kolejowym. Kapitan Zajączkowski postanowił zająć stację Zadwórze. Zaraz po wyruszeniu napotkano drezynę, którą wykorzystano jako improwizowane ruchome stanowisko dla dwóch karabinów maszynowych.
Na podejściu do Zadwórza maszerujący w upale batalion lwowskich ochotników około godziny 12 został ostrzelany przez bolszewicką artylerię i broń maszynową od strony stacji, pobliskiego wzgórza oraz lasu (za nim znajdowała się wieś Zadwórze). Kapitan Zajączkowski rozwinął batalion w trzy tyraliery i uderzył w celu opanowania stacji kolejowej i okolicznych wzniesień. Seweryn Faliński (Feliński) uczestniczący w ataku wspomina:
Kapitan Zajączkowski rusza z miejsca pierwszą tyralierą, w której skład wchodzą 1. kompania piechoty i niektóre maszynki, i rzuca się do ataku na wzgórze. Zabłysły w słońcu bagnety, zerwała się dzielna kompania [pod dowództwem] chorążego Marynowskiego, salwą wita wroga i szturmem hucznie, buńczucznie – idzie na wzgórze. Bolszewicy przyjmują nas zewsząd rzęsistym ogniem. […] Młoda brać żołnierska znalazła się w swoim żywiole. Na czoło drugiej tyraliery znajdującej się na torze i po lewej jego stronie wybiega bohaterski por. Dawidowicz. Bystrym okiem lustruje swych chłopców, pewny, że nie zawiedzie się na nich! Artyleria bolszewicka odzywa się basowym rykiem i wita nas granatami. Pociski pękają o kilkanaście metrów za linią. Wróg zalewa nas od strony dworca wprost ławą ognia. Otwieramy z maszynek ogień na dworzec, bijemy bez przerwy. Granaty wyją i wyją nad głowami, robiąc niemałe spustoszenie w szeregach, nareszcie dosięgły i nas. Ukrop nie lada, cofnąć się wcale nie można! Działa ryczą setnie, lawina żelaza leci ku nam, przerasta ogromem słaby nasz opór. Nie ma metra łanu, gdzie by można się schować, nie ma piędzi ziemi, gdzie by granat nie uderzył. Padają więc żołnierze coraz gęściej i rannych też niemało wije się w kałuży krwi. Wówczas widząc groźną sytuację, por. Dawidowicz wydaje rozkaz:„Chłopcy! Hurra na baterię!”. Animusz żołnierski Abrahamczyka nie zna wahań ni przeszkód. Zaślepienie bojowe i wzburzona krew porywa nas w jednej chwili i niesie z szalonym impetem za dowódcą na baterie ustawione w stronę dworca, przed wsią. Okrzyk „hurra!” wzniecony zapałem dowódcy rodzi w nas jakowyś potężny odruch zranionego lwa, rodzi wprost szaleńczy czyn!
Rusza nasza garstka, gną się w zaciekłej pięści karabiny, rwiemy co sił na baterie. A te, po chwili biegu, jako na dłoni widne, granatami prażą. Mocarne strzępy rwą szczerby w szeregu, zmiatają w proch – ale uśmiercić szaleńczego czynu nie mogą. Maleje w oczach garstka, porozrywane w strzępy ciała ścielą gęsto zieloną ruń. Pędzimy wciąż w przód. Już niedaleko – kilkaset metrów jeno, chwila, a działa rozjuszone zamilkną zdobyte! Zmiarkowali bolszewicy, że granaty nie pomogą, więc baterie po chwili umykają w tył, do wsi. Na lewym skrzydle do lasu rusza ciemna masa konnicy do ataku. Zwracamy się frontem do niej, prażymy siarczyście ogniem z maszynek i karabinów. Zostaję sam z ppor. Liszką, koledzy się gdzieś zawieruszyli […].
Po wyparciu nieprzyjaciela z lasu pierwsza tyraliera utknęła pod silnym ogniem nieprzyjaciela, m.in. ze wzgórza na prawo od toru. Bolszewikom udało się schwytać batalion polski w tzw. worek ogniowy. Szczególnie dokuczliwa była bateria ostrzeliwująca spod Zadwórza skrzydło batalionu. Ataki oddziału por. Dawidowicza i 2. kompanii por. Demetera, mimo ciężkich strat, zmusiły wrogie działa do wycofania się z zajmowanych pozycji. Wtedy polscy piechurzy zostali niespodziewanie zaatakowani z lasu na lewym skrzydle przez bolszewicką jazdę.
Z okrzykiem „hurra!” rusza kawaleria wroga na siły zgrupowane na torze, nieopodal dworca
– relacjonuje Faliński.
