Noc z 31 sierpnia na pierwszego września spędzałem w podróży na dachu pociągu do Dąbrowy Górniczej. Tłok był potęgowany ogłoszoną mobilizacją. Do nadleśnictwa przyjechałem przed świtem. Pobudziłem domowników i Nadleśniczemu zacząłem raportować nowinki z centrali. Poprosiłem go o włączenie radia. Głos spikera był przeszywający. „ A więc wojna ! Niemcy bez wypowiedzenia wojny o godzinie 4.45 przekroczyli zachodnią , północną i południową granicę Polski…”
W czasie śniadania przyjechał na koniu goniec z leśniczówki oświadczając, że została zbombardowana i płonie! Nadleśniczy nie miał złudzeń. Oznajmił mam decyzję o ewakuacji. Przy mojej pomocy załadował na furmankę swoją rodzinę, trochę rzeczy osobistych i ubitego drobiu. Polecił mi tą furmanką jechać na dworzec kolejowy do Dąbrowy Górniczej i czekać aż reszta personelu likwidująca nadleśnictwo tam dojedzie.
Niestety, całe miasto wraz z dworcem płonęło. Do żadnego wagonu nie mogliśmy się załadować, ponieważ zajmowane były przez wojsko. Udało mi się zadzwonić po linii wojskowej do nadleśnictwa. Nadleśniczy polecił mi zarekwirowanie chociaż jednej furmanki niezbędnej do ewakuacji. Cała Dąbrowa Górnicza ewakuowała się czym mogła. W tej sytuacji udałem się do policji o pomoc. Niestety i ta służba ładowała się sama na wozy. Komendant bezradnie rozłożył ręce i zaproponował mi bym sam znalazł wóz to on da nakaz na jego zarekwirowanie.
W tym momencie usłyszałem turkot dużego wozu transportowego, w którym woźnica zacinał konie batem by jak najszybciej uciec z miasta. Nie wiem jak to się stało, ale moja determinacja spowodowała, że wskoczyłem na ten wóz wraz z jednym chłopakiem z nadleśnictwa… Złapałem za lejce, wyhamowałem pojazd i zatrzymałem się na chodniku. Woźnicą okazał się Żyd błagał nas żebyśmy pozwolili pojechać mu do żony i dzieci. Na to nie było czasu. Pod pistoletem woźnica zawiózł nas na dworzec dworzec gdzie czekał na nas Nadleśniczy. Dwoma furmankami ruszyliśmy w kierunku centralnej Polski. Tuż za nami wkroczyły wojska niemieckie.
Uciekając przed Niemcami byliśmy bombardowani, mijaliśmy spalone miasteczka i wsie. Widzieliśmy wysadzone pociągi i uciekające z nich setki ludzi. Pewnego dnia przeżyliśmy silny atak lotniczy . Ratowaliśmy cię ucieczką do ogrodu gdzie była wykopana ziemianka. Ja położyłem się przy wale ziemnym. Nieopodal mnie była dziewięcioletnia dziewczynka, którą mama namawiała by schroniła się w ziemiance. Ta niestety mamy nie posłuchała i odłamek bomby uderzył ją w skroń. Rozpacz matki była nie do opisania.
Po nalocie poszedłem do ocalałego kościółka. W konfesjonale siedział ksiądz staruszek, który mnie wyspowiadał. Panu Bogu podziękowałem za to, że przeżyłem. Na komunię niestety nie było czasu. W tym morzu okrucieństw dziękowałem mojej mamie, że nauczyła mnie się modlić do ukochanego Boga. Silny duchem, prosiłem Najwyższego, żebym mógł przekroczyć Wisłę a potem Bug. Tam miała być koncentracja wycofującej się polskiej armii. Niestety i to było mrzonką. Poddany cierpieniu fizycznemu a przede wszystkim psychicznemu przypominałem sobie przedwojenne hasła , że „ Nie oddamy nawet guzika !”. Jednocześnie nie mogłem zrozumieć dlaczego w 1938 r. nie widzieliśmy zagrożenia ze strony Hitlera i razem z nim pozbawiliśmy państwowości Czechów ?
Po dotarciu do Zamościa zastaliśmy względny spokój. W sklepie z nabiałem wypiłem dziesięć szklanek śmietany. W taki sposób ugasiłem swoje pragnienie i głód jaki towarzyszył nam przez 14 dni ucieczki. Moi towarzysze podróży zdecydowali się uciekać w kierunku granicy z Rumunią. Ja, mimo usilnych próśb, żebym im towarzyszył, zdecydowałem się jechać w swoje rodzinne strony – do mamy. Pociągiem towarowym dojechałem do Włodzimierza Wołyńskiego. Pozostałe 70 km do Łucka musiałem pokonać pieszo.
Największym zagrożeniem na tej trasie były bandy Ukraińców. Okoliczności wojny zachęcały ich do napadania na Polskich uchodźców. Ja starałem się ich unikać, szczególnie po zmierzchu. Ostatnią noc swojej marszruty spędziłem w kopie siana gdzie ukryłem się przed deszczem. Zasnąłem w swojej niszy kamiennym snem. Gdy się ocknąłem poczułem z jednego boku promieniujące ciepło. Okazało się, że to był mój „kolega” – pies przybłęda. Spał smacznie razem ze mną. Było to bardzo wzruszające.
CDN
Poprzednia część wspomnień Józefa Nowiny-Konopki tutaj.
fot. Bundesarchiv Bild, CC BY-SA 3.0
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!