– Tylko jednoznaczne potępienie agresji ZSRR na Polskę i Finlandię w 1939 roku i na państwa bałtyckie w 1940 roku może doprowadzić do uznania Rosji za państwo przyjazne i uregulowania napięć istniejących w jej relacjach z zachodnimi sąsiadami – mówi dr Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, w rozmowie z portalem Kresy24.pl.
Kresy24.pl: W związku z 80. rocznicą wybuchu drugiej wojny światowej pojawiły się mediach enuncjacje przedstawicieli Rosji na temat września 1939 roku. Przykładem szef rosyjskich archiwów państwowych Andriej Artizow, który powiedział, że polityka Polski, Francji i Wielkiej Brytanii zmusiła ZSRS do zawarcia paktu z Trzecią Rzeszą. W podobnym tonie wypowiadał się kilka dni temu prezydent Rosji Władimir Putin. Jak było w rzeczywistości?
Łukasz Adamski: To są stałe twierdzenia urzędników państwa rosyjskiego i historyków związanych z rosyjskim reżimem w ostatnich latach. Oni koncentrują się na tym, aby przedstawić Związek Sowiecki jako państwo normalne, jako normalnego uczestnika stosunków międzynarodowych w latach 30. i w ten sposób pomniejszyć współodpowiedzialność Związku Sowieckiego za agresję na Polskę i kraje bałtyckie oraz to, że to państwo było partnerem Hitlera w latach 1939-1941. Propaganda rosyjska odwołuje się do stanowiska wypracowanego już częściowo przez Związek Sowiecki i historiografię sowiecką sprowadzającą się do tego, że Związek Sowiecki był zmuszony do zawarcia paktu Ribbentrop-Mołotow, i że przed tym paktem podobne układy były codziennością w Europie i m.in. Polska zawarła podobny układ z Trzecią Rzeszą w 1934 roku.
Oczywiście zapominają dodać, że w przeciwieństwie do paktu Ribbentrop-Mołotow, zawierającego tajne protokoły i będącego de facto nie paktem o nieagresji, ale paktem o agresji, to owe inne traktaty były rzeczywistymi paktami o nieagresji. Z pewnością polsko-niemiecka deklaracja o niestosowaniu przemocy z 1934 roku nie zawierała żadnych tajnych protokołów i nie była skierowana przeciwko ZSRR. W co niestety rosyjska propaganda zdaje się nie wierzyć.
W tę narrację wpisuje się wypowiedź Andrieja Artizowa. Bulwersują także wypowiedzi jednego z najwyższych urzędników na Kremlu, Siergieja Naryszkina – szefa Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji i przewodniczącego Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego – który w wypowiedziach medialnych w sierpniu i wrześniu tego roku wprost fałszował historię lat 30. mówiąc o tym, że we wrześniu 1939 roku rząd polski ewakuował się z kraju, państwo przestało istnieć, a wobec tych okoliczności Armia Czerwona postanowiła wkroczyć na dawne ziemie wschodniej Polski. Rosyjska dyplomacja z kolei upowszechniała pogląd, że były jakieś tajne protokoły do wspomnianej polsko-niemieckiej deklaracji o nieagresji. Reasumując, wszystkie te stwierdzenia, tak naprawdę, mają za zadanie pomniejszyć odpowiedzialność ZSRR za pakt o agresji na Polskę, mają za zadanie przekonać przede wszystkim swoją opinię publiczną i bazują na założeniu, że Związek Sowiecki był normalnym uczestnikiem stosunków międzynarodowych. Abstrahują więc od totalitaryzmu sowieckiego ustroju, od represji i od tego, że Związek Sowiecki słusznie przez opinię publiczną innych krajów był traktowany jako państwo, które prowadzi masową eksterminację własnych obywateli, dąży do kontroli wszelkich dziedzin aktywności społecznej, podrywa stabilność ustrojów państw europejskich, a jednocześnie zwalcza chrześcijaństwo i te normy moralne, które wówczas w Europie panowały.
Kluczowym elementem współczesnej propagandy rosyjskiej, zaczerpniętym z doktryny polityczno-wojennej ZSRR epoki stalinowskiej, później odświeżonej przez Breżniewa w ramach doktryny o bliskiej zagranicy, jest również uporczywie lansowana teza, że pakt Ribbentrop-Mołotow i „narodowo-wyzwoleńczy pochód Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku” uratowały tysiące istnień ludzkich, odwlekły wojnę o dwa lata i pozwoliły ZSRR przygotować się do starcia z Hitlerem.
