Stosowana obecnie przez separatystów i Rosjan w Donbasie taktyka z II wojny jest niezwykle skuteczna. Jeśli ukraińska armia nie dostanie z USA broni przeciwpancernej, nie nauczy się szybkich uderzeń oskrzydlających i pozostanie w pasywnej obronie – poniesie klęskę.
Tradycyjną odpowiedzią na pytanie o przyczyny ukraińskich porażek militarnych w Donbasie jest, oczywiście, „zdrada w Sztabie Generalnym” – wyjaśnienie proste i typowe dla żołnierzy w czasie każdej przegrywanej wojny. Warto jednak głębiej zastanowić się nad błędami ukraińskiej strategii i taktyki, aby odpowiedzieć na pytanie: co dalej?
Utrata Debalcewa – skutek politycznego błędu
Przede wszystkim przeanalizujmy ostatnią wielką porażkę w kotle pod Debalcewem. Ukraińskie dowództwo chciało utrzymać Debalcewo z przyczyn czysto politycznych – dlatego z Kijowa przyszedł rozkaz: „bronić pozycji za wszelką cenę zanim nie podpiszemy rozejmu w Mińsku”. Zlekceważono fakt, że Rosja zawsze naruszała w przeszłości wszystkie podpisywane przez siebie porozumienia i najpewniej zrobi to po raz kolejny.
Władze w Kijowie były przekonane, że Rosja nie zdecyduje się na szturm umocnień Debalcewa, gdyż kosztowałoby to ją zbyt wiele ofiar. Tymczasem rosyjskie dowództwo skalkulowało potencjalne straty i zaryzykowało, gdy tymczasem w armii ukraińskiej zapanowało już rozejmowe „rozluźnienie” i rozpoczęto przygotowania do wycofywania ciężkiego sprzętu z linii frontu.
Okazało się także, że ani masowa śmierć ponad 500 cywilów w Debalcewie, ani fakt naruszenia przez Rosję rozejmu bynajmniej nie skłoniły Zachodu do zaostrzenia sankcji wobec Moskwy, ani zwiększenia pomocy wojskowej dla Ukrainy. Mało tego – Stany Zjednoczone wręcz wycofały się z wcześniejszego programu szkolenia Ukraińców przez amerykańskich instruktorów.
W związku z tym można ocenić, że Putin – przy pomocy Merkel i Hollande’a – podpisał porozumienie, a następnie natychmiast je złamał przy zupełnej bierności Zachodu. Natomiast strona ukraińska – swoim nadmiernym zaufaniem do obietnic Putina i zachodnich polityków – popełniła strategiczny błąd.
Porażająca niefrasobliwość
Mimo to sytuacja wojsk ukraińskich w pierwszej fazie zimowej kampanii w Debalcewie była znacznie lepsza niż jeszcze w sierpniu ubiegłego roku, kiedy właściwie nie bardzo było już czym zatrzymywać przeciwnika. Choć i tak Ukraińcy mieli pod Debalcewem gorsze wyposażenie.
Natomiast Rosjanie przygotowali się do ofensywy na Debalcewo bardzo starannie. Skoncentrowali artylerię i podciągnęli systemy wojny radioelektronicznej. Doszło do tego, że rosyjski wywiad radioelektroniczny identyfikował numery komórkowe ukraińskich oficerów w Debalcewie i kierował na ich komórki ogień artylerii.
Nie wiadomo dlaczego dowództwo ukraińskie – choć zetknęło się już z tą taktyką latem ubiegłego roku – nie wydało oficerom na pierwszej linii w Debalcewie zakazu używania komórek.
Rosyjskie czołgi i artyleria są lepsze
Obecnie separatyści jeszcze bardziej górują nad Ukraińcami zarówno w zakresie wyposażenia w sprzęt jak i wykorzystania artylerii. Nie wahają się przy tym prowadzić dywanowego ostrzału poszczególnych miejscowości, jak w Debalcewie, gdzie zrównali z ziemią dużą część miasta. Celność artylerii separatystów jest duża – w Debalcewie zniszczyła ona w krótkim czasie 50% stacjonujących tam ukraińskich czołgów i transporterów.
