TAM, GDZIE KRZYŻAMI DROGI ZNACZONO…
Stanisław Poczobut Odlanicki
Trasa: Grodno – Łosośna – Puszkary – Zareczanka (Bala Kościelna) – Kapłanowce – Łojki – Kiełbaski – Białe Błota (d. Skowronki) – stara przeprawa przez Niemen – Bieliczany – Wojtowce – Silwanowce – Kodziowce – Sonicze – Kadysz – Czortok – śluzy Kanału Augustowskiego – Kalety – Sopoćkinie – Kanał Augustowski – Raticze – Perstuń – Świack – fort w Naumowiczach – Podłabienie – Grodno – Kopciówka – Planty – Likówka – Mandzin – dawne majątki w okolicy Indury.
Informacja aktualna
Ulicą Sowieckich Pograniczników, mimo ich pomnika, wyjeżdżamy z Grodna. Stacja benzynowa na wylocie z miasta. Nasz cel: Łosośna, 5 km od centrum miasta.
Łosośna
Wieś w północno-zachodnim obrębie miasta Grodna. Niewielka rzeczka, dopływy której biorą początek ruczajami z polskiej strony. Z historii jest znana nie tylko z pstrągów dostarczanych nawet na stół królewski Francji, ale szczególnie z tego, że książę Witold (niektórzy wskazują nawet na Olgierda), zamiłowany w Tatarach, obsadził nimi brzegi i okolice Łosośny (Łososianki).
Działo się to, jak widzimy, niedaleko Grodna, ojcowizny księcia. Przy nagłej potrzebie stepowe wilki zawsze są pod ręką. Według historyków, wykorzystywał ich do pełnienia warty i jako zwiadowców uprzedzających o najazdach rycerzy krzyżowych. Za służbę Wielkiemu Księciu otrzymywali ziemie, stanem własnym dorównywali szlachcie. W swoich przywilejach są nazywani „gospodarskimi Tatarami”. Od 1569 r. wszystkie tutejsze dobra bojarskie i tatarskie uznano za wieczyste i dziedziczne.
Wolni jak stepowy wiatr, zjawili się pod koniec XIV w. w tych miejscach, zakładając osady Kulbaczewszczyzna, Bogdaszewszczyzna, Kaczanowszczyzna i Łosośna oraz zasiedlając isniejące już osady, jak Kadysz, Świack, Tarusicze, Grzebienie, Podlipki, Sopoćkinie. Niektóre te wioski na dzisiejszym naszym szlaku odwiedzimy, ale śladu po wyznawcach Mahometa już nie odnajdziemy. Czas je zatarł. Krew rdzennych mieszkańców tych ziem wchłonęła krew tatarskich przybyszów. Ale pomimo upływu wieków natura co jakiś czas wybryknie skośnymi oczami, czarną czupryną i śniadą cerą. Bywa tak…
Wzdłuż Łosośnej osiedliły się rody wpływowe, krwi chańskiej, kniaziów i murzów. Wszyscy nazywali się imionami swojego wyznania, ich ojców i dziadów, ale od wieku XVII mają już imiona, a szczególnie nazwiska, układane według miejscowego porządku, które nie są jednak w stanie skryć tatarskiego pochodzenia.
Na czele tatarów łosośniańskich stał chorąży grodzieński wyznaczany przez króla. Jak każdy szlachcic powiatu, podlegali oni sądowi ziemskiemu w Grodnie. Swawoli nie czynili, a jednak byli postrachem dla panienek na wydaniu bo mieli prawo swatać się, gdyż stanem dorównywali szlachcie. Żyli z sąsiadami w zgodzie, nawet mieli poddanych chrześcijan. Aby odnowić krew dziewczęta muzułmańskie najczęściej przywozili z Kazania, Krymu, nawet z Kaukazu. Głód panieński nie był tutaj znany, więc płodzili się ku zadowoleniu władców i sobie na radość. Część Łosośnej, mowa o osadzie, pod koniec XVI w. prawnie przechodzi w ręce Andrzeja Gniewiskiego, chrześcijanina. Jak odebrali to ci stepowcy – nie wiemy, ale chyba skrzywdzeni nie byli. Zresztą uważano ich już za swoich.
Wydaje się, że Tatarzy żyli tu bez większej troski, narodowościowo przez lud nie byli wytykani, chociaż samo słowo „Tatar” od wieków było postrachem dla miejscowych dzieci. Kolejni monarchowie chronią ich i hojnie wynagradzają za wierność tronowi i nowo przybranej ojczyźnie. Mówią, że po Witoldzie największym miłośnikem sztuki wojennej Tatarów był Zygmunt August. Goszcząc w Grodnie 20 czerwca 1568 r. przypomina o równości Tatarów w środowisku szlacheckim.
W tym okresie nad rzeką Łosośną mieszka kilkuset rycerzy ze wschodu. Wystawili sobie meczet w Łosośnej i założyli cmentarz, do dzisiaj oznaczony kamieniami nadmogilnymi we wsi Karobczyce. Wszystko układało się dobrze, aż do czasu pojawienia się osoby, która zburzyła cały porządek. Największego wroga potomkowie Tatarów mieli w osobie starosty grodzieńskiego Antoniego Tyzenhauza. W jego polityce gospodarczej w ekonomii królewskiej miejsca dla Tatarów nie było. Ale król Staś, współczująca dusza, sprzeciwił się temu. Oprócz tego pan Antoni, jak dobrze wiemy, miał wrogów w osobach Branickiego i hetmana Ogińskiego, którzy nie dali ukrócić wolności Tatarom. A i swoi wyrośli obrońcy, chociażby generał Józef Bielak, dowódca pułku straży przedniej buławy litewskiej.
Jednak liczba Tatarów prędko maleje. Podczas spisu za ostatniego króla, nad Łosośną doliczono się tylko 58 domów. Przenoszą się na Wołyń, gdzie w tamtych czasach toczą się wojny, a jakiż to Tatar bez zdobyczy wojennej? Nie ziemia go karmiła przez wieki, a łup. Jeszcze w XVIII w. byli w Łosośnie ci, co jako jeńcy zostali przywiezieni i ci, co rzemiosła chwycili się, albo z ogrodów, czyli warzywnictwa byli znani bo nie należeli do rodów krwi błękitnej. Z czasem częściowo się zasymilowali, spolszczyli. I pozostali w Łosośnej, a i w Grodnie odnaleźli sobie los i kąt do życia. Tylko nazwiska: Buzonów, Barancewiczów, Achmatowiczów, Ułanów, Kaczanów, Łosińskich, Sobolów, Sokołów, Smolskich, Korbutów i wielu innych, choć już narodowości polskiej lub białoruskiej, przypominają nam o ciekawym zjawisku współżycia muzułmanów z miejscową ludnością.
Na pewno w wędrówkach po Grodzieńszczyźnie spotkamy na swoim szlaku potomków tego ciekawego narodu, którego historyczną ojczyzną stały się tereny dzisiejszej Białorusi. Przez jakiś czas w Łosośnej swój majątek mieli panowie Jawnutowie, Sopoćki, a w roku 1878 w posiadaniu tutejszych gruntów jest Aleksander Iljaszenko. Tatarzy mają dzisiaj w Grodnie swoje stowarzyszenie o nazwie „Kitab”, utrzymują kontakty z całym tatarskim światem. Marzą o zbudowaniu meczetu, a raczej o jego odnowieniu na swoich darowiznach królewskich.
Zabudowania
Dzisiaj osada Łosośna to przedmieście Grodna, chociaż wchodzi w skład gminy podłabieńskiej. Centrum Łosośnej mało się wyróżnia. Zabudowana jest domami drewnianymi i współczesnymi z cegły i betonu. Ulice uporządkowane, obstawione domami z dwóch stron i porozrzucanymi ogródkami. I krzyż na dawnym początku osady z wykutym napisem: „Wszystka nadzieja w Boga naszego”.
Z kuchni kresowej
Sałatka pradziadów. Dwie rzodkiewki obrane, kwadrans wymoczone w zimnej wodzie, starte na tarce, dwa drobno posiekane jajka, sól do smaku, pół szklanki śmietany. Wszystko wymieszane, będzie gotowe do spożycia.
Sam sobie doktorem
Leczymy kaszel. Bierzemy kartofle, cebulę, jabłko. Gotujemy w litrze wody na małym ogniu dopóki nie wykipi połowa wody. Dorośli piją trzy razy dziennie po łyżce stołowej, dzieci po maleńkiej przed jedzeniem.
Informacja praktyczna
Od razu za Łosośną, po prawej stronie jest stacja benzynowa. Do Puszkarów mamy 4,5 kilometra drogi asfaltowej.
Wędrujemy do Puszkarów
Tereny ładnie swoimi pagórkami spadają w niziny, do tego prawdziwie polskie. W wioskach dookoła starsze pokolenie trzyma się swoich kościołów i języka polskiego. Po lewej stronie szosy osady Adamowicze, Naumowicze, Sołowieje. Tutaj zawsze mieszkał chłop pracowity, powiększający swoje gospodarstwo. Przykładem mógłby być Henryk Moralewicz, który dorobił się 40 ha gruntów za czasów polskich. Po prawej Pyszki, wielka baza turystyczna na brzegu Niemna, oddana na dłuższy czas dzieciom z rejonów Czarnobyla, dzisiaj gospodarująca na własną rękę. Miejsca śliczne i zdrowe, kępy sosen, pagórki, wyrobiska kredy z błękitną wodą, malownicze, jak na dziecięcym rysunku. Pokłady kredy mają swoje przedłużenie pod Niemnem, wynurzają się po drugiej jego stronie i są znane jako Góry Kredowe, miejsce festynów i zabaw polskiej młodzieży przed wojną.
Już podczas „pierwszych Sowietów” rozpoczęło tutaj działalność polskie podziemie. Słaba, niedoświadczona, rozproszona antysowiecka konspiracja, której fundamentem był patriotyzm, zostaje łatwo rozpracowana przez NKWD. Za Niemców walka przyjmuje formę zorganizowanego oporu. Zmienia się władza, a podziemie działa do lat pięćdziesiątych. Opowiadają, że ostatniego partyzanta, „Krota”, Sowieci zatrzymali w restauracji w Grodnie w mundurze sowieckiego oficera.
NKWD było czujne, organizowało siatki szpiegów. Na mocy wyroku trybunału wojsk Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, 3-6 sierpnia 1946 r. zostają skazani na wyroki do 15 lat za działalność w strukturach poakowskich następujący żołnierze podziemia: Augusiewicz Witold (ur. 1924), Filipowicz Henryk (1921), Rapiej Mieczysław (1909), Adamowicz Władysław (1918), Dąbrowski Józef (1918), Sawicki Bolesław (1922), Bubnowski Witold (1890), Filipowicz Bronisław (1925), Juchniewicz Franciszek (1893), Szamotuło Aleksander (1902), Adamowicz Bolesław (1893), Adamowicz Mieczysław (1900) – wszyscy ze wsi Adamowicze. W tym samym procesie byli osądzeni Filipowicz Bolesław (1919) z Sołowiejów, Mazewski Adolf (1919), Chalecki Witold (1910) z Naumowiczów, Symbuł Jan (1930) i Matuszczak Robert (1928) z Łosośnej oraz Waniszewski Henryk (1928) z Pyszek.
A droga biegnie, już Puszkary za nami, rzeczułka o tej samej nazwie, za drogą na Naumowicze przed zieloną ścianą gęstego lasu osiedle wybranych, „nowych Białorusinów”. Jednorodzinne wille, ogrodzone trawniki, podwórka uporządkowane w stylu nowoczesnym. Przed domami zachodnie samochody, a nawet konie i owce – chyba jako sielankowa atrakcja podpatrzona gdzieś na Zachodzie.
Informacja praktyczna
Od Puszkarów do Zareczanki mamy 3,4 kilometra. Droga asfaltowa, dobra.
Wędrujemy do Zareczanki
Las ucieka, przed nami pola uprawne. Za rzeczką Puszkarką skręt w lewo i dojazd do Naumowicz. Długa piękna wieś, w której końcu na wzniesieniu można ujrzeć ruiny fortu sprzed pierwszej wojny światowej. Po prawej stronie skręt na Balę Solną, gdzie za dawnych czasów były składy soli, zostały po nich resztki fundamentów z głazów. Wjeżdżamy na znaczne wzniesienie, las ucieka ku horyzontowi i ku Niemnowi. Rozpoczynają się Bale. Wzniesienia, jakby ludzką ręką uformowane kurhany. Ale to złudzenie – lodowce uformowały nam siłami natury taki pejzaż, który niewielkimi dolinami schodzi do Niemna. Będzie się wił jeszcze przez parę kilometrów, aż do Niemnowa, to przybliżając się, to uciekając od nas.
Po prawej stronie, na płaskim wzniesieniu, kilka fundamentów, parę nieukończonych domów. Do 1 stycznia 2007 r., według rozporządzenia prezydenta Łukaszenki, miano ten teren uporządkować. To znaczy, że jeżeli właściciele nie mieli środków na ukończenie budowy, mogli domy w nieukończonym stanie do tego terminu sprzedać. Po 1 stycznia już nie.
Zareczanka (Bala Kościelna)
Kilka „Bali” – wiosek w regionie przez nas zwiedzanym możemy wymienić. Miejscowi mówią, że nazwa ta, a dokładniej jej część, pochodzi od Jaćwingów. Samo słowo, wyjaśniają, miało oznaczać pagórki, wzniesienia. Bala Kościelna w dokumentach gminnych nie istnieje, bo na codzień jest Zareczanką. Tę nazwę wieś przybrała w latach siedemdziesiątych nie z woli mieszkańców, ale z rozporządzenia miejscowych władz. Widać samo słowo „kościół” i chęć przypodobania się „górze” popchnęły ich do barbarzyńskiego czynu zmiany historycznej nazwy osady. W tym kraju podobne zachowania wobec dorobku minionych pokoleń były miarą lojalności w „dziele” budowy społeczeństwa komunistycznego.
Pierwsze wzmianki o wiosce pochodzą z roku 1559. W tamtych czasach osada należy do kościoła w Grodnie, stąd i drugi człon nazwy: „kościelna” własność. Oficjalnie do 1837 roku mieszkańcy wioski należą do kościoła unickiego, administracyjnie od XVIII w. do Obwodu Białostockiego, należącego do Prus. Po zmianie zaborców osadę wpisano do rejestrów Powiatu Augustowskiego Suwalskiej i Augustowskiej Guberni. Za czasów polskich leżała w Powiecie Augustowskim. W 1880 r. wieś ma 41 podwórek chłopskich i 284 mieszkańców.
Kościół
Stoi na skrzyżowaniu dróg, przy wjeździe do wsi. Wzniesiony w 1937 r. trudem całej parafii. Inicjatorem budowy świątyni był ksiądz Antoni Barszczewski. Za czasów sowieckiego ateizmu, a stało się to w roku 1969, kościół został siłą zabrany. Wszystko, co było wewnątrz, zabrano do Grodna lub zniszczono na miejscu. Zwrócono go wiernym dopiero na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku.
Wybudowany w stylu neogotyckim z cegły, smukły, otynkowany, pobielony, z widocznymi pilastrami. Spiczaste okna, główną elewację budynku zdobi tradycyjna wyniosła, smukła wieża. Nad portalem figura Najświętszej Marii Panny, która swoją opieką otacza świątynię. Budynek chowa się pod ostrym dwuspadowym dachem. Apsyda pięciograniasta z przybudowanymi zakrystiami. Wewnątrz jedna nawa. W głównym ołtarzu postać Matki Bożej w asyście świętych Piotra i Pawła, pod cieniem krzyża świętego. W prezbiterium dwa witraże z Matką i Synem. Ołtarz boczny po lewej stronie z obrazem Św. Antoniego, trzymającego na rękach małego Jezusa. Po prawej stronie ołtarz Matki Bożej Fatimskiej. Postać Matki Bożej przywędrowała do tutejszego kościoła na rękach pani Andre ze Szwajcarii. Jeszcze w latach 80. XIX w. widziano tutaj ornaty uszyte ze słynnych pasów słuckich.
Cmentarz
Widzimy go nie dojeżdżając do wioski, z lewej strony. Przed cmentarzem krzyż graniczny, chroniący wioskę od powietrza, głodu, ognia i wojny, ustawiony w 1932 r. Cmentarz ogrodzony murem, uporządkowany. W centrum, po prawej stronie od wejścia, kilka grobów z XIX w. Dziwi cyrylica… Maria Wasilewna Teodorowicz, żona popa. Krzyż chrześcijański, niedaleko spoczywa Brigida Engelik (1873-1903): „Mir prachu Twojemu dobraja mama”. Krzyż prawosławny. Najstarszy zachowany nagrobek, który udało się odnaleźć, jest żeliwny, z masywnym krzyżem. Z tyłu na podstawce epitafium: „Panie! Nie chciej pamiętać ich przewinienia, tylko to, co dobrego uczynić mogli”. Odczytujemy stronę frontalną:
ŚP
Jan Dziekoński
Ur. 29.12.1815 r.
Um. 14.11.1849 r.
Alexander Dziekoński
Ur. 9.1.1817 r.
Um. 29.10.1849 r.
Opierając się na tych datach zgonu możemy stwierdzić, że cmentarz powstał pod koniec pierwszej połowy XIX w. W prostej linii za tym pomnikiem, dwadzieścia kroków naprzód, pomnik z fotografią żołnierza w polskim mundurze. Lis Jan, lat 35. Zginął tragicznie w 1944 r. „Pamiątka od rodziny z Polski”. Jaka tragedia kryje się pod tą datą?
