17 września 1939 r. Związek Sowiecki rozpoczął agresję na broniącą się przed Trzecią Rzeszą Rzeczpospolitą. W jej wyniku Sowieci zagarnęli jej wschodnie województwa, które przyłączyli do Ukraińskiej i Białoruskiej Socjalistycznych Republik Radzieckich. Jeśli chodzi o terytorium RP przyłączone BSRR ich powierzchnia wynosiła 113 000 km kw. z 4,6 mln ludności (wg spisu powszechnego z 1931 r.).
Niewielu współczesnych Białorusinów udzieli prawidłowej odpowiedzi na pytanie, dlaczego dworzec kolejowy w Zasławiu nazywa się „Białoruś”? Tak naprawdę nazwa stacji jest echem wydarzeń historycznych. W marcu 1921 roku wojnę polsko-bolszewicką zakończył traktat ryski, w wyniku którego granica między obydwoma państwami przebiegała kilkadziesiąt kilometrów od Mińska. Zasław znalazł się po stronie sowieckiej, a znajdujący się tam dworzec kolejowy wkrótce otrzymał nazwę „Białoruś”. Powodem fakt, że była to ostatnia duża stacja kolejowa przed granicą z Polską. W ramach umacniania zachodniej granicy BSRR władze bolszewickie tworzyły nie tylko placówki graniczne, ale z terenów przygranicznych wysiedliły tzw. „pomieszczyków”, czyli właścicieli ziemskich. Wprawdzie części udało się uciec do Polski, jednak większość podległa represjom, i przesiedlenie było jedynie początkiem represji, których ofiarą padli w dwudziestoleciu międzywojennym.
W strefie przygranicznej, np. w Zasławiu, można było przebywać jedynie za specjalnym zezwoleniem: przebywająca tam osoba musiała mieć w tzw. paszporcie wewnętrznym pieczątkę służby granicznej. Obowiązywał również zakaz fotografowania lokalnych obiektów strategicznych i użyteczności publicznej. Człowiek z aparatem automatycznie stawał się szpiegiem, którego zazwyczaj zatrzymywano do wyjaśnienia. Właściwie większość sfer życia społecznego była związana z sowiecką strażą graniczną. Jej działalność nie ograniczała się do nadzoru. Na jej potrzeby stworzono odpowiednią infrastrukturę, organizowano imprezy i święta. Według danych za 1940 rok liczebność oddziału ochrony granicy na odcinku Zasławskim przekraczała 400 osób.
Wielu mieszkańców rejonów przygranicznych zmieniło przynależność państwową bez zmiany miejsca zamieszkania. Nowa granica podzieliła też społeczności i rodziny. Dramatem był też fakt, że wielu z nich utraciło prawo do swobodnego komunikowania się z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Przekraczanie granicy było reglamentowane. Można było ją przejechać tylko za specjalnym zezwoleniem. No i nie każdego było stać na taką podróż, bo była kosztowna. Komunikacja odbywała się więc drogą korespondencji i paczek. Uczestnikami ruchu transgranicznego byli krewni i handlarze, którzy najczęściej przekraczali granicę pociągiem, zwłaszcza w epoce NEP-u w pierwszej połowie lat 20. Podróżnych dokładnie sprawdzano pod kątem kontrabandy. Odzież i biżuterię można było przewozić przez granicę wyłącznie na sobie, a limit produktów żywnościowych był ograniczony do minimum, wystarczającego właściwie na czas podróży. Były to doskonałe warunki dla rozkwitu przemytnictwa. Popularnością cieszyły się np. przemycane z Polski zapalniczki, złoto i biżuteria. Z sowieckiej Białorusi przemycano głównie artykuły spożywcze.
Na przełomie lat 20. i 30. XX w. na pograniczu RP z sowiecką Białorusią doszło do ciekawego zjawiska. Wzrosła mianowicie nielegalna migracja do BSRR. Część uciekinierów zatrzymano i rozstrzelano. Jednak większość „Polaków” osiedliła się w okolicznych wioskach. Zdarzały się zabawne przypadki, kiedy bydło przekraczało granicę i były trudności odzyskaniem go przez właścicieli. Pewnego razu na stronę sowiecką przeszedł orszak weselny z nowożeńcami i gośćmi. Wielu z tych, którzy zaznali „bolszewickiego raju”, próbowało wrócić do Polski, ale bezskutecznie.