Używane przez separatystów rosyjskie czołgi T-72BM są wyposażone w nowoczesne systemy kierowania ogniem i strzelają bardziej nowoczesnymi pociskami niż ukraińskie z 1986 roku, a dodatkowo Rosjanie używają rakiet kierowanych.
Mają też lepsze noktowizory pozwalające prowadzić w nocy skuteczny ogień na odległość 3 km, tymczasem ukraińskie czołgi T-64 Bułat trafiają w nocy najwyżej na 1,5 km. To właśnie dlatego ukraińska armia – w odróżnieniu od separatystów – unika walki w nocy.
Jedynie system obrony dynamicznej „Nóż” ukraińskich czołgów okazał się lepszy od rosyjskiego systemu „Kontakt”, co potwierdziły bezpośrednie starcia pancerne.
W fatalnym stanie są natomiast ukraińskie bojowe wozy opancerzone. Jeszcze przed obroną Debalcewa, prawie połowa ukraińskich BTR-70 i MB-LT została wycofana z walk z powodu awarii.
Rosyjska taktyka: rozpoznać walką i zmiażdżyć liczebnie
Taktyka wojsk rosyjskich w Debalcewie została wypracowana jeszcze w czasie wcześniejszych walk o lotnisko w Doniecku. Składa się ona z dwóch podstawowych elementów: działalności grup dywersyjnych na tyłach przeciwnika i rozpoznania walką.
Pierwszy atak – przy wsparciu artylerii – następuje siłami jednej-dwóch kompanii, których zadaniem jest zbadanie siły ognia przeciwnika i słabych miejsc w obronie. Po kilku takich wypadach Rosjanie mają już dość dobrą orientację co do liczebności i siły przeciwnika na danym odcinku.
Następnie szybko ściągane są w ten rejon siły 5-6-krotnie większe niż mają tam Ukraińcy i następuje zmasowane uderzenie. Jeśli pozycji broni ukraińska kompania, to atakuje ją rosyjski batalion, jeśli broni się batalion – rzuca się na niego kilka batalionów.
Taka taktyka jest możliwa dzięki dużej mobilności sił rosyjskich, które po zdobyciu jednego miejsca, natychmiast dostają uzupełnienie i są szybko przerzucane na kolejny odcinek.
I choć w skali całego frontu siły obu stron są porównywalne, to armia ukraińska – stosując obronę pozycyjną i mając wojska rozlokowane równomiernie wzdłuż całego frontu – nie jest w stanie wytrzymać takich skoncentrowanych uderzeń przeważających sił wroga na małych odcinkach.
Jak walczyć z Rosjanami w terenie?
Jest tylko jeden sposób przeciwdziałania takim atakom – równie szybkie przerzucanie własnych sił i dokonywanie kontrataków z flanki.
Ukraińcy próbowali robić coś takiego w czasie walk o lotnisko w Doniecku, jednak bez powodzenia, gdyż nie doszacowali liczebności i uzbrojenia wroga. W wyniku tego armia ukraińska lotnisko w końcu straciła. Gdyby przynajmniej na chwilę – wzorem Rosjan – rzuciła tam siły 3-krotnie większe – wygrałaby to starcie.
Niestety, ani klęska pod Iłowajskiem, ani utrata donieckiego lotniska nie nauczyły oficerów ukraińskiego Sztabu Generalnego prowadzenia skutecznych operacji zwiadowczych i planowania.
Jak Rosjanie atakują w mieście?
Dla przełamywania ukraińskiej obrony w miastach Rosjanie stosują inną taktykę. Po kilku wypadach rozpoznawczych małych grup, rosyjska artyleria rozpoczyna zmasowany ostrzał pierwszej linii obrony i kiedy zrobi w niej wyłom – wpuszcza tam natychmiast małe grupy taktyczne, które przedostają się na ukraińskie tyły. Potem następuje atak na pierwszą linię z dwóch stron – od przodu i od tyłu.
