W dniach 7–9 kwietnia br. Polski Teatr Ludowy ze Lwowa miał możliwość zaprezentowania „Szewców” Stanisława Witkacego na scenie kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu.
Spektakl został wyreżyserowany przez Stanisława Melskiego, aktora wrocławskiego teatru, który w ten sposób pragnął przedstawić wrocławskiej publiczności swoją wizję tej nieprostej sztuki w wykonaniu lwowskich artystów.
Wrocław spotkał lwowiaków zimną, deszczową pogodą i ponurym nastrojem, który ustąpił natychmiast po serdecznym przyjęciu w Teatrze Kameralnym. Przywiezione dekoracje zostały zmontowane przez ekipę teatru, wyregulowano światła i dźwięk, i po krótkim czasie można było przystąpić do próby sytuacyjnej na nowej scenie. Zmęczenie po długiej drodze dawało się jednak we znaki, ale gdy aktorzy zaczęli przebierać się w stroje, powoli mijało i zmieniało się na to szczególne napięcie, które towarzyszy nam zwykle przed kontaktem z nowym widzem. Zawsze istnieje obawa, jak przedstawienie zostanie przyjęte, czy dopisze widownia, czy nawiąże się z nią kontakt? Wszystkie te wątpliwości rozwiały się już po pierwszych słowach, które padły ze sceny. Zaryzykuję stwierdzenie, że był to najlepszy z dotychczasowych spektakli „Szewców”. Aktorzy grali, wkładając w grę całą duszę, dając z siebie wszystko. Poszczególne sceny wiązały się płynnie, zaś aktorzy wygłaszali swoje role tak, jak by to były ich własne słowa, gra zaś jedynie podkreślała sytuację. Taka sama atmosfera panowała w następnych dniach podczas kolejnych spektakli.
Publiczność ze swej strony reagowała wspaniale, chociaż „Szewcy” są przedstawieniem specyficznym, kontrowersyjnym i trudnym w odbiorze. Po latach rzec można, że mistycznym. W tym wypadku odczuwało się, że publiczność jest obeznana z postacią Witkacego oraz jego twórczością. Odczuwało się, że przyszła nie tylko po rozrywkę, ale po głębsze wrażenia, a także refleksje płynące z tekstu sztuki. Zauważył to również reżyser teatru ze Lwowa Zbigniew Chrzanowski, który podkreślił, że w okresie popularności Witkacego lwowska społeczność Polaków była pozbawiona możliwości kontaktu z jego dramaturgią. Stąd odbiór „Szewców” we Lwowie był nieco inny niż podczas występów w Polsce.
Sens całego przedstawienia można ująć słowami jednego z głównych bohaterów, który mówi do zbuntowanych szewców: „Jesteście inni, bo jesteście po tamtej stronie kreski. Gdy znajdziecie się tu, będziecie tacy sami jak my”. Od czasów powstania dramatu w latach 30. XX wieku zdarzyło się wiele sytuacji politycznych, potwierdzających tę tezę. Niestety powtarzają się one po dziś dzień – chociażby obecnie na Ukrainie.
Opadła kurtyna, a oklaski i owacje publiczności były dla aktorów ze Lwowa najlepszą nagrodą za trud podróży i tygodnie przygotowań do spektaklu. Stanisław Melski, po raz kolejny udowodnił, że jest nie tylko wybitnym aktorem, ale i wspaniałym reżyserem, umiejętnie skierowującym aktorów na wymagany styl gry i realizację jego wizji dramatu. Oprócz tego odkrył w sobie jeszcze jedną zaletę, mianowicie organizatorską, gdyż przyjazd teatru ze Lwowa do Wrocławia był możliwy i doszedł szczęśliwie do skutku, ku radości zarówno publiczności wrocławskiej, jak i samych aktorów ze Lwowa, dzięki jego inicjatywie, staraniom i obijaniu licznych progów.
Każdy wyjazd za granicę jest dla aktorów Polskiego Teatru Ludowego ze Lwowa okazją do spotkania przyjaciół, kolegów, którzy grali kiedyś na jego scenie, czy po prostu sympatyków. Tak było i tym razem, bo wiadomo – Wrocław to drugi Lwów. Po spektaklach, w garderobach i pod teatrem długo toczyły się rozmowy, wspomnienia; pokazywano stare zdjęcia i robiono nowe.
Ponieważ występy przypadły na Niedzielę Palmową, więc nie mogliśmy nie przywieść do Lwowa palemek, poświęconych we wrocławskich kościołach. Będą przez rok przypominać nam ten wspaniały wyjazd. Ale też być we Wrocławiu i nie pójść pod pomnik Fredry – to niemożliwe. Dlatego zdjęcie z palemkami u stóp pomnika-tułacza lwowskiego wieszcza będzie kolejnym miłym wspomnieniem.
