W ciągu niespełna 70 lat – począwszy od wybuchu pierwszej wojny opiumowej w 1833 roku do zdławienia powstania bokserów przez koalicję państw europejskich, Stany Zjednoczone i Japonię w 1901 roku – Chiny z azjatyckiego mocarstwa stały się półkolonią. Nadal były olbrzymim krajem i miały najwięcej ludności na świecie (ok. 450 mln na początku XX w.), ale faktycznie zostały podzielone na strefy wpływów między mocarstwa kolonialne i uzależnione od obcego kapitału. Na przełomie XIX i XX wieku próżnię na geopolitycznej mapie Azji Wschodniej próbowali wypełnić niedawni sojusznicy – Japonia i Rosja. Ich rywalizacja, która rychło przerodziła się w otwartą wojnę, zmieniła bieg historii. Zwycięstwo otworzyło Japonii drogę do politycznej i gospodarczej potęgi. Z kolei porażka Rosjan na Dalekim Wschodzie unaoczniła światu niewydolność carskiego samodzierżawia i zwiastowała nieodległy upadek dynastii Romanowych.
Mimo że pomysł budowy Kolei Transsyberyjskiej i towarzyszącej jej linii telegraficznej pojawił się w Rosji już w latach pięćdziesiątych XIX stulecia, dopiero w 1891 roku robotnicy wbili w ziemię pierwszą łopatę i ułożyli pierwszy podkład. Do 1905 roku linia transsyberyjska miała połączyć leżący na Uralu Czelabińsk, gdzie dochodziły tory z Moskwy, z Władywostokiem, głównym rosyjskim portem dalekowschodnim. W 1896 roku, po zawarciu porozumienia z Chinami, Rosjanie zaczęli budować przez Mandżurię Kolej Wschodniochińską, która skróciła drogę do Władywostoku. Dzięki tym ogromnym inwestycjom możliwe było zagospodarowanie Syberii i Dalekiego Wschodu. Szacuje się, że w końcu lat osiemdziesiątych XIX wieku Daleki Wschód zamieszkiwało tylko 30 tys. Rosjan, a oddziały wojskowe, które strzegły granicy z Chinami, liczyły raptem 24 tys. żołnierzy, podczas gdy tylko w Mandżurii Chińczycy utrzymywali 175-tysięczną armię.
Wobec planowanej w Petersburgu ekspansji politycznej i gospodarczej w Azji równie ważne było znalezienie niezamarzającego portu dla operującej na Oceanie Spokojnym rosyjskiej floty wojennej. I to jeszcze przed zakończeniem budowy magistrali transsyberyjskiej. Tego warunku nie spełniał założony w 1871 roku Władywostok – nie było tam niezbędnej infrastruktury zdolnej obsłużyć duże okręty oraz robotników stoczniowych i wykwalifikowanej kadry inżynierskiej. Jako główny port wojenny dyskwalifikowało go również znaczne oddalenie (około 1000 mil) od rejonu, którym była zainteresowana Rosja: Mandżurii i półwyspu Liaotuńskiego. Póki co carska marynarka musiała się zadowolić wydzierżawioną od Japończyków częścią portu w Nagasaki.
W latach sześćdziesiątych XIX wieku Rosjanie podjęli nieudaną próbę założenia bazy dla swojej floty w Cieśninie Koreańskiej (na Wyspach Cuszimskich). Fiaskiem zakończyły się również starania o wydzierżawienie jednego z portów na wschodnim wybrzeżu Korei i Kiao-Czao na Półwyspie Szantuńskim. Za każdym razem szyki Rosjanom krzyżowali Brytyjczycy. Wreszcie w marcu 1898 roku Rosji udało się na 25 lat (z opcją przedłużenia) wydzierżawić od Chin Półwysep Liaotuński z bazą morską w Luiszunkou, któremu Rosjanie nadali nazwę Port Artur.
Wybór Port Artur na główną bazę rosyjskiej floty Pacyfiku był najgorszym z możliwych. Podobnie jak we Władywostoku, infrastrukturę portową i remontową trzeba było zbudować praktycznie od zera. Garnizon japoński, gdy opuszczał Luiszunkou w 1895 roku, ogołocił nabrzeża prawie ze wszystkiego. Broniące dostępu do bazy stare chińskie fortyfikacje poważnie ucierpiały podczas szturmu Japończyków w listopadzie 1894 roku i znajdowały się w opłakanym stanie. „Obecnie cały system umocnień to kupa zniszczonego materiału, ziemi i kamieni, właściwie większość należałoby rozebrać do fundamentów” – konstatował dowódca floty Pacyfiku adm. Fiodor Dubasow.
Również lokalizacja bazy była niezbyt korzystna: wąskie wejście do portu i płycizny pozwalały okrętom zawijać do niego tylko w czasie przypływu, a większa część basenu portowego była niedostępna dla jednostek o dużym zanurzeniu. Ponadto z Port Artur nie można było kontrolować szlaków komunikacyjnych na Morzu Japońskim, co w obliczu rysującego się konfliktu z Japonią miało ogromne znaczenie.
