Premier Białorusi Siergiej Rumas wciąż wierzy, że uda się znaleźć porozumienie z Rosją w kwestii dostaw surowców energetycznych na Białoruś. Tymczasem eksperci alarmują: jeśli Mińsk zakopie topór wojenny i dogada się ws. ropy naftowej z Moskwą, białoruskie przywództwo znów ulegnie pokusie kupowania całej potrzebnej ropy w Rosji.
W środę media poinformowały, że szef białoruskiego rządu położył swojemu rosyjskiemu odpowiednikowi na stół nowe propozycje dot. dostaw ropy naftowej. I kiedy obejrzał je premier Michaił Miszustin, Rumas ostrożnie zauważył, że „na pierwszy rzut oka propozycje nie zostały odrzucone przez stronę rosyjską”. Zdaniem premiera Białorusi strona rosyjska obiecała, że w ciągu kilku dni przeprowadzi konsultacje z najważniejszymi przedstawicielami branży naftowej.
Jak powiedział w rozmowie z portalem naviny.by Aleksander Kłaskowskij, Rumas wciąż ma nadzieje na postęp w rozwiązywaniu sporu naftowego z Rosją.
Premier Białorusi nie ujawnił co jest istotą propozycji Mińska, zasugerował tylko, że spadek światowych cen ropy może sprawić, że Moskwa będzie bardziej otwarta i skłonna do ustępstw.
Rzeczywiście, im niższa cena, tym więcej powodów mają białoruscy negocjatorzy by twardo sprzeciwiać się wypłacie żądanej przez rosyjskie koncerny naftowe marży (10-15 USD za tonę).
Nawiasem mówiąc, „Safmar Group” Michaiła Guceriewa, wieloletniego przyjaciela białoruskiego dyktatora, od początku roku dostarcza na Białoruś ropę bez marży (wbrew rekomendacji Kremla).
W marcu dostarczą jeszcze 300 tysięcy ton, a kolejne 200 tys. ton spodziewane jest od pięciu małych rosyjskich firm, które również zgodziły się sprzedawać surowiec bez marży. Czy oznacza to, że „lody ruszyły”? Nie wiadomo, trudno przewidzieć jak zachowają się duzi gracze z rynku ropy w Rosji.
Według Kłaskowskiego, w kwestii ropy Łukaszenkce chodzi teraz przede wszystkim o zachowanie twarzy. Jakiś czas temu stwierdził kategorycznie, że nie zapłaci ani centa marży rosyjskim firmom. Być może, niewykluczone, że sytuacja na światowym rynku rozwinie się tak, że ostatecznie Rosjanie zaakceptują propozycje Mińska.
Tak czy inaczej, spór dotyczy stosunkowo niewielkiej kwoty – około 240 milionów USD rocznie. Tyle wygra Mińsk, jeśli wynegocjuje od pozostałych dostawców zapasy surowca bez marży.
Tymczasem clou problemu polega na tym, że wciąż nieuregulowany pozostaje problem tzw. manewru podatkowego, strona białoruska oszacowała straty z tego tytułu w rosyjskim przemyśle naftowym na 10-11 miliardów dolarów do 2024 roku. I jak dotąd nie podjęto rozmów o rekompensacie za te koszty.
Wcześniej Moskwa wprost powiązała taką rekompensatę z podpisaniem i wdrożeniem map drogowych regulujących „pogłębienie integracji” w ramach Państwa Związkowego Rosji i Białorusi. A dzisiaj na spotkaniu Miszustina i Rumasa temat pojawił się ponownie.
„Jestem przekonany, że w nowej dekadzie konieczne będzie ujawnienie pełnego, twórczego, integracyjnego potencjału porozumienia [w sprawie utworzenia państwa związkowego]. Stworzy to korzystne warunki dla rozwoju gospodarki i prowadzenia działalności gospodarczej, a ostatecznie zwiększy dobrobyt obywateli Rosji i Białorusi”- powiedział Miszustin na spotkaniu z Rumasem.
Co oznaczają słowa premiera Rosji?
Ano tyle: „potrzebujesz tańszej ropy – podpisz i postępuj zgodnie z „mapami drogowymi”.
Tymczasem, jak przypomina politolog, warunki w nich zawarte są niebezpieczne dla Mińska, grożą przejęciem części suwerenności.
Kłaskowski podkreśla, że obecny konflikt naftowy po raz kolejny pokazał, że nie można „wkładać wszystkich jajek do jednego koszyka”. Zwłaszcza jeśli koszyk jest rosyjski. Zresztą nawet sam Łukaszenka niedawno przyznał: „… To nasza wina, że nie dywersyfikowaliśmy dostaw ropy.”
Po zakończeniu wczorajszych negocjacji w Moskwie Rumas powiedział, że nawet jeśli dostawy z Rosji zostaną znormalizowane, Białoruś będzie kupować co najmniej dwa alternatywne tankowce miesięcznie.
Jednak dwie cysterny to tylko 160-170 tysięcy ton, czyli około 2 milionów ton rocznie, a Białoruś potrzebuje do 24 milionów, a w najgorszym wypadku 18 milionów – tyle w przybliżeniu de facto w ostatnich latach przetworzono w białoruskich rafineriach.
Tak więc nawet przy dwóch alternatywnych tankowcach miesięcznie, 16 milionów ton ropy trzeba będzie wziąć u Rosjan. A to znaczy, że zapowiedź prezydenta o odwróceniu proporcji – „nie więcej niż 40-50% ropy z Rosji”, to znów odległa wizja.
Według premiera Rumasa wielkość alternatywnych zakupów będzie zależeć od warunków, na jakich uda się wynegocjować dostawy z Rosją. Ale faktem jest, że nawet z marżą, rosyjska ropa jest tańsza dla Białorusi. Według nieoficjalnych danych zakupiony w tym roku surowiec z Norwegii był droższy i wynosił 140 USD za tonę.
Aleksander Kłaskowski zwraca jednak uwagę na niepokojącą sytuację. Obawia się, że jeśli Mińsk jakoś dogada się ws. ropy naftowej z Moskwą, białoruskie kierownictwo odetchnie z ulgą i znów ulegnie pokusie kupowania całej potrzebnej ropy w Rosji. Bo po pierwsze – przemawia za tym niższa cena, oznaczająca wyższą rentowność rafinerii. Po drugie, jak zauważył Rumas, „jeśli strona rosyjska zrewiduje swoje stanowisko, wówczas oczywiście najwygodniejszą logistycznie opcją jest rura z Federacji Rosyjskiej”.
Ale Kłaskowski przestrzega przed nadmiernym optymizmem, bo doświadczenie nie raz już pokazało, że Moskwa nie przestanie wykorzystywać swojego monopolu, aby prędzej czy później upomnieć się „o swoje”.
oprac. ba za naviny.by
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!