Odprężenie z jakim mieliśmy od kilku miesięcy do czynienia w sprawie konfliktu zbrojnego w Donbasie, pozostającym w stanie niejakiego zamrożenia, choć dalekim od tego, aby określić go jako skutego lodem, miało miejsce w jednym zasadniczym kontekście: zbliżających się wyborów lokalnych na Ukrainie. Wedle porozumień mińskich, wynegocjowanych przeszło 5 lat temu, wybory lokalne mogą odbyć się na terenie Donbasu tylko za zgodą wszystkich stron konfliktu. I co więcej tylko takie wybory są postrzegane jako wiążące i ważne.
Wybory lokalne bez Donbasu
Rosja już dwukrotnie w 2014 i 2018 r. nadzorowała przeprowadzenie na terenie Donbasu „wyborów” generalnych (parlamentarnych i prezydenckich), lecz z oczywistych przyczyn wybory te, do nie uznawanych przez społeczność międzynarodową władz, w nieuznawanych państwach, nie miały żadnego znaczenia, nawet propagandowego. Ich pierwsza odsłona miała mamić demokratycznym charakterem obu tworów, druga jak się uważa, była formą nacisku na Kijów, a po części potrzebą przetasowania w formie „legalnej” na szczytach władz obu tzw. ludowych republik, gdy poprzednie stawały się dla Kijowa problematyczne. Ale niektórych przywódców, jak choćby Aleksandra Zacharczenkę, eliminowani nieznani sprawcy. Tak czy inaczej wybory powszechnie były uznane za nielegalną farsę. Kremlowi trudno było nimi grać, tak na arenie międzynarodowej jak i jako narzędziem wywierania presji na Kijów, w sprawie uznania tych władz jako reprezentacyjnych.
Wybory lokalne, które odbędą się, jak zadecydowała 15 lipca Werchowna Rada, 25 października to rzecz inna, przewidziane w porozumieniach mińskich, mogą być realnym narzędziem oddziaływania na politykę na Ukrainie od wewnątrz. Dawałyby one też podstawę do wycofania się Rosji z zajmowanych terenów, oczywiście, gdyby zaszedł scenariusz, że to pro-rosyjskie siły zwyciężyłyby w nich, które po uzyskaniu demokratycznej legitymizacji mogłyby formułować żądania względem Kijowa. Kreml dalej pozostałby ich protektorem, ale nie jak dziś nielegalnych republik, lecz legalnych władz samorządowych, dążących do federalizacji Ukrainy.
Wedle wspomnianej rezolucji parlamentu z 15 lipca wybory na terenach okupowanych (Donbas i Krym) jednak nie będą miały miejsca. Ta decyzja Rady będąca zakończeniem, czy też przyznaniem się do klęski, kilkumiesięcznego spektaklu dyplomatycznego to także cios w wysiłki prezydenta Zełenskiego. Z którym nie do końca był on w stanie się pogodzić. Kilka dni później (23 lipca) urząd prezydenta Ukrainy przypomniał jeszcze raz warunki na jakich Kijów gotów jest zgodzić się na przeprowadzenie wyborów na niekontrolowanych terenach. Rezolucja Rady nie miała być ostatecznym głosem Kijowa i prezydent możliwie oczekiwał na bardziej pomyślne rozwiązanie sprawy. Wynegocjowane i rozpoczynające się w niedzielę 26 lipca zawieszenie broni to przecież kolejny sygnał gotowości Kremla do ustępstw, których finałem miały być rzeczone wybory. Wedle Rosji postanowienie Rady narusza porozumienia zawarte w Mińsku, blokując demokratyczne wybory i jest formą obstrukcji ze strony Ukrainy.