Dawna polska szkoła
Wracamy do wioski. Kilka kroków od kościoła, idąc ulicą, odnajdziemy dom ostatniej polskiej szkoły. I dawniej, i teraz prywatna, nieduża, obłożona białą cegłą. Tak naprawdę Bala Kościelna nie dorobiła się swojej prawdziwej szkoły, zajęcia odbywały się w wynajętych chatach u miejscowych gospodarzy. Starsza pani Janina Oleszczuk, mieszkanka wsi od urodzenia, z wdzięcznością wspomina nazwiska nauczycieli – Anny Jaromin i Stefanii Styczyńskiej. W wyblakłych oczach łzy, na twarzy smutny uśmiech…
Z kuchni kresowej
Kanapki dla wygłodniałych. Robi się je dość prędko, aby nie denerwować wygłodniałych przeciągającymi się manipulacjami w kuchni. Prędko wbijamy dwa jajka, drobniutko siekamy cebulkę, trzemy na tarce kawałek twardego sera. Całość powinna być gęsta. Układamy ją na równo pokrojony biały chleb. Smażymy na oleju z dwóch stron, zaczynając od strony górnej.
Sam sobie doktorem
Leczymy katar. Katar, jak wiadomo, nie zabija ale i komfortu nie dodaje. Leczymy się z pomocą jednej łyżeczki soku cebuli, łyżeczki miodu i łyżeczki wody odgotowanej. Zestaw antykatarowy dobitnie wymieszać i w ciągu dnia zakropić 3-4 razy po dwie krople w nozdrza.
Informacja praktyczna
Droga od Zareczanki do Łojek i Kiełbasek asfaltowa, długości 5,5 kilometra.
Wędrujemy do Łojek i Kiełbasek
Dwie drogi oddzielają się od głównej. Jeżeli pojechać w lewo, to po 4 km prostej, wiejskiej drogi doścignie się miejscowości o nazwie Kapłanowce. Przed osadą dwa krzyże, jeden postawiony w 1909 r. przez pana Janczelika, którego potomkowie do dzisiaj tu mieszkają. Co prawda, tylko latem przyjeżdżają z pobliskiego miasta. Drugi krzyż jest wspólną ofiarą wioski. Wąska, wiejska uliczka, domy schowane w krzewach, cisza, nie słychać gwaru dzieci, wszystko jakby wymarło.
Za wioską krzyż postawiony ze składek miejscowej ludności w 1987 r. na pamiątkę porażki państwowego ateizmu na tym małym skrawku ziemi. Za krzyżem skrzyżowanie i aleja lipowa. Ładna i smutna, za czasów polskich majątek rodziny Pankiewiczów. Tyle lat minęło, na miejscu spalonego dworku stoi wybudowany za sowietów nowy dom, który później wykupili państwo Wasilewscy, niegdyś w służbie dziedzica, którego wspominają dobrym słowem. A co po dziedzicu zostało oprócz lip? Niewielki zarośnięty staw, dwie piwnice i nieskażona pamięć ludzka. Nawet wnukowie tych, którzy znali rodzinę Pankiewiczów, mówią o nich z wielkim szacunkiem. Według starszych, dwór był bogaty, posiadłości składały się z 300 hektarów gruntów. Mówią, że głowa rodziny, zagrożony wywózką na Wschód, został zabity na granicy sowiecko – niemieckiej podczas próby ucieczki od bolszewików.
Jedziemy dalej, kilkaset metrów za kościołem drogowskaz w prawo na wieś Biereżany. Skręcamy. W uroczym miejscu, nad samym Niemnem, do wojny świecił oknami dworek pana Kulikowskiego. Nie zanadto bogaty był ten pan, mówią o jakiejś setce hektarów nieurodzajnych gruntów. Według słów starszych osób, w większości był to las. Pan Kulikowski pozostał w pamięci jako srogi gospodarz, karzący nawet dzieci wchodzące po grzyby i jagody do jego lasów. Po dworku nie zostało nic, a po właścicielu nie najlepsza pamięć.
Kilometr drogi gruntowej za Biereżanami i pojawia się wieś Szembielowcy, w której zaraz przy wjeździe dogorywa budynek byłej polskiej szkoły. Sama wieś skurczyła się do kilku domów.
Z niedawnej historii
Ten odcinek naszej trasy tragicznie zapisał się w historii wschodnich rubieży drugiej RP podczas inwazji sowieckiej w 1939 roku. Dyrektywa Wodza Naczelnego wydana po agresji sowieckiej z 17 września 1939 r. brzmiała:
„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie się na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrajania oddziałów. Zadanie Warszawy i innych miast, które się miały bronić przed Niemcem – bez zmian. Miasta, do których podejdą bolszewicy powinny pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.”
Opieszała dyrektywa nie dotarła wprawdzie do każdego, ale i tak uderzyła w wolę walki, moralnie usprawiedliwiała wielu dowódców w tamtym czasie. Walczyć czy nie, umrzeć czy zachować życie dla przyszłych zwycięstw? Wybrali to drugie i w końcu tysiące poszło pod gilotynę sowiecką, bo tam już naprawdę wyboru nie mieli. Nie zdradzili, pozostał im honor, a nam ból. Cofające się oddziały polskie ciągnęły w stronę Grodna i Wilna, gdzie utworzono w oparciu o fortyfikacje obszary, które powinny były się bronić. Powyższa dyrektywa to likwidowała, chociaż – jak twierdzą historycy – ani gen. Józef Konstanty Olszyna-Wilczyński, dowódca DOK III, ani jego zastępca, płk dypl. Jarosław Okulicz-Kozaryn, jej treści nie znali. Obaj zarządzili wycofanie się na Litwę. Najkrótsza droga z Grodna na Litwę miała około 40 kilometrów i prowadziła lewym brzegiem Niemna. Oddziały polskie wycofujące się z Grodna posuwały się jeszcze w stronę Druskiennik, aby w Hożej przeprawić się na lewy brzeg Niemna. W końcu zatrzymały się na nocleg w Sapoćkiniach i Kodziowcach. Nocą z 22 na 23 września zostały zaatakowane przez sowietów.
Łojki i Kiełbaski
Łojki to wieś chyba najdłuższa w gminie, ciągnie się przez cztery kilometry w niegłębokim wąwozie, wyrzeźbionym niegdyś nurtem rzeki. Łączy się z Kiełbaskami. Zaczyna się od budynku szkolnego i współczesnych piętrowych domów pracowników miejscowego kołchozu. Dalej ciągnie się zwyczajna wieś z chat poutykanych przy ogrodach, rozdzielonych przez urzędników carskich po zniesieniu poddaństwa. Zaraz za Łojkami Wassaraby, wieś o kilkunastu domach. Dalej za Wassarabami znajdowały się dobra należące do majątku Świack Górny, należącego do Humnickich. Majątek został rozparcelowany w latach trzydziestych XX wieku. Miejscowi chłopi powracali wtedy z dolarami z emigracji zarobkowej zza oceanu. Tutejsi z nutką współczucia przywołują nazwiska najbardziej gospodarnych: Markiewicza, Kulińskiego i kilku innych, którym sowieci nie dość, że zabrali mienie nabyte ciężką pracą, ale jeszcze ukarali ich.
Zabudowania
Dla wielu osad na Kresach jest charakterystyczne, że główna droga, która przekształca się w ulicę, obsadzona jest z dwóch stron domami chłopskimi. Łojki mogą się popisać dużymi domami. Ustawiano je do ulicy nie tylko frontonami, ale i elewacjami bocznymi. Przy drodze chata, za nią chlew, oddzielnie piwnica i świeronek (magazynek). Kilka drzew owocowych, ogród. Stodoły wraz z nadejściem ery kołchozów zostały rozebrane i uspołecznione. W ten tradycyjny układ wkradają się dzisiaj domy murowane o większej powierzchni, dla których ogród i warzywa nie są główną chlubą podwórka, ale trawnik i kwiaty.
Krzyż
Pośrodku wioski, po lewej jej stronie, na podsypanym gruncie zabezpieczonym głazami siły dwóch mężczyzn, stoi śliczny krzyż na betonowym podłożu. Niewysoki cokół, lśniący czerwienią marmur. Składa się z trzech części, na środkowej tradycyjny napis: „Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas, Panie 14 września 1917 r. Pamiątka od wsi Łojki”. Ogrodzenie późniejsze z armatury, 4 tuje i 3 koła od samochodów na kwiaty. Skromny, a jednak śliczny.
Budynek gminy
Prawie pośrodku wioski znajduje się wielka inwestycja z czasów polskich, czyli murowany budynek gminy, twardo do dziś stojący na fundamencie. Wzniesiony na planie prostokąta, z żółtej cegły, dwukondygnacyjny, z zagospodarowanym poddaszem. Co prawda, obecnej władzy on niepotrzebny, widać to po jego zaniedbanym stanie. Po wojnie, za „drugich Sowietów”, w budynku gminnym przez dłuższy czas mieściła się szkoła. Z dziećmi było krucho, młodzież uciekała do Grodna, starsi nie mogli tego problemu udźwignąć. Szkołę zamknięto i dzieci przeniesiono do pobliskich Kiełbasek, budując współczesny budynek z obowiązkowymi dla szkoły obiektami.
Przez długi okres woźną w szkole była pani Anna Mackaluk, nazywana popularnie „Paniusią”. Według pamiętających ją starszych ludzi, jej mąż, oficer, zginął podczas Kampanii Wrześniowej, syn Stanisław, gimnazjalista, poległ w obronie Grodna z rąk bolszewików w 1939 r. Losy kresowe… Ostatnim wójtem gminy Łojki był pan Ginecki, sołtysem Jan Puszkiewicz, który 10 lat spędził „na białych niedźwiedziach”. Wójta, człowieka starszego, taki los umiłował.
Łojki i Kiełbaski już się połączyły. W końcu Kiełbasek kołchozowe podwórko z zabudowaniami gospodarczymi dawnego pańskiego dworu. Wyróżnia się kamienna obora z kłutego polnego kamienia i z cegły, z dwuspadowym dachem. Wybudowana na początku XX w., gotowa służyć i dzisiaj. Seniorka wioski, pani Michalina Oleszczyk, która już dobija ostatnią dziesiątką do setki, długo męczyła się, aby nam powiedzieć imię dziedzica, ale nic na to. Pamięć ludzka, jak widzimy, zawodzi, kamienie – nieme. Archiwa grodzieńskie nie mają dokumentów o tym regionie.
Niegdyś był to Powiat Augustowski. Niewielkie majątki za polskich czasów posiadali w tych osadach panowie Czaplicki, Strusiński i Ejsmont. Ślad po ich dworkach zaginął, nie licząc omszałych fundamentów schowanych w trawiastej kądzieli. Niedaleko wioski za małym ruczajem zachowały się podmurki i staw pana Hubelta. Komunizm pożerał nie tylko istoty ludzkie, ale także ich materialną spuściznę. Miejscowi wspominają trzech chłopców pana Hubelta: Antoniego, Tadzika i Wacława. Ten ostatni był nauczycielem za „pierwszych, chyba, Sowietów”. Uczył ponoć dzieci wierszyka „Idziem do kołchozu”. Niektórzy ten utwór pamiętają do dziś. Pamiętają też, jak nauczyciel na lekcji sprawdzał zadanie, a już następnego dnia był zorganizowany kołchoz, a pana Wacława aresztowano jako „klasowego wroga”. Powiadają, że wszyscy Hubeltowie przeżyli, dzięki Bogu. Po dziś dzień wspominają ich tutaj ludzie dobrym słowem.
Kiełbaski znajdują się po prawej stronie od naszego szlaku; mogłyby być przedłużeniem Łojek lub odwrotnie. W końcu wioski pozostałości po gospodarczych zabudowaniach pańskich. Są obory, pomieszczenie młyna uruchamianego silnikiem diesela, piękna stodoła z kłutego kamienia wzniesiona w 1909 r. Wszystko należało do pana Nowika, który na stałe mieszkał w Warszawie i zjawiał się raz na miesiąc, aby wypłacić pensje pracownikom. Zarządzał tu sprawnie pan Wojciechowski.
Z dokumentów i legend
Do dnia dzisiejszego opowiada się, jak dziedzic oszukał dwa państwa i wojnę. Otóż niedaleko podwórka gospodarczego były pańskie pokoje (dziś po nich tylko lipy pozostały), czyli stary, prastary szlachecki dwór. Niejedno pokolenie miejscowych dziedziców w nim wyrosło, nadawał się on już bardziej do rozbiórki niż jako miejsce życie następnych pokoleń. Ale został ubezpieczony na pokaźną sumę. Pewnej nocy alarm postawił na nogi całą wieś. Dwór pałał ogniem. Dziedzic żalu nie poczuł, bo wkrótce otrzymał odszkodowanie. W tym samym czasie pan Kiełbasek zaktywizował się w sprzedaży gruntów. Powiadają, że kiedy te ziemie zagarnęli sowieci, dziedzic posiadał już tylko tyle gruntów, co zwyczajny chłop!
Pamiętają i inny wypadek, który przydażył się dziedzicowi. Po spiekotnej podróży z Warszawy od razu wsiadł do bryczki i nad Niemen. Po kąpeli obiad i odpoczynek – drzemka. Obudził go hałas dwóch chłopców wioskowych, którzy dobijali się do pana. Sen mu zniknął z oka, kiedy ujrzał w ręce jednego swój portfel grubo wypchany gotówką. Znaleźli go na brzegu Niemna. Mówią, że za ten szlachetny czyn wieczorem z pańskiego dworu „ciągnęli po upierającej się ciołuszcze”. To był szczególnie mądry pan – potwierdza Wiktor Bonsza, obywatel kołchozowych dzisiaj Kiełbasek.
Z kuchni kresowej
Zakąska na każdą okazję. 2-3 kg pomidorów, 150 gr chrzanu, 3 główki czosnku. Wszystko zmielić w maszynce do mięsa. Dodać 50 gr oleju, wymieszać i rozłożywszy w szklane zamykane naczynia przechowywać w piwnicy lub lodówce.
Sam sobie doktorem
Przy bólach reumatycznych. Przed snem natrzeć dręczone miejsca liściem olchy, po czym urządzić sobie podściółkę z liści i spać na nich. Powtórzyć to przez kilka dni.
Informacja praktyczna
Od Kiełbasek biegnie droga asfaltowa, piękne krajobrazy; do następnej osady o malowniczej nazwie Białe Błota mamy 2,5 kilometra.
Wędrujemy do Białych Błot
Znów pagórek, tereny pofałdowane. Po prawej stronie szeroką płachtą rozrzucone pole, każdej pory roku innego koloru. Po lewej stronie kępy młodego zagajnika. W połowie dojazdu, po prawej stronie rozpoczyna się stara droga, zwyczajem dawnych lat obsadzona przez miejscowego dziedzica klonami. Szczególny urok tych drzew możemy oglądać jesienią, kiedy płoną złotem w promieniach zachodzącego słońca. Mijamy długi parterowy budynek z dwoma wejściami za betonowym ogrodzeniem. To dom starców, my jedziemy na prawo.
Z dokumentów i legend
Wierna Franciszka. Była piękna w złocie klonów jesień. Franciszka, biedna bezposażna dziewczyna z rodziny chłopskiej chciała wyjść za ukochanego, ale upodobał ją sobie stary i bogaty. Zgraja jego opryszków zjawiła się, kiedy włożyła biały welon do ślubu. Kruszyli wszystko, padł strach na zebranych, przelała się krew. Dziewczyna wyrwała się z rąk najeźdźców, rzuciła się na poblis/pkie bagna. Ale biały welon ją zdemaskował, prześladowcy deptali jej po piętach, zdawało się, że pojmą dziewczynę. Na szczęście, wiatr naciągnął ogromną białą szatę mgły, ukrywając nieszczęsną od tropicieli. Ani następnego dnia, ani nigdy potem Franciszka nie zjawiła się w domu. Za wierność prawdziwej miłości płaci się cenę wygórowaną, nieraz życie. Bagna nie ustąpiły.
Znów droga. Po lewej stronie pagórki ubrane w jodły i sosny. To ugory zasadzone lasem, który dzisiaj ma chyba ponad osiemdziesiąt lat. Z prawej strony przestrzeń polna, szeroka i w miarę równa, chowająca się w przybrzeżnym lesie Niemna. Obok drogi, równej i niedalekiej, pałają złotem klony. Jest jesień, smutna, a jednocześnie cudowna pora roku. Po prawej stronie drogi szerokie pole po żniwach, na wzniesieniach sosnowy las, który dużo nie pamięta.
Białe Błota
Niegdyś majątek, dzisiaj wieś o takiej nazwie. Za dawnych czasów wioska nazywała się romantycznie i wesoło – Skowronki. Leży niedaleko Niemna. W dawnych czasach droga przez ten majątek miała takie znaczenie, że była tu nawet przeprawa przez Niemen. Na drugim brzegu leży Hoża.
Znanymi nam władcami majątku byli w wieku XVIII sędzia grodzki, Jan Moross, wiek później państwo Sobolewscy. W XIX w. i w latach międzywojennych majątek należał do Tukałłów. Zachował się nieduży dwór i zabudowania gospodarcze. Tukałło miał trzech synów, jeden uczadział w dzieciństwie. Zarządcą w jakimś czasie był tu Franciszek Marszałek, który za Niemców pełnił funkcję sołtysa, a za „drugich Sowietów”, mając już prawie sześćdziesiątkę, dostał wyrok 25 lat. Na szczęście, zmarł Stalin, a z tą śmiercią przyszła wolność.