Na domiar złego miasto, w którym nie było nawet wodociągu, było zbyt małe i ubogie, aby przyjąć kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, marynarzy i cywilów obsługujących bazę. Wodę i żywność trzeba było sprowadzać z Chin i Japonii. Zanim w 1902 roku stworzono system gromadzenia wody pitnej, rosyjski garnizon był zdany na dostawy z zewnątrz i mało wydajne instalacje do uzdatniania wody morskiej. Nic dziwnego, że w Port Artur wybuchła epidemia dyzenterii i tyfusu. W tej sytuacji marnym pocieszeniem był fakt, że port nie zamarzał w zimie, a okalające miasto wzgórza osłaniały cumujące okręty przed silnymi wiatrami i sztormową falą.
Tradycyjny bałagan w armii rosyjskiej i spory w kręgach rządowych sprawiły, że niewiele zrobiono, aby poprawić warunki bytowe w bazie. Minister finansów Sergiusz Witte, zamiast skupić się na inwestycjach w Port Artur, postanowił przeistoczyć oddaloną o 70 km na północ osadę rybacką Taliewan (kilkanaście chałup na krzyż), którą nazwano Dalnyj, w główny terminal przeładunkowy i centrum kapitału rosyjskiego na Dalekim Wschodzie. Mimo utopienia ogromnych funduszy Dalnyj nie stał się dalekowschodnim Petersburgiem. Kupcy i przedsiębiorcy omijali to miejsce; przeważali żołnierze, urzędnicy i specjaliści kolejowi, w większości Polacy, od których zaroiło się z chwilą rozpoczęcia budowy południowej odnogi Kolei Wschodniochińskiej. Witte zarządził, aby Dalnyj był stacją końcową linii kolejowej, choć dla 90 proc. pasażerów punktem docelowym był Port Artur. Skłóconego z generalicją ministra finansów nie przekonało nawet to, że w 1904 roku w Dalnym mieszkało ok. 400 poddanych rosyjskich, a w Port Artur prawie 18 tys.
W połowie XIX wieku presja mocarstw zachodnich nie ominęła Japonii, zwłaszcza Amerykanie i Brytyjczycy wymuszali na sprawujących władzę w imieniu cesarzy szogunach niekorzystne traktaty handlowe i kontrybucje. Jednak Japończycy szybko podnieśli się z kolan. W 1868 roku został obalony szogunat i rządy objął cesarz Mutsuhito oraz grupa reformatorów. To był początek tzw. restauracji Meiji, która zmodernizowała kraj. Japonia w ciągu niespełna 30 lat przeistoczyła się z odizolowanego od świata feudalnego skansenu w państwo kapitalistyczne, dysponujące silną armią i prowadzące energiczną politykę zagraniczną. Tworząc podstawy nowoczesnej gospodarki, przemysłu i armii, Japończycy korzystali z wzorców europejskich i amerykańskich. Ściągali zagranicznych doradców i instruktorów, kształcili swoich specjalistów w renomowanych akademiach wojskowych i uczelniach cywilnych na świecie.
Motorem modernizacji Japonii była armia, której siła i znaczenie wydatnie wzrosły. W 1875 roku wprowadzono powszechną służbę wojskową, co wobec szybko rosnącej ludności kraju znacząco zwiększyło możliwości mobilizacyjne. Jeszcze w latach siedemdziesiątych XIX stulecia armia na stopie pokojowej liczyła 57 tys. żołnierzy, a w razie wojny jej stan można było zwiększyć do 102 tysięcy. 30 lat później, gdy wskutek gwałtownego wyżu demograficznego liczba ludności Japonii przekroczyła 45 mln, zmobilizowano na wojnę z Rosją aż 1,5 mln mężczyzn.
Było to wojsko nie tylko liczne, ale też świetnie wyszkolone, do czego przyczynił się sprawny, nowoczesny system mobilizacyjny. Wprowadzono zasadę, że poborowy trzy lata służył w armii, cztery – w rezerwie wojsk czynnych, pięć – w rezerwie wojsk terytorialnych. Oprócz tego rezerwiści co roku byli wzywani na dwumiesięczne ćwiczenia. W ten sposób tradycyjnie karne społeczeństwo japońskie szybko uległo militaryzacji.
Wydatki Kraju Kwitnącej Wiśni na zbrojenia były ogromne. Rozpoczęty w 1882 roku ośmioletni program modernizacji floty pochłonął 27 mln jenów – w tym czasie do służby weszły 32 okręty o łącznej wyporności 30 tys. ton. W 1890 roku zwiększono roczny budżet wojskowy z 10 do 15 mln jenów. W latach 1896 – 1905 na armię przeznaczono aż 118 mln jenów. Część funduszy pochodziła z ogromnej kontrybucji w srebrze, którą płaciły Chiny po przegranej wojnie z lat 1894 – 1895, oraz składek społecznych.
Tymczasem car i jego ministrowie, zwłaszcza kierujący ministerstwem wojny Piotr Kuropatkin, bagatelizowali ostrzeżenia o rosnącym potencjale ludzkim i wojskowym Japonii. Lubili za to wsłuchiwać się w opinie karierowiczów, takich jak Borys Wannowski, attaché wojskowy w Korei, który autorytatywnie twierdził, że „miną dziesięciolecia, być może stulecia, póki armia japońska stanie w jednym szeregu z najsłabszą armią europejską”.
