Tytuł „Cienie imperium” można rozumieć na różne sposoby. Tytułowe imperium to dzisiejsza Rosja, w której cieniu i na pograniczu z którą żyją bohaterowie filmu Karola Starnawskiego. I z tego powodu nie mogą wciąż zacząć normalnie i godnie funkcjonować, z każdym rokiem tej tymczasowości i napięcia są coraz bardziej wewnętrznie wydrążeni. Cienie imperium to jednak też pozostałości po ZSRS, to państwa które powstały po jego rozpadzie i twory parapaństwowe. To dziedzictwo to także wciąż żywe posowieckie „multi-kulti” i o tym też jest ten film.
Bohaterowie żyją na beczce prochu, a jednocześnie na pograniczu różnych kultur, ich życie rozciągnięte jest między różnymi krajami kiedyś należącymi do imperium. Władają językiem rosyjskim, który wciąż jest „lingua franca” dla obszaru posowieckiego.
Jeden z bohaterów filmu, Ormianin Aleksiej, pochodzi z Górskiego Karabachu. Jego rodzina przed wielu laty wyjechała do Donbasu. Gdy zaczęła się i tam wojna, rodzice wrócili, ale syn postanowił pozostać na Ukrainie. Uczy się i rapuje (przybrał pseudonim artystyczny Arcach, co po ormiańsku znaczy Górski Karabach). Rapuje po rosyjsku, bo w tym języku lepiej potrafi się wyrazić, poza tym to na Ukrainie (i w Rosji), a nie w Karabachu rap jest popularny. Nie wie, czy pozostać na Ukrainie, czy w swojej „małej ojczyźnie”. Nie wie, czy walczyć, czy poświęcić się muzyce. Nie wie, czy związać swoje życie z Armenią i Górskim Karabachem, czy z Ukrainą. Czy z miastem, czy z górami i wioskami Kaukazu. Sprawa jest jeszcze o tyle bardziej skomplikowana, że Ukraina opiera się rosyjskiej agresji, a Armenię w konflikcie z Azerbejdżanem teoretycznie wspiera Rosja. Teoretycznie.
– Pokazana w filmie rodzina to nie są typowi Ormianie. Mają sceptyczny stosunek do Rosji. Większość Ormian wciąż uważa Rosję za sojusznika. Z drugiej strony, przełomem dla wielu Ormian był rok 2017, o którym jest mowa w filmie. Doszło wtedy do krótkotrwałego, ale intensywnego wznowienia walk azersko-ormiańskich. Ormianie zobaczyli, że bomby, które spadają na ich domy, też są produkcji rosyjskiej – mówi Tomasz Grzywaczewski, autor scenariusza i książki „Granice marzeń”, która była inspiracją dla powstania filmu. – Ormian niepokoi też ostatnie zbliżenie rosyjsko-tureckie.
Grzywaczewski nazywa Ormian „wiecznymi tułaczami”. Poza Armenią mieszka ich więcej niż w samej Armenii. Ponieważ mieszkają w wielu różnych krajach, to tak się składa, że w różnych konfliktach stają po różnych stronach barykady. Dla przykładu – szefową kremlowskiej tuby propagandowej na świat „Russia Today” jest mająca ormiańskie korzenie Margarita Simonian. Po drugiej stronie jest choćby mający również ormiańskie korzenie wpływowy minister spraw wewnętrznych Ukrainy Arsen Awakow.
Sama Armenia jest bardzo związana z Rosją. – Stacjonują tam wojska rosyjskie, ale nie tylko z tego powodu trudno sobie wyobrazić, by Armenia nagle zerwała z Rosją. Armenia graniczy z państwami nieprzyjaznymi – Turcją i Azerbejdżanem. Jest krajem dużo od nich biedniejszym i słabszym i sama nie mogłaby się obronić – mówi Grzywaczewski. Ale dodaje, że jednocześnie to być może najmniej zrusyfikowany naród posowiecki, najbardziej przywiązany do swojej tradycji i tożsamości.
W filmie o tym nie ma, ale pamiętajmy, że niedawno w Armenii doszło do dużych zmian, władzę stracił układ rządzący w tym kraju od początku niepodległości, a wywodzący się z weteranów właśnie wojny o Górski Karabach. Nowy premier Nikol Paszinian chce kraj skierować ku Unii Europejskiej i go unowocześnić, zapewnia jednak o chęci utrzymania dobrych relacji z Rosją. Chce też rozpocząć rozmowy z Azerbejdżanem o zakończeniu konfliktu o Górski Karabach.
Z perspektywy można powiedzieć, że w filmie uchwycono coś z tej atmosfery, która wpłynęła na masowe protesty, a potem wielkie zmiany na scenie politycznej w wyniku wyborów. – Odniosłem wrażenie, że mieszkańcy tych krajów przedstawionych w filmie są zmęczeni tymczasową sytuacją i tymi konfliktami – mówi Karol Starnawski.
Nie mogą jednak zaznać spokoju, bo, jak mówi Grzywaczewski, celem Rosji Putina jest odbudowa rosyjskiego imperium i odzyskanie stref wpływów utraconych po upadku ZSRS. Spokoju nie może zaznać więc też inny bohater tego filmu, od lat na linii frontu. To Litwin Aleksander, który walczył w sowieckim specnazie w Afganistanie. Po wycofaniu z Afganistanu władza zrobiła wszystko, by nie wrócił już do rodziny, bo miał tajne informacje o tym, co tam się działo. Osiadł w Gruzji, gdzie walczył po stronie Gruzinów przeciwko wspieranym przez Rosję abchaskim separatystom. Również wykonywał tajne misje. Walczył też w gruzińskiej armii w ostatniej wojnie z Rosją w 2008 roku. Przez lata pewnie widział straszne rzeczy. Zapomniał też języka litewskiego, nie wiedział, co się dzieje z jego bliskimi, wiedział tylko, że na Litwie miał dwóch braci.