Wali masa – błyszczą obnażone krzywe szablice w blasku słońca, chwieje się na przedzie buńczuk komendanta, pochylają się wprzód Kozacy na kulbakach. A my wstrzymujemy się zupełnie, czołem odwróceni ku nim i jeno strzelamy śmiercionośną stalą, strzelamy bez wytchnienia. Popłoch ogarnia ich szeregi, rozbijają się kupkami po równinie. Atak został odparty, kawaleria kryje się z powrotem w las.
Pot kroplami leje się z czoła, odczuwam szalone pragnienie, w skroniach huczy rozszalała krew
– relacjonował Faliński.
Mam już tylko trzy skrzynki amunicji, przestaję więc strzelać. Artyleria bolszewicka przenosi ogień na zostawione przed walką na torze wózki amunicyjne i po kilku strzałach rozbija je. Zostajemy bez rezerwowej amunicji! Kawaleria pod lasem, zgrupowawszy swe siły, rozpoczyna drugi atak, jednak i ten wkrótce załamuje się. A u nas straty w zabitych i rannych zwiększają się co chwila […]
Około godziny 14 artyleria bolszewicka wznowiła ostrzał. Pociski artyleryjskie trafiły w wózki amunicyjne i obrońcom zaczęło brakować nabojów; musieli je zabierać poległym i rannym. Bolszewicy nasilili ataki, małymi grupami szarżowali na polskie pozycje, szukając luk w obronie.
Gdy główne siły batalionu walczyły z kawalerią, 1. kompania kpt. Obertyńskiego atakowała wzgórze przy torze kolejowym. Porucznik Dawidowicz skupił koło toru rozproszonych żołnierzy i wsparł natarcie na stację, która w zażartej walce została zdobyta. Także 1. kompania odniosła sukces – opanowała wzgórze i zajęła na nim stanowiska obronne. Dzięki temu Polacy zyskali lepszy wgląd w otoczenie i możliwość skuteczniejszego prowadzenia walki z wielokrotnie silniejszymi oddziałami 6. Dywizji Kawalerii.
Wydawało się, że batalion kpt. Zajączkowskiego wywalczył sobie drogę odwrotu. Siły ochotników jednak systematycznie topniały. Dowódca ściągnął wszystkie kompanie i zdecydował się skierować na Barszczowice, by szukać ocalenia w pobliskim Lesie Barszczowickim, odległym o trzy kilometry. Zdziesiątkowane kompanie na otwartym terenie zostały jednakże zaatakowane z lewego skrzydła przez masy kawalerii bolszewickiej. Abrahamczyków przez jakiś czas wspierały trzy polskie samoloty, które nadleciały od strony Lwowa i zaatakowały bolszewików ogniem karabinów maszynowych oraz zrzucanymi bombami. Nalot wprowadził zamieszanie we wrogie szeregi bolszewickie, ale mając ogromną przewagę, bolszewicy nie ustępowali. Wykrwawiony batalion Zajączkowskiego cofał się wzdłuż linii kolejowej w stronę Barszczowic i zdołał dotrzeć do budki dróżnika, oddalonej o dwa kilometry od zbawczego lasu, a kilometr od stacji.
Tam dokonała się tragedia. Wedle relacji trzy bolszewickie samoloty swoimi karabinami maszynowymi zgotowały obrońcom istną rzeź. Polacy zostali okrążeni i bili się do końca. Zostali rozbici w walce wręcz. Umierali z okrzykiem: Niech żyje Polska! Niech żyje Lwów!
Inna relacja podaje, iż pod wieczór zaczęło ochotnikom polskim brakować amunicji. Wobec braku szans na szybką odsiecz od strony Lwowa (choć z miasta przybył konno 15-letni ochotnik Wolff z informacją o organizowanej pomocy dla batalionu, który pozostał z abrahamczykami pod Zadwórzem do końca), kpt. Zajączkowski mimo wszystko zdecydował się na desperacką akcję przebijania się małymi grupami do pobliskiego Lasu Barszczowickiego. Miał wtedy ok. 300 zdolnych do walki.
Do działań włączyły się samoloty bolszewickie, ostrzeliwując wycofujących się Polaków, zaś do walki podciągnięto nowe siły czerwonych. Pozbawieni środków walki ochotnicy, otoczeni przez masy bolszewickie, podjęli desperacką walkę już tylko na bagnety. Ostatnia grupa lwowiaków broniła się bagnetami i kolbami w sąsiedztwie budki dróżnika (obiekt kolejowy nr 287). Kapitan Zajączkowski odrzucił propozycję kapitulacji, a na powtórne żądanie złożenia broni wydał ostatni rozkaz: Chłopcy, do ostatniego ładunku.