– To jest klasyczne uzasadnienie ex post, czyli próba wytłumaczenia opinii publicznej – swojej, ale też zachodniej i szerzej światowej, które niekoniecznie dobrze znają historię tego regionu – jakie były pozytywy wynikające z wkroczenia do Polski Armii Czerwonej we wrześniu 1939 roku. Historycznie rzecz biorąc to „gdybologia”, dlatego że nie ma żadnych wiarygodnych mierników, które pozwoliłyby sprawdzić, czy okupacja sowiecka wschodnich województw Rzeczypospolitej w latach 1939-1941, jeśli chodzi o liczbę ofiar, była mniej krwawa niż hipotetyczna okupacja niemiecka tych ziem. Nie wiemy tego. Wiemy natomiast, że w czasie okupacji sowieckiej wschodnich województw Polski doszło do masowych deportacji Polaków, ale także Ukraińców i przedstawicieli innych narodowości w odległe rejony Związku Sowieckiego. Wiemy też, że towarzyszyła im akcja eksterminacyjna elit i niszczenie gospodarki opartej o własność prywatną. Pod okupacją niemiecką z kolei również eksterminowano elity, przeprowadzono choćby „Akcję AB”, naród sprowadzono do masy niewolników. Masowe zbrodnie przeciwko Polakom popełniano zwłaszcza na terenach wcielonych do Rzeszy. Trudno więc stwierdzić, która opcja byłaby, powiedzmy, dla mieszkańców Lwowa, Białegostoku bardziej korzystną. Niewątpliwie polski oficer wzięty do niewoli przez Niemców miał w oflagu zdecydowane większe szanse na przeżycie niż jego kolega wzięty do niewoli przez bolszewików. No a jego rodzina nie byłaby wywieziona do Kazachstanu. Z kolei dla polskich Żydów, których pod okupacją niemiecką czekały wpierw getta, a potem eksterminacja, okupacja sowiecka mogła być wybawieniem.
Tezy rosyjskiej propagandy historycznej czasami brzmią jeszcze bardziej egzotycznie. Mowa o niedawnej enuncjacji nomen omen rosyjskiego ambasadora w Republice Południowej Afryki, który stwierdził, że Polska od 1920 roku tylko okupowała „zachodnią Ukrainę i zachodnią Białoruś”.
– W tym wypadku rosyjski dyplomata popełnił dwa kardynalne błędy. Po pierwsze – „okupacja”, a po drugie – „Ukraina Zachodnia i Białoruś Zachodnia”. Najpierw odniosę się do słowa „okupacja”. Jest to termin prawno-międzynarodowy, który oznacza zajęcie przez wojska jakiegoś państwa terytorium innego państwa i wprowadzenie tam władzy okupacyjnej. Okupant nie ma praw suwerena; to jest podstawowa różnica. Wschodnie tereny II Rzeczypospolitej były uznane międzynarodowo, także przez Związek Sowiecki, za część państwa polskiego. I choćby z tego powodu, przynajmniej po traktacie ryskim, nie może być mowy o jakiejkolwiek okupacji. Owszem, była okupacja wojskowa Galicji Wschodniej w latach 1918-1919, była okupacja Wołynia w 1920 roku, ale później, czy to na mocy traktatu ryskiego, czy też – w odniesieniu do Galicji – na mocy decyzji mocarstw sprzymierzonych z 1923 roku, ziemie te uzyskały międzynarodowe uznanie jako część państwa polskiego.
Z kolei termin „Ukraina Zachodnia i Białoruś Zachodnia” – bo raczej tak trzeba je tłumaczyć – to klasyczna zbitka pojęciowa opierająca się na dzisiejszej przynależności państwowej lub na dzisiejszym składzie narodowościowym tych ziem. Owszem, używanie terminów Białoruś czy Ukraina Zachodnia jest zrozumiałe z perspektywy ukraińskiego i białoruskiego ruchów narodowych, domagających się zjednoczenia wszelkich ziem, które one same uważały za ziemie ukraińskie i białoruskie, a te ich z kolei roszczenia bazowały na składzie etnicznym tych ziem tzn. przeważały na nich większości ukraińskojęzyczna i białoruskojęzyczna, niekoniecznie zaś na woli miejscowej ludności. W związku z tym owe ruchy narodowe mówiły bardzo często właśnie o zachodniej Ukrainie i zachodniej Białorusi. Takiej narracji używali także bolszewicy. Jednak nawet abstrahując od woli miejscowej ludności – w końcu rzeczywistych plebiscytów nikt nie przeprowadzał – to choćby spoglądając na skład narodowościowy tych ziem można się przekonać, iż używanie tego pojęcia w odniesieniu do okresu przed 1945 r. jest bardzo kontrowersyjne. Galicja Wschodnia była obszarem wieloetnicznym, gdzie Ukraińców było prawie 60 procent. Na obszarze, który rosyjski MSZ nazywa „zachodnią Białorusią”, a wcześniej tej terminologii używał Związek Sowiecki, według spisu ludności z 1931 roku to ludności, która deklarowała się jako białoruska, było około jednej trzeciej. W związku z tym są to wszystko prezentystyczne interpretacje dawnych stosunków, które nie odzwierciedlają sytuacji z okresu międzywojennego, ale stan obecny.
