Rodziny pomordowanych polskich jeńców wojennych nawet nie przypuszczały, że Sowieci mogliby być zdolni do tak potwornej zbrodni. Ich listy kierowane do obozów nadchodziły z niemieckiej strefy okupacyjnej, Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy, a nawet z dalekiego Kazachstanu, gdzie na początku 1940 roku przesiedlono kilkadziesiąt tysięcy Polaków z ziem zajętych przez ZSRR.
Odpowiedź jednak nie miała nigdy nadejść. W akcie desperacji najbliżsi krewni – żony, matki, dzieci – kierowali rozpaczliwe i uniżone listy do administracji poszczególnych obozów, i do wyższych instancji: Zarządu Jeńców Wojennych, NKWD, wyższych urzędników i wojskowych sowieckich, a nawet samego Stalina. Oto przykłady: Paulina Singer, która w kwietniu 1943 roku została wywieziona ze Lwowa do Kokpiekt w obwodzie semipałatyńskim w Kazachstanie prosiła komisarza ludowego obrony ZSRR Siemiona Timoszenkę o pomoc w ustaleniu miejsca pobytu swojego męża Ludwika, lekarza wojskowego, podporucznika Korpusu Oficerów Sanitarnych Wojska Polskiego: „Drogi Towarzyszu Timoszenko! Mąż mój Singer Ludwik, s. Emanuela pracował jako lekarz we Lwowie. 6 września była władza polska zabrała go do armii. 20 września Armia Czerwona wzięła go do niewoli, skąd prowadził ze mną korespondencję ze wsi Kozielsk, w obwodzie smoleńskim, skrzynka pocztowa 12, ostatni list otrzymałam 16 marca we Lwowie. Ja, Singer Paulina, c. Eliasza pracowałam w banku jako księgowa od 1922 r., a 13 kwietnia przyszło do mnie NKWD i przesiedliło mnie do Kokcekty w obwodzie semipałatyńskim, gdzie mieszkam w chwili obecnej. Proszę Was, Drogi Towarzyszu Timoszenko, pozwolić mi dowiedzieć się o adres mojego męża, jeśli to możliwe, abym miała z nim kontakt listowy (dowiedzieć się o adres mojego męża). Czekam na Waszą Przychylną Odpowiedź. Wasz sługa Singer Paulina. Ona, podobnie jak tysiące jej podobnych, niepokojących się o los ojców, synów, braci, nie doczekało się odpowiedzi.
Sowieci zaś kontynuowali akcje przesiedleń polskiej ludności z terytorium Zachodniej Białorusi i Zachodniej Ukrainy oraz polskich jeńców wojennych wykorzystywanych do pracy w kopalniach Zagłębia Donieckiego i Krzyworoskiego. Ogółem w pierwszej połowie 1940 roku do Kazachstanu i na Syberię deportowano 215 tys. osób (54835 rodzin) oraz około 12 tys. wojskowych do położonych w północnej części ZSRR obozów GUŁag. W lipcu 1940 roku nastąpiła trzecia fala deportacji: do Kraju Krasnojarskiego i Ałtajskiego, obwodu archangielskiego, wołogodzkiego, gorkowskiego, irkuckiego, nowosybirskiego, omskiego, czelabińskiego, jakuckiego oraz Autonomicznej Republiki Komi zesłano 76382 osoby (25682 rodzin). Ich los był tragiczny: w wyniku morderczej pracy w obozach, nie przygotowania do ekstremalnych warunków życia jakie panowały na północy ZSRR i w Kazachstanie śmiertelność wśród jeńców i zesłańców była niezwykle wysoka.
Choć do polskich władz na emigracji docierały sygnały o deportacjach ludności cywilnej i zaginięciu jeńców z obozów w Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku niewiele mogły zrobić. Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych we wrześniu 1939 roku rząd polski nie utrzymywał kontaktów z reżimem sowieckim.