Sześć szarż odparli, siódma była ostatnią, przywitały ją nieliczne strzały.
Zajączkowski ostatnim pociskiem odebrał sobie życie, podobnie postąpili inni oficerowie, podoficerowie i szeregowcy, byle nie wpaść w ręce czerwonoarmistów. Bolszewicy w odwecie za desperacki opór Orląt, rozwścieczeni stratami, dokonali masakry obrońców, rąbiąc ich szablami oraz dobijając rannych. Bestialsko, „po wschodniemu”, w duchu tradycji turańskiej pastwili się nad pokonanymi. Poległym odcinano głowy, ręce, nogi… Jedynie kilku żołnierzy polskich bolszewicy wzięli do niewoli koło budki dróżnika.
Zwłoki ppor. Tadeusza Hanaka, który padł przy budce kolejowej, zidentyfikował jego ojciec po drobnym anatomicznym szczególe, bo ciało zostało zmasakrowane. Oficer musiał zasłaniać się przed cięciem szablą, bo miał odrąbaną lewą rękę, rozciętą na pół głowę i był przebity piką. Z najwyższym trudem swojego syna Rafała rozpoznał jego ojciec Wiktor Romer, znany lwowski adwokat. Prawdopodobnie decyzją ojca – spoczął na nekropolii zadwórzańskiej ze swoimi towarzyszami broni. Rozpoznano jeszcze sześciu poległych.
Warto też oddać głos wrogowi. Pisarz Izaak Babel, służący w armii Budionnego (skądinąd późniejsza ofiara ludobójstwa GUłagu) pozostawił swój Dziennik 1920, w którym bezceremonialnie opisał bestialstwo i barbarzyństwo swoich, dobijanie rannych i mordowanie jeńców. Był też pod Zadwórzem i poświadczył zbrodnie czerwonoarmistów:
Świt, jedziemy, powinniśmy przeciąć linię kolejową Brody–Lwów, wszystko to dzieje się 17 VIII […]. Moja pierwsza bitwa, widziałem atak, zbierają się przy krzakach, do Apanasenki [dowódcy 6. DK] podjeżdżają komendanci brygad – ostrożny Kniga coś knuje, zasypuje słowami, pokazują na wzgórki – pod lasem wykryli nieprzyjaciela, pułki mkną do ataku, szable błyskają w słońcu […].
Jak było? Pole, kurz, sztab na skraju równiny, wściekle klnący Apanasenko – kombryg – wyciąć tę swołocz, co do nogi!
Grzmi hurra!!! Polacy rozbici, jedziemy na pole bitwy, drobny Polaczek z wypielęgnowanymi paznokciami pociera różową głowę z rzadkimi włosami, odpowiada na pytania wymijająco, wykręca się, duka – no, tak, nie wiem. Szeko natchniony i blady; gadaj, coś ty za jeden! – Ja – waha się – jestem kimś w rodzaju chorążego. Odjeżdżamy, jego prowadzą, chłopak o ładnej twarzy za plecami Polaczka repetuje broń. Krzyczę: – Jakowie Wasilewiczu!
On udaje, że nie słyszy, strzał, Polaczek już w kalesonach pada na twarz w drgawkach. Obrzydliwe życie mordercy, nie do zniesienia. Podłość i przestępstwo. Pędzą jeńców, rozbierają ich, dziwnie to wygląda – tamci rozbierają się strasznie szybko […]. Nigdy nie zapomnę tego „w rodzaju chorążego”, zdradziecko zabitego.
Straszne rzeczy przed nami. Przecięliśmy tory kolejowe pod Zadwórzem.
Polacy przebijają się w kierunku Lwowa. Wieczorem atak przy folwarku. Pobojowisko. Jedziemy z wojenko mem wzdłuż, błagamy, by nie mordować jeńców. Apanasenko umywa ręce, Szeko bąknął – dlaczego nie? Odegrało to potworną rolę. Nie patrzyłem na twarze, przekłuwali, dostrzeliwali, trupy pokryte trupami, jednego rozbierają, drugiego dobijają. Jęki, krzyki, charkot, to nasz batalion szedł do natarcia […]. Szwadron przyodział się wreszcie jak należy. Piekło. Jakąż to wolność przynosimy, okropieństwo.
Przeszukują folwark. Wyciągają z ukrycia. Apanasenko – nie trać ładunku, zarżnij go. Apanasenko zawsze tak mówi – siostrę zarżnąć, Polaków zarżnąć […].