Dworek
Murowany, parterowy, ustawiony na głębokim podmurku z piwnicami. Lewa strona dwukondygnacyjna, mogła być dobudowana później, ma piwnice z płaskimi przykryciem. Prawa strona, z niewielkim ganeczkiem opartym na smukłych słupach, jest parterowa. Wysokie prostokątne okna, kilka pokoi z zachowanymi drzwiami. Budynek prawie pusty, z wyjątkiem biblioteki – chyba komuś potrzebnej. Dworek zachował się w całkiem dobrym stanie jak na swój ponadstuletni wiek, z którego większą część przeżył bez specjalnej troski. W dworku mieściły się kolejno: szkoła, poczta, przedszkole i kołchoz. Jedni wychowywali i kształcili człowieka „zbliżającego się do komunizmu”, drudzy „przybliżali” ten czas, wykonując plany pracą komunistyczną przy zbożu, kartoflach i mleku. W sklepach był deficyt, a piękno, mniej deficytowe – dawano ludowi z ekranów kin.
Park
Dom dziedzica jest częścią parku. Stoi na centralnej jego osi. Kilka drzew kasztanowca pospolitego i jesiona oraz kwietnik, niegdyś okrągły, dziś zaniedbany, rozpoczynają ten park przed główną elewacją. Zaraz za domem niewielki ruczaj nazywany przez miejscowych Bielicą, toczący się ku Niemnowi. Niegdyś chluba parku, dzisiaj zaniedbany, jak i całe jego zdziczałe okrążenie. W drzewostanie dominują gatunki miejscowe, chociaż można odnaleźć też jawor. Za parkiem był sad, obok którego wysadzono aleję lipową. Teraz drzewa struchlały i jakby zapadły w śpiączkę, tylko poranny słowik i ruczaj nucą wieczną pieśń życia i nadziei, że przyjdzie czas naprawy krzywd, nie tylko ludzkich.
Informacja aktualna
Ogólne pozytywne wrażenie z miejscowości i dworu zakłócają blisko ustawione długie chlewnie kołchozowe. Ich zapachu nie da się pogodzić z urokiem parku i dworu, nawet w jego szczytowych chwilach piękna w rosisty letni poranek. Obory, tak jak wszystko dookoła, należą do Selskochoziajstwiennogo Proizwodstwiennogo Kooperatiwa Zareczanka Agro.
Z kuchni kresowej
Na kołduny zaprasza Pani Janina Maksimiuk z Bieliczan. Surowe kartofle zetrzeć na tarce, odlać sok. Wymieszać z gotowanymi potłuczonymi kartoflami. Dodać pół łyżki mąki, posolić, jeszcze raz wymieszać. Z tego zrobić placuszki, w których umieszczamy mielone lub drobno posiekane smażone mięso z przyprawami. Obsmażyć na oleju, włożyć do garnka, zalać sosem z cebuli i śmietany usmażonej na smalcu.
Sam sobie doktorem
Wzmacniamy organizm. Mielimy pół kilograma zielonego orzecha włoskiego. Mieszamy go z miodem w proporcji 1:1, zakorkowujemy naczynie, stawiamy je na miesiąc w ciemnym miejscu. Kuracja: 3 razy dziennie przed jedzeniem.
Zbaczamy ze szlaku nad Niemen
Jedziemy dalej w kierunku Niemna. Zostawiamy po lewej stronie sklep i za pierwszą oborą skręcamy w lewo. Cały czas prosto i już po 2 kilometrach, przed wioską Plebańskie skręcamy w prawo. Po kilkuset metrach dobrej, żwirowej drogi zatrzymujemy się przed zarośniętym brzegiem Niemna. Przez wieki łączył tutaj dwa brzegi prom, a droga z Sopoćkiń, prosto przez Hożę, omijając Grodno, biegła na Druskienniki i dalej na Wilno, co prawda – już połączywszy się z trasą grodzieńską. Miał być wybudowany most, ale skończyło się tylko na promie. W 1920 r. szły tędy oddziały polskie na odsiecz Grodna, a w 1939 r. roku odchodziły w stronę Białych Błot, Silwanowców i Sopoćkiń na Litwę.
Wędrujemy przez Bieliczany do Seliwanowców
Od Białych Błot do Seliwanowców jest 3 km drogi asfaltowej. Wracamy więc do Białych Błot. Dąząc do Seliwanowców nie możemy ominąć Bieliczan.
Bieliczany
Wioska zbudowana tradycyjnie, do drogi cisną się po obu stronach drewniane domy. Niegdyś tętniąca życiem, dzisiaj w większości cicha, milcząca. Dzieci rozjechały się po świecie, starsze pokolenia odeszły. Kto pozostał ma niewesołe życie. Chyba wyjątkiem jest senior osady, 93-letni Bronisław Sinkiewicz, żołnierz Września, obrońca Warszawy, strzelec 41PP z Suwałk. Syn Jan przyjechał z Litwy, aby trwać przy ojcu.
Ostatni domek po lewej stronie ma już chyba ponad sto lat, to dom pani Janiny Maksimiuk. Pani Jasia też mieszka z rodziną, jest dobrą kucharką i dobrze pamięta swoje przedwojenne szkolne dzieciństwo, po którym została jej piękna polszczyzna. W ogóle wszyscy tutaj rozmawiają po polsku, nawet ci, co nigdy Polski nie widzieli. Miejscową językową kolorystykę często zdobią słowa używane tylko w regionie sopoćkińskim, jak choćby od razu wpadające w ucho wyrażenie: „nima”.
Bieliczany za nami, droga rozpada się na dwie – prosto Wojtowce, w prawo Seliwanowce. Jedziemy w prawo, zgodnie z naszym szlakiem, jednak pozwolimy sobie dorzucić do naszej opowieści kilka słów o Wojtowcach.
Wojtowce
Prosta droga, za czasów polskich dla wielu dzieci z okolicznych wiosek była to droga do wiedzy. U trzech gospodarzy, którzy mieli ładniejsze, a najważniejsze – przestronne i zimą ciepłe izby, wynajmowano pomieszczenia dla szkoły. Stanisław Bońdziusz, Józef Eksterowicz, Władysław Gabrukiewicz świadczyli takie usługi polskiej dziatwie przez kilkanaście przedwojennych lat. Kierownikiem wojtowskiej siedmiolatki był przez jakiś czas pan Jan Krzywicki. Razem z mężem pracowała na niwie edukacji pani Anna Krzywicka. Ci i inni pedagodzy zostawili po sobie dobrą pamięć i owoce pracy na niwie polskości.
W Wojtowcach można zobaczyć przy drodze dwa krzyże ustawione na granicy dawnych chłopskich gruntów, o zwyczajnej dla tych miejsc architekturze, jednak z rzadko spotykaną treścią: „Dobry Jezu, błogosław całej naszej rodzinie. Pamiątka rodziny Gabrukiewiczów wsi Woitowce. 1937 r.” Kilkadziesiąt metrów dalej jeszcze jeden krzyż, ustawiony przez sąsiada w takiej samej intencji: „Słodkie serce Jezusa, spraw, aby Cię kochali coraz więcej. Jan Stanisław Bońdziusz 1938 r.” A na wysokim wzgórzu smukły krzyż ustawiony przez księdza i młodzież parafialną w końcu XX wieku w podziękowaniu za ustępujący ateizm. Dojeżdżamy do Silwanowców. Na początku wioski polna droga, spiesząca w kierunku północnym. Dwa kilometry stąd znajdował się niegdyś folwark Michajłowo (Michałowo). Do wojny należał do jednego z braci Tukałłów. Dzisiaj lipy, szczątki kamiennych obór, zdziczały niewielki sad i żadnego śladu po dworku.
Seliwanowce (Sylwanowce)
Na początku wioski ulica przypominająca wyszczerbione chłopskie widły. Lewa ręka zaprowadziłaby nas do Michajłowa, prawa wskazałby drogę ku Kodziowcom. Jedziemy prosto. Zabudowanie dwustronne. Drewniane chatki, o tradycyjnej dla tych miejsc architekturze. Kilka ładnych świeronków (magazynków) z murowanymi piwnicami.
Przed kościołem domostwo panny Lis. Murowane budynki, stodoła, świeronek – niewielki domek murowany na dwa końce. Co ciekawe, jak powiadają starsi ludzie, panna Lis (która przez całe życie była panną) pojechała za cara do Ameryki na zarobki. I udało się, wróciła z forsą, pobudowała się, nakupiła ziemi, obdarzyła kościół chorągwiami i figurkami świętych. Obok domu panny Lis murowany budynek, który wzniesiono na potrzeby parafii. Dzisiejszą plebanię proboszcza postawiono przed samą wojną, chyba z przeznaczeniem na szkółkę religijną. Po agresji sowieckiej otwarto tutaj sklep, potem budynek przekazano oświacie. Dzisiaj zwrócony parafii, jest już wykorzystywany do nauki religii i jako plebania.
Po prawej stronie kościoła stara plebania zbudowana setkę lat wstecz. Długi, parterowy budynek na porządnym fundamencie, przykryty dwuspadowym dachem. Jego prawa strona oblicowana jest białą selikatową cegłą. W tej części budynku znajdują się mieszkania prywatne. Przez dłuższy czas sowiecki na plebani mieściła się szkoła. Przed domem, przy samej drodze, szumiał na wysokości wieży kościelnej szpaler pięknych lip, niemych świadków minionych lat i wydarzeń.
Kościół
Miejscowy kościół Przemienienia Pańskiego ma architekturę klasyczną, murowany, z kamienia polnego, dekorowany otynkowaną cegłą, prostokątny, z pełnołukowymi oknami w elewacjach bocznych. Dwie lukarny (pionowe okienka na poddaszu), pod nimi nisze bez rzeźb, które zdobią fasadę frontową, podobnie jak dwa lwy przy wejściu. Dach dwuspadowy nad prezbiterium walmowy. Ośmiograniasta wieża-dzwonnica, drewniana, z dachem namiotowym. Na dziedzińcu, po lewej stronie elewacji frontowej, drewniana malutka kapliczka z posągiem świętego. W głębi po prawej stronie w rogu muru – grota Niepokalanej, wzniesiona w latach trzydziestych XX w. Za apsydą dekoracyjne ogrodzenie żelazne, praca kowala. W 1991 r. dziedziniec został odnowiony, miejscami zabetonowany. Kilka tuj i jodeł ciągnie się ku słońcu.
W środku kościoła płaski sufit oparty na czterech słupach, dzielących salę modlitewną na trzy nawy. W ołtarzu głównym obraz Wniebowstąpienia. Obok epitafium Jadwigi z Sobolewskich Tukałło (1871-1908) oraz popiersie zmarłej w białym marmurze. Świątynia została wzniesiona w 1840 r., lecz w białoruskich źródłach historycznych podaje się rok 1899. Jawna pomyłka – pilny podróżny odczyta na kamieniu kilka kroków od bramy wejściowej datę wzniesienia ogrodzenia, z której wynikałoby, że kościół powstał później. O drewnianej świątyni na tym miejscu nic nie wiadomo. Wiemy natomiast, że Silwanowce i okoliczne wioski jeszcze w XIX w. należały do parafii hożańskiej, za Niemnem.
Cmentarz
Znajduje się blisko kościoła, na lekkim wzniesieniu, przykryty drzewami i krzyżami, w miarę uporządkowany i ogrodzony porządnym murem kamiennym. Mur zadziwia swoją długością – widać, ile pracy włożono pszykład dla następnych pokoleń. Brama żelazna, prostej kowalskiej roboty, chyba przeniesiona, tak jak i mur, przy poszerzaniu cmentarza. Wiekowe drzewa łapią smutny wiatr swoimi koronami. Jedyna aleja dzieli cmentarz na dwie części. Kroczymy nią. Po kilku krokach po obu stronach naszej gruntowej alejki groby księży. Po dwa z każdej strony ze zdjęciami na pomnikach. Grób z kamienia, niemieckich żołnierzy z I Wojny Światowej, znajduje się po prawej stronie od wejścia.
Nieopodal wspólny grób polskich żołnierzy z placu boju pod Kodziowcami, przykryty płaską płytą, wymaga renowacji. Na płycie z orzełkiem wykuty napis:
Tu spoczywają żołnierze 101 pułku ułanów Wojska Polskiego.
Polegli 22.IX.1939 r. za Ojczyznę
Rtm. Apoloniusz Scisłowski, urodzony w 1900 r.
Oraz dwaj nieznani
Cześć ich pamięci.
Powróciwszy na aleję, napotykamy groby księży. Tutaj, pod wysokimi pomnikami z granitu, znaleźli odpoczynek proboszczowie parafii, księża Szymon Hrynkiewicz (1868-1898), Kazimierz Średnicki (1890-1933) i Władysław Kresowski (1907-1962). Dalej piękny krzyż żeliwny na granitowym postumencie po ś.p. Aleksandrze Żodkowskiej, zm. w 1903 r. w wieku 56 lat. Odnajdziemy też głaz ociosany – zwieńczony krzyżem pomnik ś.p. Gudowskiego, zmarłego w 1882 r. Kilka kroków dalej, po tej samej stronie, granitowy pomnik, cokół ustawiony na solidnym podmurku – po półtora wieku pomnik nawet się nie kiwnął. W skromnym ubraństwie wykutych elementów roślinnych epitafium:
D.O.M.
Jerzy Arnold
Sztabu Generalnego
Pułkownik Kwatermistrzostwa
Wojsk Polskich
Urodzony 29 Grudnia 1792 r. Zmarł 1858 r.
Dodajmy, że pułkownik Jerzy Arnold współpracował przy budowie Kanału Augustowskiego. Aby nie błądzić radzimy od grobu księdza Szymona Hrynkiewcza odmierzyć 30 kroków w głąb cmentarza i 10 w prawo i tam rozejrzeć się za pomnikiem pułkownika Arnolda. Rzadkie, wyselekcjonowane drzewa nie stały się wrogami pomników, a raczej świadkami smutku i powagi tego miejsca. Jednym z piękniejszych pomników jest skromny piaskowiec z elementami ornamentyki roślinnej, już pękający. Napis na nim brzmi:
Ś+P
Wiktorya z Szpakowskich
I vo Kamińska
II vo Jankowska
Zm. 17 maja 1900 r. Żyła lat 66
Pokój jej duszy
Nagrobek wykonano w Grodnie, w zakładzie znanego rzeźbiarza małych form, pana Szyszkiewicza. Cmentarz, jak sądzimy, został poświęcony w czasie wzniesienia kościoła, czyli w pierwszej połowie wieku XIX.
Z kuchni kresowej
Kwas lipowy z pasieki Józefa z Łojek. Szklankę kwiatu lipy zalewamy 2 litrami wrzątku. Okrywamy ręcznikiem, pozwalamy ostygnąć. Przecedziwszy, dodajemy 80-100 gr miodu i na czubku noża kwas cytrynowy. Postawić w zimne miejsce. Stosować można od razu.
Sam sobie doktorem
Wspieramy immunitet (odporność organizmu). Korzenie brodawnika wykopujemy jesienią lub wiosną. Myjemy w zimnej wodzie, bez liści. Suszymy w cieniu, rozwieszając tak, aby pozbyć się „mleczka”. Dobrze wysuszone korzenie mielimy w proszek. Kuracja: przyjmujemy 3 razy dziennie po pół małej łyżeczki, zapijając wodą.
Informacja praktyczna
Od Seliwanowców do Kodziowców mamy 1,5 km drogi szutrowej.
Ruszamy do Kodziowców
Dolinę ciągnącą się od Niemna za Seliwanowcami osaczają pagórki, szczególnie po lewej stronie naszej trasy. Nad wszystkim tym króluje Wójtowska Góra z krzyżem, który ustawił ks. Józef Majewski z młodzieżą z parafii w ostatnich latach XX wieku. Ksiądz odjechał do Polski, pozostawiając dobry znak tego, że wiara nigdy na tej ziemi nie przestała istnieć.
Kodziowce
Tutaj nocą z 21 na22 września 101 pułk ułanów stoczył krwawy bój z sowieckim oddziałem w sile dwóch batalionów zmotoryzowanych wzmocnionych 40 czołgami. Na pamiątkę tego wydarzenia Straż Mogił Polskich ustawiła krzyż w prawym skrzydle wioski.
Według pracy pana Ryszarda Szawłowskiego „Wojna Polsko-Sowiecka 1939”, bitwa miała następujący przebieg: 101 Pułk Ułanów (Brygada Kawalerii, zgrupowanie operacyjne „Wołkowysk” pod rozkazami gen. rezerwy Wacława Przeździeckiego) w sile pięciu szwadronów jazdy, szwadronu kolarzy i plutonu pionierów zakwaterował się w Kodziowcach i okolicach. Walka rozpoczęła się o godzinie 1.40 i trwała do 8.30. Polacy walczyli w dwóch zgrupowaniach. Jedno na czele z dowódcą pułku majorem Stanisławem Żukowskim (poległ w tej walce) opierało się o folwark pana Końskiego. Druga grupa, na czele z rotmistrzem Narcyzem Łopianowskim działała w oparciu o wzgórza i samą wieś.
Polskie jednostki nie miały broni przeciwpancernej, zaskakiwali więc czołgi przeciwnika z zasadzki butelkami z benzyną lub naftą. Polacy walczyli bohatersko, wykazując w krytycznej sytuacji wielkie opanowanie i smykałkę w niszczeniu sowieckich czołgów. Narcyz Łopianowski nazwał to „do szaleństwa posuniętą odwagą”. W rezultacie tego, według podliczeń samego rotmistra, uszkodzono i zniszczono 17 czołgów sowieckich. Dotkliwą porażkę sowieci ponieśli także w ludziach, tracąc kilkuset żołnierzy. Więcej na ten temat będzie można powiedzieć kiedy historycy dotkną sowieckich dokumentów z tamtych lat, jeśli się one jeszcze zachowały. Archiwa sowieckie dotyczące tamtej nieznanej w Rosji wojny są do dnia dzisiejszego zamknięte.
