Nowy tydzień festiwalowe rozpoczęły projekcje krótkich metraży poświęconych odmienności (chorobowej) i hejtowi. Przyszedł czas na tak dziwny film jak „Kto zabił Sekretarza Generalnego ONZ?” o śmierci Daga Hammarskjölda, łączący ten fakt z rozprzestrzenianiem wirusa HIV przez bezlitosny apartheid. Jednak uwagę przykuwały filmy o dwóch miejscach doświadczonych przez konflikty postzimnowojenne.
Reżyserka filmu o II wojnie w Czeczenii („Bracia”) Masza Nowikowa powróciła filmować do Czeczeni. Dekadę później zrealizowała „Daymohk. Tańczyć i przetrwać” (Daymohk). Bohaterem filmu jest Ramzan Achmadow, który jest odpowiedzialny za podtrzymanie ważnego elementu czeczeńskiej kultury, narodowego tańca Daymohk.
Trudny choreograficznie taniec składa się ze stylizowanych walk bronią białą, ujawniając dumę narodową kaukaskiego narodu. Dwie wojny czeczeńskie zagroziły temu tańcowi, gdyż nikt nie myślał podczas konfliktu o szkoleniu następców. Obserwujemy dawne nagrania wideo zmontowane ze obrazami współczesnej Czeczenii.
Kontrast w filmie jest ogromny. Z jednej strony wojna, bombardowania i cudowne ocalenie tańca przez Achmadowa, który zjeździł całą Europę ze swoim zespołem (jak niegdyś wygnani Kozacy Siergieja Żarowa). Z drugiej obserwujemy współczesną odbudowaną stolicę Czeczenii, Grozny i tego samego Achmadowa posiadającego całą infrastrukturę do rozwijania umiejętności tanecznych nowego pokolenia Czeczenów. Niby wszystko w porządku, ale wszechobecne portrety Putina i oby Kadyrowów (Ahmata i Ramzana) wskazują, że mamy do czynienia z narodem, który jest bliski wyrwania z korzeniami.
Ten kompromis przypomina jaka faktycznie jest sytuacja w Rosji przy panującej wszechwładzy służb specjalnych i mianowanych przez nich czynowników. Dodatkowo postępową część świata oburzą nietolerancyjne słowa Czeczenów na temat orientacji seksualnych, choć nie tym jest dokument Nowikowej. Reżyserka wprowadziła znakomity kontrapunkt w postaci puszczanych z offu przemówień Kadyrowa, wspominającego nieustannie Putina. Przygnębiający to obraz kraju, w którym wiceminister kultury jeździ limuzyną Jaguar, dzięki rosyjskim bagnetom.
Czwartą wojnę bałkańską z I połowy lat 90. XX wieku przypomniał film „Proces Ratko Mladicia” (The Trial of Ratko Mladić) w reżyserii Roba Millera i Henry’ego Singera. Dokumentaliści obserwowali przygotowania, jak i rozprawę przez sześć lat. Film miał być przypomnieniem o przerażających wydarzeniach sprzed 2,5 dekady, których finałem był proces przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym dla byłej Jugosławii. Oskarżony o zbrodnie serbski generał Ratko Mladić był sądzony przez siedem lat.
Filmowcy chcieli zachować bezstronność, pokazując przygotowania do rozprawy ze strony muzułmańskiej i serbskiej. Tymczasem wywiady prokuratorami, ofiarami i świadkami ludobójstwa oraz wizyty z miejsc serbskich zbrodni dominują w filmie o serbskim ludobójcy. Zabrakło wspomnień o historii poza kilkuzdaniową retrospekcją o czasach II wojny światowej i obozie koncentracyjnym Jasenovac.
Oczywiście nie można tłumaczyć przeprowadzenie masakry w Srebrenicy faktem wcześniejszego o pół wieku mordowania Serbów. Jednak przeciwstawienie pokojowo nastawionych Bośniaków krwiożerczym Serbom to typowe kalki. Źródło Srebrenicy tkwi nie tylko w krwawym okresie okupacji niemieckiej i Niepodległego Państwa Chorwackiego, ale sięga wieków upokorzeń Serbów pod tureckim knutem. Tego filmowcy nie wyjaśnili, skupiając się na wydarzeniach z lata 1992-1995. Jednostkowo wspomnienie „chorwackich faszystów” – którzy byli nacjonalistycznymi ustaszami, nawet bez liczby ich ofiar (do 300.000 zamordowanych prawosławnych) zaburza percepcję u widzów nie znających kulisów wydarzeń
Szokujące archiwalia oraz sceny kręcone w sądowych wnętrzach przypominają, że na Zachodzie nadal jest niezrozumiały konflikt bałkański. Szczególnie, że filmowcy posługiwali się PR-owskimi kalkami wprowadzonymi do medialnego użycia przez waszyngtońską agencję Ruder Finn. W żaden sposób nie można wytłumaczyć zbrodni serbskich, ale pisząc czy robiąc filmy o wojnie w Jugosławii należy pamiętać o zbrodniach chorwackich, bośniackich i albańskich – bo wszyscy tam mordowali, gwałcili i zamykali w obozach koncentracyjnych (filtracyjnych). Najlepszym dowodem na szaleństwo tej wojny jest zniszczenie słynnego mostu w Mostarze, gdyż nie zrobili tego Serbowie.
FeKo
Foto: www.mdag.pl
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!