W dyskusjach o agresji sowieckiej na Polskę we wrześniu 1939 roku, a zwłaszcza o wydarzeniach z 17 września, przewija się kwestia zachowania polskiego rządu i jego rzekomej ucieczki z kraju przed przekroczeniem granicy polskiej przez oddziały Armii Czerwonej. Przez dekady taką tezę lansowała sowiecka propaganda, obecnie powielają ją rosyjscy propagandziści. A jak było w rzeczywistości?
– Powiem dosadnie: to, co powtarza rosyjska propaganda, to są brednie. Dobrze wiadomo, że rząd polski był zmuszony opuścić terytorium Rzeczypospolitej Polskiej w późnych godzinach wieczornych 17 września, a naczelny wódz przekroczył granicę z Rumunią po północy 18 września 1939 roku w sytuacji, kiedy jednostki Armii Czerwonej zbliżały się do Kut, gdzie wcześniej przebywał polski rząd i wódz naczelny. Jeśli by rząd się nie ewakuował, to wpadłby w ręce sowieckie, co by oznaczało duże ryzyko dla funkcjonowania państwa i być może nawet problem z wyłonieniem kolejnych międzynarodowo uznanych władz państwa polskiego. Pamiętajmy też, że Konstytucja kwietniowa nadawała prezydentowi bardzo duże uprawnienia, które sprawdziły się w czasie wojny tzn. dawała mu prawo wyznaczenia następcy Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który automatycznie przejmował uprawnienia prezydenta w sytuacji, gdyby poprzedni prezydent nie mógł pełnić swojej funkcji, np. znalazłby się w niewoli albo umarł czy zrzekł urzędu. Właśnie ta konstrukcja pozwoliła prezydentowi Mościckiemu po przekroczeniu granicy z Rumunią, gdzie został internowany, przekazać urząd prezydencki w ręce Władysława Raczkiewicza. Wszystko to nastąpiło po agresji sowieckiej, która, przypomnę, rozpoczęła się o świcie 17 września, a więc jeśli ktoś teraz powtarza, że rząd uciekł, pojawiła się pustka władzy, polskie państwo przestało istnieć – co jest kolejną brednią – i dlatego Armia Czerwona niejako przeprowadziła operację pokojową na tych terenach, chroniąc je przed zajęciem przez wojska niemieckie, to jest to wierutne sowieckie kłamstwo.
Dalszym ciągiem owej sowiecko-rosyjskiej narracji á rebours o „czystych rękach i czystych intencjach” Kraju Rad w sierpniu i we wrześniu 1939 roku jest historia z defiladą wojsk niemieckich w Brześciu w kordialnej asyście Armii Czerwonej. Rosyjscy propagandziści ostatnio tłumaczą, że nie ma mowy o żadnej defiladzie, a jedynie o pożegnaniu wojsk niemieckich po przejęciu miasta przez sowietów.
– Na szczęście zachowała się kronika filmowa z tej ceremonii – „Die Deutsche Wochenschau” – i każdy może zobaczyć, jak to wyglądało. Atmosfera jest bardzo przyjazna: są wspólne zdjęcia, bratanie się żołnierzy Wehrmachtu i czerwonoarmistów. I wszystko to miało miejsce w okupowanych Brześciu, a więc można powiedzieć, że była to pierwsza parada zwycięstwa Armii Czerwonej w czasie drugiej wojny światowej, przeprowadzona wspólnie z Wehrmachtem na terenie okupowanej Polski.
Historycy nie lubią „gdybania”, ale w obliczu rosyjskiej propagandy, i aby mieć obraz jak agresja ZSRR na Polskę wpłynęła na przebieg wojny we wrześniu 1939 roku, nie sposób nie zadać pytania, jak długo Polska broniłaby się przed Trzecią Rzeszą, gdyby nie sowiecki cios w plecy? I dalej: czy w obliczu wkroczenia sowietów do Polski rzeczywiście pomoc aliantów była już niemożliwa? Nawet dostawy uzbrojenia przez Rumunię?