W kilka dni po tej bitwie (28.09) od Rezerwowej Brygady Kawalerii „Wołkowysk” odłączył się 110 pułk ułanów ppłka Jerzego Dąbrowskiego. Dowódca podjął decyzję aby forsownym marszem kroczyć z pomocą Warszawie. Jednak wiadomość o upadku stolicy zastała ich w pół drogi. Wtedy pułk został rozwiązany. Jedna jego część poszła walczyć pod dowództwem Dąbrowskiego w Puszczy Augustowskiej, druga – na czele z majorem Henrykiem Dobrzańskim, późniejszym „Hubalem” – spieszy w kieleckie, aby tam wejść do historii II wojny światowej jako pierwsza partyzantka w walce z Niemcami.
Kodziowce są wsią patriotyczną. W roku 1939, kiedy bolszewicy ustalali porządki, przez dłuższy czas nie mogli znaleźć chętnych do współpracy. Wyznaczyli ich sami, później wywieźli tych „pomocników” w głąb Rosji. Cała wioska zaparła się i po wojnie nie wstąpiła do kołchozu. Władze zabrały ziemię, nie dając nawet działek pod kartofle. W 1951 roku zamajaczyło widmo głodu. Jak wspomina seniorka wioski, pani Stanisława Szarejko, tylko groźbą wywózek na Syberię udało się zapędzić chłopa do wspólnego koryta.
Zabudowania
Domki drewniane ustawiono po obu stronach ulicy, na wznoszącym się wzgórzu. W centrum wioski, na skrzyżowaniu jedynej ulicy i drogi dojazdowej, ściany budynku z zachowanymi szczytami, ruiny czworaka wieją smutkiem. Na szczycie data wybudowania: rok 1934. Niedługi czas służył ludziom ten budynek wymurowany z trwałego materiału na tysiąc lat. Był jeszcze jeden czworak, ale po nim nawet śladu już nie ma. A życie wciąż się toczy. Bociek uwił sobie domek na ruinach, cieszy się i ludzi cieszy tym widokiem. Ale komu we wsi powinien dzieci przynosić? Tylko jedna rodzina chętnie by go przyjęła, reszta to samotni starsi ludzie…
Pod koniec wioski, z prawej strony na wzgórzu, równy plac otoczony krzewami i wiekowymi lipami. Ślad po dworku pana Końskiego. Do dnia dzisiejszego krąży plotka, że dziedzic „był Niemcem” i wiedział, w jakim czasie trzeba było uciekać. Jak każda plotka, również i ta ma chyba mało prawdy, a jeżeli udało mu się zbiec i przetrwać tamte straszne czasy, to tylko się cieszyć. Zuch pan! Na dworze małżonka pana dziedzica, budynek był drewniany, parterowy, uczyła dzeci po programie szkolnym. A spotykają nas ruiny murowanej oficyny z bocianim gniazdem na frontnie, którą zajmowali niegdyś parobkowie miejscowego dziedzica.
Z kuchni kresowej
Kwas na każdą okazję z pasieki pana Józefa z Łojek. Wyschłe ostatki żytniego chleba rzucić na patelnię i ciut ciut podpalić na słabym ogniu. Zalać je wrzątkiem w drewnianej beczułce (ceramicznym, szklanym naczyniu), dodając miód oraz zmielony na grubo z rostkami jęczmień. Wymieszawszy wszystko, zostawić w ciemnym i w miarę chłodnym miejscu na 6 dni, co jakiś czas zbierając pianę. Składniki: 300 – 500 gr sucharów, 60-80 gr jęczmienia, 100-120 gr miodu, 10-15 l wrzątku.
Sam sobie doktorem
Zmęczenie na twarzy. Korzenie pietruszki trzemy na tarce. Nakładamy maseczkę na twarz. Trzymamy kwadrans. Zmywszy ją ciepłą wodą, przeprowadzamy lekki masaż.
Informacja praktyczna
Przed nami wciąż droga szutrowa. Do skrzyżowania 2,5 km, tam drogowskaz na lewo – Wasilewicze, prosto – Sopoćkinie, na prawo – Ostasza. Uprzedzamy, że na skrzyżowaniu wjeżdżamy w strefę graniczną, gdzie obowiązuje specjalna przepustka. Przed wioską Ostasza droga rozdwaja się. W lewo jest 1,5 km do Kanału Augustowskiego. My trzymamy się lewej strony zostawiając wieś po prawej. Przez most na lewy brzeg kanału i na prawo. Wzdłuż lewego brzegu Kanału Augustowskiego dojeżdżamy do śluzy Niemnowo.
Śluza w Niemnowie i dom „smotritela”
Obok miejsca postoju dwa budynki powinny wzbudzić naszą ciekawość. Mniejszy i pochylony, o wiele starszy od murowanego, wzniesiono jeszcze w XIX w. dla opiekuna śluzy.
Obok murowany, porządnie sklecony z czerwonej cegły, pod dwuspadowym dachem z kaflowymi piecykami z cegielni w Niemnowie pana Bergmana, wygląda okazale i dziś – po blisko 110 latach. Dom jako spadek po ojcu należy do pana Tadeusza Zarzeckiego. Według zaczerpniętej na miejscu informacji, został wybudowany w 1904 r. na potrzeby administracji kanału i jako hotel dla kupców zajmujących się spławianiem i handlem drewnem.
W jednym z pokoików pan Tadeusz urządził salkę pamięci Kanału Augustowskiego. Tę ciekawość do Kanału zaszczepił w nim nie żyjący już jego ojciec Jan. On to razem ze swoim przyjacielem z dzieciństwa Tadeuszem Urbankiem, wnukiem ostatniego „smotritela”, w garażu, w którym jednocześnie była i kaplica, zaczęli gromadzić różne stare rzeczy związane z ojczystym kątem, a przede wszystkim – Kanałem. Zbieralnictwo stało się pasją życia. Przyjaciel odjechał do Wilna i pan Jan stał się jedynym właścicielem skarbu. Nie przestawał uzupełniać kolekcji nawet będąc już ciężko chorym. Znalazł ofiarnego pomocnika w osobie swojego syna. Dzisiaj rodzina pana Tadeusza jest w trudnej sytuacji. Władze chcą z powrotem odzyskać dom i chwytają się w tym celu różnych nieszlachetnych sposobów. Co ze zbiorami i śliczną inicjatywą prywatnego muzeum gotowego otworzyć drzwi przed turystą o każdej porze dnia i nocy? To najbardziej martwi rodzinę Zarzeckich.
Informacja aktualna
Od Niemnowa do następnej śluzy mamy ponad 10 kilometrów drogi gruntowej i asfaltowej. Radzimy – o ile to możliwe – rozdwoić się. Czyli oglądać sam Kanał i posłuchać historii jego powstania.
Wzdłuż Kanału Augustowskiego
A więc jedziemy wzdłuż Kanału, zabytku hydrotechnicznego. Idea jego budowy powstała w głowach mądrych ludzi dawnego czasu. Taką osobą był przede wszystkim Stanisław Staszic. Motywacją była wojna celna Imperium Rosyjskiego z Prusami (ujście Wisły znajdowało się w ich rękach), co utrudniało eksport towarów na rynki zagraniczne i osłabiało ich konkurencyjność. Kanał Augustowski miał pozwolić obejść Prusy i przez system rzek i jezior połączyć Niemen z Wisłą. Długość tej wodnej trasy wynosiłaby ponad 102 km.
Idea budowy natychmiast zadomowiła się w głowie błyskotliwego finansisty Franciszka Ksawerego Druckiego – Lubeckiego. To on obliczył, że bardziej opłaca się zbudować kanał niż płacić Prusakom wygórowane cło za przewożenie towarów do bałtyckich portów. Po wszystkich kalkulacjach pozostał tylko drobiazg – przekonać cara o ekonomicznej słuszności tej inwestycji. I to także udało się mądremu ministrowi skarbu Królestwa Polskiego.
Od strony praktycznej budową zajmował się późniejszy generał Ignacy Prądzyński, wtedy jeszcze podpułkownik. W jednym z raportów do Naczelnika Wojsk Inżynieryjnych gen. Maurycego Haukego donosi:
„Między Augustowem, Wigrami i Niemnem rozciąga się nieprzebyta puszcza, w której osiedla ludzkie należą do rzadkości. Ludność poza rolnictwem i rybołówstwem trudni się tutaj wytopem żelaza z rud darników, które tu występują”.
Polski oficer miał konkurentów w przygotowaniu projektu. Według rozporządzenia cara, takie samo zadanie dostała grupa oficerów, na której czele stoi płk Roessner. Ta informacja pobudza Polaka by dołożyć wszelkich starań i wyjść z zadania z honorem. Chociaż, jak podaje sam Prądzyński, z 15 przydzielonych mu oficerów tylko kapitan Arnold ma przygotowanie techniczne i doświadczenia praktyczne w takiej pracy.
Warunki były niełatwe, często trzeba było wykonywać prace dodatkowe. I tak na przykład, nie było wtedy dokładnych map terenu. Pierwsza część pracy – wykonanie pomiarów geodezyjnych – najważniejsza i najbardziej skrupulatna (od niej w końcu zależało, czy popłynie woda z Królestwa w stronę Imperium) – została wykonana latem i jesienią 1823 r. Zimą powstały analizy, szkice i opracowanie memoriału o budowie kanału. Projekt już w całości zostaje przedstawiony księciu Konstantemu i w końcu, 27 lipca 1824 r., zatwierdzony przez Radę Administracyjną Królestwa Polskiego.
Budowę rozpoczęto w 1825 r. Nigdy nie ukończona, kosztowała 14 mln 681 tys. 587 złotych. Autor projektu osobiście nadzoruje rozpoczęte prace do 1826 r. Później francuski generał Malle de Grandville i ppłk Jan Paweł Lelewel (do 1830 r.). Prace przerwano z powodu wybuchu Powstania Listopadowego, a wojska rosyjskie budujące Kanał skierowano do walki z powstańcami. Po klęsce powstania Rosja zlikwidowała autonomię Królestwa Polskiego i w związku z tym zmieniła się koncepcja budowy Kanału. W latach 1833-1839 zrealizowano go tylko na odcinku od Biebrzy do Niemna. Budowę prowadził wówczas hydrotechnik Teodor Urbański. Byli czasy kiedy na Kanale pracowało do 7 tys. ludzi, ale wraz z powstaniem tras kolejowych jego rola drastycznie zmalała, przekształcając go w końcu w obiekt historyczny i rekreacyjny.
Minęły lata, zmieniła się mapa polityczna. Kanał pozostał. Z tego 22 km są dzisiaj po stronie białoruskiej. Kanał jest uzbrojony w 18 śluz. Na terytorium Białorusi są tylko 4 i jeszcze dwie zapory, ale obie zostały zrujnowane. Po rekonstrukcji w latach 2004-2005 odcinek Kanału po stronie białoruskiej ma ok. 25 km długości. Dobudowano czwartą komorę śluzy w Niemnowie. Odbudowę kanału przeprowadzono na podstawie XIX-wiecznych rysunków i planów. Zachowano pierwotny wygląd śluz, wykorzystano metody umocnienia koryta opracowane jeszcze za czasów Prądzyńskiego. W trakcie renowacji wydłużono kanał o ok. 2 km, kopiąc na trasie nowe stawy i zatoki oraz oczyszczono go. Głębokość minimalna – 1,5 m, szerokość – 12 m. Na terytorium Białorusi zaczyna się od strefy granicznej w punkach 80-83,4 km. W tej strefie w punkcie 81,75 znajduje się jednokomorowa śluza „Kurzyniec”, w punkcie 85 km – jednokomorowa śluza „Wołkuszek”, w punkcie 91,5 km mamy śluzę „Dąbrówka”. Największa 4-komorowa śluza „Niemnowo” leży w punkcie 101,2 km. Ujście do rzeki Niemen – 102,5 km. Po rekonstrukcji te pomiary uległy nieznacznym zmianom.
Charakterystyka śluz
Śluza „Kurzyniec” przedzielona granicą polsko – białoruską. Wymiary komory 44,8 m na 6,0 m. Różnica poziomu wody 2,98 m. Wybudowana w 1828 r. przez por. Konstantego Jodko i ppor. Fryderyka Welihorskiego. Nazwę przybrała od wioski, po której zostały już tylko fundamenty.
Śluza „Wołkuszek” – już w całości po stronie białoruskiej. Zbudowana w 1828 r. Wymiary komory 44,0 m. na 5,9 m. Różnica poziomu wód – 4,33 m. Tablica na śluzie głosi: „Budował porucznik inżynier Korczakowski”.
Śluza „Dąbrówka”. Na tablicy przeczytamy: „Budował kapitan kwatermistrz Arnold, 1829 r.” Wymiary komory: 43,9 m. na 6,1 m., różnica poziomu wód – 3,04 m. Dzisiaj w całości odremontowana i użyteczna.
Śluza w Niemnowie – trójkomorowa (po odnowie i rekonstrukcii – czterokomorowa), zbudowana w 1829 r. Wymiary 3 komór jednakowe: 43,5 m na 5,9 m. Różnica poziomu wód – 7,46 m. Budował Jan Paweł Lelewel, brat znanego historyka – Joachima.
W sezonie letnim po Kanale kursują statki, organizowane są spływy kajakowe.
Śluza Dąbrówka. Fot. Andrej Dybowski, Wikimedia Commons
Po dotarciu do szosy prowadzącej do Sopoćkiń podejmujemy decyzję aby nie zawracać – musimy zmienić kierunek. Co nas dręczy? Poza Kanałem są jeszcze dwie miejscowości, które należałoby odwiedzić: Kadysz, o który niegdyś prowadzili walki powstańcy styczniowi i Kalety – miejsce walk żołnierza polskiego w czasie wycofywania się na Litwę w 1939 r. Ale tam wjazd mamy zakazany – nie puszczą nas pogranicznicy. Wiadomo, granice Państwa Białoruskiego – święta rzecz… A jakby tak się jednak udało…
Sonicze
Wieś rozrzucona przy prawym brzegu Kanału Augustowskiego. Przed mostem skręcamy w prawo. Dojeżdżamy do skrzyżowania uliczek i drogi. Domki tradycyjnie drewniane. W centrum wioski, czyli tam, gdzie jest poczta lub sklep, trzy krzyże – środkowy żelazny, boczne – granitowe, tradycyjne. Dość nieoczekiwanie różnią się treścią napisu i ofiarodawcami. Otóż dwa krzyże z szarego granitu są ofiarą młodzieży wioski:
Wszystka nadzieja nasza u Boga
Boże błogosław polskiej młodzieży.
Pamiątka z Sonicz 4.IV.1934 r.
Fundusze na krzyż zbierała młodzież z całej wioski, zarabiano także na ten cel wystawianiem komedyjek i organizacją zabaw. Za przykład dla tej chlubnej incjatywy posłużył chyba krzyż wystawiony przez ich ojców:
Pójdźcie do mnie, Jam jest dobry pasterz.
Błogosławieni ci, którzy ciebie z serca się boją, o Boże.
Pamiątka młodzieży 1917 r.
Pośrodku stał niegdyś drewniany krzyż, a kiedy zupełnie już struchlał w latach 90-ch XX w. Jan Sadkowski ustawił nowy, żelazny. Tak więc stoją dumnie dary trzech pokoleń, trzy krzyże – świadkowie polskości i wiary katolickiej tych ziem. Kilka kroków dalej, na słupie telefonicznym, bociek uwił gniazdo, ma więc dom z telefonem, niedaleko sklepu, obok trzech krzyży. Biegu życia nie powstrzymasz, o czym świadczą te dwa spotkania na naszej drodze. Utulna wioseczka, sosny wdzierają się na podwórka, taka widokówka w naszym życiu.
Informacja aktualna
We wsi jest sklep, skromny jak i lud tutaj zamieszkały. Biedny, jak na wymagania Polaka z zepsutym lub wybrednym gustem.
Jedziemy w stronę Kadysza
Do Kadysza z Sonicz mamy 3 kilometry drogi asfaltowej. Od razu za Soniczami punkt kontroli granicznej. Przedstawiamy pozwolenie i paszporty, informujemy pograniczników o chęci dotarcia do Krzyża Powstańców, prosimy o uprzedzenie następnego punktu kontroli. Dalej droga krótka, pola i lasy, gleba piaszczysta, nieurodzajna. Chutory i mniejsze wioseczki, jak Poczobuty oraz mająteczek pani Zielowskiej z różnych przyczyn przestały istnieć.
Kadysz
Droga krzyżuje się z uliczką, wzdłuż której domy porozrzucane są swobodnie. Ogrody, obory w lesie, brzeg Czarnej Hańczy, romantycznej i zagadkowej… Dla dzieci latem istny raj. Pośrodku wioski grota Matki Bożej, a po całej wiosce różne pokolenia ustawiły 5 krzyży. Przy wjeździe stary, dotknięty już zębem czasu żelazny krzyż.
Krzyż Powstańców
Jedziemy za wioskę. Za mostkiem, dojechawszy do krzewów bzu, zobaczymy w nich krzyż. Przed nim skręcamy w lewo i zatrzymujemy się przed kolejnym punktem kontrolnym białoruskich pograniczników. Dalej jechać nie możemy, droga na całej szerokości przegrodzona betonowym słupem wysokiego napięcia, wykorzystanym w tym wypadku jako przegroda uniemożliwiająca przejazd. Za zgodą służb granicznych przeskakujemy tę przegrodę i kroczymy prościutką asfaltową drogą.
Po 500 metrach, tam gdzie zaczyna się wzniesienie, po lewej stronie, 10 metrów od drogi, w znacznej odległości od traktu Sapockinie – Kapczamescis odnajdziemy na skłonie Góry Lisiej krzyże powstańców z 1863 roku. Drewniany odnawiany co jakiś czas, żelazny nie wiemy kiedy ustawiony i płyta z napisem: „Bohaterom 1863 roku. 1927 rok.”