Sytuacja zmieniła się dopiero po napaści Niemiec na ZSRR w czerwcu 1941 roku: 30 lipca w Londynie premier i wódz naczelny Władysław Sikorski oraz ambasador ZSRR w Wielkiej Brytanii Iwan Majski podpisali polsko-sowiecki traktat o nawiązaniu stosunków dyplomatycznych i współpracy w walce z III Rzeszą. W myśl artykułu 4 na terytorium ZSRR miała powstać Armia Polska, podlegająca sprawach operacyjnych dowództwu sowieckiemu. W protokole dodatkowym stwierdzono, że z chwilą przywrócenia stosunków dyplomatycznych rząd sowiecki udzieli amnestii wszystkim obywatelom polskim – zarówno jeńcom wojennym jak i cywilom – którzy są więzieni na terenie ZSRR. 12 sierpnia Sowieci ogłosili amnestię dla Polaków, a dwa dni później gen. Szyszko-Bohusz i gen. Aleksander Wasilewski podpisali umowę o utworzeniu na terytorium ZSRR armii polskiej.
Pracująca w Moskwie mieszana komisja wojskowa, w której skład ze strony polskiej weszli gen. Szyszko-Bohusz oraz gen. Anders, natomiast ze strony sowieckiej gen. Aleksiej Panfiłow, gen. Grigorij Żukow i płk Panfiłow miała m.in. ustalić miejsce pobytu internowanych we wrześniu 1939 roku polskich oficerów. Sowieci poinformowali, że udało się im ustalić skupiska jeńców wojennych oraz dostarczyć wykaz 1650 oficerów polskich. Na pytanie gdzie znajduje się reszta (polscy wojskowi szacowali, że w sowieckiej niewoli powinno się znajdować w sumie 4-5 tys. polskich oficerów) Żukow wykręcił się mówiąc, że w związku z działaniami wojennymi trudno ustalić ich losy. Na nic zdawały się wysiłki polskich generałów i pełniącego urząd ambasadora RP w Moskwie prof. Stanisława Kota, a nawet premiera i wodza naczelnego Władysława Sikorskiego, którzy próbowali ustalić los zaginionych wojskowych, policjantów i urzędników, interweniując w NKWD i u Stalina. Sowiecki dyktator zwodził stronę polską mówiąc najpierw, że polscy oficerowie być może zbiegli do znajdującej się pod okupacją japońską Mandżurii, a następnie, że mogli zostać zamordowani przez Niemców. Biorąc pod uwagę, że NKWD było najsprawniej funkcjonującą instytucją w ZSRR trudno było uwierzyć, że nic nie wie o losie zaginionych. Wyraźnie też widać, że Stalin wobec coraz natarczywiej wyrażanego w tej kwestii stanowiska przez stronę polską, i być może przeczuwając, że wcześniej czy później będzie się musiał zmierzyć z jej konsekwencjami (rzecz jasna w wymiarze politycznym), zaczął lansować wersję kłamstwa, która stanie się obowiązującą. Warto przy okazji zwrócić uwagę na o wiele bardziej złowieszczo brzmiący incydent, do którego doszło jeszcze w październiku 1940 roku. Według relacji rtm. Józefa Czapskiego, który był pełnomocnikiem gen. Władysława Andersa, dowódcy tworzonej na terytorium ZSRR Armii Polskiej, w sprawie poszukiwania zaginionych polskich jeńców wojennych, w tym czasie doszło na Łubiance do spotkania płk. Zygmunta Berlinga, którego Sowieci z racji jego prosowieckich zapatrywań uznali za przydatnego do współpracy i przenieśli wraz z grupą skupionych wokół niego oficerów początkowo na Łubiankę, a następnie do Małachowki na daczę nr 20, nazywaną „willa rozkoszy”, z Berią i Mierkułowem. Doszło między nimi do ciekawej wymiany zdań. Kiedy Berling, oczywiście nieświadom wymordowania przez Sowietów większej części korpusu oficerskiego, zaproponował stworzenie armii polskiej w ZSRR w oparciu o wszystkich żołnierzy i oficerów, bez względu na ich poglądy polityczne, Beria zgodził się, zaś jego zastępca, jakby poprawiając szefa, zaoponował: „Nie, ci to nie. Zrobiliśmy z nimi wielką pomyłkę”.
