W sierpniu 1920 roku armie bolszewickie dotarły w pobliże Warszawy. Porażał impet ich ofensywy i tempo odwrotu Polaków. Czerwonoarmiści pokonali ponad 600 km w niespełna półtora miesiąca. A przecież jeszcze w kwietniu polskie dywizje stały nad Dnieprem i Berezyną. W Józefie Piłsudskim, zdobywcy Kijowa, widziano wodza, który podążył szlakiem Bolesława Chrobrego, hetmana na miarę Chodkiewicza i Sobieskiego. Teraz karta się odwróciła: zdawało się, że katastrofa jest nieuchronna i Michaił Tuchaczewski ‒ okrzyknięty już „czerwonym Bonapartem” i „demonem wojny domowej” ‒ zatriumfuje.
Krytyka pod adresem Piłsudskiego osiągnęła szczyt. Jako wódz naczelny i naczelnik państwa ponosił odpowiedzialność za krytyczną sytuację, w której znalazła się Polska. Przeciwnicy polityczni, zwłaszcza endecy, zapomnieli już o jego sukcesach sprzed kilku miesięcy. Wytykano mu, że skupił w swych rękach pełnię władzy i zaprowadził kraj na krawędź przepaści. W istocie naczelnik państwa musiał się pożegnać z marzeniami o rozcięciu Rosji wzdłuż szwów narodowościowych. Teraz rozgrywka szła o najwyższą stawkę ‒ istnienie Polski. Ostatnie słowo należało jednak do Piłsudskiego.
Na przełomie lipca i sierpnia 1920 roku, kiedy armie dowodzonego przez Tuchaczewskiego Frontu Zachodniego dotarły do Bugu, w ich szeregach dojrzewał już kryzys. Kampania nadwerężyła ich siły, impet ofensywy mocno osłabł. Wprawdzie dotychczasowe próby wojsk polskich powstrzymania bolszewickiej nawałnicy ‒ na linii okopów niemieckich z czasów wojny i Niemnie ‒ spaliły na panewce, ale walki pod Grodnem i Wołkowyskiem pokazały, że morale żołnierza polskiego zaczyna się odradzać. Dowódcy polscy zaczęli rozumieć, jakie korzyści w obronie przynoszą działania manewrowe.
Sytuację Tuchaczewskiego komplikowało rozciągnięcie linii komunikacyjnych, które uniemożliwiało skutecznie zaopatrywanie jednostek frontowych. Jeden z dowódców bolszewickich bez ogródek opisywał chaos w swoich szeregach: „Całe tyły nieprawdopodobnie rozciągnęły się, została utracona z nimi łączność, składy amunicyjne były puste, radiostacje nie działały, lotnictwo było w stanie wspomóc armię, ale do zorganizowania ich baz potrzeba było linii kolejowych. W końcu najważniejsze: wyczerpana konnica odmawiała służby, a pułki piechoty z powodu strat przypominały bataliony i kompanie. Linie kolejowe, mimo że pospiesznie odbudowywane, nie były w stanie poradzić sobie z nawałq transportów. Zadanie planowego zaopatrzenia i ewakuacji było skrajnie utrudnione”. Główne składy amunicji i prowiantu dla Armii Czerwonej znajdowały się aż w Smoleńsku i Witebsku, parki artyleryjskie w Mińsku, w którym urzędowało także dowództwo Frontu Zachodniego. Stamtąd Tuchaczewski, oddalony kilkaset kilometrów od swoich armii, dowodził, a raczej próbował dowodzić, operacjami nad Bugiem, Narwią i Wisłą. W obliczu problemów z łącznością i transportem była to wielka lekkomyślność. Wprawdzie na Białorusi bolszewicy kontrolowali dwie linie kolejowe (z Połocka przez Mołodeczno, Lidę i dalej na Warszawę oraz ze Smoleńska przez Mińsk, Brześć Litewski do Siedlec), ale stan taboru kolejowego, zdewastowanego w czasie wojny domowej, uniemożliwiał sprawne posiłkowanie frontu.
Brak współdziałania Frontu Południowo-Zachodniego, którego oddziały mimo wyraźnych rozkazów Siergieja Kamieniewa, przewodniczącego Wojenno-Rewolucyjnej Rady Republiki Radzieckiej, czyli głównodowodzącego Armii Czerwonej, nie spieszyły się z udzieleniem pomocy Tuchaczewskiemu, potęgował jego trudności.