Walki między powstańcami kilku oddziałów i wojskiem cara miały tu miejsce 21-22 maja 1863 r. Koniec wiosny, ożywiona natura wpełni życia. Nikt nie chciał umierać, tym bardziej młody człowiek, pełen nadzei na piękne jutro. Jednak poszli chłopcy z oddziałów Brandta i Głaski na dobrze uzbrojonych i licznych zaborców.
Karny oddział rosyjski w składzie dwóch kompanii piechoty i plutonu jazdy rozpoczął marsz z południowej części Guberni Grodzieńskiej przez Sapockinie ku Puszczy Augustowskiej. 20 maja oddziały rosyjskie zauważono na lewym brzegu Czarnej Hańczy koło wioski Kadysz. Następnego dnia powstańcy ruszyli na przeciwnika. Oddziały Brandta i Głaski walczyły mężnie ale zostały odrzucone ze znacznymi stratami. Zginęło i dostało się do niewoli około 20 insurgentów. Powstańcy zaczęli pospiesznie wycofywać się na zachód do Puszczy Augustowskiej. Przeciwnik, posiadając dobrze wyćwiczonego żołnierza oraz mobilny oddział kawalerii, uniemożliwał oderwanie się powstańcom. Nie kończące się tropienie mogło zakończyć się tragicznie, ale w czasie największego zagrożenia, po 18-kilometrowym marszu przyszedł im z pomocą liczny oddział Waura. Przeciwnik został powstrzymany i odrzucony. Okoliczni chłopi pogrzebali powstańców w połowie kilometra od wioski Kadysz.
Zgniły parkan, krzyże, chwila zadumy. Żelazny mógł być potajemnie ustawiony w końcu XIX lub na początku XX w., drewniany – w latach komunistycznego ateizmu. Kto tutaj został pochowany? Ilu leży bohaterów Stycznia? Tego autor nie wie, ale ma nadzieję, że informacja zostanie kiedyś umieszczona na krzyżu. Epitafium na pewno napiszą historycy.
Jesteśmy przy samej granicy białorusko – litewskiej. Niedaleko dla zmotoryzowanego turysty, ale już po drugiej stronie, znajduje się grób Emilii Plater. Ze smutkiem musimy sobie powiedzieć, że nasza polskość porozrywana między granicami, musi jeszcze na nas zaczekać. Może kiedy wszyscy doczekamy się całej Europy bez granic? Póki co wracamy nad Kanał Augustowski.
Ponownie nad Kanałem Augustowskim
A więc wracamy do Sonicz. Dojechawszy do mostu przez Kanał, skręcamy na prawo. Obok wesołe miejsce, zatrzymujemy się z prawej strony mostu w punkcie rekreacyjnym – wiosce Czortok. Strefa rekreacyjna zaczyna się od Sonicz. Tutaj znajduje się przystań dla kajaków, parę kiosków i pomnik, który na pewno wartości dzieła sztuki nie posiada, ale informuje nas o rzeczy nadzwyczaj ważnej, a mianowicie z czyjej łaski rozpoczęto i pospiesznie zakończono prace przy odbudowie Kanału. Czytamy:
„Rekonstrukcję białoruskiej części Kanału Augustowskiego wykonano w 2006 r. zgodnie z zarządzeniami Prezydenta Republiki Białoruś A.G. Łukaszenki z 8 stycznia 2004 r. N2.”
Pomnik „Baćce”
Kilka dębów z dziesiątkiem latarń. Na przeciwległym brzegu umocnienie betonowe z czasów II wojny światowej. Obok, w kierunku śluzy, jeszcze jeden pomnik poświęcony żołnierzom 9 batalionu (213 pułku strzelców) walczących tutaj mężnie z hitlerowcami 22-24 czerwca 1941 r. pod dowództwem majora Jakowlewa. Czyn tych chłopców robi wrażenie, zachwyca męstwem i zdumiewa pogardą dla śmierci, natomiast pomnik (ten sam wykonawca postawił też Pomnik Sowieckich Pograniczników w Grodnie), taki jak i ten w Soniczach – serca nie poruszy.
Informacja praktyczna
Po herbacie ruszamy dalej. Do śluzy „Dąbrówka” mamy ponad 3 kilometry. Droga asfaltowa w dobrym stanie. Od Kanału do Kalet jest 7 km drogi żwirowej. Pamiętamy, że znajdujemy się w strefie granicznej. Dokumenty pozwalające nam na pobyt tutaj są obowiązkowe. Po obu stronach las.
Słowniczek biograficzny budowniczych Kanału Augustowskiego
Ignacy Prądzyński (1792-1850), generał (w czasie budowy – pułkownik). Brał udział w wojnie 1812 r. , powstaniec listopadowy. Ukarany w 1832 r. przez cara zesłaniem w głąb Rosji. Od początku 1823 r. budowniczy Kanału, samouk w dziedzinie hydrobudownictwa, wspaniały organizator.
Wojciech Korczakowski (1796-1875), porucznik. Zbudował najwięcej śluz. Powstaniec listopadowy. Starszy inżynier Kanału – zajmował się jego eksploatacją i remontami.
Jerzy Arnold (1791-1854), kapitan (pułkownik) Uczestnik wojny 1812 r. Jeden z najlepszych, jeżeli nie najlepszy wojskowy inżynier Polski. Pogrzebany w Silwanowcach, na szlaku naszej wycieczki.
Jan Paweł Lelewel (1796-1847), kapitan. Zajmował się fortyfikacją Zamościa. Na Kanale nadzorował wykonanie najtrudniejszych robót. Brał udział w Powstaniu Listopadowym. Potem wyemigrował do Szwajcarii, gdzie i zmarł. Kawaler orderu Virtuti Militari.
Kalety
Przy wjeździe niewielki cmentarz po prawej stronie drogi. Od razu przyciąga uwagę biały kościółek z ostrą wieżą nad wejściem. Świątynia ogrodzona parkanem na podmurku. Z lewej strony krzyż wojskowy i grób nieznanych żołnierzy poległych pod Kodziowcami, tragiczną jesienią 1939 roku. Tablica z krzyżykiem i orzełkiem mówi:
„Tym, co umarli i tym, którzy żyją. Żołnierzom Wojska Polskiego poległym w Kaletach 23 września 1939 r. Rodacy.”
Obok krzyż z rury z wyblakłą tabliczką:
„Ojszewska Teofila zmarła śmiercią tragiczną w 1944 r.”
Ciche miejsce, mało ludzi, spokojne łono natury…
Radziwiłki
Wieś Radziwiłki i majątek Świack Górskich leży kilometr od głównej drogi Kanał Augustowski – Sopoćkinie – Grodno. Długa wieś w strasznej ruinie. Naprawdę trzeba objechać większą część Białorusi aby podziwiać coś takiego. Zabudowania dworskie w takim samym stanie. Po tych ruderach można sądzić o niegdyś kwitnąncym majątku zarządzanym przez dobrego gospodarza.
W XIX w. majątek należał do rodziny z gromkim nazwiskiem na kresach – Gosiewskich. Zmierzch familii właścicieli dóbr świackich przypadł na pierwszą ćwierć tego stulecia. Po odejściu ostatniego, bezpotomnego dzedzica na tamten świat, wdowę po nim pocieszył Józef Górski. Od tego czasu, czyli od roku 1826, majątek nazywano Świack Górskich, gospodarnych, zaradnych ludzi. O siedzibie dziedziców pan Robert Sarnowski w swojej książce „Parafia Teolin w Sopockinach koło Grodna” pisze:
„XVII-wieczne założenie dworskie Świacka powstało na osi wschód – zachód wytyczonej przez kamedułów wigierskich. Na osi, poczynając od wschodu, usytuowano lamus, podjazd, dwór, ogród włoski i budynek lodowni. Ogród wloski zachował do 1939 r. cztery warzywniki, altanę z lip na przecięciu krzyża i dwie aleje grabowe punktowane lipami, znajdując się na tarasie terenowym dominował parów z jego kaskadą pięciu stawów. Stawy zasilane były wodą z ruczaju wypływającego z lasu i skupiskami źródlisk stawów. Południowe strony zbocza parowu, nasłonecznione bezpośrednio i odbitymi promieniami, zostały ukształtowane pod winnice. W 1873 r. Józef Górski postawił nowy, późnoklasyczny dwór projektowany przez spokrewnionego z nim budowniczego Pronaszkę, a ogród – park został poszerzony o część secesyjną, znajdującą się za nowym dworem – park romantyczny za stawami. Park graniczył z lasem pokrywającym morenowe wzgórza stanowiące zakończenie „ płyty grodzieńskiej” (najwyższe wzgórze – Angalia – w legendach okolicznych było uważane za pradawne jadźwińskie uroczysko).”
Do drugiej wojny światowej majątek pod mądrym zarządzaniem gospodarza Józefa Górskiego prosperował pomyślnie. Rodzina Górskich, wykształcona, o wspaniałej inteligencji, organizowała u siebie letniska, które cieszyły się nadzwyczajną popularnością. Do usług wypoczywających były wygodne pokoje, duża biblioteka, sala gier, kort tenisowy. Atrakcje to kąpiele w stawach i w pobliskim Kanale Augustowskim, wycieczki w miejsca pamięci narodowej i wozami drabiniastymi, na miękkiej słomie, z obiadem w koszyku.
Tak to wyglądało w dawnych, dalekich już od nas, dobrych polskich czasach. Tragiczne wydarzenia wieku minionego zniszczyły ten porządek. W czasach sowieckich w Dworze Górskich zakwaterowano starców i nic w tym nie ma złego, tylko że państwo – nie pielęgnując pozostałości dworskich – z czasem pogarszało byt ludzi tam mieszkających i niszczyło trud wielu pokoleń. W końcu istnienie Domu Starców stało się niepotrzebne, wynieśli się dziadkowie, kto na tamten świat, kto do innego internatu, a zabudowanie porzucono na pastwę losu. W końcu budynki przekazano przedsiębiorstwu „Tapaz” z Grodna. Kłódka na pordzewiałej bramie i niszczejące budynki. Stary dwór w 1996 r. rozebrano, a nowy – klasyczny – zapuszczono tak, że „świeci” pustymi jamami okiennic (2009). Niewykorzystane stoją i budynki gospodarcze. Po niektórych pozostały tylko słupy, jakby przeszła tędy, uchowaj Boże, wojna atomowa. Iinne wybudowane pod koniec XIX wieku, jeszcze mają dachy. W różnym okresie za Górskich funkcjonowała tu krochmalnia, syropiarnia i mleczarnia. Renowacja i piękno dworu w marzeniach i we śnie…
Porzucamy Radziwiłki ze smutkiem. Czy wytrzymałoby serce dziedziców Górskich po obejrzeniu takiej apokalipsy trudów wielu pokoleń rodziny, czy coś tu kiedyś się zmieni? Ostatni z właścicieli Józef Górski miał czworo potomstwa, zapowiadało się na kontynuację wspaniałych gospodarczych tradycji rodzinnych…
Zmieniamy kierunek – jedziemy do Nowosiółek. A więc zawracamy do Sopoćkiń. I prawie z centrum kierujemy się w stronę Nowosiółek. Po więcej jak kilometrze trafiamy na drogowskaz z napisem: „Nawasiołki” i zgodnie z nim skręcamy w prawo. Po niecałym kilometrze, na skraju pola przed zagajnikiem, sto metrów od naszej drogi zauważamy krzyż ogrodzony żelaznym płotem. Tablica na krzyżu daje nam lakoniczną informację:
„Miejsce, w którym 22.09.1939 r. komandir Armii Czerwonej zamordował strzałem w tył głowy generała Brygady Józefa Olszynę-Wilczyńskiego oraz kapitana Mieczysława Strzemińskiego. Na okolicznych polach rozstrzeliwano oficerów i podoficerów WP”. Krzyż ustawiła Straż Mogił Polskich.
Sopoćkinie
Miasteczko dawnego powiatu grodzieńskiego, województwa trockiego. Podczas Wojny Północnej Karol XII organizuje tutaj kwatery, łupiąc miasteczko i wsie dookoła. W roku 1786 osada otrzymuje prawo do corocznych jarmarków. Miasteczko często zmienia gospodarzy, szczególnie po rozbiorach: rządzą Prusacy, na Kongresie Wiedeńskim zwycięzcy Napoleona na nowo kroją mapę i miasteczko wchodzi w skład Królestwa Polskiego, potem należy do imperium carów w guberni augustowskiej i suwalskiej.
W roku 1800 działało tu 7 browarów, 7 wiatraków, prawie każdy mieszkaniec miał jakąś ziemię, z której się utrzymywał. W 1858 r. Sopoćkinie są centrum włości, mieszka tutaj 1568 osób, jest 160 domów (z nich tylko 3 murowane), funkcjonują kościół, cerkiew, poczta, masłobojnia (olejarnia) i sąd. W 1897 roku miasteczko ma prawie 4000 mieszkańców. Robi się tu kafelki, kostkę cementową i olej. Podczas I wojny światowej toczą się tu krwawe boje między 20 Korpusem Rosyjskim pod dowództwem gen. Bułhakowa a nacierającymi Niemcami. Pamiątkami tych wydarzeń są spotykane groby żołnierzy obojga armii. W latach 1920-1939 miejscowość należy do Polski, do wołowickiej gminy Powiatu Augustowskiego.
II wojna światowa nie oszczędziła miasteczka. Ponad 500 osób wywieziono do niemieckiego obozu, a 15.06.1944 r. podczas wesela rostrzelano 70 osób.
Wszyscy ci nieproszeni „gospodarze” starali się przeciągnąć okoliczny lud na swoją stronę, zrobić tutejszego chłopa pokornego i lojalnego wobec zaborców; na szczęście nie bardzo im się to udawało. Druga połowa minionego wieku była sowiecka – także i tutaj kosa trafiła na kamień. Dzieci rozmawiały w domu i na ulicy po polsku, a tylko w szkole po rosyjsku. W latach 70. na czele rejonu grodzieńskiego stoi Bohater Pracy Związku Radzieckiego P.Bielakowa, która robi wszystko, żeby wymieść polski duch z tego kąta raz na zawsze. Przez długi czas w Sopoćkiniach nie ma żadnych inwestycji, nic dużego się nie buduje, nie licząc szkoły, budynku rady miejskiej, klubu, sklepu, baru piwnego i przystanku autobusowego. No i pomnika Lenina w centrum. Lud ucieka do miasta.
Kościół pod wezwaniem św. Jozafata Kuncewicza
Wzniesiono go w 1612 roku. Po Powstaniu Styczniowym odebrano i zamieniono na cerkiew. W 1919 r. został rewindykowany i w czasie międzywojennym rozbudowany. Obecnego wyglądu kościół nabrał po pożarze z 1989 roku. Teraz są tu rozbudowane pomieszczenia pomocnicze. Wewnątrz epitafium fundatora kościoła pisane po łacinie:
„Jan Wołłowicz, Marszałek wojska rzymskiego, burmistrz miasta Grodna mąż ozdoba cnót i wielkiej pobożności rodziny w której żył, ozdobiony sławą roztropnością co do wojny, pokoju, wielkiej sławy co do nieskazitelnej wierności królowi Zygmuntowi Augustowi; Stefanowi
Wielkiemu dostatecznie sprawdzonej przez nich doświadczonej w najniebezpieczniejszych czasach przeciwko bliskim okropnościom Moskwy tak rządził, że w jego pracach i dorobkach dla republiki nieprzyjaciele całej sprawy stali się uczestnikami dla jej dobra. Skąd pracą i towarzyszką pracy chorobą wyniszczony, został obwołany pożytecznym dla republiki broniących praw obywateli, surowy obrońca praw równości, w zatargach sprawiedliwy obrońca prawdy, prezes w Radzie Znakomitych on pracą i cnotami niezachwiana warownia Ojczyzny. Zostawiwszy swych synów: Hieronima, Andrzeja, Eustacha, Pawła,
Ludwika, córki: Buzos, Anna, Regina, córkę Anny w tym miejscu we wspólnym grobie z Ludwikiem zrodzeni dla wyższej nadziei spoczywa opłakany przez swoją rodzinę. Paweł Wołłowicz najmilszemu kochanemu i drogiemu bratu pomnik miłości z całego serca, spodziewam się, że w dzień zapłaty łaskawie rozwiązany od winy będzie zaliczony do wybranych. Rok Pański 1612. (…) w Radzie Znamienitych wystawiony przez Pawła Wołłowicza brata RP”.
Cmentarz
Według informacji na pomnikach, został pewnie założony na początku XIX w. W 1858 r. wznoszą tutaj neogotycką kaplicę poświęconą pamięci Julii Dziekońskiej. Obok, w takim samym stylu, znajduje się kapliczka Józefa Górskiego z majątku Świack Górskich. Neogotyckie kapliczki widoczne z każdego punktu cmentarza. Po ich lewej stronie odnajdziemy pomnik bojowników o wolność Ojczyzny poległych w walkach 1919 r. Epitafium głosi:
„Bratnia Mogiła Żołnierzy Organizacji Wojskowej – Józef Sotnik, Wincenty Wojciechowski, Zygmunt Sitko, Wiktor Krysiuk, złożyli swe młode życia w ofierze Ojczyzny na polu bitwy z Litwinami we wsi Kadysz Rządowy w dniu 2 listopada 1919 r. Cześć i chwała Bohaterom.”