Wspomniana wojna z Chinami przyniosła Japonii cenne nabytki terytorialne: Formozę i Peskadory. Z Półwyspu Liaotuńskiego zaś Japończycy wycofali się dopiero pod presją Rosji. Próby dogadania się z Petersburgiem w sprawie rozgraniczenia sfer wpływów w Korei i Mandżurii, spaliły na panewce, gdyż władze rosyjskie chciały zrobić wielki interes na eksploatacji bogactw naturalnych wzdłuż graniczącej z Koreą rzeki Jalu i nie były zainteresowane takim rozwiązaniem.
Wobec tego w styczniu 1902 roku Japonia zawarła antyrosyjski sojusz z Wielką Brytanią: w razie konfliktu japońsko-rosyjskiego i wmieszaniu się do niego państwa trzeciego po stronie Rosji, Zjednoczone Królestwo zobowiązało się udzielić pomocy armii cesarskiej. W 1093 roku przygotowania do wojny ruszyły pełną parą. Plan japońskiego sztabu przewidywał szybkie unicestwienie rosyjskiej floty, żeby nie mogła przeszkodzić dostarczaniu posiłków na kontynent, oraz błyskawiczną inwazję na Koreę, zanim Rosja zmobilizuje i przerzuci na Daleki Wschód armię lądową.
Tymczasem na Dalekim Wschodzie imperium Romanowów było osamotnione, bowiem sojusz z Francją dotyczył tylko współdziałania przeciwko państwom Trójprzymierza (Niemcom, Austro-Węgrom i Włochom). Po pacyfikacji powstania „bokserów” pogorszyły się również stosunki rosyjsko-chińskie.
W otoczeniu cara duże wpływy zdobyło Towarzystwo Eksploatacji Bogactw Dalekiego Wschodu. Była to grupa aferzystów skupionych wokół Aleksandra Bezobrazowa, który dzięki pokaźnym łapówkom uzyskał koncesje na wyrąb lasów i pozyskiwanie bogactw naturalnych w rejonie rzeki Jalu. Zależało im na twardej polityce wobec Japonii, nawet za cenę wplątania kraju w wojnę. Bezobrazow wraz z kilkoma kompanami brał udział w pracach Specjalnego Komitetu ds. Dalekiego Wschodu, ciała polityczno-gospodarczego, które decydowało o dalekowschodniej polityce Rosji. Współdziałał z nimi wiceadmirał Jewgienij Aleksiejew, urzędujący w Port Artur namiestnik Dalekiego Wschodu.
W Petersburgu zbytnio nie przejmowano się raportami o wojennych przygotowaniach Japonii i złym stanie rosyjskiej armii i floty. Dominował pogląd, że trzeba pozwolić Japończykom na lądowanie w Korei, wciągnąć ich do Mandżurii i tam rozbić. W końcu cóż mogła zrobić 132-milionowej Rosji 45-milionowa Japonia? Rosjanie liczyli, że dzięki Kolei Transsyberyjskiej na czas przerzucą w rejon konfliktu niezbędne siły, zapominając o niewielkiej przepustowości nieukończonej jeszcze linii (wiosną 1904 roku mogło nią przejechać zaledwie 18 transportów na dobę).
W nocy z 8 na 9 lutego japońskie torpedowce niespodziewanie zaatakowały rosyjskie okręty stojące na redzie Port Artur. Torpedy poważnie uszkodziły dwa pancerniki i krążownik, ale plan zatopienia rosyjskiej floty poniósł fiasko. Lepiej powiodło się Japończykom w koreańskim Czemulpo, gdzie wylądowała piechota. Próbujące przeszkodzić operacji desantowej krążownik „Warjag” i kanonierka „Koriejec” po nierównej walce zostały zatopione przez własne załogi.
W następnych tygodniach Japończykom nie udało się storpedować żadnego okrętu w Port Artur. Dlatego postanowili zablokować port. Obfite żniwo zbierały miny morskie. 11 i 12 lutego zatonęły stawiacz min „Jenisiej” i krążownik „Bojarin”, a 13 kwietnia na dno poszedł pancernik „Pietropawłowsk”. Zginął wówczas wiceadmirał Stiepan Makarow, nowo przybyły dowódca bazy, który swoimi rozkazami zaprowadził porządek i podniósł morale w garnizonie, a także wybitny rosyjski malarz Wasyl Wereszczagin i 629 marynarzy.
Pola minowe i kolizje stały się również zmorą Japończyków. 15 maja po wejściu na miny zatonęły pancerniki „Hatsuse” i „Yashima” (zginęło na nich ok. 700 marynarzy). Z kolei wskutek zderzenia z krążownikiem „Kasuga” został zatopiony inny okręt tej klasy „Yoshino”. W sumie w tej czarnej serii Japończycy stracili 7 okrętów (jeden wymagał kapitalnego remontu) i ponad 1000 ludzi.
1 maja wojska japońskie rozpoczęły ofensywę lądową w kierunku Mandżurii: przekroczyły Jalu i odepchnęły nieliczne wojska rosyjskie. Wkrótce nastąpił desant 3. Armii Armii gen. Nogi na Półwyspie Liaotuńskim. 15 maja Japończycy dotarli do linii kolejowej i zajęli Dalnyj. Port Artur został odcięty od zaplecza. Próba odsieczy, którą w połowie czerwca podjął I Korpus Syberyjski została zatrzymana przez 2. Armię gen. Oku.