W tej sytuacji brawura Tuchaczewskiego wręcz poraża. Ten podówczas dwudziestosiedmioletni były oficer armii carskiej prowadził kampanię według wzorów rosyjskiej wojny domowej, gdzie operacje wykonywano pospiesznie, najczęściej bez dostatecznego przygotowania. Wprawdzie Lew Trocki wyrażał się o nim w superlatywach (nazywał go jednym z lepszych komandarmów i wychwalał jego talent strategiczny), ale przy okazji nie omieszkał wytknąć mu, że „niedostatecznie oceniał sytuację wojenną, a w jego strategii widać było wyraźny element awanturnictwa”. Interesującą charakterystykę Tuchaczewskiego sformułował także jego główny przeciwnik Józef Piłsudski: „Sprawia on na mnie wrażenie wodza skłonnego do myślenia abstrakcyjnego, lecz obdarzonego wolą, energią i rzadko spotykaną u ludzi uporczywością w pracy według zakreślonych przez siebie metod. Wodzowie tacy rzadko są zdolni do szerszej analizy, gdyż związują się ‒ że tak powiem ‒ całym swoim jestestwem wyłącznie ze swoim jedynie zadaniem, lecz to daje gwarancję, że wziętą na siebie pracę będą wykonywać bez wahania, i jeżeli p. Tuchaczewski dla tego wyłącznego zajęcia się sobą może znaleźć w tym, że w wojnie z Polską wyznaczono mu główną rolę, to jednak ‒ a powtarzam to po raz drugi ‒ ta niechęć czy nieumiejętność analizy sytuacji na całym froncie niechybnie zwęziła znacznie horyzont jego myślenia w ciągu całej kampanii dowodzonej przez niego”.
Jak Tuchaczewski pojmował strategię? Nieco na ten temat można znaleźć w artykule, który napisał w 1919 roku podczas walk na Syberii: „Jak wykorzystać liczebność wojsk, żeby wyzyskać maksimum siły uderzenia? Odpowiedź jest jedna ‒ zaatakować wszystkimi wojskami, nie pozostawiając w rezerwie ani jednego bagnetu […]. Kiedy mówię „nie pozostawiać ani jednego bagnetu”, myślę o rezerwie strategicznej pozostawianej przez dowódcę, jakby powiedzieć, na wszelki wypadek, kiedy przeciwnik podejmie coś zaskakującego i na jakimś odcinku frontu wymagane są posiłki”.
Z decyzji, jakie podjął w czasie kampanii 1920 roku, można wywnioskować, że owa koncepcja stała się dla niego dogmatem, bez względu na złe doświadczenia i trudności. Przykład pierwszy z brzegu: świeżo po objęciu dowództwa Frontu Zachodniego w czasie pierwszej, nieudanej ofensywy w maju 1920 roku przeciwko polskiemu Frontowi Północno-Wschodniemu gen. Szeptyckiego podjął działania świadomy słabego przygotowania swoich wojsk. Można by powiedzieć: pierwsze koty za płoty, rozpoznanie bojem, sprawdzenie sił własnych i przeciwnika albo próba zmuszenia Polaków do przerzucenia wojsk z Ukrainy. Coś tu jednak nie gra. Tuchaczewski już w maju mierzył wyżej.
Przebieg ofensywy lipcowej ‒ mimo że lepiej przygotowanej ‒ także pozostawiał wiele do życzenia. Tuchaczewskiemu nie udało się osiągnąć głównego celu, a więc rozbicia polskich armii już na Białorusi, ale wobec błyskawicznych postępów swoich wojsk i demoralizacji w polskich szeregach uważał zapewne, że szczęśliwa gwiazda wciąż nad nim świeci. W końcu, gdy jego dywizje stały już nad Wisłą, nie przejął się wyraźnym kryzysem, który je ogarnął, brakiem rezerw i ‒ co gorsza ‒ informacjami o polskiej kontrofensywie. Nadal uporczywie liczył na polski proletariat i chłopów, którzy mieli wzniecić rewolucję za Wisłą i dopomóc Armii Czerwonej w rozbiciu „pańskiej Polski”. Tak czy inaczej, zamiast dowodzić z Mińska, powinien być bliżej swoich wojsk, wtedy może szybciej zdałby sobie sprawę z nadciągającej klęski.