– Pomimo upływu 80 lat jest to stale przedmiot refleksji historycznej, który skłania też do zabawy w historię alternatywną. Przypominam, historyk bada i wyjaśnia fakty. Natomiast my musimy bawić się w pewnego rodzaju prognozę opartą na określonych przesłankach. Nie mamy narzędzi, które zweryfikowałyby trafność owej prognozy. Dlatego zawsze jestem bardzo sceptyczny wobec historii alternatywnej. Natomiast to, co wiemy i to, co można z całą odpowiedzialnością powiedzieć: dowództwo Wojska Polskiego na czele z marszałkiem Śmigłym-Rydzem miało plan wycofania wojsk z północnej i centralnej Polski na obszar tzw. przedmościa rumuńskiego i tam w terenie doskonale nadającym się do obrony – w oparciu z jednej strony o Karpaty, z drugiej o rzeki Prut i Zbrucz – prowadzenie dalszej obrony w nadziei na ofensywę sojuszników. Wiemy też, że podczas francusko-brytyjskiej narady w Abbeville została podjęta decyzja o odłożeniu działań wojennych przeciwko Niemcom do 1940 roku po to, żeby Francja mogła się lepiej przygotować. Nie wiemy, co by było, gdyby faktycznie wojska polskie zdołały przeprowadzić ten manewr i np. w ciągu następnych kilku tygodni broniły się na przedmościu rumuńskim. Być może presja ze strony opinii publicznej, działania polskiej dyplomacji doprowadziłyby do zmiany tej decyzji. Nie wiemy też, w jakim tempie postępowałaby ta hipotetyczna dalsza ofensywa niemiecka. Zważywszy na to, że – przypomnę – w drugiej połowie września nastąpiło pogorszenie pogody z jesiennymi deszczami i zamgleniem, a więc jednostki niemieckie i sprzęt zmechanizowany miałyby o wiele gorsze warunki do przemieszczania się, zwłaszcza we wschodniej Polsce. Na osłabienie początkowego impetu wojsk niemieckich miałoby również wpływ mnóstwo innych czynników. Podejrzewam, że jeśli sojusznicy nie udzieliliby Polsce pomocy w przewidywalnym terminie, a więc w przeciągu kilku tygodni nie rozpoczęliby ofensywy na froncie zachodnim, to Niemcy skruszyliby opór na przedmościu rumuńskim. Ale – powtarzam – to wszystko jest wróżeniem z fusów.
Pewne jest natomiast to, że agresja Armii Czerwonej zniweczyła wszelkie możliwości obrony. Oczywiście Śmigły-Rydz mógł nie wydawać rozkazu taktycznego, który został zredagowany w sposób – powiedziałbym – pospieszny i politycznie, jak się okazało, błędny, aby z bolszewikami nie walczyć, aby bronić się jedynie w razie ataku z ich strony, ale wycofywać wojska do Rumunii i na Węgry. Kilka dni później wydał kolejny rozkaz, w którym wyjaśniał, że rozkaz z 17 września miał charakter nie polityczny, ale tylko i wyłącznie taktyczny. Mimo to spowodował on pewne szkody, bo sowieci dostali do ręki argument, że nawet Polska nie chciała z nimi walczyć. Warto jednak zwrócić uwagę, że nowy rząd polski podtrzymywał stanowisko Mościckiego i ministra Becka o tym, że Polska i ZSRR toczą wojnę. Taka była linia dyplomacji, tak mówił w radiowym orędziu do Polaków z marca 1940 r. premier i naczelny wódz Władysław Sikorski. Z drugiej strony po napaści Niemiec na ZSRR w 1941 roku i układzie Sikorski-Majski, a więc z powodów politycznych, milcząco uznano, że stan wojny między Polską z Związkiem Sowieckim się skończył. Przywrócono stosunki dyplomatyczne, co z kolei wobec faktu, że w międzyczasie ZSRR anektował ziemie wschodniej Polski, doprowadziło do znanego nam sporu o suwerenność nad ziemiami wschodnimi, w rezultacie Polska utraciła 90% sowieckiego zaboru z 1939 roku.
Spójrzmy w tej konwencji „co by było, gdyby…” na pakt Ribbentrop-Mołotow i wspólną agresję niemiecko-sowiecką na Polskę jeszcze z drugiej strony. Czy Trzecia Rzesza zaatakowałaby Polskę, gdyby Hitler nie zmówił się ze Stalinem?