Rezolucja weszła w życie 25 lipca, stanowiąc, że w obecnej sytuacji nie ma możliwości zabezpieczenia wyborów na okupowanych terenach. Rada zobowiązała rząd do zabezpieczenia finansowego wyborów z wyłączeniem Donbasu i Krymu; jednocześnie jednak temat co rusz powraca. 31 lipca szef Narodowej Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ołeksij Daniłow podkreślił, że wybory dalej mogłyby się odbyć, lecz tylko na ukraińskich warunkach. Tych jakie Kijów przedstawia od kilku miesięcy: przywrócenie kontroli Ukrainy nad Donbasem, przywrócenie kontroli granicznej, likwidacja nielegalnych organizacji (władz, partii politycznych i sił wojskowych obu „ludowych republik”). To samo potwierdził Leonid Krawczuk, pełniący od 30 lipca tego roku funkcję przedstawiciele Ukrainy w tzw. Trójstronnej Grupie Kontaktowej do spraw Donbasu. Choć także on nie wyklucza, że wybory na okupowanych terenach mogłyby mieć miejsce w tym roku.
Czy oznacza to, że Kijów nie traci nadziei na to, że będzie możliwe przeprowadzenie wyborów także na terenie Donbasu? Czy może raczej to tylko zabezpieczanie się przed kolejną fazą wojny informacyjnej? Zgoda Moskwy na niedawne zawieszenie broni, należy rozumieć jako „gest dobrej woli” ze strony Kremla, presję wywieraną na Kijów o zmianę podjętych już decyzji. Dla Kijowa jednak to za mało. Stronę ukraińską można łatwo zrozumieć. Przeprowadzenie wyborów w obecnych warunkach jest wątpliwe, tylko przejęcie pełnej kontroli przez ukraińskie siły bezpieczeństwa może być gwarancją ich uczciwości. Jednak cała sytuacja jest bardziej złożona. Tak jednoznaczne stanowisko zostało ogłoszone po pierwsze za późno, po drugie w ciągu ostatnich miesięcy wielokrotnie Ukraina dawał sygnały, że może zgodzić się na inny scenariusz wydarzeń, nawet na bezpośrednie negocjowanie z „separatystami”. Grzech główny Kijowa to niekonsekwencja.
Wysiłki prezydenta
Historia układała się tak: Zełenski ogłaszał sukces, gdy w październiku 2019 r. udaje mu się wynegocjować, bardzo wstępnie, sprawę wyborów lokalnych z „separatystami”. Sukces był pozorny, a jego ogłoszenie przed szczytem w Paryżu należy postrzegać wyłącznie jako dyplomatyczną zagrywkę. Dodatkowo to sama Moskwa warunkowała swój udział w szczycie zgodą Ukrainy na wybory na terenach tzw. DRL i ŁRL. Zgoda została więc udzielona. Sam szczyt odbył się bez większych sukcesów czy przełomu. Także w sprawie elekcji samorządów w Donbasie.
Od początku 2020 r., jak już wspomniałem, Ukraina stawia twarde warunki, jednak należy jasno powiedzieć, że już wtedy było to za późno. Dało to Rosji czas na przedstawienie alternatywnego scenariusza, w którym najpierw należy przeprowadzić wybory, a spawa kontroli terytorialnej powinna pojawić się potem. Dodatkowo Kreml domagał się udzielenia amnestii dla separatystów. Kijów powinien albo twardo trzymać się swoich propozycji i w przypadku ich odrzucenia uciąć całą sprawę, albo uznać, że priorytetem są wybory i tym samym zgodzić się na warunki moskiewskie. Jedno lub drugie.
Przy okazji w tle pojawiał się pomysł, by do Donbasu wkroczyły siły międzynarodowe, które miałyby przejąć kontrolę nad regionem z rąk Moskwy, lecz bez wkroczenia tam sił ukraińskich. Na początku roku Ukraina podawała to jako scenariusz alternatywny, ale dość niekonsekwentnie. Rzeczywiście warunki jaka stawia Moskwa są dla Kijowa trudne do przyjęcia, nawet wprowadzenie sił międzynarodowych jest na chwilę obecną przez Kremla odrzucane (choć pomysł ten ma wsparcie USA); minister Ławrow określił to jako dążenie do zaprowadzenie „międzynarodowej okupacji” Donbasu.