W lipcu i sierpniu 1920 roku polski wywiad funkcjonował bardzo dobrze. Bodaj najważniejsze informacje pochodziły z nasłuchu radiowego. Bolszewicy nie wiedzieli, że ich zaszyfrowane depesze są odczytywane bez trudności. Dzięki temu m.in. dowództwo polskie znało rozkład i liczebność sił bolszewickich, plany uderzenia na Warszawę i ‒ co najważniejsze ‒ fakt osłabienia lewego skrzydła frontu Tuchaczewskiego.
Nadto analizy Oddziału II Sztabu Generalnego pokazywały, że nie taki bolszewicki diabeł straszny, jak go malują: „Cała prasa sowiecka, wszystkie wydawnictwa, mityngi i obchody, punkty agitacyjne na stacjach węzłowych dla przyjeżdżających transporterów wpajały w żołnierza idą wyzwolenia ludu Polski od rozkładającej się „jaśniepańskiej władzy” i zdemoralizowanej „jaśniepańskiej armii””. Łudzono ich obietnicami łatwego sukcesu, wmawiano gotowość całej włościańskiej i robotniczej Polski do czynnego poparcia armii sowieckiej w jej „oswabadzającym dziele”. To spowodowało, że w planach dowódców sowieckich zaczęła dominować „brawura, iście rewolucyjne decyzje i plany”, a Armia Czerwona stawała się „bańką złudzeń wypełnioną zamiast rezerwami, atmosferą agitacji”. Człowiekiem, który wyciągnął z tego wnioski i przekuł je w czyn, był naczelny wódz Józef Piłsudski.
Niewyjaśniona pozostaje sprawa autorstwa planu kontruderzenia, które w drugiej połowie sierpnia rozbiło siły sowieckie stojące u wrót Warszawy. Przeważa opinia, że jego idea i założenia były dziełem Piłsudskiego, a gen. Tadeusz Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego, opracował go w szczegółach. Naczelny wódz szukał definitywnego rozstrzygnięcia: uważał, że w obliczu zagrożonego istnienia państwa na nic zdałyby się lokalne sukcesy, które jedynie odsunęłyby katastrofę w czasie. Rozwadowski, doświadczony sztabowiec, opracował plan, który odpowiadał zamierzeniom przełożonego. Uderzenie znad Wieprza w osłabione lewe skrzydło Tuchaczewskiego miało je rozbić, co umożliwiłoby wyjście na tyły wojsk bolszewickich. W realizację planu osobiście zaangażował się Piłsudski, który objął dowództwo grupy uderzeniowej znad Wieprza.
Józef Piłsudski miał wtedy 52 lata. Przed pierwszą wojną światową był czołowym działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej. Całej jego karierze polityczno-wojskowej nieodmiennie przyświecała jedna idea: przywrócić Polsce niepodległość. Nie zaniedbał żadnej okazji: w czasie wojny rosyjsko-japońskiej podjął kontakty z Japończykami, kilka lat później z Austriakami, którzy umożliwili mu na terenie Galicji szkolenie polskich kadr wojskowych. W 1914 roku przyczynił się do utworzenia Legionów Polskich (stanął na czele I Brygady) i powołał tajną Polską Organizację Wojskową. W 1917 roku, kiedy odmówił złożenia przysięgi na wierność cesarzom Niemiec i Austrii, Legiony rozwiązano, a Piłsudskiego internowano w Magdeburgu. Najcięższej próbie został jednak poddany w 1920 roku.
Do realizacji planu uderzenia znad Wieprza Piłsudski zabrał się kompleksowo. Przejmując dowództwo nad grupą uderzeniową, zreorganizował system dowodzenia: utworzył Kwaterę Główną Naczelnego Wodza, co ułatwiło mu bezpośrednie prowadzenie operacji podległych mu oddziałów, a za pośrednictwem nadzorującego pracę Sztabu Generalnego gen. Rozwadowskiego ‒ kierowanie działaniami na pozostałych odcinkach frontu. Ten system dowodzenia w czasie bitwy warszawskiej doskonale zdał egzamin. Taką elastyczność zastosowano także w innych jednostkach, np. gen. Edward Rydz-Śmigły, dowódca Frontu Środkowego i grupy uderzeniowej 3. Armii, ze swojego sztabu wydzielił sztab lotny. Dalej już pozostała wiara w siebie i zwycięstwo.