Kwatera żołnierska
Nieopodal groby polskich żołnierzy z 1939 r. W tej kwaterze pochowany został również gen. Olszyna-Wilczyński, dowódca DOK III zamordowany pod Nowosiółkami. Obok groby żołnierzy, którzy oddali swoje życie 22.09.1939 r. Na płycie wyryte:
„Żołnierzom Wojska Polskiego i Korpusu Ochrony Pogranicza poległym za Ojczyznę”.
Odczytujemy ich imiona: ppor. Wiktor Klonowski, ppor. Stefan Czeczkowski, kap. Mieczysław Strzembeski, kapr. Stefan Gordziejko, żołnierz nieznany. Nieco wypada z tego rzędu krzyż policjantów, na którym odczytujemy epitafium:
„Policjantom Polskim zamordowanym 22 września 1939 r. S.P. Bronisław Schab, S.P. Mieczysław Łopuszek”.
Z kolei 15 czerwca 1944 r. ofiarą najeźdźcy – tym razem niemieckiego – padło 70 mieszkańców Sopoćkiń i okolic, którzy zebrali się na weselu.
Na cmentarzu znajduje się też mogiła powstańca 1863 r. Michalewicza, której autor jednak nie odnalazł.
Dzisiejsze Sopoćkinie
Miasteczko wita katolickim krzyżem i budką białoruskiego pogranicznika. Strefa przygraniczna – na wjazd trzeba mieć pozwolenie. Zazwyczaj zdobycie przepustki nie sprawia trudności, chociaż jak zwykle mamy do czynienia nudnym „wołokictwem”. Może ten stan rzeczy ulegnie zmianie dzięki odnowieniu Kanału Augustowskego i udostępnieniu go do zwiedzania?
Miasteczko, jak i cała okolica, różni się od innych nie tylko zaprzęgiem koni – nie używają tu chomąta i dugi (drewniany kabłąk służący do przymocowania chomąta do ogłobli), ale – co najważniejsze – świadomością narodową. Grodzieńscy naukowcy przykładają wiele starań, aby dowieść miejscowemu ludowi, że są oni „skatoliczonymi Białorusinami”, a nie Polakami. Jednak z tego co widać – nie bardzo im się to udaje. Potwierdza się to już na pierwszym kroku wędrówki po miasteczku. Otóż nazwy ulic wypisane są w dwóch językach: białoruskim i polskim. Gdzie jeszcze na Białorusi znajdziesz ulicę Jana Pawła II?
W centrum miasteczka stoi karłowaty Lenin, któremu co jakiś czas mieszkańcy sprawiają figle. Mówią, że jegomość bardzo spragniony i kroczy do baru z piwem – piwiarnia jest naprzeciwko, a że przykuty do postumentu, nigdy tam nie dojdzie – jak i do komunizmu. Więc nieraz, na pociechę, wkładają mu coś do garści, nawet własną głowę…
Przy widocznych dowodach polskości w Sopoćkiniach nie ma jednak polskiej szkoły, są tylko polskie klasy. Pierwsza z nich została zorganizowana w 1992 r. Działalność oddziału Związku Polaków jest marginalna, szczególnie od czasu dojścia do władzy w reżimowym ZPB „chłopców Baćki”, na czele z dziadkiem Osipem Łucznikiem.
Wielkim problemem miasteczka jest bezrobocie. Z 700 osób zdolnych do pracy, ponad sto rano nigdzie się nie spieszy. Wielu dojeżdża do Grodna. Młodzież ucieka w tym samym kierunku. Wyrwana z rodzinnego skupiska, zapomina o polskości i o miasteczku. Za parę dziesiątków lat skruszeją mieszkańcy uroczego miasteczka, czeka go status wioski. Chociaż już i teraz, przy liczbie poniżej 1500 mieszkańców miasteczko ma rangę „gorodskogo posiołka” (osady miejskiej). Obywatele nie wiedzą, co prawda, z czym ten sowiecki produkt porównać. Z miasteczkiem sprawa była jasna.
Wszystko pada, ostatnia nadzieja, kołchoz „Białoruś” ma zostać przekazany grodzieńskiej fermie drobiu. A tyle lat twierdzili, że kołchoz jest własnością kołchoźników! Mieszkańcy zgadzają się jednak na to, aby tylko było lepiej. Najważniejsza, ich zdaniem, jest normalizacja stosunków z Polską. Od konfliktu najwięcej cierpi prosty człowiek. Wiadomo, że sąsiedzi powinni żyć w zgodzie.
Z dokumentów i legend
Przy drodze, od razu za Sopoćkiniami, wzrok zatrzymują bunkry wybudowane przez Sowietów w 1940 r. Mamy tu fragmenty Grodzieńskiego Rejonu Obronnego UR (Ukrep Rajon). Tu – na linii długości 80 km – zdążono wybudować 57 betonowych punktów obronnych, przyzgotować około 100 miejsc bojowych dla broni maszynowej i artylerii. Z wielkim heroizmem bronili tej linii w 1941 r. żołnierze Armii Czerwonej.
Raticze – wieś krzyży
Wieś zazwyczaj mija się prędko, bo droga dobra. A przecież jest to jedna z najdłuższych wsi powiatu grodzieńskiego – ciągnie się ponad 3 kilometry. Nazwa, jak przypominają starsi, mądrzy ludzie, wzięła się od polowania – ulubionej zabawy Litwinów. Opowiadają, że król Jagiełło tak fajnie zapolował, a potem ucztę królewską sprawił, że została góra kopyt, czyli racic. Z tego i poszła nazwa Raticze.
Żelazny wysoki krzyż przypomina nam, że to wieś katolicka, po drugiej stronie szkoła wzniesiona według projektu z lat pięćdziesiątych. Co dotyczy krzyży, to Raticze ogrodziły się nimi ze wszystkich stron świata; krzyż stoi na każdym wylocie ze wsi. Na głównym skrzyżowaniu skośnie ustawiono dwa krzyże. Pierwszy, w ogrodzie, to prywatna inicjatywa. Czytamy:
„Jezu Chryście Ukrzyżowany, zmiłuj się nad nami, Zdrowaś Mario. F. Józef Łozowski 1907 r.”
Krzyż kamienny boleśnie ucierpiał. Został przełamany, a Chrystus okaleczony. Los był łaskawszy i Opatrzność Boska obroniła krzyż po drugiej stronie drogi, też z kamienia, z napisem:
„Na zdrowie całej wsi. Na pamiątkę tolerancji religijnej. 14 września 1905r.”
Jeszcze jeden krzyż, na końcu wioski, przy drodze prowadzącej do kościoła parafialnego w Perstuniu, jasne, że i do cmentarza, a napis brzmi:
„Tu się kończy wielkość świata, do czesnych trudów zaplata. Rok 1939”.
Krzyż mocnej budowy z malutkim ogrodzeniem z żelaza kowalskiej roboty. Obok krzyż z żelaznej rudy.
Wypad do Perstunia
O ile znajdujemy się na skraju wsi Raticze i mamy transport, to nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy odwiedzili kościół parafialny w Perstuniu – więc jedziemy. Dookoła cudowne landszafty, pofałdowane lesiste grunty, jak z obrazków szwajcarskich. U podnóża Górki Perstuńskiej kościół jednowieżowy, a na jej stoku – cmentarz poutykany sosnami. Zatrzymujemy się, aby westchnąć do Boga i poprosić o łaski dla Rodaków, którzy tutaj spoczęli. Cmentarz prawdopodobnie został wyświęcony w latach trzydziestych XX w. Jeden z najstarszych pomników z granitu to pomnik ś.p. Łucji Jakimowicz, która po 70 latach życia zeszła z tego świata w roku 1933. Mają też swój urok i wysokie krzyże z rur, stawiane od razu po wojnie i w latach pięćdziesiątych. Lata sześćdziesiąte to już marmurowe kruszywo, te grobowce zazwyczaj nie są długowieczne. Dzisiaj, komu pozwala portfel (dla większości to znaczny wysiłek materialny), stawia grobowce z granitu lub marmuru.
Z legendy i życia
Jak bolszewicy wójta-nieboszczyka porwali.
Lud tutaj, w Perstuniu, pracowity i z pamięcią. Do dziś wspominają wójta z końca lat dwudziestych, Michała Jakimowicza. Człowiek z pomysłami i niegasnącą energią. Budował mosty i domy, dostawał premie (tylko jedna z nich wyniosła 300 złotych, stado krów i pięć jałówek). W 1940 roku, w maju, pożegnał się pan Michał z tym światem. Włożyła rodzina, a był to dzień sobotni, ukochanego ojca do ostatniej domowiny, którą sam złota rączka z dębu wystrugał. Parafianie zaśpiewali, wielu to ludziom dobroci nie skąpił nieboszczyk. W niedzielę pozostała zmarłemu ostatnia i krótka droga do kościoła i na cmentarz. Ksiądz Szymon Warkajło przybył, aby towarzyszyć zasłużonemu parafianinowi w tej ostatniej drodze. A tu pod ganek domu zmarłego rosyjska połutorka podskakuje. Zbójcy zeskakują, a komandzir ogłasza, że przybyli zabrać Michała Jakimowicza z rodziną na wywózkę. Niema scena. Zmarły, choć tego nie okazywał, ale chyba kpił z „oswobodzicieli”. Ci jednak namyślali się niedługo, Rosjanom zawsze chwaliło się, że u nich „mużyk chicior i nachodczy” – pochwycili trumnę z nieboszczykiem do połutorki i tylko kurz się za nimi unosił. Rodzina i parafianie zastygli w niemej scenie, jakby zobaczyli aniołów obdzierających ze skóry diabła!
Cóż to mogło być? Otóż, jak potem wyjaśniono, sowieci przysłali z Hołynki samochód, aby wywieźć Michała Jakimowicza na Sybir. Nie udało się. Pan Michał takiej szansy im nie dał. Wtedy kamandir zabrał zmarłego, aby zademonstrować naczelnikowi fakt bezsilności władzy komunistycznej wobec natury egzystencji ludzkiej, dla bolszewików niezrozumiałej. A lud potem wysławiał zmarłego tak: „Mądrze wójt żył, z honorem wojskowym odszedł”.
Żegnamy się z wymierającą wioską, spoglądając na pola i lasy. Niegdyś był tutaj majątek jednego z braci Pankiewiczów, bo drugi, jak pamiętam, gospodarzył w Kapłanowcach.
Wracamy do Raticz
Za czasów polskich szkoła w Raticzach mieściła się w domu państwa Romanowskich. Dzieci było niedużo, wystarczało na 4 klasy. Przed ostatnią wojną w XX wieku pracowali tu nauczyciele: Pani Wanda Ścisłowska i Pani Zaleska oraz Pan Leon Wilkołak. Kierował szkołą Pan Witold Gipczyński. Z nadejściem „władzy ludowej” kilka rodzin wywieziono, między innymi rodziny Władysława Burzyńskiego i Józefa Korzeniewskiego. Jak wspominają nieliczni już świadkowe tamtych czasów, za władzy ludowej z każdej chaty ktoś siedział. Do kołchozów raticzanie nie kwapili się, pracowici, zaradni, chcieli polegać na sobie i gospodarować na własnym kawałku ojcowizny.
Świack
W osiedlu i na gruntach w okolicy za czasów księcia Witolda, królów Jagiełły i Aleksandra osadzono Tatarów. Kniaź Sejto otrzymał najwięcej: grunty z 12 poddanymi chrześcijanami. Chyba niewielu było tam jednak Tatarów, bo podczas spisu 1629-1630 zanotowano tylko 3 domy. W XVI w. Świack należał do starostwa grodzieńskiego. W połowie tegoż samego wieku był w posiadaniu F. Wołłowicza i Wielomowskiego. Później wieś należała do osoczników (nazwa od osaczania dzikiego zwierza), wykorzystywanych podczas królewskich i możnowładczych łowów. Z biegiem czasu Wołowiczowie stają się jedynymi właścicielami Świacka, a w 1779 r. nabywają sąsiednie majątki, powiększając tym samym swoją własność w tym regionie. Wołłowiczowie mieli w Świacku piękną stadninę.
Folwark Hurny, włączając pałac i 4 wioski, pozostaje przy Górskich. W tym majątku pracowała jedna z pierwszych parowych maszyn. Pod koniec wieku XIX dobra świackie odsprzedano kupcom żydowskim. Po jakimś czasie, bardzo uszczuplone, zostają odkupione przez Humnickich. Zdewastowane podczas I wojny światowej budynki i dobra świackie, za czasów polskich zostają odkupione przez państwo, a grunty – rozparcelowane.
Pałac Świacki odkupił z rąk prywatnych Departament Zdrowia Rządu Polskiego, poszukiwał dobrego miejsca na sanatorium dla ludzi borykających się z nałogami. Pałac ze stawami i parkiem bardzo nadawał się do tych celów. Za czasów polskich Świack należał do Powiatu Augustowskiego; jako sanatorium lecznicze był szeroko znany poza granicami państwa. Po wojnie w pałacu mieści się jednostka ochrony granicy, a od 1945 r. sanatorium „Świack”, które zmieniło kierunek kuracji na przeciwgruźliczny. Dla alkoholików i narkomanów w Państwie Rad nie było przecież miejsca…
Ale wróćmy do dawnych czasów. Po nabyciu w pełni zadawalających okolicznych gruntów, Józef Wołłowicz, marszałek szlachty grodzieńskiej, a po nim jego syn Antoni wznoszą pałac rodowy. W tym celu zapraszają sławnego już architekta Giuseppe Sacco, który na niewielkim pagórku buduje okazały dwór o rysach baroku z elementami klasyki. Tak chyba musiało być, bo okres projektowania i wzniesienia kompleksu pałacowego zbiegł się w czasie z wejściem na tereny WKL architektury klasycznej. Prostokątny korpus, na znacznym cokole, z akcentowanym ryzalitem w centrum, zachowuje klasyczną symetrię. Okna półłukowe, w piętrowej części ryzalitu flankowane podwójnymi pilastrami, które są ozdobą całego pałacu. Na końcach pałacu architekt wykorzystuje formę jeszcze dwóch ryzalitów, nieznacznie występujących poza główną ścianę elewacji, podporządkowując je głównemu.
Pałac
Kompleks pałacowy składa się z trzech budynków, korpusu głównego i dwóch oficyn, połączonych z pałacem przejściami udekoronowanymi kolumnadami. Ten pomysł połączenia budynków chyba został zrealizowany znacznie później. Dach pałacu łamany, mansardowy, świecący oknami, nasuwa porównanie do lekkiej wiosennej czapeczki nie zacieniającej ładnej twarzy.
Urządzanie wewnętrznych pomieszczeń przeciągało się znacznie, chociaż rozplanowanie było proste i racjonalne. Część środkowa piętra pałacu to trzechmarszowe schody i ośmiokątna sala. W bocznych częściach pałacu znajdowały się małe sale i pokoje. Ko rytarz, który prowadzi przez cały budynek aż do przejść do oficyn, dzieli go na dwie części. Ściany, kominy, drzwi, wazony oraz meble wykonano na podstawie szkiców Giuseppe Sacco. Dla ozdobienia wnętrz zaproszono malarzy T. Mańkowskiego i A. Smuglewicza.
Po upływie 150 lat architekt A. Sosnowski przeprowadza kapitalny remont pałacu, który narusza układ wewnętrzny z XVIII w. Szpitale też nie oszczędziły pałacu. Rozwalano go i grodzono dla własnych potrzeb. Budynki, mimo iż potrzebują remontów, zachowały się dobrze. Zaniedbane otoczenie, park i kwietniki, nie ujmują piękna architekturze kompleksu pałacowego. Wystarczy zabrać naściągane z okolicznych pól głazy z frontu, uporządkować dziedziniec, odrestaurować elewacje i pałac zabłyśnie dawną świetnością. Nie można też zapomnieć o stawach i parku. Pozostał jedyny, niezmienny dylemat: skąd biedne białoruskie „zdrawochranienije” (służba zdrowia) ma wziąć na to pieniądze?
Kaplica
Maleńka neogotycka kapliczka, do której ksiądz dojeżdża w niedziele i święta, ustawiona jest wejściem do pałacu. Sądząc po architekturze, została wzniesiona po 1905 r., nie udało się nam jednak odnaleźć dokładnej daty.
Budynki gospodarcze
Spichlerz wybudowany w 1841 r.
Informacja aktualna
Porzucamy Świack i dobrą drogą asfaltową mkniemy ku Grodnu. Mijamy Wołowiczowce i… tutaj ważna rzecz. W tej niegdyś dużej wiosce urodził się bardzo ciekawy dla nas człowiek to mała ojczyzna poety Leona Podlacha.
Leon Podlach
Poeta polski, działacz społeczny. Urodził się w Wołowiczowcach w rodzinie chłopskiej. Do 20 roku życia pracował na gospodarce ojca. Masowa kolektywizacja zmieniła całe jego życie. Po zabraniu przez władzę rodzicielskich morgów ruszył w świat. Ciekawy życia objechał całe imperium sowieckie zwane ZSSR. Raju malowanego przez komunistów nigdzie tam nie zobaczył, choć tak naprawdę nigdy weń i nie wierzył. Ale dokąd miał jechać, ogrodzony drutem kolczastym, podobnie jak miliony innych, nie miał szansy wyrwać się na szeroki świat, a dusza i serce poety potrzebowały wrażeń nadzwyczajnych.
