Film dokumentalny o grupie Bellingcat wyświetlany na festiwalu filmów dokumentalnych Docs Against Gravity daje nadzieję, że nie wszystko jeszcze stracone.
Nie ma co ukrywać, że w związku z pędzącym rozwojem nowych technologii na świecie zapanował pesymizm. Zamiast zbliżać ludzi, oddalają ich od siebie, zamiast dostarczać rzetelnych informacji, dostarczają dezinformacji lub głupot. Zamiast być narzędziem budowy lepszego świata, są narzędziem tyranów. Zamiast przynosić więcej wolności, przynoszą zniewolenie. Zamiast czynić świat bardziej ludzkim, odzierają go z człowieczeństwa. Sami zresztą wielokrotnie pisaliśmy i będziemy pisać na naszym portalu o tych wszystkich zagrożeniach, z racji poruszanej przez nas tematyki wschodniej w związku choćby z działaniami rosyjskich służb.
Ale pisaliśmy też wielokrotnie o ustaleniach zespołu Bellingcat w sprawie zamachu bronią chemiczną na Skripali w Wielkiej Brytanii i katastrofy MH17. Przy okazji tych właśnie spraw światową sławę zdobyła międzynarodowa grupa dziennikarzy śledczych, która rozpracowała i zdemaskowała prawie wyłącznie za pomocą właśnie internetu działania, a nawet tożsamości rosyjskich funkcjonariuszy i dała skuteczny odpór kremlowskiej machinie propagandowej.
Wybrałem się na film „Bellingcat – prawda w czasach postprawdy” na 16. festiwalu filmów dokumentalnych Millenium Docs Against Gravity (obecnie kończy się w Gdyni) właśnie po to, by bliżej poznać, dowiedzieć się, kim są ci ludzie, którzy z jednej strony zrobili jedną z największych w ostatnich latach karier w świecie medialnym, z drugiej strony, zadali potężne ciosy imperium Putina. Bo trzeba powiedzieć, że w sprawa MH17 i Skripali dzięki ich działalności okazała się wielkim fiaskiem rosyjskich służb i rosyjskiej polityki.
Okazuje się, że Bellingcat to właściwie… nie są dziennikarze śledczy. To znaczy, nie byli nimi, gdy zaczynali ten projekt. Powstał zupełnie spontanicznie, jeżeli wierzyć twórcom dokumentu. Jeden Brytyjczyk był bezrobotny, zajmował się dziećmi w domu i lubił gry komputerowe, inny Amerykanin po prostu interesował się Rosją i Ukrainą, inny Fin wojskowością i, jak to Fin, rosyjską polityką zagraniczną, inny Holender geolokacją. Inny to syryjski emigrant z zrozumiałych względów zanurzony w temacie krwawej wojny domowej w Syrii (Bellingcat rozpoczął swoją działalność od tematów syryjskich, ale tak się złożyło, że w Syrii Rosja też zaangażowała się wojskowo). Ludzie dość niszowi, jak na warunki zachodnie. Niektórzy nazwaliby ich „nerdami”. Wyróżniał się pewien Niemiec, były analityk… Stasi. Obecnie zajmujący się samotnie niepełnosprawną córką. To w ogóle najciekawsza postać w filmie. Wyraźnie wstydzi się swojej pracy dla Stasi, ale jej nie ukrywa. Filmowcy nie drążą tego tematu, ale podejrzewam (choć oczywiście mogę się mylić), że zarówno opiekowanie się chorą córką, jak i zaangażowanie w projekt Bellingcat traktuje jako rodzaj odkupienia. Inny zastanawiający wątek, to że doznał ciężkiego zapalenia opon mózgowych w okresie, gdy kręcono film, a było to mnie więcej wtedy, gdy doszło do zamachu na byłego agenta GRU w Wielkiej Brytanii. Przypadek?
Zaczęli na portalach społecznościowych na podstawie tylko i wyłącznie informacji dostępnych w internecie. Interesowali się światowymi konfliktami, wojskiem i o tych kwestiach wymieniali opinie i informacje. Aż zdarzyła się tragedia – zestrzelenie malezyjskiego samolotu nad ogarniętym wojną Donbasem, o co strona rosyjska obwiniła stronę ukraińską, a ukraińska rosyjską.
I tak się zaczęło. Bohaterowie krok po kroku w filmie opowiadają i pokazują, jak doszli do ustaleń, które dziś są podstawą raportu międzynarodowej komisji do spraw zbadania zestrzelenia malezyjskiego samolotu nad Donbasem wskazującego odpowiedzialność rosyjskiej armii.
Rządy Australii i Holandii oficjalnie oskarżają Rosję o zestrzelenie samolotu MH17 (AKTUALIZACJA)
Potem jest w filmie poruszona kwestia naświetlenia asadowsko-rosyjskiego nalotu na cywilów w Syrii i parę innych spraw z Bliskiego Wschodu. A na końcu dochodzimy do największego bodaj sukcesu Bellingcat i największego fiaska rosyjskiego wywiadu wojskowego – zdemaskowania akcji w Salisbury i przeprowadzających ją oficerów. To było możliwe dzięki współpracy z rosyjskimi dziennikarzami śledczymi z portalu Insider.