Ukraińcy mają też duże problemy z zatrzymaniem frontalnych ataków rosyjskich czołgów, gdyż brakuje im skutecznej broni przeciwpancernej. Ta, którą mają – rakiety przeciwpancerne Fagot/Konkurs, stacjonarne granatniki SPG7, działa 100-milimetrowe „Rapira” oraz ręczne granatniki RPG7 i RPG23 – nie są w stanie przebić czołowego pancerza czołgów T-72B/BM wzmocnionego obroną dynamiczną, nawet jeśli strzelają na wprost.
Udaje się to – ale też tylko czasem – samobieżnym wyrzutniom rakiet „Szturm-S” lub granatnikom tandemowym. Nie zmienia to faktu, że większość ukraińskiej broni przeciwpancernej nadaje się tylko do rażenia miejsc słabo opancerzonych.
Ponieważ Rosjanie doskonale o tym wiedzą, starają się atakować czołowo 10-15-ma czołgami strzelającymi pociskami fugasowymi. Taka grupa czołgów – zanim dotrze do pozycji ukraińskiej, bronionej średnio przez 250-400 żołnierzy – jest w stanie celnie wystrzelić w nią nawet 150 pocisków. Jeśli obrońcy nie mają wsparcia artylerii, wynik walki jest przesądzony – obrona pada po kilku minutach.
W miastach Rosjanie stosują też taktykę tradycyjną – do ataku rzucane są szturmowe oddziały piechoty, a za nimi nadciągają czołgi, które z odległości 150-200 m ostrzeliwują pozycje ukraińskie.
Rosjan da się zatrzymać w miastach!
Przeciwdziałać rosyjskiej taktyce można na dwa sposoby. Pierwszy – stosowany niegdyś skutecznie przez obrońców Groznego w czasie wojny czeczeńskiej – to operowanie niedużymi 30-40-osobowymi szybkimi grupami wyposażonymi w granatniki przeciwpancerne i kilku snajperów, którzy neutralizują piechotę.
Drugi – to stworzenie skomplikowanego „labiryntu obrony” w miejskiej zabudowie, z barykadami, polami minowymi i gniazdami oporu, połączonymi ze sobą siecią przejść. W takim wariancie każdy żołnierz przygotowuje sobie nawet po kilka miejsc do prowadzenia ognia i uprzednio ćwiczy kolejne ich wykorzystanie.
Nie znając planu takiego „labiryntu” czołgi i piechota przeciwnika są raz po raz są osaczane w „workach”, jak miało to niegdyś miejsce w czasie wojny sowiecko-fińskiej, gdzie duża część Armii Czerwonej zginęła właśnie w takich pułapkach ogniowych.
Na przykład w Uglegorsku pod Debalcewem armia ukraińska mogła nawet niewielkimi siłami, przy wsparciu artylerii, uderzyć z dwóch flank na miasto, a następnie wprowadzić na tyły przeciwnika 10-15 grup szturmowych i stworzyć taki właśnie „labirynt”. Wtedy zdobycie samego Debalcewa mogłoby zabrać Rosjanom nawet kilka miesięcy.
Jednak mając mnóstwo czasu armia ukraińska nie zorganizowała w ten sposób obrony wokół Debalcewa. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Pewnie zabrakło sił i środków.
Likwidacja dywersantów i szybkie zaopatrzenie – bez tego nic nie wyjdzie…
W skali całego frontu metody obrony są znane od dawna – powinny się na nią składać trzy linie: pierwsza ma zatrzymać przeciwnika, druga – to pancerne siły szybkiego reagowania mające szybko zatykać wszelkie wyrwy w linii obrony, a trzecia – to artyleria, haubice i rezerwy dla pierwszej linii.
Z tyłu powinny też operować służby specjalne i działać ukryte terenowe punkty obserwacyjne do zwalczania grup dywersyjnych wroga. Ukraińcy mają z tym poważny problem – rosyjscy dywersanci są świetnie wyposażeni, liczni i dobrze wyszkoleni.