„Dziennik 1920” Babla to zbeletryzowany dokument bestialskich zbrodni bolszewickiej Konarmii tow. Budionnego, której patronowali główny politruk (komisarz poli tyczny) Frontu Południowo-Zachodniego Józef Stalin oraz ich ludobójczy zwierzchnicy z Kremla, Włodzimierz Lenin i Lew Trocki. Z 330 abrahamczyków 318 padło w boju, a zaledwie 12 ocalało. Tak podlwowskie Zadwórze stało się polskimi Termopilami.
Ten jedenastogodzinny bój sprawił, że inne oddziały polskie dotarły do Lwowa i zajęły pozycje obronne wokół miasta. Także polskie pościgowe dywizje piechoty 12. i 13. dopadły jazdę Budionnego. Ochotnicy lwowscy swoimi piersiami powstrzymali nawałę konnicy bolszewickiej i uratowali miasto „zawsze wierne”. Lwowscy inteligenci, jak Spartanie w Wąwozie Termopilskim, bez żadnej przesady walczyli do ostatniej kropli krwi. Krwawa walka ocaliła miasto przed opanowaniem przez bolszewicki najazd, a jednocześnie zadwórzacy wraz z broniącym się Lwowem skutecznie związali na południu siły bolszewickie, które nie mogły wesprzeć wojsk Tuchaczewskiego pod Warszawą.
Fragment książki prof. Wiesława Wysockiego „Zadwórze 1920” wydanej przez Fundację Historia i Kultura przy wsparciu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pod patronatem i ze wstępem prezydenta RP Andrzeja Dudy. Portal Kresy24.pl jest patronem medialnym tej bogato ilustrowanej, niezwykłej publikacji. Więcej na jej temat tutaj.
fot. Pomnik bohaterów bitwy pod Zadwórzem, Stanisław Kosiedowski, Wikimedia Commons, CC
3 komentarzy
Fedqwe
19 sierpnia 2020 o 11:00Dowódca 1 Konnej Semen Budionnyj w memuarach pisal, ze boj u Zadworza trwal kilka minut, a nie 11 godzin, jak opowiada Jan Kasprzyk. „Nie wiem, ile potrzebowalo czasu stworzenie tego oddzialu, ale przestal istniec za kilka minut”. Oto cytat.
krogulec
21 sierpnia 2020 o 12:00Podobno Budionnyj nie umiał pisać.
Ścibor
7 października 2020 o 00:08No niestety jest to bardzo prawdopobne. Powyższy artykuł opiera się na pracy profesora Wysockiego rojącącej się od przeinaczeń, powtarzających wprawdzie dobrze ugruntowane mity, ale przeczących wszelkim źródłom, jak choćby prasie z tego okresu, raportom Abrahama i Krynickiego, dokumentom sztabowym etc. Płakać się chce, trochę też ze śmiechu, że takie opracowania tworzą naukowcy z tytułami profesorskimi. A wracając do faktów, albo może po prostu do dokumentów: Szemiota o 14:00 wydał Krynickiemu (przez telefon i niebezpośrednio) rozkaz wysłania baonu Zajączkowskiego w rejon Zadwórza. Ponieważ baon znajdował się wtedy pod Kutkorzem, wyruszył on z Kutkorza dopiero o 17:15 (Krynicki otrzymał rozkaz o 14:45). Dystans Zadwórze-Kutkorz to około 8 kilometrów – piechota potrzebuje co najmniej 1,5 h, żeby go pokonać, jeśli nie więcej. O godzinie 18:00 polski zwiad lotniczy donosi o 1000 jazdy bolszewickiej w Zadwórzu, ale nie o bitwie, więc jeszcze wtedy nic się nie działo. O zachodzie słońca (19:30 w sierpniu) było już po wszystkim… Mój dziadek brał udział w tej bitwie i przeżył jako jeden z prawie 100 (z tą 12 to totalna bzdura – towarzystwo Zadwórzaków przyznało co najmniej 66 odznaczeń tym, którzy przeżyli). Niestety choć mit o Zadwórzu jest piękny, jestem skłonny wierzyć Budiennemu. To było kilkuset niewyszkolonych dzieciaków (zaciągnęli się do wojska w lipcu 1920 roku), często w wieku gimnazjalnym (najmłodsi mieli po 15 lat!) przeciwko kilku tysiącom wyszkolonych i zaprawionych w boju kawalerzystów. Polecam książkę Grzegorza Hetnara i Stanisława Jankowskiego „Powrót żołnierzy Zadwórza”, w której można obejrzeć sobie kopie raportów, listę ocalonych i relacje niektórych z nich.