Zadziwiające, jak te same narzędzia, których dyktatury używają do siania dezinformacji i chaosu, mogą posłużyć do dochodzenia do prawdy. Nawet robiąc propagandę, pozostawia się bezwiednie mnóstwo śladów, które mogą ją obnażyć. Poza tym ludzie są ludźmi, dziś nie da się odciąć ich od sieci, gdzie lubią się chwalić i „wyzewnętrzniać”.
Optymistyczne, że internet jest tylko narzędziem, a nie fatalistyczną siłą burzącą normalność. Wszystko zależy od tego, jacy ludzie są za niego biorą. Optymistyczne jest też to, że internet nie musi zabić prawdziwego dziennikarstwa, jedynie wymaga nowego do niego podejścia. Zdumiewa też odwaga bohaterów filmu, którzy w ogóle się nie ukrywają, nawet rosyjski współpracownik Bellingcat. Twierdzą, że to za daleko zaszło, by opłacało się wziąć ich na cel inny niż kampanii oszczerstw, prowokacji i dezinformacji. Zresztą, są tak zwyczajni, że największy „kompromat” jaki na założyciela Bellingcat Eliota Higginsa znalazła Russia Today to to, że był nałogowym graczem w gry komputerowe.
Amatorzy i wolontariusze przez kilka lat stali się liderami całej marki (z filmu nie wynika, czy dziś działają w formie przedsiębiorstwa, czy stowarzyszenia), zarabiającej na siebie i zatrudniającej kolejne osoby, i to na etatach, otrzymującej nagrody (właśnie w tych dniach mają dostać kolejną europejską nagrodę dziennikarstwa), prowadzącej kursy i szkolenia w różnych krajach.
Nieco słabszą stroną filmu są próby nadania temu wszystkiemu ideowej otoczki. Owszem, ciekawie mówią eksperci o rozróżnieniu między dziennikarstwem klasycznym a nowego typu, zwanym obywatelskim. O słabościach tradycyjnych mediów, które wciąż nie mogą wyjść z internetowego szoku i walczą o przeżycie, i jak ten stan wpływa na coraz większy zalew kłamstwa i głupoty w przestrzeni medialnej. I tu pojawia się coś takiego jak Bellingcat, które daje nadzieję, że dziennikarstwo może jeszcze ma przyszłość, dziennikarz to jeszcze może brzmieć dumne. A przecież wymyślili to amatorzy. Ale jednocześnie, wypowiedziom ekspertów często towarzyszą zdjęcia wskazujące na polityczne zaangażowanie twórcy filmu, na przykład przeplatanie kadrów z Putinem kadrami z Trumpem, a w innym miejscu pojawia się Obama czy Kerry w jak najbardziej pozytywnym, wolnościowym kontekście. Owszem, Trump jest jaki jest, rozumiem doskonale, czemu tak denerwuje i niepokoi wielu ludzi na Zachodzie, jego obóz też posługiwał się fake newsami. Ale to jednak nie Putin. A ponadto, zarówno jego obóz produkował fake newsy, jak i sam jest celem fake newsów. Obarczanie odpowiedzialnością za tego typu zjawiska tylko jednej strony konfliktów politycznych w niczym nie pomaga. Problem w tym, że metod zarządzania emocjami i siania dezinformacji, z których słynie Kreml i jego służby czy inne tyranie, nauczyły się już siły polityczne i nie tylko polityczne (np. różne lobbies) także w krajach „wolnego świata” i używają ich w codziennej walce. Skupianie się na tym, że Trump i zagraża demokracji i jest zły to zawężanie problemu i w ten sposób się go nie rozwiąże ani nawet nie nazwie. Owszem, twórcy mają prawo do swoich poglądów, ale wydaje mi się, że na kryzys demokracji związany z kryzysem mediów należy spojrzeć szerzej.
Nie wiem, czy taki pogląd, jak ma twórca filmu, mają też twórcy Bellingcat. Może tak, bo pewnie jakoś autoryzowali film, zresztą jeden z nich zaczął pracować w „New York Timesie”, który ma wyraźny profil ideowy. Ale na razie owoce ich pracy są dobre, dopóki będą z pasją i rzetelnie wykonywać swoją pracę, powinni cieszyć się zaufaniem. Na pewno lepiej nadają się na symbole walki o wolność i jawność niż Assange czy Snowden, których intencje i związki nie są jasne, delikatnie mówiąc. Poza tym lekceważyli prawo, a Bellingcat naprawdę dokłada wszelkich starań, by działać zgodnie z regułami, by prawa nie złamać, z myślą o tym, by owoce ich pracy mogły spokojnie posłużyć jako dowody w sądzie, by nie został odrzucone jako „owoce zatrutego drzewa” zdobyte nielegalnie bądź niewiarygodne. To bardzo odpowiedzialne i roztropne podejście.
Marcin Herman
Bellingcat: Prawda w czasach postprawdy, reż. Hans Pool, Holandia 2018
Informacja o filmie tutaj.
Inna recenzja filmu „Bellingcat…” na naszym portalu tutaj.
Fot. Kadr z filmu „Bellingcat…”
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!