W krytycznych dniach sierpniowych Piłsudski wykazał się imponującą ruchliwością i energią: wraz z punktem dowodzenia przemierzył drogę od Puław do Siedlec, nadzorując swoich podkomendnych, niemal patrząc im na ręce. Między 13 a 26 sierpnia wraz z szefem swojego sztabu płk. Julianem Stachiewiczem wydał blisko 440 rozkazów, dyrektyw i wytycznych. Jego obecność w bezpośredniej bliskości frontu miała także ogromny wpływ na morale żołnierzy. Na marginesie, 12 sierpnia Piłsudski, wyjeżdżając na front, złożył na ręce premiera Witosa rezygnację ze stanowiska naczelnika państwa i naczelnego wodza, pozostawiając mu swobodę co do daty jej ogłoszenia. Motywował to trudną sytuacją, w jakiej znalazła się ojczyzna, i niechęcią do uczestniczenia w ewentualnych rozmowach pokojowych z bolszewikami. Jednak to niecała prawda: przebywając w strefie działań wojennych, liczył się z ryzykiem śmierci, na wszelki wypadek więc, aby uniknąć propagandowego wykorzystania jej przez wroga, dowodził wojskiem jedynie jako wysoki stopniem oficer. Na szczęście nic złego się nie stało i kilkanaście dni później całą sprawę uznano za niebyłą.
Zupełnie inaczej było u bolszewików. Dowodzenie Tuchaczewskiego „na radar” naśladowało wielu z jego dowódców. 7 sierpnia podczas wiecu żołnierskiego w jednej z brygad, czerwonoarmistów do boju zagrzewał dowódca 21. Dywizji niejaki Smoleń. Żołnierze niemal go wygwizdali, wykrzykując: „Łatwo wojować o dwadzieścia wiorst w tyle”.
Klęska w wojnie z Polską wywarła duże wrażenie na korpusie oficerskim Armii Czerwonej. Nikołaj Kakurin i Władimir Mielikow, wykładowcy Katedry Taktyki Ogólnej w Akademii Wojennej Robomiczo-Chłopskiej Armii Czerwonej im. Frunzego, w książce poświęconej wojnie polsko-bolszewickiej („Grażdanskaja wojna w Rossii: wojna z biełopolakami”, Moskwa 1930) dobitnie uzasadnili celowość podejmowania tej tematyki: „Ponieśliśmy klęskę. Ale nic tak przemożnie i gruntownie nie skłania do nauki jak porażki. Należy tylko uważnie je analizować i przygotowywać się do przyszłych bitew wyposażonym w wiedzę wojskową”. Ich studium, gruntowne i oparte na bogatej kwerendzie archiwalnej, było kolejną pracą, w której analizowano doświadczenia z kampanii polskiej. Wcześniej swoje wspomnienia z wojny 1920 roku wydali inni dowódcy: Borys Szaposznikow i Jewgienij Siergiejew.