Poszukiwania zaginionych jeńców dodatkowo skomplikowało ochłodzenie stosunków polsko-sowieckich: na początku 1942 roku Stalin, poprzez zmniejszenie zaopatrzenia dla formujących się w ZSRR polskich dywizji, chciał zmusić Polaków do ewakuacji swoich wojsk na Środkowy i Bliski Wschód, co nastąpiło między marcem a sierpniem tego roku.
Tymczasem w lecie 1942 roku polscy robotnicy budowlani pracujący dla niemieckiej organizacji Todta w okolicach Smoleńska, dzięki informacjom od miejscowych Rosjan, odkopali w lesie katyńskim dwoje zwłok w polskich mundurach. O swoim odkryciu poinformowali władze niemieckie, które póki co nie były zainteresowane przeprowadzeniem ekshumacji – co było już niemal pewne – ofiar masowych egzekucji. Przełom nastąpił w zimie 1943 roku: po klęsce pod Stalingradem Niemcom potrzebny był temat na akcję propagandową o dużej sile rażenia, która mogła doprowadzić do osłabienia, a wręcz rozpadu koalicji alianckiej. Jak ulał pasowała do tego sprawa katyńska. 18 lutego rozpoczęli prace ekshumacyjne i do 13 kwietnia wydobyli ponad 400 ciał. Jeszcze tego dnia radio berlińskie podało komunikat o odnalezieniu w lesie katyńskim koło Smoleńska zbiorowych mogił, w których szacowano, że spoczywa 12 tys. polskich oficerów. Aby nie było wątpliwości, kto stoi za tą przerażającą zbrodnią, podkreślono, że Polaków rozstrzelali „żydowscy komisarze wiosną 1940 roku”.
16 kwietnia Niemcy zwrócili się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża z propozycją wzięcia udziału w badaniach i ekshumacji. Dla zwiększenia wrażenia o swojej bezstronności zaproponowali też, że w tych pracach mogą wziąć udział przedstawiciele strony polskiej, wytypowani przez działającą w Generalnym Gubernatorstwie Radę Główną Opiekuńczą oraz jeńcy wojenni, m.in. polscy wojskowi. Natomiast 17 kwietnia rząd gen. Sikorskiego niezależnie zwrócił się do MCK z prośbą o zbadanie sprawy. Władze organizacji wstępnie przystały na propozycję polskiego premiera, jednak z zastrzeżeniem, że o pomoc do nich muszą się zwrócić wszystkie zainteresowane strony, a więc i ZSRR.
Rzecz jasna Stalin nie zgodził się na propozycję MCK, a 26 kwietnia 1943 roku zerwał stosunki dyplomatyczne z rządem Sikorskiego. W związku z tym moskiewska „Prawda” opublikowała kłamliwy artykuł pt. „Polscy wspólnicy Hitlera”, w którym „zdemaskowała” politykę rządu Sikorskiego zmierzającą do wbicia klina między ZSRR i jego zachodnich sojuszników i wykorzystania tego dla swoich celów.