17 lipca Japończycy podeszli pod rosyjską bazę, a 7 sierpnia rozpoczęli ostrzał artyleryjski. Ponieważ w zasięgu dział znalazła się reda portu admirał Witthöft zdecydował o wyprowadzeniu okrętów do Władywostoku. Eskadra rosyjska składająca się z sześciu pancerników, czterech krążowników i ośmiu torpedowców nie dopłynęła do celu. 10 sierpnia na Morzu Żółtym dopadła ją japońska flota admirała Heihachiro Togo (4 pancerniki, 4 krążowniki pancerne, 4 pancerniki obrony wybrzeża, 6 krążowników i torpedowce). Po pierwszym starciu Rosjanie zdołali umknąć poza zasięg ognia Japończyków. Jednak dysponujący szybszymi jednostkami Togo ponownie zaatakował. Tym razem fortuna uśmiechnęła się do niego. Dwa pociski trafiły w pomost pancernika „Cesariewicz”, zabijając admirała Witthöfta i kilku oficerów oraz unieruchamiając ster okrętu. Kontradm. ks. Uchtomski, który przejął dowództwo, zarządził powrót do Port Artur, ale tylko kilku jednostkom udało się wykonać rozkaz. Pozostałe zostały internowane w obcych portach, zatonęły w starciach z Japończykami lub rozbiły się na skałach.
Na domiar złego 14 czerwca w Cieśninie Koreańskiej dywizjon władywostocki kontradm. Karla Jessena, który nie wiedział o klęsce eskadry z Port Artur, został rozbity przez Japończyków. W ten sposób rosyjska flota Pacyfiku przestała istnieć.
Japończycy mogli się skupić na oblężeniu Port Artur. Zależało im na jak najszybszym zdobyciu miasta, gdyż Rosjanie ściągnęli posiłki i próbowali przejąć inicjatywę w Mandżurii. Na przełomie sierpnia i września doszło do bitwy pod Liaojangiem – tylko przedwczesny odwrót przeciwnika uratował 2. Armię od klęski. Miesiąc później gen. Aleksiej Kuropatkin, mimo wyraźnej przewagi liczebnej (otrzymał pokaźne uzupełnienia dopiero co ukończoną linią kolejową wzdłuż północnego brzegu jeziora Bajkał), nie potrafił przełamać japońskich pozycji nad rzeką Szache. Rosjanie stracili ponad 41 tys. żołnierzy, w tym 11 tys. zabitych, a Japończycy – 20 tys. ludzi, w tym około 4 tys. zabitych.
Po tej hekatombie na froncie mandżurskim nastąpił zastój, co postanowił wykorzystać gen. Nogi. Między 19 września a 30 października Japończycy przypuścili dwa szturmy na Port Artur. Rosjanie odparli je z najwyższym trudem, rzucając do walki marynarzy i działa zdemontowane z okrętów.
Wreszcie na początku grudnia Japończykom udało się zająć najwyższe wzniesienie w okolicy – Górę Wysoką. Ustawione na nich armaty i potężne moździerze kal. 280 mm (wystrzeliwane przez nie pociski o masie 220 kg Rosjanie z wisielczym humorem nazywali „parowozami”) zaczęły demolować leżące poniżej miasto i rosyjskie stanowiska obronne. Według szacunków w ostatnim miesiącu oblężenia na Port Artur spadło około 1,5 mln pocisków, w tym 35 tys. „parowozów”. Morderczy ogień zatopił cztery rosyjskie pancerniki i dwa krążowniki. Ostatni sprawny pancernik „Sewastopol” wraz z kilkoma mniejszymi jednostkami przepłynął do pobliskiej zatoki Biały Wilk, ale i tam nie był bezpieczny. 16 grudnia, po zaciekłych atakach torpedowców japońskich, został zatopiony przez załogę. Dni Port Artur były policzone.
2 stycznia 1905 roku komendant twierdzy gen. Anatolij Stössel podpisał kapitulację. W trakcie oblężenia Japończycy stracili ok. 100 tys. zabitych i rannych, a Rosjanie ok. 17 tys. 14 tys. carskich żołnierzy poszło do niewoli.
Składając broń, załoga Port Artur nie wiedziała, że u wybrzeży Madagaskaru znajdują się rosyjskie okręty, które w połowie września 1904 roku wypłynęły z bałtyckiej bazy w Lipawie, aby ratować nadszarpnięty prestiż imperium carów.
Przygotowania do wysłania na Daleki Wschód części Floty Bałtyckiej, którą nazwano II Eskadrą Oceanu Spokojnego, podjęto już na początku wojny, jednak ostateczna decyzja zapadła na początku sierpnia 1904 roku podczas narady z udziałem cara. Gorącym zwolennikiem długiej i niebezpiecznej wyprawy był naczelnik Głównego Sztabu Morskiego kontradm. Zinowij Rożestwienski, którego mianowano dowódcą eskadry.
Od początku wszystko zapowiadało się źle. Stan jednostek i wyszkolenie marynarzy były katastrofalne. Wynikało to z wieloletnich zaniedbań. Wprawdzie w latach 1882 – 1902 podjęto aż pięć programów modernizacji rosyjskiej marynarki wojennej, nie były one ze sobą skorelowane. W efekcie zmarnotrawiono wielkie fundusze, a kondycja carskiej floty nie poprawiła się. Nie ujednolicono zwłaszcza typów okrętów i wagomiarów artylerii. Na domiar złego najlepsze jednostki, m.in. pancerniki typu „Borodino” oraz krążowniki „Oleg”, „Żemczug” i „Izumrud”, latem 1904 roku były w końcowej fazie budowy lub przechodziły próby przed wprowadzeniem do służby. Pośpiech spowodował, że pierwszym sprawdzianem dla kilku jednostek był dopiero rejs na Daleki Wschód.