– Z najnowszych badań – odwołam się do książki Sławomira Dębskiego o stosunkach sowiecko-niemieckich w latach 1939-1941 – wynika, że Hitler był zdeterminowany, aby dokonać inwazji na Polskę. W świetle jego planów było to najprawdopodobniej nieuniknione. Oczywiście można postawić pytanie, co by było gdyby – to już zupełna fikcja, ale spróbujmy – Stalin jednak nie dogadał się z Hitlerem i zachował neutralność wobec zbliżającej się niemieckiej inwazji na Polskę? Załóżmy więc, że nie dochodzi do zawarcia traktatu Ribbentrop-Mołotow i, wobec neutralności ZSRR, a nawet groźby przyłączenia się Stalina do aliantów, których z Polską łączy sojusz przeciw Trzeciej Rzeszy, niemieccy decydenci i dyplomaci próbują przekonać Hitlera, że atak na Polskę jest zbyt ryzykowny. Dębski, na podstawie wszelkich dostępnych źródeł, stwierdził, że Hitler i tak planował atak na Polskę. Można więc domniemywać, że bez względu na fiasko misji Ribbentropa w Moskwie inwazja na Polskę była przesądzona. Hitler był ryzykantem. Znana jest wprawdzie jego wypowiedź, iż gdyby nie udało mu się osiągnąć porozumienia ze Stalinem, to zwołałby kongres NSDAP w Norymberdze pod hasłami pokoju, ale pochodzi ona z chwili, gdy już wiedział, że układ ze Stalinem udało mu się podpisać. Zwróćmy uwagę, że Hitler chciał w ten sposób zniechęcić mocarstwa zachodnie do angażowania się po stronie Polski w momencie wybuchu wojny niemiecko-polskiej. Te nadzieje się nie spełniły. 25 sierpnia 1939 r. Wielka Brytania związała się z Polską układem o wzajemnej pomocy, w wyniku czego Hitler wstrzymał przygotowania do wojny z Polską, ale tylko na kilka godzin. Po analizie sytuacji zdecydował się na wojnę. Sądzę, że Dębski ma rację, uważając, że postąpiłby dokładnie tak samo w sytuacji fiaska rozmów ze Stalinem. Ale powtarzam, kropki na i nie można postawić, bo ta i podobne dywagacje są scenariuszami alternatywnymi.
Oczywiście z punktu widzenia wielu członków niemieckich elit jego decyzje były nieracjonalne i ryzykowne. Paradoksalne jest to, że przez długi czas jakoś mu się udawało osiągać zamierzone cele. Przykładem, Anschluss, aneksja Sudetów, Kłajpedy i Czech, zwycięstwa wojenne w latach 1939-1940 – to wszystko potwierdzało jego zmysł strategiczny.
Abstrahując jednak od tego, czy Hitler uzależniał inwazję na Polskę od osiągnięcia porozumienia ze Stalinem uważam, że nie zwalnia to z odpowiedzialności ZSRR za współudział w rozpętaniu drugiej wojny światowej. Nie zwalnia to też nas z konieczności uświadomienia rosyjskim elitom, iż tylko jednoznaczne potępienie agresji ZSRR na Polskę i Finlandię w 1939 roku i na państwa bałtyckie w 1940 roku długoterminowo może doprowadzić do uznania Rosji za państwo przyjazne i do uregulowania napięć istniejących w jej relacjach z zachodnimi sąsiadami. Oczywiście należy tu dodać jej agresję na Ukrainę w 2014 roku. Można powiedzieć, że bez zmiany polityki przez Rosję, również w aspekcie historycznym, jej wizerunek będzie stale obciążony brzemieniem nieprzewidywalności, niestabilności i niewiarygodności.
Jednym ze statutowych celów Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia jest właśnie działalność badawcza i popularyzowanie wiedzy o stosunkach polsko-rosyjskich. Ostatnio nakładem Centrum ukazały się trzy zbiory dokumentów: dotyczące masowej zbrodni, jakiej Armia Czerwona dopuściła się w 1945 roku na ludności cywilnej na dzisiejszym pograniczu polsko-litewskim, szerzej znanej jako obława augustowska oraz tragicznych losów polskiej ludności i działalności polskiej partyzantki na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w czasie drugiej wojny światowej.
– „Miotła Stalina. Polska północno-wschodnia i jej pogranicze w czasie obławy augustowskiej w 1945” jest edycją źródeł pochodzących z archiwów rosyjskich oraz polskich, które w sposób całościowy przedstawiają okoliczności przeprowadzenia tej przerażającej sowieckiej zbrodni. Przypomnę, w jej wyniku zostały zamordowane co najmniej 592 osoby, zazwyczaj cywile mieszkający w okolicach Augustowa i w wioskach Puszczy Augustowskiej. Książka jest rezultatem współpracy mojej z profesorami Grzegorzem Motyką i Grzegorzem Hryciukiem.
Są to w dużej mierze dokumenty sowieckie. Czy byli więc jacyś współpracownicy z Rosji?