Po pierwszym spektaklu odbyło się tradycyjne spotkanie przy lampce wina z dyrekcją Teatru Polskiego we Wrocławiu, aktorami i zaproszonymi gośćmi. Tu udało mi się zapytać o wrażenia po spektaklu dyrektora Cezarego Morawskiego (znanego m.in. z serialu „M jak miłość”):
– Jestem pod ogromnym wrażeniem, że wszyscy aktorzy tak pięknie mówią po polsku. Ale nie jest to nic dziwnego, bo przecież cały czas gracie i kultywujecie język ojczysty. I to jest fantastyczne. Jestem również pod wrażeniem waszego kunsztu aktorskiego. Znam wasz teatr od kilku lat, bo obserwowałem wasze spektakle w Wilnie. Widziałem tam dwa lub trzy wasze przedstawienia. Ale takiego poziomu gry aktorskiej, który pokazaliście dzisiaj, jeszcze nie widziałem. Fantastyczne sceny zbiorowe, bardzo energetycznie poprowadzone i trzymające napięcie akcji. Jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem poziomu zawodowego, który przedstawiliście. Jeżeli weźmiemy jeszcze pod uwagę, że jesteście teatrem amatorskim, to niektórzy aktorzy mogliby dostać certyfikat adepta sztuki aktorskiej. Niektóre sceny były zagrane na bardzo wysokim poziomie. Mam wrażenie, że dobrze grało się wam na tej szerokiej scenie w porównaniu ze sceną, którą macie u siebie we Lwowie. Mogliście tutaj rozwinąć ruch sceniczny, co dodało wam skrzydeł, wigoru, oddechu i dlatego przedstawienie wyszło tak imponujące. Czuło się tę waszą radość bycia na scenie.
Panie dyrektorze, czy może pan przybliżyć nam plany Teatru Polskiego we Wrocławiu? Czy jest może planowany przyjazd do Lwowa?
W tej chwili nie mamy w planach wyjazdu. Teatr reorganizuje się, walczymy o nowego widza. Zmieniamy repertuar, wprowadzamy nowe sztuki, bardziej współczesne. Ale gdyby była taka możliwość, to chętnie zawitalibyśmy do Lwowa i przedstawili lwowskiej publiczności coś z naszego repertuaru.
Sądząc z wypełnienia dzisiejszej sali, widzów wam nie brakuje.
Jest to już nowa publiczność, która przychodzi na nasze nowe spektakle. A co dotyczy nowych pozycji, to jesteśmy po premierze „Chorego z urojenia” w reżyserii Janusza Wiśniewskiego, na który to spektakl zapraszamy państwa jutro. Oprócz tego odbyła się premiera „Mirandoliny” według Petera Turriniego. 12 maja będziemy mieli premierę sztuki „Kordian – panoptikum strachów polskich”, które wyreżyserował Adam Sroka. Pod koniec maja – kolejna premiera „Biedermann i podpalacze”, w reżyserii Hanny Fischer, reżyser z Niemiec.
To bardzo napięte plany.
O tak, bardzo napięte, bo przez pierwsze pół roku powoli reformowałem teatr i przygotowywałem do takich działań. Jest to bardzo duże obciążenie nie tylko dla aktorów, ale i dla zespołu technicznego. Musimy obecnie nadrobić ten okres i przyciągnąć widza. Ale takie jest życie w teatrze – bez premier, bez nowych spektakli nie będziemy mieli widzów.
Na tym wyjeździe nie tylko prezentowaliśmy swoje umiejętności. Dzięki życzliwości dyrekcji Teatru Polskiego zostaliśmy zaproszeni na spektakl „Chory z urojenia” w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Z molierowskiego oryginału pozostał chyba jedynie tytuł. Reżyser przedstawił tu swoją wizję życia: młodzieńczą miłość, dramaty rodzinne, starość i umieranie. Wszystko to przeplatało się na scenie – zresztą jak i w życiu – tak, że trudno nieraz było uchwycić wątek. Ale nie jest to spektakl do „roztrząsania” poszczególnych scen, należy go przyjmować jako całość. Zachwyciła nas przede wszystkim gra aktorów, w zamyśle reżysera „zamaskowanych” pod różne postacie (nie zawsze normalne), ale jak to bywa, spotykane często w życiu. No i tempo, w jakim jest grany ten spektakl, jest naprawdę porywające. Należy dodać, że Stanisław Melski po odegraniu roli Majstra w „Szewcach” po krótkim czasie w pełnej charakteryzacji odegrał całkowicie odmienną rolę w tym spektaklu. Dwa tak różne spektakle w ciągu jednego dnia – to może jedynie świadczyć o kunszcie aktora i jego umiejętności wczucia się w swego bohatera. Wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem. Długo w drodze powrotnej do hotelu dzieliliśmy się wrażeniami i emocjami, zachwycając się grą aktorów.
Wyjeżdżając z Wrocławia odczuwaliśmy satysfakcję z możliwości zademonstrowania swoich umiejętności tak wymagającej publiczności, satysfakcję ze współpracy z takim aktorem i reżyserem jak Stanisław Melski i wdzięczność za tak gorące przyjęcie nas przez Teatr Polski. Czujemy, że na pewno jeszcze tu powrócimy z nowymi spektaklami.
Krzysztof Szymański
3 komentarzy
Jarema
11 maja 2017 o 19:45Gratulacje, gratulacje, gratulacje!
prawy
11 maja 2017 o 20:43Teatr lwowski sukces zalicza a władze lvivskie wręcz wzorcowo łżą i żądają zgodnie ze swoim „dekalogiem”.
Co to znaczy, dobrze kultywowana bandertradycja.
http://zaxid.net/news/showNews.do?deputati_lvivshhini_zvernulisya_do_polyakiv_z_prohannyam_vidnoviti_pamyatnik_voyinam_upa_u_grushovichah&objectId=1425608
Japa
12 maja 2017 o 08:27Bardzo dobrze. Tyle, ze boję się, że talent aktorski mają również Ukraińcy i mogą zagrać owieczki, a okaże się, że to wilki w owczej skórze. Rozpoczyna się drang nach westen. Zobaczymy jak się „pokażą”?