Uznanie wyborów za priorytet nawet przeprowadzonych w niedoskonałych warunkach byłoby narzędziem wywierania nacisku na Kreml, który wielokrotnie ogłosił, że przejęcie kontroli granicznej przez Kijów nastąpi po przeprowadzeniu wyborów lokalnych na terenie Donbasu. Kreml może dalej naciskać na uznanie „specjalnego statusu” dla tego regionu, ale z pewnych deklaracji trudno byłoby mu się już wycofać. Czy nie jest to dla Ukrainy gra warta świeczki? Takie warunki nie byłyby dla niej idealne, ale przynajmniej oznaczałyby zmianę sytuacji politycznej w Donbasie (wycofanie się z niego Rosji) i otworzyłyby nowe pole manewru. A to powinno być dla Kijowa priorytetem, w zamian jest status quo.
Prezydent Zełenski jeszcze w lutym 2020 r. utrzymywał, że wybory lokalne mogą się odbyć na terenie całej Ukrainy, pomimo tego że od stycznia tego roku było wiadome, że Rosja nie godzi się na przejęcie warunków Kijowa. W tej sytuacji samo mówienie o przeprowadzenie wyborów w okręgach donieckim i ługańskim mijało się z rzeczywistością.
Następnie ma miejsce coś całkowicie niezrozumiałego, czyli szczyt Andrej Jermak – Dymitrij Kozak na początku marca. Podczas niego wynegocjowano zgodę Ukrainy na bezpośrednie negocjowanie z władzami „republik” i powołanie „rady doradczej” (Kijów, władze republik plus przedstawiciele OBWE), która mogła by łatwo przerodzić się w narzędzie wpływów Rosji.
Sama Ukraina musiała się z pomysłu wycofać rakiem, także po burzliwych protestach społecznych. Brak konsekwencji jest tu oczywisty, gdyż zgoda na utworzenie nowego organu, w którego skład miałyby wchodzić, traktowane oficjalnie jako nielegalne, władze tzw. DRL i ŁRL, służyć mógł przede wszystkim legitymizacji tych ostatnich, czyniąc z nich równorzędnych partnerów dla Kijowa.
Skoro warunki wykluczały wybory, należało to jasno powiedzieć. Do tego doszły marcowe negocjacje i sprawa bezpośrednich rozmów z siłami separatystycznymi, zgoda na takie rozmowy podważała całą linię polityczną Ukrainy, której jednym z kluczowych punktów jest rozwiązanie organizacji nielegalnych, z którymi jednak właśnie Kijów chciał podjąć negocjację. Nie można jednocześnie legitymizować tych samych organizacji i żądać ich likwidacji. Szło to po linii Rosji domagającej się wspomnianej wcześniej amnestii.
W całej sprawie należało sobie nie tylko odpowiedzieć na pytanie, kto będzie kontrolował militarnie Donbas oraz granice ukraińsko-rosyjską, lecz też jaką rolę w wyborach będą mieli obywatele Ukrainy zaangażowani w działalność tzw. DRL i ŁRL.
W wyborach lokalnych na Ukrainie, co dość oczywiste, mogą startować wyłącznie komitety zatwierdzone przez Kijów, nierealne jest, z przyczyn propagandowych, aby lokalni watażkowie, „prezydenci” czy „ministrowie” ludowych republik udawali się do Kijowa po pozwolenie na start w wyborach. W narracji „DRL” i „ŁRL” oba są suwerenne i żadnych wyborów lokalnych nie potrzebują, z drugiej strony kontrolowani przez Kreml separatyści, mogli by być łatwo przezeń zmuszeni do ustępstw. Kijów zdawał sobie sprawę, że jest to niebezpieczna gra. Tak można rozumieć próbę bezpośrednich negocjacji Ukrainy z separatystami, lecz jak daleko Kijów był wtedy w stanie się posunąć?