Nielegalna migracja odbywała się również w drugą stronę. Przykładem ucieczka rodziny białoruskich chłopów Pawiczowych ze wsi Wiekszyce ze wspólnoty pietryszkowskiej jesienią 1930 roku. Sowieccy pogranicznicy próbowali ich ścigać, ale pies zgubił trop niedaleko granicy.
Wraz ze wzrostem przemytu Raków stał się głównym ośrodkiem dla tego procederu na granicy polsko-sowieckiej. Miasto szybko zapełniło się ludźmi przedsiębiorczymi, którzy chcieli wykorzystać sytuację i za wszelką cenę zarobić na powojennych deficytach po obu stronach granicy.
W niecałe 20 lat w liczącym 3600 mieszkańców miasteczku powstało 9 hoteli i pensjonatów, 15 kantorów skupu złota, 17 instytucji finansowych, 5 zakładów hazardowych, 7 kawiarni, 24 cukiernie, aż 57 restauracji, a nawet 3 kabarety i 4 domy publiczne. Krótko mówiąc, w latach 1921–1939 Raków stał się nieoficjalną stolicą przemytników. Napływały tu towary i pieniądze, a także ludzie z półświatka, co nadawało miastu szczególną atrakcyjność. W 1939 roku granica przesunęła się na zachód, w Rakowie zapanowała władza radziecka i skończył się świat kryminalny.
I tak jak czasy „gorączki złota” gloryfikował w swoich opowieściach jeden z jej bezpośrednich uczestników, Jack London, tak społeczność przemytników znalazła własnego „kronikarza”. Mowa o Sergiuszu Piaseckim, który był świadkiem i uczestnikiem wielu historycznych wstrząsów: od przewrotu bolszewickiego w październiku 1917 roku po II wojnę światową. Po pobycie w rewolucyjnej Moskwie powrócił na Białoruś jako zagorzały przeciwnik bolszewików i przyłączył się do białoruskiego ruchu antysowieckiego „Zielony Dąb”.
W 1921 przeniósł się do Rakowa. Przez pięć lat zajmował się przemytem, będąc jednocześnie agentem polskiego i, niewykluczone, brytyjskiego wywiadu wojskowego. Później, dokonując kilku napadów, trafił do polskiego więzienia, gdzie miał spędzić 15 lat. Tam, usłyszawszy o konkursie literackim, napisał swoją pierwszą powieść – „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy”, w której opisał rakowski okres swojego życia. Nakład wyprzedał się w ciągu kilku tygodni. W ciągu dwóch lat powieść została przetłumaczona i opublikowana w 11 językach, a także nominowana do literackiej Nagrody Nobla. Ta nieoczekiwana popularność pomogła mu w zwolnieniu z więzienia na początku 1937 roku.
W 1946 wyjechał do Anglii. W sumie napisał ponad 10 książek. Większość z nich ma charakter autobiograficzny. Pościgi, zasadzki, strzelaniny, wojny gangów i po prostu codzienność po polskiej i sowieckiej stronie granicy – tak w skrócie przedstawia się treść powieści o przelotnym rozkwicie i upadku przemytniczego świata Rakowa.
W 2019 roku przy wjeździe do miasta szosą Mińsk-Grodno, obok Świętego Źródła, stanął pomnik powieści, która rozsławiła Raków. Na pomniku można przeczytać inskrypcję po białorusku i polsku.
Pod Niedźwiedzicą został umieszczony cytat z powieści: „Marzenia są dla ludzi największą wartością. Z nich rodzą się bohaterowie”. W powstaniu pomnika uczestniczyły władze lokalne oraz Ambasada RP w Republice Białorusi.
Pod koniec lat trzydziestych liczba uciekinierów zaczęła spadać. Było to spowodowane wzmożonym okrucieństwem wobec nielegalnych uciekinierów, których w BSRR zaczęto klasyfikować jako „polskich szpiegów”. Historycy białoruscy i polscy podkreślają jednak, że nielegalna migracja z terytorium Polski, a także w drugą stronę, trwała do sierpnia 1939 r.
Opr. TB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!