W 1957 r. „syn marnotrawny powraca na łono ojczyste, po jakimś czasie życie włóczęgi stabilizuje się. Pracuje w Kombinacie Chemicznym, zakłada rodzinę, wychowuje dzieci. Jednak nie porzucają go życiowe biedy. Ma jednak charakter i mężnie stawia im czoła. Poza pracą zawodową, dającą skromny chleb powszedni, ucieka do swojego wymarzonego świata poezji, wzniosłego i patriotycznego, zadomowionego w duszy od urodzenia. Pisze i chowa do szuflady, z nadzeją na przyszłe, bardziej sprzyjające dla poety czasy. W końcu te czasy dla pana Leona przychodzą, zdmuchuje kurz ze swoich notatek i drukuje w kwartalniku „Rota” (Lublin), w „Magazynie Polskim” (Grodno), „Głosie znad Niemna” (Grodno) „Teczce” (Paryż) „Ziemi Lidzkiej” (Lida), „Głosie znad Pregoły” (Kaliningrad), w antologii „Gniazda słów. Słowa gniazd”.
Od roku 1989 roku jest członkiem Związku Polaków na Białorusi i to aktywnym i szeroko znanym jego działaczem. Lata nie mają wpływu na jego bojowy, anarchistyczny charakter. Jak czołg sunie pan Leon do przodu.
Z teczki poety:
Z Grodna (Tadkowi Jasińskiemu – dziecięcemu bohaterowi Grodna)
Wdarł się z łoskotem na plac Batorego,
By stal pancerna krwią dziecka została zbroczona,
Drutem kolczastym na krzyż przywiązanego.
Na cel wzięto Tadzia – polskie dziecko – dlaczego?
„Posłańcy wolności”, w których nie biło już ludzkie serce
Wtargnęli by ukrzyżować na czołgu ciało dziecięce,
Jak korona Jezusa, kolce drutu wbijają się w ręce.
W skórze z metalu czołgiści zadają nieludzkie cierpienia!
Pozostało w szkole nierozwiązane z historii zadanie,
O dzieciach z Głogowa, których krew nasz kraj obroniła.
Żelazne potwory przerwały odpowidź nad Niemnem!
Chciał Tadzio obronić szkołę by Historia swój krąg zatoczyła.
– Krąg ten Historia zamknęła na Tobie
W Grodnie, nad Niemnem,
W męczeństwie
I chwale
Za grobem!
Grodno, 24.11. 2003 r.
Dumka Sybiraka
Długo ja ciężkie kajdany dźwigałem.
Długo deptałem ja śniegi Syberii,
Bóg się zlitował i wolność darował,
Wracam na łono Ojczyzny.
Sławnoje morie swiaszczennyj Bajkał…
Witaj, ach witaj, mój kraju kochany,
Witaj, ach witaj, ma rzeko dzieciństwa.
Jestem szczęśliwy, wszak pewne jest to,
Że spocznę ja w ziemi rodzinnej.
Sławnoje morie…
Tylko ja proszę, o Boże mój Wielki,
Daj mi chwileczkę niedużą wytchnienia,
Muszę skosztować wolności bez snów
Zanim odejdę na wieki.
Grodno, 2004 r.
Fort w Naumowiczach
Miejsce mordów na obywatelach Grodna i okolic. Pierwsze wzmianki o fortach obronnych Grodna pochodzą z roku 1807. Jeszcze za Aleksandra I, cara Rosji, obawiano się, że zachodnia część imperium nie jest umocniona miastami, które mogłyby zatrzymać wroga z tego kierunku. Po zbudowaniu twierdzy takim miastem stał się Brześć. Z Grodna planowano uczynić twierdzę podobną do Brześcia, chronioną dodatkowo wysuniętymi kilka kilometrów przed miasto fortami. Jak zawsze, do zamiarów potrzebne były środki, a tych brakowało.
W roku 1912 car Mikołaj II zatwierdził projekt przygotowania twierdzy grodzieńskiej do możliwej obrony. Plan obronny zakładał wzniesienie 13 żelbetonowych fortów oraz placówek otwartych dla artylerii większego kalibru, a także przeprowadzenie robót inżynieryjnych w celu ukrycia zapasów amunicji i oddziałów piechoty.
Wszystko zostało zrealizowane ogromnym wysiłkiem ludu i nakładem finansowym. Wydano na to: w 1913 r. – 3.746.000 rubli, w 1914 – 5.000.000, w 1915 – 7.000.000. Szerokość niektórych betonowych fortów, w odległości 8-15 wiorst od miasta, sięgała nawet 150 metrów! Wewnętrzne place fortów przykrywano wałami i drutami kolczastymi. Wszystkich fortów było 13, wspierały je 24 punkty oporu.
W sierpniu 1915 r. Niemcy podeszli pod grodzieńskie forty. Fortu numer 4 broniły dwie kompanie. Po zaciętych kilkudniowych walkach pozostało z nich 30 obrońców zdolnych do stawienia oporu. Niemcy wystrzelili w fort parę tysięcy pocisków artyleryjskich, 500 trafiło, jednak porządny beton wytrzymał. Niemcy pogrzebali swoich zabitych koło wioski Strzelczyki. Po upadku czwartego fortu Rosjanie porzucili lewy brzeg Niemna. Część fortów została ponoć w pośpiechu wysadzona.
Grodzieńskie umocnienia nie odegrały żadnej roli podczas wojny polsko – bolszewickiej. Chyba nie wiązano z nimi wielkich nadziei, układając strategię obronną państwa polskiego.
Za to sowieci, po rozbiorze Polski z Niemcami w 1939 r., przeczuwali chyba, że faszyści nie są na długo przyjacielami komunistów, chociaż metody stosowali jednakowe. W systemie obronnym Armii Czerwonej na zachodzie kraju umocnienia grodzieńskie miały kryptonim UR-N68 (Ukreprajon – Ukreplionnyj Rajon nr 68). Z czterech rejonów obronnych na zachodzie Białorusi grodzieński miał być najpotężniejszy. Latem 1940 r. rozpoczęto intensywne prace. Na ile były one znaczące, świadczy długość ich frontu – 80 km. Od Niemna do Goniądza planowano wybudować aż 606 obiektów obronnych. Ogromny wysiłek, jak wiemy, popszedł na marne i nie przyniósł oczekiwanych sukcesów w zatrzymaniu przeciwnika w czerwcu 1941 roku.
W połowie października 1942 r. Witold Matuszewski, żołnierz podziemia w Grodnie, zastrzelił niemieckiego żandarma i zranił białoruskiego policjanta. W odwecie okupanci aresztowali 100 zakładników, 25 z nich rostrzelano 20 października tegoż roku. W tym samym dniu w mieście rozlepiono plakaty informujące ludność o egzekucji, z podpisem szefa gestapo w Grodnie, Fromma. Na tym się jednak nie skończyło. Ze wspomnień Pana Mieczysława Juszkiewicza:
Pamiętam, że dnia 15 lipca 1943 r. około godziny 5 z rana, kiedy kosiłem łąkę koło domu, zauważyłem dwa samochody (ciężarowy i osobowy) jadące w kierunku Sopoćkiń. Po jakimś czasie usłyszałem odgłos dalekich strzałów, potem nastąpił powrót obu samochodów w kierunku Grodna. Po pół godzinie oba te samochody ponownie jechały do Sopoćkiń, dały się słyszeć strzały, a potem samochody powróciły do Grodna. Ta sama sytuacja powtórzyła się po raz trzeci tego dnia. Byliśmy przekonani, że na forcie w Naumowiczach Niemcy rostrzeliwali ludzi. Będąc następnego dnia we wsi Tarusicze, spotkałem kobietę z synem, która szukała miejsca rostrzelania zakładników, wśród których był jej mąż i prosiła o pomoc w odnalezieniu tego miejsca. Na rowerach pojechaliśmy w stronę fortu w Naumowiczach. Wjechaliśmy na teren fortu przez młody sosnowy zagajnik i zobaczyliśmy częściowo zakopany dół o wymiarach 2 m na 10 m. Był niedosypany na około pół metra. Wygląd niezasypanego dołu robił wrażenie, że Niemcy przyjadą tu z nowymi ofiarami.
Ś.P. Maria Biernacka
Urodziła się w 1888 r. w Lipsku nad Biebrzą, niedaleko Augustowa. Nie miała wykształcenia. Była wdową, wychowywała sześcioro dzieci, była kobietą pracowitą, cichą, bardzo religijną. W trudnych życiowych sytuacjach wykazywała pokorę, powtarzając: „Niech się dzieje wola Boga”. Syn Stanisław ożenił się i przyprowadził do domu ojcowskiego małżonkę Annę. W tych trudnych czasach rodzina żyła w zgodzie i cierpliwie. Wszyscy czekali na narodziny dziecka Anny i Stanisława.
W odwecie za zamordowanie niemieckiego żandarma gestapo z Grodna wyznaczyło listę zakładników, na której znaleźli się Anna i Stanisław. Kiedy przyszli, by ich aresztować, Maria padła na kolana przed gestapowcem, błagając: „Panie, a gdzie ona pójdzie? Ulitujcie się, tu jedno dziecko, a drugie za dwa tygodnie na świat ma przyjść – pójdę za nią”. Ofiara została przyjęta. Z więzienia poprosiła o dostarczenie różańca. 13 lipca 1943 r. została zamordowana na forcie w Naumowiczach. 13 czerwca 1999 r. papież Jan Paweł II zaliczył ją w poczet błogosławionych podczas mszy świętej na Placu Piłsudskiego w Warszawie.
Z dokumentów i legend
Spis Polaków z Grodna i okolicy wymordowanych przez faszystów 20 października 1942 r.
1. Albrecht Mieczysław, inżynier.
2.Baranowski Stefan, technik.
3.Bieske Kazimierz, inżynier.
4.Dańko Franciszek, nauczyciel Gimnazjum im. A. Mickiewicza.
5.Ferduła Michał, wojskowy.
6.Ferster Władysław, kapitan 76 PP.
7.Giedrojć Wincenty, prokurator.
8.Kochanowski Jan, nauczyciel Gimnazjum im. A. Mickiewicza.
9.Kozakiewicz Kazimierz, lekarz.
10. Mroczkowski Józef, inspektor szkolny.
11. Mrozowski Zygmunt, nauczyciel Gimnazjum im. A. Mickiewicza.
12. Sarosiek Franciszek.
13. Sawicki Roman, wiceprezydent Grodna, jego obrońca w 1939 r.
14. Sielicki Edward, dyrektor Komunalnej Kasy Oszczędności.
15. Szokolski Stanisław, sędzia.
16. Szymański Jan, dyrektor fabryki tytoniowej.
17. Swito Eugeniusz, maturzysta.
18. Wanatowski Józef, nauczyciel Gimnazjum im. A. Mickiewicza.
19. Zawadzki Mieczysław, starosta.
20. Żurakowski Bolesław, naczelnik Urzędu Akcyzy.
21. Bryzgiel Aleksander, z okolicy Grodna.
22. Bryzgiel Józef.
23. Jorczyk Stanisław.
24. Jorczyk Stanisław, syn.
25. Pawłowicz Michał.
26. Wandalowski Józef, nauczyciel.
27. Feduła.
28. Corakewski Tadeusz.
Mord dokonany przez Niemców na Polakach z Grodna, 15 lipca 1943 r.
1. Beczkowski z rodziną, żona, matka i siostra.
2. Białas Stanisław, urzędnik, jego żona i córka Teresa.
3. Buchali Ludwik, sędzia Sądu Okręgowego z rodziną. Matka, żona, córki Wanda i Maryna.
4. Chojnowski Maciej, notariusz, burmistrz z rodziną, żona, syn Maciej, 2-letni wnuk z matką.
5. Fil, nauczyciel, żona, dwoje dzieci, szwagierka.
6. Janowicz, kierownik Inspektoratu Pracy, żona, syn Andrzej, matka.
7. o.Klimczak Dionizy, zakonnik, gwardian Franciszkanów, proboszcz parafii zaniemeńskiej. Zamordowany razem z dziećmi – wychowankami 4.07.1943 r.
8. Krajewski, nauczyciel, żona i czterech synów.
9. Link , kierownik szkoły, żona, córki Hanna i Jadwiga (6 lat).
10. Łozowski Józef, lekarz, z żoną, córką, synem Bolesławem, siostrą Jadwigą i teściową.
11. Musiałek Jan, żona Wanda, córka Wiesława, syn Leszek – 3,5-letni.
12. Pancerzyński Wacław, major, lekarz wojskowy, żona Maria, córka Aldona.
13. ks. Skokowski Justyn, kapelan ss. Nazaretanek.
14. Waszczuk Jan, lekarz, żona Helena, córka Irena.
15. Wiewiórski Józef, kierownik szkoły nr 8, żona i pięcioro dzieci, synowie Jan i Stefan oraz szwagierka.
16. Wiszniewski Stanisław, nauczyciel, żona z pięciorgiem dzieci, Jan miał lat 19.
17. Witkiewicz, zastępca naczelnika poczty.
18. ks. Kazimierz, wikary parafii farnej.
19. Nieznany oraz dwoje z jego rodziny.
Podłabienie
Nazwa pięknie położonej wioski pochodzi od nazwy Łabno. Wieś – centrum gminy, podzielona jest na dwie wyraźnie różniące się części – nowe i stare Podłabienie. Linię tego podziału stanowi kościół stojący w centrum, na najwyższym miejscu i dawny dworek gen. Kleeberga, nazywany przez niektórych „Dacza generała”.
Nowa część wioski została wybudowana za czasów sowieckich. Wielkim gustem się nie odznacza i chyba za rozwiązanie architektoniczne centrum kołchozu nawet sowieckich nagród nie otrzymywała. Ulica, a raczej polna droga prowadząca w dół od kościoła, biegnie ku wsi Triczy, jest rzadko zabudowana. W połowie tej drogi stoi krzyż z napisem:
„Na pamiątkę konstytucji Zmartwychwstania Polski 3 maja 1919 r.”
Mało ludzi pamiętających Polskę tu zostało. W skromniutkim drewnianym domu na samym błocie mieszka nieuznana przez Polskę (Konsulat RP w Grodnie) pani Janina Brażuk „Przepiórka”, zaprzysiężona przez swojego dowódcę i jednocześnie szwagra, Romualda Brażuka, pseudonim „Góra”. Była łączniczką między placówkami Adamowicze, Pyszki, Polne Bohatery i Naumowicze. Wspomina imiona chłopców, młodych i ładnych, Witolda Bubnowskiego i Bolesława Adamowicza „Jaskółkę” z Pyszek. Odeszli. NKWD było szybsze i bardziej doświadczone. Pani Janina martwi się, czy ich nazwiska zachowają się w pamięci ludzkiej. Zginął i jej brat, który unikał branki do wojska sowieckiego. Kula sowieckiego „bojca” doścignęła go niedaleko domu rodzinnego. Pani Janina, oczytana, przez całe życie dająca przykład zamiłowania w książce i języku ojczystym, dzisiaj ze zdumieniem i strachem przygląda się ginącej polskości w jej rodzinnej wiosce.
Obok sąsiadka, pani Melania Juszkiewicz i znów z ładną polszczyzną i smutnym uśmiechem, rocznik 1925, w 1942 r. wywieziona do Prus. Dzisiaj, bez poczucia krzywdy, wspomina rodzinę bauera, w której pracowała, może dzięki niej ocalała, wróciła do domu, założyła własną rodzinę, a potem sama wychowała dwoje dzieci. Starsze osoby (ich dzieci już same są na emeryturze, mieszkają w mieście) zdrowia nie mają, ani sił do pracy na przydomowej działce.
Za czasów polskich wieś była średniozamożna, grunty słabe, piaszczyste, od 10 do 20 hektarów gospodarki. Bogaci byli tu bracia Hrynaszkiewicze, Stefan i Ludwik. Pierwszego aresztowali sowieci w 1940 r., Ludwikowi udało sią wyjechać do Polski. W pamięci ludzkiej pozostały nazwiska osadników wywiezionych przez bolszewików, były to rodziny Czarneckich, Piątków, Zylińskich, Giedów i Juchniewiczów. Ciężki przypadł im los, nie wiadomo, co się z nimi stało, bo nikt już nie wrócił. Tak jak i nie wiadomo nic o losie policjantów Łukowskiego i Szuta, pracowitych i upartych w codziennej pracy stróżów prawa. Pan Józef Łozowski, ochotnik, na pytanie, za jakie zasługi dostał swój kawałek ziemi odpowiadał: „Koszary zamiatałem i Sokołów śpiewałem”. Pamiętają do dziś. Ich ziemie weszły w 1950 r. w skład kołchozu im. Feliksa Dzierżyńskiego. Polakom patrona przydzielono… też Polaka. Starsi mieszkańcy pamiętają jeszcze swoich nauczycieli, szkoła mieściła się obok, w Tryczach, w jednej połowie domu Makarewicza. Pan kierownik Prandzik i jego dostojna małżonka uczyli w czteroklasówce, nie tylko czytać i pisać, ale przede wszystkim – kochać Polskę.
Kościół
Ładnie zadbany, jednokopułowy, z dzwonnicą i nieużywanym już chyba dzwonem wykonanym w Woroneżu. Świątynia otoczona murem z kamienia polnego. Przy wejściu krzyż poświęcony pamięci pomordowanych i zaginionych parafian w latach 1939-1945. Architektura kościoła eklektyczna. Dwa ołtarze, główny – Matki Boskiej Różańcowej i boczny – św. Antoniego. W zakrystii wisi powiększona fotografia dawnego proboszcza parafii, ks. Jana Boltralika (1902-1982).