W Debalcewie wszystkie te elementy obrony próbowano zrealizować, ale zbyt wolno i na zbyt małą skalę z powodu niedocenienia determinacji Rosjan, aby zdobyć to miasto. Ukraińcy nie potrafili też „iść za ciosem” i wykorzystać kilku wcześniejszych zwycięskich starć na przedpolach Debalcewa.
Taka sytuacja miała np. miejsce w Łogwinowie, gdzie pięć ukraińskich czołgów T-64 i dwie kompanie piechoty zdołały nieoczekiwanie odeprzeć atak równie licznej piechoty wroga wspieranej aż przez 20 rosyjskich czołgów T-72BM. Zniszczono przy tym trzy czołgi wroga, nie tracąc żadnego własnego. Nie otrzymawszy jednak uzupełnienia amunicji i paliwa Ukraińcy musieli się z Łogwinowa wycofać.
Podstawową przyczyną porażki pod Debalcewem była jednak wielokrotna przewaga liczebna wroga. Jeśli odciętą od linii zaopatrzenia 3-tysięczną załogę ukraińską atakuje 12-tysięczne zgrupowanie separatystów, wynik bitwy jest nietrudny do przewidzenia. Do takiej sytuacji doprowadziły wspomniane błędne decyzje polityczne.
Również gdyby Ukraińcy rozpoczęli wycofywanie się z okrążenia pod Debalcewem dwa dni wcześniej, wyprowadziliby stamtąd w stanie nienaruszonym znacznie większe siły.
Mariupol na osłodę
Na pocieszenie można tylko przypomnieć, że w tym samym czasie na południu Ukraińcom udało się odbić kilka miejscowości i znacznie umocnić obronę wokół Mariupola.
Było to możliwe, gdyż separatyści poważnie „ogołocili” swoje siły na południu, aby przerzucić je pod Debalcewo, które w tamtym czasie miało dla nich kluczowe znaczenie strategiczne ze względu na linie komunikacyjne łączące tam DNR z LNR.
Bez amerykańskich rakiet nie dadzą rady
Prezydent Petro Poroszenko ma rację kiedy mówi, że obecnie armia ukraińska może się bronić, ale nie da rady nacierać. Również przewaga liczebna i sprzętowa Rosjan jest wielokrotna.
Dla porównania – jeśli Ukroboronprom przez cały rok 2015 ma dostarczyć na front tylko 50 bojowych wozów piechoty BMP i miesięcznie wysyła tam kilkadziesiąt czołgów i 100 dział, to Rosja tylko w ciągu miesiąca przerzuciła tam 500 czołgów i BMP.
Zanim ukraiński przemysł zbrojeniowy nie zostanie ostatecznie odnowiony, co zajmie jeszcze pół roku, nadal będziemy obserwować sprzętową przewagę Rosjan. Dlatego nie ma sensu oczekiwać, że armia ukraińska będzie w stanie przeprowadzić skutecznie jakąkolwiek operację taktyczną wcześniej niż jesienią br.
Mogłyby to przyspieszyć dostawy nowoczesnego sprzętu z USA. Na przykład amerykańskie rakiety przeciwpancerne „Javelin” przebijają pancerz wszystkich typów rosyjskich czołgów z odległości 2 km, przy dowolnej pogodzie. Z kolei amerykańskie ręczne wyrzutnie „Stinger” – w odróżnieniu od nielicznych ukraińskich „Strieł” – skutecznie zabezpieczyłyby Ukraińców przed atakami z powietrza.
Gdzie uderzy Putin? To oczywiste
Putin w wojnie z Ukrainą stosuje taktykę „drobnego chuligana”. Kiedy na niego patrzą – pokazuje puste dłonie, a kiedy się odwrócą – wali w tył głowy. Przebieg planowanej przez niego kampanii wiosennej jest dość łatwy do przewidzenia.