Trudno uwierzyć, ale jedną trzecią załóg stanowili rezerwiści, którzy od dawna nie pływali i zapomnieli tego, czego nauczyli się przed laty. Towarzyszyli im poborowi wcieleni w 1904 roku – żółtodzioby, z których większość podczas tego rejsu pierwszy raz zetknęła się z morzem. Nic dziwnego, że nastroje wśród kadry oficerskiej były fatalne. Kmdr Nikołaj Buchwostow, dowódca pancernika „Imperator Aleksandr III” podczas bankietu pożegnalnego proroczo stwierdził: „zwycięstwa nie będzie (…) W pewnym momencie znajdziemy się tam, dokąd nas wysyłają; wtedy rozpędzi nas admirał Togo. Bo jego flota jest lepsza od naszej, a Japończycy są prawdziwymi ludźmi morza! (…) za jedno tylko ręczę: będziemy wszyscy umieli umrzeć, nie poddamy się na pewno!”. Kmdr por. Leonid Dobrotworski, zapytany przez dziennikarza gazety „Nowoje Wriemia” o życzenia na drogę, odparł – „zginąć z honorem”.
Najbardziej zaskakujący był jednak cel wyprawy. W Petersburgu nie liczono bowiem na wytrwanie Port Artur do czasu przybycia II Eskadry. Dlatego głównym założeniem operacyjnym było przedarcie się do Władywostoku, który miał stanowić bazę dla dalszych działań przeciw Japonii. W rzeczywistości była to misja samobójcza, bowiem prawdopodobieństwo przepłynięcia sił Rożestwienskiego przez Cieśninę Koreańską bez nawiązania kontaktu bojowego z flotą japońską było znikome, a Władywostok nie dysponował zapleczem technicznym niezbędnym do usunięcia uszkodzeń. Po co było wysyłać na pewną zagładę jedyną oprócz Floty Czarnomorskiej jako tako sprawną część rosyjskiej marynarki? Przesądziła polityka – zniecierpliwiona opinia publiczna żądała sukcesu i wykazania się inicjatywą przez armię, flotę i kręgi rządzące.
Rejs eskadry wiceadm. Rożestwienskiego (tuż po wypłynięciu w morze otrzymał awans) był ogromnym przedsięwzięciem. Musiała ona pokonać aż 18 tys. mil morskich, płynąc z Bałtyku przez Atlantyk i Ocean Indyjski aż do Cieśniny Koreańskiej na Pacyfiku. Wydzielony oddział kontradm. Fölkersahma, eszelon kmdr. Dobrotworskiego i III Eskadra kontradm. Nikołaja Niebogatowa, złożone z mniejszych jednostek, popłynęły krótszą drogą – przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski. Dołączyły do sił Rożestwienskiego na Oceanie Indyjskim.
Na potrzeby II Eskadry w niemieckiej firmie zakontraktowano 500 tys. ton węgla, w który Rosjanie, aby nie naruszać neutralności Francji, musieli się zaopatrywać na pełnym morzu. Do zabezpieczenia przejścia okrętów rosyjskich przez cieśniny duńskie wykorzystano… carską policję polityczną – Ochranę. Szef rezydentury w Niemczech Awram Harting wynajął w Norwegii flotyllę statków handlowych, które przeprowadziły armadę Rożestwienskiego na Morze Północne. Funkcjonariusze Ochrany mieli też chronić wyprawę przed prowokacjami ze strony Brytyjczyków i japońskich agentów. Incydent pod Hull dowodzi, że obawy Rosjan były uzasadnione.
W nocy z 21 na 22 października 1904 roku na łowisku Dogger Bank na Morzu Północnym, które znajdowało się na wodach neutralnych, okręty rosyjskie omyłkowo ostrzelały flotyllę brytyjskich kutrów rybackich z portu Hull. Dowódcy wzięli je za torpedowce szykujące się do ataku. Kilka statków zostało uszkodzonych, zatonął trawler „Crane”, a dwóch rybaków zginęło. Rosjanie odpłynęli, nie udzielając pomocy rozbitkom.
W wyniku tego incydentu i tak nie najlepsze stosunki rosyjsko-brytyjskie pogorszyły się. Londyńskie bulwarówki nazwały flotyllę Rożestwienskiego „eskadrą wściekłych psów”.
Firma Kersel Bros. & Beating, armator ostrzelanych kutrów, pozwała rząd rosyjski przed Trybunał Morski. Wyrok wydali przedstawiciele pięciu mocarstw: Francji, Wielkiej Brytanii, Austro-Węgier, Stanów Zjednoczonych i Rosji. Mimo niekorzystnego dla Rosjan werdyktu – musieli zapłacić 65 tys. funtów odszkodowania – wątpliwości pozostały. Na krótko przed incydentem radiotelegrafiści na kilku okrętach odebrali wywołania z nieznanych jednostek z prośbą o podanie swoich pozycji, kapitanowie kutrów rybackich (Holendrzy i Francuzi) zarzekali się, że w kanale La Manche widzieli tonący krążownik bez bandery. Pewien rosyjski marynarz, który trafił do niewoli japońskiej po bitwie pod Cuszimą, przytoczył fragment rozmowy z japońskim marynarzem, który zasugerował, że w czasie przechodzenia rosyjskich okrętów z Bałtyku na Morze Północne uczestniczył w rejsie japońskiego okrętu na wodach europejskich. Mrugając okiem, narzekał na niekorzystny klimat… w kanale La Manche. Choć większość historyków uznaje obecność japońskich okrętów na wodach brytyjskich w drugiej dekadzie października 1904 roku za mało prawdopodobną, w świetle przytoczonych relacji nie można wykluczyć japońskiej lub brytyjskiej prowokacji.