W lutym 1923 roku Tuchaczewski wygłosił w Akademii im. Frunzego serię wykładów, które na jesieni opublikowano w broszurze „Pochód za Wisłę”. Klęskę 1920 roku uzasadnił następująco: „Zasadniczy wniosek z naszej kampanii r. 1920 jest taki, że przegrała ją nie polityka, ale strategia. […] Za zasadniczą przyczynę nieudania się operacji należy uznać za mało poważny stosunek do zagadnień przygotowania dowództwa wojskowego. Środków technicznych brakło głównie dlatego, że nie zwrócono na nie należytej uwagi. Dalej, brak przygotowania niektórych naszych wyższych dowódców czynił niemożliwym poprawianie na miejscu braków dowodzenia technicznego. W chwili decydującego starcia rozejście się prawie pod kątem prostym głównych sił Frontów Zachodniego i Południowo-Zachodniego przesądziło o niepowodzeniu właśnie w tej chwili, kiedy Front Zachodni był wciągnięty w ofensywę nad Wisłą”. Analiza trafna, choć dość mętna. Wszystkim ‒ najwyraźniej nie wyłączając siebie ‒ dołożył mniej więcej po równo. Jednak na szczególną uwagę zasługuje ostatnie zdanie: to zawoalowany atak na Józefa Stalina, który jako komisarz polityczny Frontu Południowo-Zachodniego ponosił odpowiedzialność za owo „rozejście się prawie pod kątem prostym głównych sił frontów”. Stalin nie wybaczył Tuchaczewskiemu. Choć do zamordowania go w 1938 roku, na fali wielkiej czystki w korpusie oficerskim, zapewne nie popchnęła go wyłącznie zemsta za ową krytykę, jedno nie ulega wątpliwości: w wydarzeniach roku 1920 należy się doszukiwać początku nienawiści Stalina do komandarma. Nawiasem mówiąc, wspomniani Kakurin i Mielikow, którzy w ocenie klęski 1920 roku sformułowali takie same wnioski jak Tuchaczewski, także padli ofiarą represji. W latach trzydziestych w ZSRR mówienie prawdy było już samobójstwem. Kakurin w 1936 roku nie przeżył tortur enkawudzistów, Mielikow został w czasie drugiej wojny światowej oskarżony o szpiegostwo na rzecz Niemiec i zamordowany w 1942 lub 1946 roku.
W 1924 roku Piłsudski w broszurze „Rok 1920” podjął polemikę z tezami Tuchaczewskiego zawartymi w „Pochodzie za Wisłę. Paradoksalnie, praca Marszałka spotkała się żywymi reakcjami przede wszystkim w Polsce. Powód był oczywisty: celem Piłsudskiego była nie tylko odpowiedź Tuchaczewskiemu, ale zaatakowanie kilku generałów, którzy w 1920 roku występowali przeciwko jego koncepcjom strategicznym, po wojnie zaś stali się jego przeciwnikami politycznymi. Najdotkliwiej uderzył w Stanisława Szeptyckiego, Władysława Sikorskiego i Józefa Hallera. W swoich książkach zdyskredytowali oni wartość pracy Piłsudskiego, pisząc, że „jest bezprzykładnie subiektywna i od początku do końca przepojona wybujałą miłością własną, poniża osobistą godność generałów i nie jest ani historią tej kampanii […], ani elaboratem naukowo-strategicznym”. Był to także spór pokoleniowo-rodowodowy, który podówczas wyraźnie wyznaczał podziały w Wojsku Polskim: „starzy” oficerowie z wykształceniem akademickim, wywodzący się z armii zaborczych, kontra „młodzi” ‒ legioniści i samoucy. Patronem tych ostatnich był ‒ rzecz jasna ‒ Piłsudski.
Wojna polsko-bolszewicka dowiodła, że rację miał Piłsudski. Przy mocno ograniczonych siłach odradzającego się państwa i w obliczu rozległego teatru działań wojennych sukces zapewniały jedynie manewr (np. atak na odsłoniętą flankę przeciwnika) i ruchliwość wojska. Zresztą jak inaczej można było wygrać z przeciwnikiem wyraźnie silniejszym, którego dowódcy ‒ sztandarowym przykładem Tuchaczewski i dowodzący Konarmią Budionny ‒ preferowali agresywny styl walki? Rok 1920 obfitował w gwałtowne zmiany sytuacji. Przez długi czas wygrywał Tuchaczewski, aby przegrać po jednym kontrującym ciosie Piłsudskiego.
Opr. TB
fot. Jerzy Kossak, „Cud nad Wisłą”
1 komentarz
Batiar
15 sierpnia 2020 o 11:57Piłsudski nie zdobył Kijowa tylko zajął bez walki miasto z którego wcześniej wycofała się XII armia. 12 sierpnia 1920 złożył na ręce premiera Witosa dymisję ze stanowisk Naczelnika Państwa i Naczelnego Wodza. Po południu Piłsudski opuścił armię i pojechał do córek i przyszłej żony które były w Bobowej. Na front powrócił dopiero 17 sierpnia, kiedy Wojsko Polskie pod dowództwem generała Rozwadowskiego rozbiło wojska sowieckie.