Tomasz Grzywaczewski na jego prośbę postanowił ich odszukać. Okazało się, że rodzina nie mieszkała na Litwie, tylko w Rosji, bo po wyznaczeniu granic ich ojcowizna znalazła się w obwodzie kaliningradzkim. Nie będę robić dalej „spoilerów”, zapraszam do obejrzenia filmu, ale historia kończy się zaskakująco i ściska za gardło. Co wrażliwsi pewnie nawet uronią niejedną łzę.
W wątku ukraińskim poznajemy mieszkańca Krymu, Timura, pochodzenia tadżycko-ukraińskiego, który ma żonę Tatarkę krymską. Był we flocie ukraińskiej, ale odszedł, gdy prezydentem był Janukowycz. Po agresji rosyjskiej uciekł z żoną do Lwowa. Walczył na ochotnika w Donbasie. Dziś jest weteranem, ale wciąż jeździ na linię frontu i pomaga żołnierzom, występuje też w obronie praw weteranów i żołnierzy, choć sam nie ma lekko (poruszony jest np. wstydliwy dla państwa ukraińskiego problem złych warunków bytowych wielu weteranów wojny).
Oni też żyją w tymczasowości, w stresie, na walizkach, ale w gotowości do najwyższych poświęceń. I też nie zaznają spokoju, póki będą żyli w cieniu agresywnego imperium.
Bohaterowie dopuścili filmowców do swojego życia i im zaufali. – Pomogło nam to, że znali już wcześniej Tomka Grzywaczewskiego – mówi Starnawski. – Ale rozmowa na potrzeby książki to jedno, przed kamerą to co innego. Nie naciskaliśmy jednak, nasi bohaterowie pokazali nam i powiedzieli tyle, ile chcieli.
Efekt jest taki, że ma się czasem wrażenie, że ogląda się film fabularny, a nie dokumentalny. Tak jak w dobrym filmie fabularnym, największą siłą filmu są właśnie postaci. Nie pozostawiają widza obojętnym, nawet długo po obejrzeniu „Cieni imperium”. Budzą współczucie i podziw jednocześnie.
Grzywaczewski pisząc książkę już myślał o tym, żeby była także kanwą filmu. I pod tym kątem też robił dokumentację. Zgłosił się do Studia Kadr, i tam znalazł właśnie Karola Starnawskiego. Na potrzeby filmu reżyser musiał z licznych bohaterów książki wybierać. I wybrał właśnie historie z Górskiego Karabachu i Gruzji. Na historię z Ukrainy naprowadził inny współscenarzysta filmu Dawid Wildstein.
– Interesowałem się wschodem, ale nie wykraczało to raczej poza informacje czy publicystykę – mówi Starnawski. – Najbardziej do zrobienia tego filmu zainspirowali mnie właśnie ludzie i te historie.
Dodaje jednak, że praca nad filmem uświadomiła mu jeszcze bardziej, że tematy społeczno-polityczne poruszone w filmie też są ważne. – Powinniśmy stać po stronie słabszych, zwłaszcza że Polacy lepiej niż mieszkańcy Zachodu są w stanie się wczuć w ich sytuację – mówi. – Poza tym, ten świat jest tuż obok nas. Nie chodzi tylko o to, że w sąsiedniej Ukrainie trwa konflikt. Coraz więcej Polaków jeździ do Gruzji czy na Ukrainę turystycznie albo w interesach, w Polsce osiedlają się i pracują Ukraińcy, Gruzini czy Ormianie.
Dodaje, że niepewna jest przyszłość Białorusi i jeżeli kraj ten zostanie wchłonięty przez Rosję, tytułowe imperium jeszcze bardziej się do nas zbliży.
– Cieszę się, że odbiór tego filmu w Polsce jest taki pozytywny. Jestem nawet trochę zaskoczony. Z różnych rozmów i spotkań z widzami i dziennikarzami widzę, że film poruszył nawet tych, którzy nie interesowali się Kaukazem, Ukrainą czy Rosją. Po prostu przejęli się tymi historiami opowiedzianymi w filmie – opowiada Starnawski.
Producentem filmu jest wybitny reżyser Filip Bajon. Starnawski mówi, że zostawił wolną rękę, służył natomiast radą. Największy wpływ miał na wybór tego właśnie tematu do realizacji przez Studio Kadr. I trudno się dziwić, w zasadzie wszystkie filmy Bajona są też o tym – o zwykłych ludziach uwikłanych w wielką, tragiczną historię na pograniczu różnych światów, pragnących zachować człowieczeństwo i miłość.
– Jeden z bohaterów, Aleksander z Gruzji, dostał już płytę z filmem. Chciałbym, żeby film obejrzeli nie tylko jego wszyscy bohaterowie, ale też jak najszersza publiczność w Gruzji, Armenii i na Ukrainie – powiedział Starnawski. Ujawnił, że trwają starania, by doszło do specjalnych pokazów, i by film znalazł się na festiwalach międzynarodowych. Szanse na to są duże. Czy trafi do szerszej dystrybucji albo telewizji za granicą? Tu wiele zależy od tego, czy znajdzie się chętny dystrybutor. Na razie „Cienie imperium” można oglądać w polskich kinach. Naprawdę warto. To dzieło na wskroś humanistyczne w najlepszym tego słowa znaczenia oraz po prostu piękne, także pod względem wizualnym.
Marcin Herman
Portal Kresy24.pl jest patronem medialnym filmu „Cienie imperium”. Więcej na temat filmu m.in. tutaj.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!