Nic tak nie instrumentalizuje historii jak okrągłe daty. Stulecie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL) nie jest tu wyjątkiem.
Jest jednak pewna specyfika – w sąsiednim państwie mają miejsce nie mniej huczne uroczystości stulecia odzyskania niepodległości przez Polskę. W tych obchodach niewątpliwie można prześledzić realną sytuację, która miała miejsce jesienią 1918 roku. Przeziera ona przez tę samą konkurencję i to samo „ponaglanie” Polaków i Ukraińców. Widoczna jest poprzez wewnątrzpolityczną konkurencję w obu społeczeństwach. I tak, jak wówczas, odbywa się w środowiskach różnych aktywistów przy milczącej obserwacji większości społeczeństwa.
Historycy, idąc za polityką i nacjonalistycznym patosem, przeważnie akcentują uwagę na decyzjach, manifestach, rozkazach, aby jak najcelniej argumentować prawo własnego narodu do niepodległości państwowej. I słusznie. Tylko, że poza tymi brawurowymi, często do przesady, meldunkami o sukcesach „narodowej odbudowy”, bohaterstwie i czynie z trudem można dojrzeć realną sytuację. Wówczas te wydarzenia wymagają swego rodzaju historycznej archeologii, gdy warstwę po warstwie odrzuca się nawarstwienia czasowe, polityczne, ideologiczne, odrzucane są legendy i hiperbolizacja wydarzeń. Można tego dokonać dwojako: rozpatrzeć wydarzenie w jego najszerszym kontekście lub spróbować w centrum wydarzeń postawić przeciętnego człowieka.
Nadzwyczaj trudno jest rozdzielić symboliczny i praktyczny wymiar wydarzenia. W sensie symbolicznym ogłoszenie ZURL trudno jest przecenić. Był to swego rodzaju zalążek nowego biegu czasu w historii Zachodnich Ukraińców. Inaczej być nie mogło. Mniej więcej taki stosunek do wydarzeń listopada 1918 roku mieli ich bezpośredni uczestnicy w pierwszych latach po porażce zachodnio-ukraińskiej państwowości. W opisach tych wydarzeń zastosowywano odpowiednią terminologię. Mówiono o przewrocie listopadowym, a nie o „czynie”. Dlaczego?
Nie tylko dlatego, że w pierwszych latach po wojnie polsko-ukraińskiej wpływ na prasę ukraińską miała polska cenzura. Chyba raczej dlatego, że sami uczestnicy zupełnie inaczej podchodzili do tych wydarzeń. Tu warto bardziej dokładnie przyjrzeć się okolicznościom i zamiarom wszystkich uczestników wydarzeń jesieni 1918 roku.
Ówczesny zarząd ukraińskiej polityki znajdował się w rękach prawników. Przeważnie byli to ludzie z wykształceniem prawniczym lub praktykujący adwokaci. Na domiar należeli oni do centrowej Ukraińskiej narodowo-demokratycznej partii, która miała największe przedstawicielstwo w parlamencie austriackim. Oni, podobnie jak i polscy krakowscy konserwatyści, nie byli gotowi do samodzielnego rządzenia. Nie istniały dla nich rewolucyjne metody przejęcia władzy, a wszelkie pytania rozwiązywano na podłożu prawnym. To właśnie dlatego, podczas narady 18 października, gdy podniesiono kwestię stworzenia ukraińskiej konstytuanty – Ukraińskiej Rady Narodowej, po burzliwych debatach zwyciężyło praworządne skrzydło. Pomimo protestów ukraińskich socjaldemokratów, ukraińska polityka ukierunkowana była na Austrię i rządzącą dynastię.