– Początkowo w projekcie uczestniczyła strona rosyjska – Federalna Agencja Archiwalna (Rosarchiw). W 2011 roku, kiedy powstało Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, dyrektor Rosachiwu, wspomniany już Andriej Artizow, obiecał udostępnienie wszelkich materiałów i dokumentów, które obciążają relacje polsko-rosyjskie. Planowaliśmy wspólnie – przy współpracy polskiego i rosyjskiego zespołu archiwistów i historyków – wydanie serii dokumentów ukazujących różne aspekty stosunków polsko-sowieckich. Przez ponad dwa lata strona rosyjska zapewniała nas, że dokumenty są odtajniane i ten proces musi potrwać, wiele instancji musi go zatwierdzić. Jednak w 2014 roku nastąpiła rosyjska agresja na Ukrainę, Rosjanie ze współpracy się wycofali i nic nam nie przekazali, natomiast część tych dokumentów w dziwnych okolicznościach opublikowali na stronie internetowej Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, gdzie znaleźli je w 2016 roku polscy historycy z Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku. Owe dokumenty przetłumaczyliśmy i opracowaliśmy naukowo oraz dodaliśmy do nich dokumenty polskie, np. Ludowego Wojska Polskiego czy sprawozdania polskiej administracji z tamtych terenów, a także dokumenty, które odszukaliśmy w trakcie kwerend źródłowych m.in. moich i prof. Motyki w Moskwie, aby pokazać nie tylko okoliczności obławy, ale także jej kontekst polityczny i wojenny.
Gdzie są pochowane ofiary obławy augustowskiej?
– Niestety, dotąd nie udało się tego ustalić. Niewykluczone, że pochowano je na terytorium obecnej Białorusi, gdzieś w pasie granicznym. Na razie nie można tego zweryfikować, bo nie było prac ekshumacyjnych. Rosjanie twierdzili, że dokumentów na ten temat nie udało się znaleźć. Sądzę, że nie zostały odtajnione. Wiemy z pewnością, że obławę augustowską przeprowadziły jednostki liniowe Armii Czerwonej 3. Frontu Białoruskiego, a konkretnie 50. Armii, która wchodziła w skład tego frontu, wsparta oddziałami Ludowego Wojska Polskiego. Wiemy, że do przeprowadzenia tej obławy została zaangażowana ogromna liczba żołnierzy, a Puszcza Augustowska była przeczesywana w poszukiwaniu żołnierzy polskiego podziemia. Sowieccy i polscy żołnierze szli oddaleni od siebie w odległości około ośmiu metrów. Wiemy też, że w wyniku tej obławy zatrzymano ponad 7 tys. osób. Większość od razu zwolniono, ale około 1900 z zatrzymanych dalej filtrowano. Ponieważ operacja odbywała się na pograniczu polsko-litewskim, część z nich przekazano sowieckiej Litwie, część zwolniono, a część zniknęła w nieznanych okolicznościach. Słowem, w obławie augustowskiej zatrzymywano cywilów podejrzewanych o udział w polskim podziemiu niepodległościowym lub udzielanie mu wsparcia. Za to groziło rozstrzelanie przez Smiersz, czyli sowiecki kontrwywiad wojskowy. Przytoczę drastyczną historię związaną z obławą augustowską. W jednym z gospodarstw sowieci chcieli zamordować ojca rodziny, ale wobec jego nieobecności zatrzymali i rozstrzelali jego syna, który nosił to samo imię i nazwisko.
Obława augustowska to największa pojedyncza sowiecka popełniona w Polsce. Czy takie postępowanie było wyjątkiem?
– Obława augustowska była jedną z kilku podobnych operacji, jakie sowieci w 1945 roku przeprowadzili w pasie począwszy od Łotwy przez Litwę, północno-wschodnią Polskę , aż po Ukrainę. Była jednak najkrwawsza. To pozwala ocenić istniejące w literaturze przedmiotu tezy, dlaczego akurat ta obława odznaczała się największą brutalnością.
Udało się ustalić, dlaczego?
– Według pierwszej hipotezy, nieprzypadkowo przeprowadzono ją w lipcu 1945 roku, niemal w przeddzień konferencji poczdamskiej. W ten sposób sowieccy wojskowi i czekiści chcieli zapewnić bezpieczeństwo Stalinowi, który zamierzał pociągiem odbyć podróż do wschodnich Niemiec. Według mnie oraz profesorów Motyki i Hryciuka, ta teza jest nieprzekonująca, bo gdzie Puszcza Augustowska, a gdzie Brześć i Terespol, przez które przejechał pociąg z sowieckim dyktatorem. Według drugiej hipotezy, była to zemsta sowietów na mieszkańcach Ziemi Augustowskiej, znanych ze swojego patriotyzmu, przywiązania do idei niepodległości Polski oraz wielu akcji antyrosyjskich z czasów powstań listopadowego i styczniowego. Ta teza również mnie nie przekonuje. Osobiście uważam, że sowieci kierowali się pragmatyzmem. Stalin nie wiedział, jak rozwiną się relacje z mocarstwami zachodnimi – przypomnę, miejsce nieżyjącego Roosevelta zajął wojowniczy Truman, również Churchill zlecił przygotowywanie planów na wypadek wojny ze Związkiem Sowieckim, polskie społeczeństwo było przeciwne komunistom, dużym poparciem cieszył się Stanisław Mikołajczyk, a rzeczywista władza Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej opierała się na bagnetach NKWD i Armii Czerwonej. Słowem, gdyby nie to, podziemie niepodległościowe przeciągnęłoby na swoja stronę podległe Roli-Żymierskiemu oddziały Ludowego Wojska Polskiego i zmiotło władzę komunistów w kraju.