Z kolei Niemcy utworzyli komisję międzynarodową, w której skład weszli wybitni specjaliści w zakresie medycyny sądowej i kryminologii z uniwersytetów europejskich: jako obserwator ze Szwajcarii prof. F. Neville, oraz 12 osób z krajów zależnych lub okupowanych przez III Rzeszę: dr Speelers z Belgii, dr Markow z Bułgarii, dr Tramsen z Danii, dr Saxen z Finlandii, dr Vincento Mario Palmieri z Włoch, dr de Burlet z Holandii, dr Hajek z Czech, dr Birkle z Rumunii, dr Šubik ze Słowacji, z Węgier dr Orsós i z Chorwacji dr Miloslavitz. Prócz nich w pracach ekshumacyjnych uczestniczyło kilkunastu Polaków (większość z nich tylko między 28 a 30 kwietnia), m.in. pisarze Ferdynand Goetel i Józef Mackiewicz (samowolnie, co później przysporzyło mu kłopotów o rzekomą współpracę z Niemcami – władze podziemne wydały na niego wyrok śmierci, który jednak nie został wykonany), Jan Emil Skiwski, oraz dr Marian Wodziński z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża i Rady Głównej Opiekuńczej, ze strony kościoła ks. Stanisław Jasiński, kanonik krakowskiej Kapituły Katedralnej. Do lasu katyńskiego zwieziono także jeńców z niemieckich oflagów – oficerów angielskich, amerykańskich i polskich, m.in. płk. Stefana Mossora, który po wojnie twierdził, że znalazł się tam wbrew swojej woli.
Do 3 czerwca ekshumacja objęła osiem masowych grobów, z których wydobyto ponad 4100 ciał, m.in. dwóch generałów – Bohatyrewicza i Smorawinskiego. Dr Wodziński, na podstawie materiałów identyfikacyjnych pozostałych przy zamordowanych, zidentyfikował 2800 ciał. Efektem prac ekshumacyjnych była obszerna dokumentacja, w której określono sposób dokonania zabójstw (w czasie wojny znalazła się ona w Krakowie w zakładzie medycyny sądowej, skąd w 1945 roku zaginęła). Na przykład ustalono, że mordercy używali uzbrojenia i amunicji niemieckiej, które ze względu na swoją niezawodność było na wyposażeniu jednostek operacyjnych NKWD. Na fakt dokonania zbrodni wiosną 1940 roku wskazywała korespondencja z bliskimi znaleziona przy zamordowanych, która kończyła się w tym okresie, wiek zasadzonych na mogiłach drzew oraz stan rozkładu zwłok. Prace przerwano w związku ze zbliżającym się frontem.
Nikt z biorących udział w ekshumacji nie miał wątpliwości co do tego, kto był odpowiedzialny za tę zbrodnię: pod niemieckimi protokołami podpisali się wszyscy członkowie Międzynarodowej Komisji. Po wojnie – najpewniej w skutek gróźb sowieckich – prof. Hajek i prof. Markow – złożyli oświadczenia odwołujące swoje podpisy.
Po odzyskaniu Smoleńszczyzny Sowieci utworzyli „Specjalną komisję ds. ustalenia i przeprowadzenia śledztwa okoliczności rozstrzelania w lesie katyńskim polskich jeńców wojennych przez niemiecko-faszystowskich najeźdźców”. Przewodniczył jej członek Rosyjskiej Akademii Nauk Nikołaj Burdenko, a skład weszli m.in. pisarz Aleksiej Tołstoj i dostojnik rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, egzarcha Ukrainy, metropolita kijowski i halicki Mikołaj. Ekshumacja prowadzona pod nadzorem NKWD była farsą, a jej celem było udowodnienie, że polskich oficerów w Katyniu wymordowali Niemcy. Wydobyto ponoć 900 ciał, a o tym, że była to nazistowska zbrodnia miały świadczyć skrawki gazet, kwit z pralni i pocztówka z warszawskim adresem wysłana w lipcu 1941 roku. W konkluzji stwierdzono, że zbrodni dokonał w sierpniu-wrześniu tego roku 537 batalion saperski Wehrmachtu pod dowództwem płk. Ahrensa (w rzeczywistości jednostka pojawiła się w Katyniu dopiero w listopadzie 1941 r.).