Rejs eskadry Rożestwienskiego na Daleki Wschód trwał prawie dziewięć miesięcy. Opłynąwszy Afrykę, okręty rosyjskie dopłynęły do Madagaskaru, gdzie zatrzymały się na ponad dwa miesiące: w Nossi-Bé niedoświadczone załogi ćwiczyły się w strzelaniu, zawierały też żywe kontakty z Madagaskarkami (owocem, dzieci o niezwykłej, jak na lokalne warunki, jasnej karnacji i włosach). Potem eskadra popłynęła na Ocean Indyjski. U wybrzeży francuskich Indochin dołączyły do niej okręty, które płynęły przez Morze Śródziemne i Kanał Sueski.
W nocy z 26/27 maja flota Rożestwienskiego wpłynęła do Cieśniny Koreańskiej. Wiceadmirał, wybierając drogę między Archipelagiem Cuszimskim a wyspami Kiusiu i Honsiu, chciał zmniejszyć ryzyko spotkania z Japończykami, których siły stacjonowały pod drugiej stronie archipelagu, w koreańskiej bazie Mozampo. Niestety, Rożestwienskiego chyba również ogarnęła niewiara w zwycięstwo, bo nie opracował planu działań na wypadek starcia z okrętami japońskimi. Żaden z wyższych dowódców rosyjskich nie miał pojęcia, co zamierza wiceadmirał.
Tymczasem Japończycy śledzili postępy Rosjan i adm. Togo miał dużo czasu na zastawienie pułapki. W Mozampo stały trzy dywizjony okrętów, na Wyspach Cuszimskich jeden, a cieśninę patrolowały jednostki trzech kolejnych dywizjonów i krążowniki pomocnicze.
27 maja o godz. 2.25 japoński krążownik pomocniczy „Shinano Maru” dostrzegł wlokący się za rosyjską eskadrą statek szpitalny „Orioł”. Dwie godziny później, po wyśledzeniu reszty sił wroga, zameldował przez radio: „Zaobserwowałem flotę nieprzyjacielską w kwadracie 203. Podąża prawdopodobnie ku wschodniej cieśninie”.
Potem śledzenie Rosjan przejął krążownik „Izumi” z 3. Dywizjonu wiceadm. Dewy, a Togo koncentrował swoje siły. Miał cztery pancerniki, sześć krążowników pancernych, cztery pancerniki obrony wybrzeża oraz 12 krążowników. Wprawdzie Rosjanie posiadali nieznaczną przewagę w ciężkiej artylerii, ale okręty japońskie były szybsze i nowocześniejsze, a załogi znacznie lepiej wyszkolone.
Japońskie okręty były pomalowane na szaro i nie stanowiły tak wyraźnego celu, co innego rosyjskie, które z czarnymi kadłubami i żółtymi kominami, dodatkowo przeciążone węglem prezentowały się jak na rewii. Inna sprawa, że japońscy artylerzyści szybkością i celnością bili Rosjan na głowę.
Aby zachować szyk, szybsze jednostki rosyjskie musiały się dostosować do wolniejszych, skutkiem czego flota Rożestwienskiego poruszała się z prędkością 9 – 11 węzłów, podczas gdy okręty japońskie 16 – 18 węzłów. To i błędy rosyjskich nawigatorów, którzy na początku starcia nie potrafili zająć korzystnej względem Japończyków pozycji, spowodowały, że adm. Togo mógł bez przeszkód przystąpić do realizacji swego planu. Zamierzał przeciąć kurs Rosjan i korzystając z zamieszania we wrogich szykach, skupić ogień na pancernikach. Ich zniszczenie było kluczem do sukcesu.
O godz. 11.15 doszło do pierwszej wymiany ognia między pancernikami rosyjskimi a dywizjonem Dewy. Jednak było to dopiero preludium bitwy. Gdy nadciągnęły główne siły Togo, o godz. 13.49 na flagowym pancerniku „Mikasa” wywieszono sygnał: „Przyszłość cesarstwa zależy od wyniku bitwy. Niech każdy czyni, co do niego należy”.
Japoński dowódca rozpoczął „przekreślanie rosyjskiego T”, jak nazwał swój manewr. Jego okręty, płynąc z zachodu na wschód, wyprzedziły czoło kolumny rosyjskiej i gwałtownie skręciły na południe, przecinając trasę Rosjan. Z odległości 6,4 km otworzyły ogień z ciężkich dział. Rożestwienski zarządził zwrot na północny wschód, chcąc ominąć przeciwnika i uciec. Na niewiele się to jednak zdało, bo Japończycy, wykorzystując przewagę szybkości, sprawnie zawrócili i ponownie zaszli drogę Rosjanom. Rosyjski szyk rozsypał się, zwłaszcza że japońskie salwy były celne. Nowoczesne pociski przebijały pancerze rosyjskich okrętów niczym papier i wzniecały pożary. Za to rosyjska amunicja często zawodziła – granaty wpadając do wody nie wybuchały, co utrudniało zadanie celowniczym.