Czy w Polsce mogło wtedy dojść do antysowieckiego powstania?
– Tylko w tym kontekście likwidacja przez sowietów polskiego podziemia niepodległościowego i oczyszczenie z jego oddziałów zbrojnych rejonów ich największej aktywności, które znajdowały się na ich tyłach, a więc Puszczy Augustowskiej, ale też Łotwy i Wileńszczyzny – wydaje się logicznym wytłumaczeniem ich działań. To było potencjalne zagrożenie dla ich władzy w Polsce, ale też w Europie Wschodniej. W wypadku obławy augustowskiej brakuje jednak wciąż odpowiedzi na pytanie, dlaczego towarzyszyła jej masakra ludności cywilnej. Z pewnością odpowiedź znajduje się w rosyjskich archiwach, ale nie uzyskamy jej bez decyzji grupy trzymającej w Rosji władzę o odtajnieniu kluczowych w tej sprawie dokumentów. Sądzę, że musimy poczekać na zmianę tam rządów.
A czego nowego można dowiedzieć się z pozostałych publikacji Centrum, dotyczących Wołynia i Galicji Wschodniej w czasie wojny i po wojnie? Ostatnio ten temat jest dyskutowany w związku z publikacją kontrowersyjnej książki o rzekomej „zdradzie” Wołynia przez AK.
– Kolejny, dwutomowy zbiór dokumentów to pokłosie tej samej naszej inicjatywy co w przypadku książki o obławie augustowskiej. Mowa o książkach zatytułowanych „Wołyń i Galicja Wschodnia pod okupacją niemiecką 1943-1944” oraz „Wołyń i Galicja. „Za drugiego Sowieta””, które pokazują stosunek Sowietów do Polaków i polskiego podziemia na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Widać, że na Wołyniu sytuacja różniła się od tej w Nowogródzkiem i na Wileńszczyźnie. O ile tam toczyła się wojna partyzancka między oddziałami polskimi, będącymi podziemną armią państwa polskiego, czyli suwerena na tych terenach, a Sowietami, którzy po wyparciu Niemców rozpoczęli swoją okupację i sowietyzowali terytoria uważane za swoje własne, to z kolei na Wołyniu i w Galicji Wschodniej dochodziło czasem wręcz do współdziałania między polską a sowiecką partyzantką. Powód jest oczywisty: istnienie nacjonalistycznej partyzantki ukraińskiej UPA, która prowadziła czystkę etniczną. To był wspólny wróg Polaków i sowietów.
Skąd pochodzą opublikowane tam dokumenty?
– W tych książkach znalazły się dokumenty prawie wyłącznie z archiwów ukraińskich, w tym z Archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, w którym są przechowywane dokumenty służb sowieckich. Po 2014 roku to archiwum bezprecedensowo otwarło się na współpracę z badaczami. Oba zbiory dokumentów tworzą spójną całość.
Zawarty w nich materiał pokazuje po pierwsze przyczyny i przebieg owego taktycznego współdziałania partyzantek polskiej i sowieckiej, po drugie, że Sowieci dokładnie relacjonowali przebieg rzezi wołyńskiej – zarówno dowódcy oddziałów partyzanckich, jak i władze partyjne sowieckiej Ukrainy. Tego rodzaju dokumenty potwierdzają to co w Polsce jest już znane. To była czystka etniczna zorganizowana przez UPA, przy czym okrucieństwo, które towarzyszyło rzezi często szokowało dowódców sowieckich. Te dokumenty doskonale to pokazują. W opublikowanym przez nas materiale źródłowym są też raporty relacjonujące nastroje ludności polskiej wobec sowietów i Ukraińców. Wynika z nich, że tamtejsi Polacy byli nastawieni antysowiecko i domagali się pozostawienia tych ziem w składzie państwa polskiego. Są też dokumenty pokazujące po raz pierwszy działalność sowieckiej agentury w polskim podziemiu. Jest to niezwykle ciekawe, bo po raz pierwszy udało się z imienia i nazwiska zidentyfikować kilku sowieckich agentów w polskim podziemiu. Przy czym niektóre z tych dokumentów zostały już opublikowane w Polsce, jednak w formie ocenzurowanej. Mam na myśli publikację IPN-u sprzed dziesięciu lat – „Operacja „Sejm”” – w której ocenzurowano informacje wrażliwe, czyli dane o agenturze. Przypuszczam, że historycy z IPN otrzymali z Kijowa przepisane dokumenty z pominięciem wrażliwych fragmentów. Niektóre akapity zostały wręcz sfałszowane, po to aby ukryć ślady usunięcia informacji o agenturze.