Po wojnie władze sowieckie próbowały zacierać ślady swojego udziału z zbrodni katyńskiej. Wprawdzie nie udało się im obarczyć winą za nią nazistów sądzonych w czasie procesu norymberskiego, jednak pod koniec lat pięćdziesiątych najpewniej zniszczyli 21857 teczek personalnych zamordowanych. Postanowili zachować jedynie niewielki korpus głównych dokumentów, który znalazł się teczce nr 1 przechowywanej w wydzielonym tajnym archiwum pierwszego sekretarza KC KPZR. Odtąd każdy gensek obejmujący władzę na Kremlu miał obowiązek zapoznać się z jej treścią i przekazywać ją, niczym kody do odpalania rakiet jądrowych, swojemu następcy.
Mimo niechęci rządów mocarstw zachodnich do drążenia tej sprawy niezależne ustalenia były efektem badań polskich historyków emigracyjnych, brytyjskiego ambasadora przy polskim rządzie emigracyjnym sir Owena O’Malleya, który w czerwcu 1943 roku raport potwierdzający winę Sowietów przekazał królowi Jerzemu VI, Churchillowi i gabinetowi wojennemu, a także płk. van Vlieta, który jako jeniec amerykański uczestniczył w pracach ekshumacyjnych w Katyniu w kwietniu 1943 roku, i po uwolnieniu złożył raport władzom wojskowym USA, które nakazały go najpierw utajnić, a następnie zniszczyć. W 1952 roku odtworzył go na potrzeby komisji Senatu Stanów Zjednoczonych, która na wniosek Kongresu Polonii Amerykańskiej badała sprawę i bezskutecznie rekomendowała rządowi przedstawienie jej Narodom Zjednoczonym oraz oskarżenie ZSRR przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze.
Wraz z gorbaczowowską pierestrojką w drugiej połowie lat 80-tych XX wieku zaczął powstawać dogodny klimat dla pełnego wyjaśnienia okoliczności zbrodni katyńskiej. W 1987 roku dzięki porozumieniu władz PRL z przywódcą ZSRR Michaiłem Gorbaczowem powstała mieszana polsko-radziecka komisja w celu wyjaśnienia białych plam w historii wspólnych stosunków, której głównych celem było ujawnienie sprawców zbrodni katyńskiej. Można sądzić, że gdyby nie erozja systemu politycznego w ZSRR i zmiany polityczne w Europie Wschodniej, które rozpoczęły się w Polsce w 1989 roku, na ustalenia komisji trzeba byłoby jeszcze długo poczekać. 13 kwietnia 1990 roku, podczas wizyty prezydenta RP Wojciecha Jaruzelskiego w Moskwie, Gorbaczow przyznał, że odpowiedzialność za zbrodnię katyńską ponosi ZSRR, a w szczególności stalinowski aparat represji na czele z Berią i jego współpracownikami. Przywódca radziecki przekazał mu również dokumenty pochodzące z archiwów sowieckich, które jednoznacznie świadczyły o sowieckim sprawstwie. Na marginesie, kilka miesięcy później ten sam Gorbaczow w specjalnym rozporządzeniu polecił rosyjskim placówkom naukowo-badawczym, m.in. historykom z Rosyjskiej Akademii Nauk, poszukiwanie i dokumentowanie wydarzeń z historii stosunków polsko-radzieckich, które obciążałyby Polskę i stanowiłyby przeciwwagę dla kwestii wymordowania polskich jeńców wojennych w 1940 roku.
Kolejnym krokiem na drodze ujawnienia okoliczności zbrodni katyńskiej było przekazanie 14 października 1992 roku prezydentowi Lechowi Wałęsie kopii dokumentów z teczki specjalnej nr 1 przez specjalnego wysłannika prezydenta Borysa Jelcyna – naczelnego archiwistę państwowego Rosji Rudolfa Pichoję. Równocześnie na mocy porozumienia między dyrekcjami archiwów obu państw stały się możliwe dalsze badania polskich historyków w archiwach rosyjskich dotyczące ujawnienia okoliczności i przebiegu zbrodni katyńskiej.
Niestety od czasu prezydentury Władimira Putina proces ten, na skutek zmiany stanowiska władz rosyjskich, uległ w dużych stopniu spowolnieniu.
Opr. TB
fot. aut.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!