Pierwszą ofiarą Japończyków stał się pancernik „Oslabja”, który zatonął o godz. 14.45 z 570 marynarzami na pokładzie. Mocno oberwał też flagowy okręt Rożestwienskiego „Suworow” – wrogie pociski uszkodziły mechanizm sterowy, a rosyjski dowódca został ciężko ranny (przeniesiono go na torpedowiec „Burnyj”). Po wyeliminowaniu „Suworowa” Japończycy skupili się na pancerniku „Imperator Aleksandr III”, który kilkakrotnie ugodzony, również stracił sterowność.
Po trzygodzinnej przerwie, o godzinie 18.00 japońskie 1. i 2. Dywizjony wznowiły walkę: tym razem impet skupił się na ciężko uszkodzonym „Imperatorze Aleksandrze III” (zatonął o 18.50 z 867 marynarzami) oraz prowadzącym pancerniku „Borodino”, który do ostatniego tchnienia odgryzał się ogniem artyleryjskim. O 19.10 przechylił się na burtę i zatonął z 865 marynarzami na pokładzie. Dziesięć minut później przyszedł czas na „Suworowa”, którym do końca dowodził bohaterski por. Werner von Kursell. „’Suworow’ cały okopcony i wciąż płonący, okręt, który wytrzymał tyle trafień, będąc rozstrzeliwany przez całą flotę, posiadając jedno tylko cudem sprawne działo (75 mm) w rufowej części, pomimo wszystko otworzył zeń ogień wykazując chęć walki do ostatniej chwili istnienia. Wreszcie o 7.20 po południu po dwu atakach naszych torpedowców poszedł na dno. Nasi marynarze oddali część jego bohaterskiej obronie” – wspominał kmdr Fujimoto, dowódca okrętów, które zatopiły pancernik.
Niestety nawet zapadające ciemności nie przerwały tragedii Rosjan. Teraz Togo puścił w pogoń swoje torpedowce, które zatopiły i tak już poważnie uszkodzone pancerniki „Nawarin” (700 poległych) i „Sisoj Wielikij” (utonęło 59 marynarzy). Trafiony krążownik pancerny „Admirał Nachimow” (poległo 43 ludzi) dowlókł się do wybrzeży Cuszimy i osaczony przez Japończyków został rankiem zatopiony przez załogę. W sumie tego dnia na dno poszły cztery z sześciu rosyjskich pancerników.
Od rana Japończycy dokańczali dzieła zniszczenia. Togo znowu posłał w bój torpedowce, które łatwo osaczyły rozproszone jednostki rosyjskie: pancerniki „Imperator Nikołaj I” i „Orioł” (ostatni z nowoczesnej serii „Borodino”, jednak poważnie uszkodzony), pancerniki obrony wybrzeża „Generał Admirał Apraksin” i „Admirał Sienjawin” oraz krążownik „Izumrud”. Doświadczony kontradmirał Niebogatow, który przejął komendę po rannym Rożestwienskim, wobec przewagi wroga i wyczerpania amunicji, zdecydował się skapitulować i za pomocą flag sygnałowych dał znać o tym Japończykom. Jednak Togo, przejawiającego mentalność samuraja, poirytowała postawa przeciwnika – wszak prawdziwy wojownik umiera i nie poddaje się – i nakazał kontynuowanie ostrzału, który przerwała interwencja jednego z oficerów jego sztabu. Opór stawiali także podkomendni Niebogatowa, a zwłaszcza nasz rodak miczman Jerzy Wołkowicki, który podczas narady, wezwał do kontynuowania walki i zatopienia okrętów po wyczerpaniu amunicji. Dopiero dramatyczna przemowa Niebogatowa ostudziła ich bohaterski zapał: „Jestem starym człowiekiem, mam ponad sześćdziesiąt lat (…). Wiem, że zostanę rozstrzelany! Na śmierć iść będę spokojnie. Ale wy, wy jesteście młodzi (…). Waszym zadaniem będzie przywrócić kiedyś marynarce rosyjskiej dobrą sławę i utracony honor. Na tych oto okrętach znajduje się 2400 ludzi (…). Gdybyśmy chcieli dalej walczyć, czekałaby nas wszystkich niechybna śmierć. Nie mamy nadziei, najmniejszej nawet szansy ocalenia. Uważam za swój obowiązek uratować wasze życie nawet wtedy, gdyby mnie spotkać miała za to hańba”.
Kapitulacji odmówił kmdr por. Wasilij Fersen, dowódca krążownika „Izumrud”, Doprowadził jednostkę do Zatoki Św. Włodzimierza i tam ścigany przez Japończyków nakazał go zatopić.