W naszych zbiorach dokumentów znalazły się również ciekawe historie polskich jednostek partyzanckich np. bodaj najliczniejszego oddziału pod dowództwem Roberta Satanowskiego. Miał on bezpośredni kontakt z Nikitą Chruszczowem, a jednocześnie często ścierał się z miejscowym sowieckim dowództwem partyjno-wojskowym, któremu nie podobało się, że w podległych mu jednostkach są kapelani, że żołnierze się modlą, że na umundurowaniu mają orła w koronie. Ciekawe są dokumenty ukazujące osobisty stosunek Chruszczowa wobec Polski i Polaków.
Co z nich wynika?
– Okazuje się, że często proponował on rozwiązania, które były radykalniejsze niż to co Stalin był w stanie zaakceptować. W tym materiale Chruszczow wygląda zupełnie inaczej niż ten, którego kojarzymy z okresu po 1956 r. Ten rechoczący prostak walący w stół butem w ONZ, ale i polityk zasłużony dla destalinizacji ZSRR, w czasie drugiej wojny światowej domagał się przesiedlenia części Polaków ze Lwowa do Donbasu i przyłączenia do swojej Ukrainy ziem polskich aż po Rzeszów, a także południowej Bukowiny i części Słowacji. Regularnie trafiały też do niego raporty o rzezi wołyńskiej, ale w swoich uspokajał Stalina.
W jaki sposób?
– Że wszystko jest pod kontrolą, że upowcy zabijają ludność cywilną, ale unikał podkreślania tła narodowościowego owych mordów. Ot, ukraińscy nacjonaliści zabijają obywateli sowieckich. Sowieckiemu dyktatorowi raportował też, że Armia Czerwona nigdzie nie napotyka na oddziały polskiego podziemia. To doskonałe przyczynki do jego biografii.
Co jeszcze ciekawego znajdziemy w tych nowych publikacjach o Wołyniu i Galicji Wschodniej?
– W omawianych zbiorach dokumentów znalazły się także te ukazujące losy Polaków, przypadkowych ofiar drugiej wojny światowej. Przykładem, dokument o pani Halinie Owczarskiej. Postać absolutnie w Polsce nieznana, a jej losy są fascynujące. Pochodziła z Inowrocławia w Poznańskiem. Jej ojciec w 1939 służył w wojsku w Dubnie na Wołyniu. Latem pojechała do niego na wakacje i tam zastała ją agresja niemiecka, a następnie sowiecka na Polskę. Ojciec, jako oficer, został wzięty do niewoli i zginął w Katyniu. Jej macocha przedostała się na obszar okupacji niemieckiej, a ona pozostała na Wołyniu. Potem koleje wojny rzuciły ją w okolice Berlina, skąd wróciła na Wołyń. W 1947 roku została oskarżona o to, że jest agentką angielskiego wywiadu i skazana na 25 lat łagrów. W 1956 roku nie zwolniono i nie repatriowano jej do Polski. Wyszła z łagru dopiero w 1963, a wyjechała z ZSRR dopiero 1974 lub 1975 roku. Czytelnik dostaje do ręki dwa dokumenty. Z jednej strony raport do szefa sowieckiej bezpieki pokazujący jak niebezpiecznym angielskim szpiegiem jest Owczarska, z drugiej – relację z 1974 roku, przeznaczoną dla polskich władz, dołączoną do podania motywującego prośbę o wyjazd do Polski. Dwa dokumenty, dwa zupełnie różne życiorysy. Tutaj nie stawiamy kropki na i, ale pokazujemy to, jak mocno te wydarzenia wpływały na losy ludzi jeszcze w latach 70. XX wieku.
Rozmawiał Tomasz Bohun
fot. Pogawędka niemieckich oficerów z Siemionem Kriwoszeinem, dowódcą 29. lekkiej brygady pancernej, okolice Brześcia 22 września 1939 roku/Bundesarchiv/Wikimedia Commons, CC
3 komentarzy
K
24 grudnia 2019 o 15:25Rosję zmusić się do przyznania to tak jak Ukraina miała by się przyznać do rzezi na Wołyniu
Andrzej.
24 grudnia 2019 o 16:01Ale krętacze polityczni. „Trele morele.” Niech jadą do Putina na nauki… Zresztą niebawem będzie upowszechniony jego artykuł na ten temat.
Jacek
25 grudnia 2019 o 03:12Kolejny troll kremlowski podwazający agresje ZSRR na Polskę.