Z górki kościelnej droga prosta. Skręcając w olszynce dojedzie się do cmentarza. Tam znajduje się chyba najstarszy tu pomnik, poświęcony ś.p. panu Dudzińskiemu, który żył w latach 1810-1876. Trochę dalej pod górkę często spotykany na Grodzieńszczyźnie piaskowiec w wykonaniu rzemieślnika z Grodna, Wasyla Kaczana. Pomnik przypomina o życiu prawosławnego duchownego Iwana Gawriłowicza Lewickoho, „protojereja”, magistra „bogosłowija”, z omylnie podaną datą urodzenia (1894), zm. w 1900 r. Napisy na obu pomnikach są wykonane cyrylicą. Pośrodku cmentarza rzeźba Matki Boskiej wykonana chyba przez miejscowego, nieznanego już rzemieślnika. Nie dowiemy się, kto jest pogrzebany w tej zbiorowej mogile. Smutne krzyże, smutne miejsce, groby Todryków, Wójcików, Brażuków, Chormuszków…
Dworek generała Kleeberga
Prostokąt pod dwuspadowym dachem, z ryzalitem i tarasem na wysokim podmurku. Po wojnie był wykorzystywany jako szpital. Dziś zdewastowany, porzucony na pastwę losu.
Pejzaż przed Grodnem
Przed Grodnem wspinamy się na górkę. Po lewej stronie prześliczny pagórkowaty teren. Łany zbóż, zieleń poszarpanych lasów. Biały kościółek w dali, świecący białymi ścianami i ostrą czerwoną wieżą. Wieś Adamowicze pszypomina nam jakiś górski kraj w centrum Europy. Z Podłabieni prosta droga na Grodno prowadzi nas ku Łosośnej. Śliczny pejzaż przed nami, malownicze pagórki, bielutki kościół w Naumowiczach, a dalej – ściana domów wielkiego miasta. Skrawki lasów i płachty uprawnych pól nadają temu pejzażowi wygląd barwnego dziecięcego malunku.
Informacja aktualna
Nasze wędrówki nie objęły dotychczas drogi biegnącej z Grodna przez Kopciówkę, Indurę i Olekszyce do Wielkiej Brzostowicy. A więc jedziemy w stronę Indury z Grodna. Droga bardzo zatłoczona, a to dlatego, że w tej stronie znajduje się rynek miejski. Kilka kilometrów dalej, po prawej stronie – Kopciówka.
Kopciówka
Tutaj formowały się pierwsze oddziały POW broniące Grodzieńszczyzny w 1918 roku. Za czasów polskich było tu centrum gminy, znajdowała się szkoła podstawowa, poczta i posterunek policji. W latach 30-ch zbudowano Dom Ludowy, którego otwarcie zaszczycił obecnością prezydent RP Ignacy Mościcki.
Z legend i dokumentów
Tak liczebność majątku Kopciówka została opisana przez władze bolszewickie:
Protokół nr 1. Ogólne zebranie pracowników majątku Kopciówka 15 sierpnia 1920. Ogólne zebranie z 5 mężczyzn i 6 kobiet postanowiło wybrać Komitet pracowników złożony z 3 osób. Prezesa, sekretarza i członka. Pracownicy ogólnego zebrania przystąpili do wyborów (…).
Wcześniej majątek w Kopciówce należał do Jewreinowa. Komitetu pracowników tam wtedy nie było, wszystkim zarządzała obywatelka Trusowa, siostra właściciela. Były tu 2 domy mieszkalne, gruntów ornych – 232 dziesięcin, lasu – 240 dziesięcin, łąk – 35 dziesięcin, pastwisk – 20 dziesięcin, nieużytków – 35 dziesięcin.
Ksiądz Jan Chrabąszcz
Syn Ignacego i Karoliny. Urodził się w 1906 r. w Jakubowie, parafii Imielno, w diecezji kieleckiej. Szkołę ukończył w Jędrzejowie, a seminarium duchowne w Wilnie. Został wyświęcony na kapłana w 1933 r. Pracę duszpasterską rozpoczął w Porozowie, kontynuował w farze grodzieńskiej. W 1936 roku został proboszczem nowoutworzonej parafii w Kopciówce. Tu buduje kościół pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Owocną pracę duszpasterską w Kopciówce przerywa inwazja bolszewicka w 1939 r. W następnym roku zostaje aresztowany i wywieziony na Wschód. W 1942 r. umiera w Uzbekistanie.
18 listopada 2001 r. odbyła się w Kopciówce wielka uroczystość. Ludzie nawet nie zmieścili się do świątyni, wypełniając kościelny dziedziniec. Otóż tego dnia zostały przekazane relikwie Św. Wincentego Kadłubka (1155-1223), biskupa krakowskiego, jednego z pierwszych polskich historyków.
Wędrujemy przez Planty i Likówkę do Indury
Kolonia Planty znajdowała się niedaleko Indury. Obecnie nie istnieje. Za czasów polskich mieszkało tam pięciu gospodarzy – osadników, wśród nich rodzina Aweruszków. Cała należała do AK, do placówki „Indura”. 24 maja 1945 r. niewielki oddział NKWD okrążył gospodarstwo. Znaleziono broń i radiostację. Tak się złożyło, że w kryjówce w tym samym czasie znajdowali się akowcy z zastępcą Komendanta Obwodu „Lewy Niemen” Grodna, kpt. Józefem Pyszką „Sokołem”. Wywiązała się walka, w której zginęła pani Maria Aweruszko. Jej córka Apolonia, pseudonim „Jagoda”, została ciężko ranna. Zginęło kilku enkawudzistów, z majorem Dawidowiczem na czele. A oto losy całej rodziny Aweruszków:
Ojciec, Michał Aweruszko – ciężko pobity, zostaje wywieziony pod cudzym nazwiskiem do Polski, gdzie szybko umiera.
Matka, Maria – zginęła podczas walki.
Syn Józef – został skazany przez sowietów na 10 lat łagrów.
Córka Franciszka – została wywieziona do pracy przez okupanta niemieckiego.
Córka Apolonia – uciekła do Polski.
Syn Antoni – ucieka do Polski, tam zostaje aresztowany przez bezpiekę i zesłany do pracy w kopalni.
Syn Kazimierz – ucieka do Polski, kończy szkołę oficerską, ale zostaje aresztowany i wyrzucony z wojska.
Córka Monika – wyjechała do Polski, postradała zmysły, zmarła.
Takie losy rodzin kresowych nie są rzadkie…
Za Kopciówką – Likówka, Nowosiółki
Majątki Likówka (wcześniej Glinkówka) i Nowosiółki należały przed wojną do pani Pciczkinej. Po rozbiorach okoliczne wioski Baranowo, Likówka, Pieski i Demidkowo caryca Katarzyna przekazuje jako nagrodę radcy cywilnemu Aleksiejewowi. Majątek Bojary należał do hr. Michała Krasińskiego. W Likówce w 1954 r. został odnaleziony skarb o wadze 10 kg, zakopany w XVII wieku.
Dawne majątki w okolicach Indury
O Indurze informację mamy już z poprzedniej trasy, a więc korzystamy z tego. Pierwsza wieś za Indurą, Prokopowicze, należała do kościoła. Dalej osada Łuckowlany. Jej właściciele zmieniali się dość często: przez niedługi czas należała do starosty słonimskiego, potem do M.K. Ogińskiego.
Hrajno – to majątek królewski, w którym lud pracował w ogrodach. Jermolicze, leżące nad Swisłoczą, to wieś pańszczyźniana, w czasach carskich – mienie państwowe.
Po dawnym dworze Ursyn Niemcewiczów nic nie pozostało tylko bagna i Swisłocz w wiosennym rozlewie. Znani ludzie z tego regionu to Ursyn-Niemcewiczowie. Władali oni dwoma majątkami, Kniaziewicze i Mandzin. Majątek Mandzin w 1920 r. należał do pana Andrzeja, w arendę wziął go wówczas Mejer Efron. Dwór drewniany, wybudowany na brzegu Swisłoczy w bagnistym miejscu, składał się z 3 domów i 3 budynków gospodarczych, z których jeden jest murowany. W całości gruntów miał on wtedy 160 dziesięcin, z których 133 dziesięciny zazwyczaj orano. Lasów nie było, były za to 2 dziesięciny ogrodów i 1 dziesięcina sadu, pastwisk – 10 dziesięcin. Częste były wtedy spory z chłopami z Jermołcz, którzy po przekroczeniu granicy polskiej przez Armię Czerwoną, krwawo zemścili się na dziedzicu. Tadeusz Ursyn-Niemcewicz został zamordowany. Na cmentarzu indurskim syn Witold postawił ojcu symboliczną płytę.
Kniaziewicze były obszarowo większe od Mandzina. Indurski Komitet Rewolucyjny doliczył się tutaj 232 dziesięcin gruntów, z których 168,5 dziesięciny wykorzystywano jako pola orne. Łąk przy tym dworze miało być 26 dziesięcin, domów mieszkalnych 6, jeden z gliny i 5 drewnianych. Zabudowania gospodarcze z cegły. Nie dojeżdżając do Olekszyc, mijamy niewielki (ponad 100 dziesięcin) majątek Sobolewskich. Drewniany dworek służył jako szpital do lat siedemdziesiątych XX wieku, zanim spłonął z powodu zwykłej nieostrożności.
Z dokumentów i legend
9 lipca 1920 r. Spis majątku Mandzin należącego do właściciela Andrzeja Ursyn-Niemcewicza, dzierżawionego przez Mejera Efrona, gminy Indurskiej, powiatu grodzieńskiego, guberni grodzieńskiej, 35 wiorst od stacji kolejowej, 35 od miasta powiatowego.
1. Ziemi ornej – 133 dziesięciny.
2. Łąk – 4 dz.
3. Pastwisk – 10 dz.
4. Sadu – 1 dz.
5. Ogrodów – 2 dz.
6. Pod zabud. – 4 dz.
7. Stawów – 1 dz.
8. Nieużytków – 5 dz.
W bieżącym roku zasiano: 4 dz. zboża, 7,5 pszenicy, 32 jęczmienia, 1 wyki, 1 ogrodów, 1 lnu, 3 kartofli, 3 koniczyny.
Domów drewnianych – 3
Obór – 1 ceglana
Chlewni – 3
Inwentarz żywy i martwy: koni – 4, źrebaków – 4, byk – 1, krów – 8, cieląt – 8, owiec – 4. Młocarnia konna – 1, kierat – 1, kosiarka – 1, pługów – 8, bron – 2, żniwiarek – 1.
Prezes komitetu ludu pracującego Iwan Leśko
Sekretarz Michał Kaniecki
Członek indurskiego rewkomu Aleksy Smołka.
Na tym kończymy nasz Szlak numer 4 i wracamy do Grodna.
16 komentarzy
Alina Bystrzycka
16 września 2012 o 12:59Michał Jakimowicz-wójt z Perstunia z końca lat dwudziestych-to mój Dziadek.Moja Babcia Zofia była Jego drugą żoną.Miał z Nią 4 dzieci,dwóch synów i dwie córki.Wszyscy wyjechali jako repatrianci w latach 1956-1958 do Polski na Mazury w okolice Giżycka.Aktualnie żyje jedna córka(moja Mama)i jeden syn.Mama była małym dzieckiem i opowiadała mi o tym zdarzeniu.W Polsce żyje spore Jego dalsze pokolenie.
Serdecznie pozdrawiam!
Alina Bystrzycka,Wydminy k/Giżycka
Joanna Domichowska Kamińska
18 listopada 2020 o 18:04Witam serdecznie,
Przodkowie mojego męża pochodzą z okolic Grodna: wiemy jedynie o dwóch miejscowościach, w których mieszkali: Łojki/Łoiki i Bala. Dziadkowie, ze swoimi dziećmi wyjechali na tereny Polski (Giżycko) Po 1953
Babcia męża – Maria z domu Jakimowicz ur. 1916 (zm. 2018) pochodziła z bogatszej rodziny, która mieszkała w Łojkach, posiadali większe gospodarstwo, konie, zatrudniali pracowników rolnych. Maria miała 2 braci:
Eugeniusz Jakimowicz – artysta (mieszkał na ul. E. Orzeszkowej w Grodnie)
Mieczysław Jakimowicz – ojciec 3 córek i syna – Władysława, który był naczelnikiem poczty w Grodnie
Rodzicami Marii i jej braci byli: Piotr Jakimowicz i Teofila.
Maria wyszła za mąż za Franciszka Balińskiego (nazwisko Baliński pochodzi wg rodzinnych przekazów od pobliskiej miejscowości Bala – nad Niemnem). Rodzicami Franciszka Balińskiego byli: Jan Baliński i Michalina.
Poza tym nie wiemy nic więcej, poszukujemy kontaktu z osobami, które mogą wiedzie cokolwiek o tej rodzinie.
Pozdrawiam.
Proszę o kontakt na maila: as*********@gm***.com lub na FaceBooka
Pankiewicz
1 grudnia 2012 o 14:24Jestem wnukiem Pankiewicza z Kapłunowców. Zginął on w 1941.
Pankiewicz
4 grudnia 2012 o 12:12Dziadek miał sto hektarów, nie 300.
Julia Ennis
19 lutego 2013 o 07:09Majatek Likówka należał do moich dziadków, Michała i Elżbiety Pczyckich. Po śmierci dziadków moja mama Walentyna Pczycka zarządzała majątkiem. Częste napady na majątek (Niemcy, bandy UPA, bolszewicy) zmusiły ją do ucieczki z Likówki. Uratował mamę ogrodnik, uprzedzając ją o zamierzonej napaści przez bolszewików, którzy zabijali właścicieli majątków ziemskich. Dziadek Michał Pczycki był zasłużonym dla miasta Grodna.
Łozowski Marek
10 lutego 2014 o 18:13Witam ,, ze wzruszeniem przeczytałem opis miejscowości z ich Historią . Rodzina mojego Ojca mieszkała w Koloni Planty [ po wojnie Ojciec podawał Osada Planta ]Cała rodzina Jana Łozowskiego syna Mateusza została wywieżiona na Syberię w 1940 r.[ rej .Archangielsk] Tam Dziadek zginął ,, Rodzina wruciła do Polski na ,,ziemie odzyskane”
Władysław
28 lutego 2014 o 09:26Bardzo dobry tekst! Daj Boże zdrowie bo czekamy niecierpliwie na następne takie teksty, my którzy nie możemy osobiście tych podróży odbyć. Bóg zapłąć za te teksty które już są!
Andrzej Hrynaszkiewicz
6 października 2014 o 09:46Jestem wnukiem Stefana Hrynaszkiewicza z opisywanej w artykule wsi Podłabienie. Z tego co wiem Dziadek został aresztowany przez sowietów nie w 1940 a w 1939 i ślad po nim zaginął. Jeżeli ktoś posiada jakieś informacje o losach Stefana Hrynaszkiewicza proszę o wiadomość.
Grzegorz
30 października 2016 o 18:43Witam!Czy dziadek miał syna Witolda?
Łozowski Mirosław
22 kwietnia 2017 o 15:47Łozowscy mieszkali w Goriaczkach
Łozowski Mirosław
22 kwietnia 2017 o 16:04Łozowscy mieszkali w Goriaczkach
Wlatach 50 -tych wyjechała na zachód polski Józefa Łozowska z dziećmi Mieczysławem,Stanisławem,Janiną.Weronika została w Goriaczkach.Po meżu Cielesz jej dzieci mieszkają w Grodnie.
Wojciech
30 sierpnia 2019 o 23:15Moja prababcia była z domu Wasilewska, z Grodzieńszczyzny właśnie.
Karolins
6 stycznia 2020 o 12:57Mój dziadek urodził się w Bali Kościelnej w 1915, Aleksander Janczylik jego ojciec Antoni dziadka brat Wiktor tam został.. dziadek trafił do wojska do Grodna i później do niewoli niemieckiej, Szukam informacji o rodzinie, może ktoś coś.. wie? oto kontakt: an**********@gm***.com
Agnieszka
28 lutego 2020 o 16:00Kodziowce należały przed wojną do Jadwigi Tukałło, która wyszła za mąż za Justyna Kątskiego. Mieli dwóch synów: Jerzego i Stanisława. Rodzina przeżyła wojnę. Jadwiga z synem Stanisławem mieszkała w Sopocie. Jerzy mieszkał w Poznaniu. Ich ojciec zmarł w 1097 r. w Poznaniu. Po wojnie ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem.
Jerzy B.
21 marca 2020 o 12:42Piękne opracowanie, ale moim zdaniem nazwa wsi Łosośna jest źle odmieniana. Jest np: w Łosośnej, a moim zdaniem powinno być: w Łosośnie – tak jak na tablicy ze szkoły.
Urodzony w Łosośnie
Jerzy B.
Grzegorz Todryk
21 kwietnia 2024 o 12:32Moi dziadkowie, Jan Todryk (rocznik 1900) i Gabriela z Mickiewiczów (ur. 1902 w sąsiednich Mickiewiczach) zostali wywiezieni na Syberię w pierwszej deportacji 10 lutego 1940 r. Specposielenie mieli w Obwodzie Irkuckim, rajon Kwitok, posiołok Toporok. Po zwolnieniu z zesłania pojechali do Kazachstanu i stamtąd z Armią Andersa zostali ewakuowani przez Morze Kaspijskie do Persji. Byli w obozie dla polskich uchodźców w Indiach, potem w Afryce, w osadzie Koja nad Jeziorem Wiktorii (Uganda). Po wojnie w Mombasie (Kenia) wsiedli na statek i przez Kanał Sueski popłynęli do Neapolu. Byli w obozie dla Polaków w Bari. Ostatecznie wrócili z transportem ok. 2000 Polaków do Polski. Nie mogli już wrócić w rodzinne strony, które znalazły się za granicą ZSRR. Osiedlili się w Bolesławcu, skąd w 1968 r. przenieśli się do Lublina, w ślad za najstarszą córką. Mój dziadek był sąsiadem gen. Kleeberga. Wywieziony został także jego brat, który nie był nawet osadnikiem wojskowym, ale kupił działkę od osadnika. Ta część rodziny po wojnie osiadła w Anglii. Byłem z kuzynem z Anglii i jego rodziną w Podłabieniu w 2018 r. Na cmentarzu w Podłabieniu widziałem dziesiątki grobów Todryków.