Abchazja na wschodzie Ukrainy
Dla Rosji sprawa wyborów była o tyle ważna, że pozwoliłyby jej one wycofać się powoli z twarzą z bezpośredniego zaangażowania w Donbasie. A jednocześnie, jak wspomniałem, instalowałyby na terenie Ukrainy, oficjalnie przez nią uznawane, władze samorządowe, które działaby na rzecz „autonomiczności” regionu, nad którym Kijów i tak nie uzyskałby pełnej kontroli. I tak jak w przypadku Abchazi czy Osetii Południowej w stosownym momencie dałoby to Moskwie pretekst do nowej interwencji.
Czy decyzja podjęta teraz przez Kijów spotka się z międzynarodową aprobatą? Europa oczekuje pokoju i może „stracić cierpliwość” dla Kijowa, który jest przez kremlowską narrację permanentnie oskarżany o podżeganie do wojny. Grudniowe spotkanie Zełenskiego i Putina w Paryżu było początkiem zmiękczania stanowiska Ukrainy, wprawdzie nie uzgodniono wtedy jeszcze sprawy wyborów lokalnych, ale prezydent Ukrainy już wtedy przedstawiał temat jako bardzo ważny z perspektywy Kijowa.
Nic dziwnego, Zełenski jest przecież tym, który obiecał pokój na wschodzie. Staje się chcąc nie chcąc zakładnikiem Putina, który w każdej chwili może zaostrzyć retorykę, bez negatywnych dla niebie konsekwencji. Przerwał lata sankcji. Cała sprawa wskazuje tylko jak bardzo w ekipie Zełenskiego dominuje potrzeba osiągnięcia sukcesu. Nie mniej istotny jest kontekst wewnątrzukraiński, słabnąca pozycja prezydenta, problemy w obozie władzy, konieczność ciągłych przetasowań i brak widoczniejszych efektów zeszłorocznych reform.
Przeszło pół roku wysiłków dyplomatycznych Kijowa skończyło się fiaskiem. Nieprzeprowadzanie wyborów w przewidzianym czasie na okupowanych terenach może dać Rosji pretekst do dalszych kroków militarno-politycznych. W grę wchodzi oczywiście jednostronne uznanie „niepodległości” Donbasu, do czego podstawą może być wspomniany zarzut, że brak wyborów jest de facto wypowiedzeniem układów mińskich. 31 lipca Leonid Kałasznikow, szef komisji rosyjskiego parlamentu ds. krajów WNP, zapowiedział wsparcie militarne dla DRL i ŁRL (oficjalnie w odpowiedzi na uchwałę Senatu USA dotyczącą zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy).
Błędy w polityce ukraińskiej, gdy Kijów początkowo w grudniu 2019 r. a potem dodatkowo w marcu 2020 r. godził się na nowe ustalenia, uznające za priorytet jego polityki wybory lokalne, by później musieć się z nich wycofywać, poważnie osłabiają pozycję Ukrainy. Efekt to kompromitacja także wielomiesięcznej polityki prezydenta, wykazanie po raz kolejny niemożności Kijowa i tego, że wszystko, co dzieje się w Donbasie pozostaje w gestii Rosji. I w końcu utrata szansy na przełamanie impasu w sprawie okupowanych terenów. Teraz jedyne co zostaje Kijowowi to wiara, że sprawa rozejdzie się po kościach, że konflikt będzie się utrzymywał w stanie zamrożenia i żadne gwałtowne zmiany wojskowe i polityczne nie będą miały miejsca. Ale niestety o tym w głównej mierze zdecyduje Kreml.
Łazarz Grajczyński
Autor jest dziennikarzem, specjalizującym się w polityce międzynarodowej i kwestiach bezpieczeństwa, współpracował m.in. z Radiem Poznań, portalami Jagiellonia.org, Kresy24.pl, Centrum Schmpetera i Blasting News
fot. president.gov.ua
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!