Ukraińscy socjaldemokraci wysunęli ideę natychmiastowego połączenia się z państwem ukraińskim na Dnieprem, by solidarnie wraz z innymi partiami działać „przeciwko wszystkim burżuazyjnym partiom ukraińskim wszelkimi zasobami walki klasowej”. W odpowiedzi na to, inne partie ukraińskie oddały przewagę powstaniu państwa demokratycznego, zachowującego pewne kontakty z monarchią Habsburgów. Jest kilka wyjaśnień takiej pozycji. Po pierwsze: Ukraińcy nie mieli dostatecznej ilości kadrowych urzędników i fachowców, niezbędnych do samodzielnego funkcjonowania państwa. Nie mieli również jednostek wojskowych, mogących w razie konieczności bronić granic państwa. Zdecydowali się na utworzenie ukraińskiej narodowej autonomii w ramach państwa austriackiego, mając nadzieję na powolne przekształcanie autonomii w samodzielne państwo.
Po drugie: jak przekonywali zwolennicy praworządności – jedynym prawnym źródłem władzy jest dynastia Habsburgów. Zastrzegano jednak, że gdy Austria zechce oddać Polsce tereny ukraińskie, to „ich droga prowadzić będzie nie do Warszawy, lecz do Kijowa”. W tym kluczu należy rozpatrywać przewrót, urzeczywistniony 1 listopada 1918 roku. Rozumiejąc, że Austro-Węgry są w stanie rozpadu i niezdolne są do jakiś celowych działań, austriaccy Ukraińcy zdecydowali się nadal pozostać przy kursie legalistycznym. Jedynie rozszerzyli podstawy prawne do powstania państwa ukraińskiego, opierając się na decyzjach międzynarodowych instytucji pokojowych. Austriaccy Ukraińcy mieli nadzieję na sprawiedliwą decyzję i zaspokojenie ich pragnień państwowych na mocy decyzji konferencji pokojowych. Wierzyli, że Ukraińcy będą mogli skorzystać z „Czternastu punktów Wilsona” i punktu gwarantującego równe możliwości przy samoidentyfikacji się narodu.
Właśnie w przededniu przewrotu listopadowego lider ZURL Jewhen Petruszewycz wyrusza do Wiednia na audiencję do cesarza Karola I, podczas której żąda od monarchy zgody na prawo dla Ukraińców do założenia własnego państwa. Miały to być podstawy prawne państwowości ukraińskiej na terenach Habsburgów. A dalej w historiografii ukraińskiej zaczynają się rozbieżności w podejściach i interpretacjach. Według jednej wersji, Karol I takie prawo nadał. Na potwierdzenie tego do Lwowa został wysłany telegram, który w Krakowie został „przejęty przez Polaków”. Gdy delegacja ukraińska zjawiła się u gubernatora Hyuna z prośbą o przekazanie im władzy, ów, niby nie posiadając informacji z Wiednia, przekazał swe pełnomocnictwa Wołodymyrowi Decykiewiczowi, a ten z kolei – Ukraińcom.
Dlaczego ten epizod z wyjazdem do Wiednia i wizyta u Hyuna były tak ważne dla ukraińskich polityków? Przede wszystkim dlatego, że nowa ukraińska władza miała być ustanowiona prawnie. Oprócz tego Ukraińcy chcieli rozwiać pogłoski o tym, że cały ruch ukraiński jest bolszewicki i anarchistyczny, jak i o tym, że cały „cywilizowany świat” powinien połączyć się przeciwko marszowi Ukraińców na Europę. Tym też możemy wytłumaczyć zwłokę w natychmiastowym połączeniu się dwóch państw ukraińskich, co doprowadziło Ukraińców do prawnej kolizji na arenie międzynarodowej. Z prawa narodu na samookreślenie – które zaproponował amerykański prezydent Wilson – można było skorzystać jeden raz. Ukraińcy ze swej strony pretendowali na dwukrotne skorzystanie z tego przywileju, co z czasem nie mogło nie odbić się na międzynarodowym odbiorze kwestii ukraińskiej. A właśnie wymiar międzynarodowy był niezwykle ważny dla austriackich Ukraińców.
Interesujące jest to, że impulsem do przewrotu 1 listopada w dużym stopniu dla Ukraińców był właśnie czynnik „międzynarodowy”. Politycy galicyjscy uważali, że jeśli nie zadeklarują o sobie, to Polacy jak „kota w worku” przyłączą ich do swego odrodzonego państwa. Dlatego postanowili zadeklarować o sobie ogłoszeniem powstania niepodległego państwa, mając nadzieje na sprawiedliwe rozwiązanie tej kwestii przez instytucje międzynarodowe. „Jeżeli nie ma nas na mapie, to nie ma z kim rozmawiać” – twierdzili.