Pierwszym celem będzie oczywiście Awdiejewka na południu, gdzie Rosjanie chcą przejąć wielki miejscowy kombinat koksochemiczny, stanowiący podstawę całego ukraińskiego przemysłu. Drugi cel – to miejscowość Sczastje, gdzie jest elektrociepłownia zaopatrująca w prąd cały Obwód Ługański. Trzeci cel – to Stanica Ługańska, gdzie Rosjanie chcą przejąć węzeł gazociągowy.
Dzięki temu Putin z jednej strony stworzy gospodarcze zaplecze dla separatystów, z drugiej zaś – pozbawi dużej części tego zaplecza Ukrainę. W dalszej perspektywie będzie atak na północy Obwodu Ługańskiego – ze względu na tamtejsze gazociągi i na Mariupol na południu, aby otworzyć sobie drogę do połączenia lądowego z Krymem.
Co dalej?
W najbliższym czasie należy więc oczekiwać dwukrotnego zwiększenia liczebności sił rosyjskich – do 100 tys. – zarówno poprzez pobór do oddziałów separatystów, jak i poprzez zwiększony napływ „ochotników” z Rosji.
Większych sił Putin nie jest już jednak obecnie w stanie utrzymać w Donbasie – musi przecież tę wielką armię nakarmić, ubrać, wyposażyć, uzbroić, a jednocześnie utrzymywać gospodarczo Donbas, gdzie wiele zakładów przemysłowych separatyści zwyczajnie pocięli na złom. Latem – kiedy gospodarka w samej Rosji zacznie się sypać – stanie się to jeszcze trudniejsze.
Dla Putina kluczowe znaczenie ma więc wiosenna ofensywa. O ile pod Mariupolem Ukraińcy są na nią dość dobrze przygotowani, to na środkowym i północnym odcinku frontu ich siły są nadal poważnie zagrożone. Po zdobyciu Debalcewa Rosjanie mają tam też dobre linie komunikacyjne pozwalające na szybkie przerzucanie wojsk.
Do kwietnia armia ukraińska zwiększy się o kolejne 10-12 brygad i 5-6 pułków z nowego poboru, a Gwardia Narodowa dostanie nowy sprzęt – 300 czołgów i około 250 dział. Najważniejsze jest jednak zreformowanie systemu dowodzenia i taktyki rozpoznania walką, aby móc skutecznie kontratakować zamiast tkwić w pasywnej obronie.
Nie stanie się to wcześniej niż latem-jesienią br. Nie ma wątpliwości, że do tego czasu Putin zrobi wszystko, aby zadać decydujący cios wcześniej, najpewniej w kwietniu i przechwycić strategiczne obiekty ukraińskiej gospodarki. Czy zdąży – okaże się wkrótce.
Kresy24.pl / na podstawie: Wiktor Szewczuk, Obozrevatel
19 komentarzy
Dajaman
10 marca 2015 o 20:10Ukraina niestety przegrywa bitwy… Rosja nie po wysyła wojsko żeby teraz się wycofać i wszystkie ofiary poszły na marne. Najeźdźca nie może przegrać… no bo co potem z mityczną wyzwoleńczą Armia Czerwoną?
miki
13 lutego 2016 o 18:40A gdzie twoja mityczna UPA?
gegroza
10 marca 2015 o 21:29ukraińska armia liczy na dzień dzisiejszy 250 tys żołnierzy. jakim trzeba być frajerem albo agentem żeby spowodować że ruscy mają przewagę liczcebną !?
Pat
11 marca 2015 o 14:22Hmm… Zastanówmy się… Bo Rosja ma 800 tysięczną armię? Poza tym Ukraina jeszcze nie ma takiego stanu osobowego no i kolejna sprawa dopiero tą armię modernizują. A z kasą u nich krucho. Nie da się w ciągu niecałego roku z byle jakiej i słabo wyposażonej 130 tysięcznej armii stworzyć siłę zdolną przeciwstawić się takiemu mocarstwu jak Rosja. Nie wspomnę, że Ukraińcy maja naprawdę duży kraj i jeszcze większą granice z Rosją do pilnowania.