Do takich wniosków prowadzą nas działania ówczesnych ukraińskich polityków i wojskowych. Ogłaszając powstanie ZURL, Ukraińcy nie chcieli wybuchu konfliktu z Polakami, a już zupełnie wojny. Potwierdza to wiele faktów. Przede wszystkim pokojowy przebieg przewrotu i absolutnie pokojowe nastawienie do ludności. Ukraińskie patrole pokojowo rozbrajały wojskowych na ulicach miasta. Polski komitet jeszcze długo naradzał się w siedzibie Izby przemysłowo-handlowej przy ulicy Akademickiej, chociaż ten teren był już kontrolowany przez Ukraińców. Ukraińscy żołnierze, biorąc do niewoli polskiego oficera, puszczali go wolno pod słowo honoru, że nie będzie przeciwko nim walczył. Gdy został pojmany po raz drugi – był rozstrzeliwany. W planach ówczesnej władzy ukraińskiej było przejęcie władzy i doczekanie się pokojowych decyzji instytucji międzynarodowych.
Taki rozwój wydarzeń był zupełnie nie do przyjęcia przez Polaków, zamieszkujących Lwów. Uważali oni te ziemie za integralną część przyszłego państwa polskiego. Państwa, gdzie wprawdzie Lwów nie pretendował do miana stolicy, ale deklarował, że jest „zawsze wierny”. 20 tysięcy Polaków zebrało się 20 października pod Ratuszem, aby poprzeć przysięgę na wierność państwu polskiemu, którą złożyła Rada miasta. Rada miasta, która po prostu nie zauważała ukraińskich aspiracji państwowych. Miasta, które za tydzień miało odwagę ogłosić się stolicą państwa ukraińskiego.
Lwowscy Polacy nawet wyobrazić sobie nie mogli, że Ukraińcy odważą się na taki krok – ogłoszą swoją stolicą miasto, w którym są w totalnej mniejszości. Szli na konflikt z przeważająca większością i potencjalnym przeciwnikiem. Polacy liczyli też na to, że Austriacy przekażą władzę pokojowo i po cichu, bez naruszenia spokoju publicznego. A nie ocenili właściwie gwałtownej emancypacji politycznej Ukraińców. Jednym słowem – nikt nie chciał walczyć, nikt nie chciał wzniecać nowej wojny, gdzie przeciwnik jest nieokreślony. Gdzie linia frontu może przechodzić przez rodzinę, a nawet przez małżeńskie łoże, gdzie wypadnie strzelać do wczorajszego towarzysza broni.
Jednak ani zmęczenie Wielką wojną, ani dramatyczne rodzinne konflikty nie zdołały powstrzymać Ukraińców i Polaków od osuwania się w kolejny przelew krwi.
Co ma z tym wspólnego historyczna archeologia? Chodzi o to, że ze wzrostem wpływów radykalnych ukraińskich nacjonalistów w międzywojennej ukraińskiej polityce zmieniały się interpretacje listopadowych wydarzeń 1918 roku. Młode pokolenie radykalnych nacjonalistów, skupione w Ukraińskiej Organizacji Wojskowej, a potem w Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów kategorycznie odrzuciło politykę lojalności i praworządności starego pokolenia. Oskarżyli oni starszych o przegraną w dążeniu do własnej państwowości i to właśnie z powodu ich przychylności do demokratycznych i parlamentarnych metod działania. Zaczęli akcentować w swych interpretacjach rewolucyjność i wojskową składową listopadowych wydarzeń. Zwolennicy praworządności przeszli do kategorii „chruniów”, a rewolucjoniści stali się rycerzami. Odpowiednio – jedynie rycerze zdolni są do czynów. Zgodnie z tą teorią przewrót przemienił się w Czyn listopadowy, próby zaś deklaracji o sobie na politycznej mapie świata – w Ukraińską rewolucję.
Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 21 Kuriera Galicyjskiego (313) 16-29 listopada 2018
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!