Kazimierz S
10 marca 2015 o 21:40Ukraina nie ma paliwa i amunicji. Rosjanie uderzą na północ od Mariupola a na przeciwko Zaporoża i Dniepropietrowska, czyli np pod Wołnowachą.
ltp
10 marca 2015 o 21:56Największą bolączką Ukrainy jest słabość głównego dowództwa, przeżartego korupcją i moskiewską agenturą, oraz zbytnie przeświadczenie w „pieremirie” . I jeszcze jedno za dużo dyskusji o zagranicznej pomocy, która praktycznie do Ukrainy nie dociera.
ggg
10 marca 2015 o 22:11Rosjanie już przegrali, przegrali ekonomicznie. Nieznali czegoś takiego jak wojna ekonomiczna i ją przegrali. Myśleli że dzięki broni surowcowej (gaz i ropa) oraz cybernetycznej (hacking itd.) wygrają z zachodem i zachód nie będzie się wtrącał, okazało się że nie. Zapłacili za Krym i Donbas już ponad 200 mld dolarów a zapłacą do 0.5 biliona dolarów do końca 2017 (sankcje, wycofanie kapitału itd.). Budżet Rosji jest w rozsypce. Cena za baryłkę ropy urals spadła do ok 60 dolarów. Żeby zbilansowac budżet musiałoby to być min 100 dolarów za baryłkę. My już mamy w tyle ich sankcje jabłka i mleko jest sprzedawane w postaci koncentratów gdzie indziej za większe pieniądze, w tym roku rucuhomimy terminal LNG i z tych około 50% surowców (ropa, gaz) kupowanych od kacapów może za niedługo zostać max 1% :-). A wojna kosztuje. Za niedługo jak tak będzie dalej USA zacznie eksportować gaz i rope pozyskaną z łupków wtedy cena baryłki spadnie poniżej 25-30 dolarów. I co będzie w Rosji chaos i zamęt brak kasy na sprzet dla wojska socjal dla ludzi wypłaty dla urzędników oligarchowie z miliarderów staną się tylko milionerami. Rosja dała się zbałamućić ułudą Putina że dzięki surowcom są potęgą. Niech podziekują arabom (wojna w iraku, WTC finansowanie przez wypasionych dzięki amerykańskim petrodolarom szejków Al Kaidy itd.), dzięki ich wysiłkom zmusili USA do poszukiwania innych niż klasyczne metod pozyskiwania surowców (czytaj łupki) i teraz USA z największego importera gazu i ropy powoli staje się największym eksporterem. Kto na to pozwoli putin dostał ostrzeżenie od oligarchów (myślę że oni stoją za zabójstwem jego głownego przeciwnika) i teraz kto wie jak tak będzie co będzie. ZSRR słynął z tego że przywódcy ZSRR i krajów z nimi powiązanych nieraz umierali w „bardzo oczywisty i naturalny” sposób …
Michal
11 marca 2015 o 13:04Tak jest, dlatego kremlowska propaganda rozpaczliwie stara się to ukryć. Ukraina wcale nie musi rozbijać kremlowskich dywizji – wystarczy, że będzie się trzymać, a koszty zjedzą neonazistów kremlowskich.
Paweł
11 marca 2015 o 14:19Jeśli chodzi o cenę ropy, to niestety nie zgadzam się z Tobą. Uważam, że będzie ona wynosiła ok. 60 dolarów za baryłkę. Poniżej Amerykanom nie będzie się opłaciło wydobywać. Zauważ, że ceny wynosiły już poniżej 50 dolarów za baryłkę i skoczyły. Od 1,5 – 2 miesięcy utrzymują się w granicach ok. 60 dolarów za baryłkę. Widać w USA przekalkulowano, że niższa cena zarżnie ich potencjał łupkowy. Z czasem (lata) gdy technologia wydobycia ropy z łupków będzie tańsza (postęp technologiczny) cena może spaść. Nie należy też bagatelizować odnawialnych źródeł energii. Tu postęp też dokonuje się szybko (jak we wszystkich technologiach), jest napędzany coraz większą dbałością o środowisko i chęcią uniezależnienia się liczących się państw (Niemcy, Chiny)od tych, które posiadają węglowodory (Rosja, Wenezuela, Bliski Wschód). Ceny węglowodorów nie będą raczej rosły (chyba, że dojdzie do kolejnego resetu z Rosją i będzie to decyzja polityczna)ale też nie będą gwałtownie spadać. Obecne ceny już i tak na pewno hamują o połowę imperialne ambicje Rosji…
iks
10 marca 2015 o 22:22E tam mityczna armia…………raczej Wódz odszedłby w zaświaty 🙂 Armia to ludzie………dużo ludzi, którzy dla mnich nigdy się nie liczyli, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
czlowiek1964
10 marca 2015 o 23:07Nie po to ruscy robią wszystko aby USA nie dostarczyło 300 instruktorów i broni na Ukrainę aby tego nie wykorzystać. Wiedzą, iż jak za pół roku armia Ukrainy się ogarnie będzie gorzej a utrzymanie 100 tys żołnierzy przy granicy i na donbasie kosztuje. W połowie kwietnie pewnie będzie wielka ofensywa ruskich bo czas działa na ich niekorzyść. Lepiej walczyć z słabym wrogiem niż z przygotowanym i wyszkolonym.
miki
10 marca 2015 o 23:58Świetna analiza-dziękuję.
miki
11 marca 2015 o 00:03I jeszcze jedno-każdy ale to każdy agresor kiedyś zaczyna popełniać błędy ,z najróżniejszych powodów. Jak to mówią im dalej w las tym więcej drzew i coś w tym jest.Całe szczęscie że jest ta Ukraina i do tego taka duża, aż strach pomyśleć co by było gdyby była po stronie przeciwnika a my byśmy byli tym poligonem…..
Wacieńka
11 marca 2015 o 08:36Ukraina usiłuje kupowac broń na wolnym rynku. Poroszenko podpisał niedawno kilka kontraktów na targach zbrojeniowych w ZEA.
Aisza
12 marca 2015 o 21:30JESZCZE RAZ PRZYPOMINAM: IM SILNIEJSZA UKRAINA TYM BEZPIECZNIEJSZA POLSKA !!!!
obiektywna
13 marca 2015 o 02:38A skąd ta pewność? Silna Ukraina, 2 x wieksza i liczebniejsza od Polski, z silnymi tendencjami nacjonalistycznymi?
Aisza
13 marca 2015 o 14:54Won do swoich na Kreml!
olek
17 kwietnia 2015 o 19:23AISZA-popieram,Obiektywną jak lubisz BANDEROWCÓW,to przenieś się na Majdan i nie zaśmiecaj swoimi komentarzami naszych portali,śmiem twierdzić że jesteś ukraińską aktywistką Juszczenki
Internacjolog
17 kwietnia 2015 o 23:44Dla mnie to ukraińska armia już dawno pozbyła się honoru przede wszystkim. Plują im w twarz (rakietami) a oni udają, że to przysłowiowy deszcz. Już na Krymie tylko jeden honorowy pułkownik bodaj był. Osobiście chyba raczej zrobiłbym to co Raginis pod Wizną, Walicki nad Bzurą i wielu innych, niż dał się tak upokorzyć. Co do dyskusji wyżej, „obiektywna” podaje tylko podstawowe geopolityczne fakty – nie jest w Polskim interesie nadmiernie silna Ukraina (jak również Rosja) Pozostaje tylko pytanie do jakiego stopnia wspierać siłę Ukrainy – ale postawienie tego pytania jest chyba poza zasięgiem polskich „elit” politycznych podobnie jak zdefiniowanie czym jest polski narodowy interes (interes wszystkich obywateli RP białych, czarnych, żółtych, hetero, homo, nieważne). Natomiast ta agenturalna panika powinna jakieś granice mieć. „ggg” w swoim komentarzu popłynąłeś trochę – bardzo luźno interpretujesz zjawiska w systemie międzynarodowym – to trochę bardziej skomplikowane.