Katastrofę floty Rożestwienskiego doskonale przedstawił Aleksiej Nowikow-Priboj w poczytnej powieści „Cuszima”. Relacja z dramatycznej narady oficerów na pokładzie „Nikołaja I” najwyraźniej wyrobiła Wołkowickiemu autentyczną sławę w ZSRR i po latach uratowała życie. W 1919 roku Jerzy Wołkowicki (ur. 1883) przybył do Polski i jako pułkownik marynarki objął stanowisko szefa sekcji organizacyjnej Departamentu Spraw Morskich Ministerstwa Spraw Wojskowych. W czasie wojny polsko-bolszewickiej, w lecie 1920 roku dowodził Flotyllą Pińską. Później przeszedł do wojsk lądowych dochodząc do rangi generała brygady. W 1938 został emerytowany, ale w czasie kampanii wrześniowej powołany do służby czynnej dowodził dywizją piechoty. Przesłuchiwany w sowieckiej niewoli na pytanie oficera, czy jest krewnym „słynnego miczmana Wołkowickiego”, odpowiedział: „To ja!”. Najpewniej dzięki temu sowieci postanowili go oszczędzić. Zmarł w Londynie w 1983 roku.
Dobijanie resztek rosyjskiej floty dopełniło jej klęski, Japończycy posłali na dno krążowniki „Władimir Monomach” (13 zabitych) oraz „Swietłana” (170), „Dmitrij Donski” (59) oraz przestarzały pancernik obrony wybrzeża „Admirał Uszakow (97), których załogi broniły się do końca. Męstwem odznaczyli się także marynarze torpedowców „Blestiaszczij (6), „Gromkij” (23), „Biezupriecznyj” (73) i „Bystryj” (2). Cenną zdobyczą dla Japończyków okazał się torpedowiec „Biedowyj”, na który po zatonięciu „Burnego” został przeniesiony Rożestwienski. Straszliwe były straty w ludziach: zginęło 5182 marynarzy, a 5917 dostało się do niewoli.
Z pogromu udało się wyjść cało krążownikowi „Ałmaz”, niszczycielom „Brawyj” i „Groznyj”, które dopłynęły do Władywostoku, oraz krążownikom „Aurora”, „Oleg” i „Żemczug” z zespołu rozpoznawczego kontradm. Enquista, które dotarły do Manili i zostały internowane. Niszczyciel „Bodryj” dopłynął aż do Szanghaju.
Japońskie straty były znikome: zatonęły 3 torpedowce, a kilka okrętów zostało poważnie uszkodzonych. Poległo 181 marynarzy, 587 zostało rannych. Bitwa pod Cuszimą zakończyła się bezprecedensową klęską. Wraz z najlepszymi okrętami Rosjanie stracili status trzeciego mocarstwa morskiego na świecie. W gruzach legły także prestiż Rosji na Dalekim Wschodzie. Od tej pory Japonia zaczęła dominować w Azji Wschodniej.
Za pośrednictwem USA Japonia i Rosja zawarły 5 września 1905 roku w Portsmouth traktat pokojowy. Imperium carów ustąpiło Japonii część południowej Mandżurii z Port Artur i Dalnym (reszta Mandżurii została zdemilitaryzowana) oraz południowy Sachalin. W zamian za łowiska na północnym Pacyfiku Japonia zrezygnowała z kontrybucji. Mimo to Sergiusz Witte – architekt korzystnego dla Rosji traktatu – został w kraju ostro skrytykowany. Podobnie w Japonii potraktowano ministra spraw zagranicznych Yutaro Komurę. W Tokio rozzłoszczony tłum puścił z dymem rezydencję ministra spraw wewnętrznych i zdemolował 13 cerkwi.
Ferment rewolucyjny narastał w Rosji już przed wybuchem wojny, choć ona sama – według zamierzeń niektórych dostojników carskich – miała odwrócić uwagę społeczeństwa od problemów wewnętrznych. Klęski na froncie spowodowały jednak eksplozję niepokojów. Lata 1904-1905 były czasem strajków, buntów w garnizonach i jednostkach wojskowych, zbrojnych powstań oraz zamachów na przedstawicieli władzy. Jeszcze w 1904 roku z ręki bojowca partii eserowców zginął minister spraw wewnętrznych Wiaczesław Plehwe, notabene autor słynnych słów skierowanych do ministra wojny Aleksieja Kuropatkina: „Nie znacie sytuacji wewnętrznej Rosji. Aby uniknąć rewolucji potrzebujemy małej zwycięskiej wojenki”. Jednak Rubikonem okazały się masowe strajki i krwawa pacyfikacja manifestacji w Petersburgu, tzw. „krwawa niedziela” 9/23 stycznia 1905 roku. W czerwcu zbuntowała się załoga pancernika Floty Czarnomorskiej „Kniaź Potiomkin”: po zamordowaniu dowódcy i kilku oficerów marynarze skierowali się do rumuńskiej Konstancy, gdzie zostali internowani. W listopadzie doszło do buntu marynarzy w Sewastopolu, ale po kilkudniowych walkach sytuacja została opanowana. I choć jeszcze w 1906 roku dochodziło do zbrojnych wystąpień marynarzy, np. w Kronsztadzie i Sweaborgu, to Moskwa stała się areną najkrwawszych walk, gdzie w grudniu wojsko i policja brutalnie stłumiły powstanie robotników. W ruch poszła nawet artyleria, a siły rządowe nie przebierały w środkach wielokrotnie strzelając do tłumu. Niezależnie, ale również na wieść o wydarzeniach w stolicy, przez całą Rosję, Ukrainę, Królestwo Kongresowe i gubernie nadbałtyckie, przewinęła się fala strajków i buntów.
Trzy grosze próbowali dorzucić także Japończycy. Licząc na siłę ruchów narodowościowych tutaj szukali dla siebie szansy w osłabieniu Rosji. Główną rolę odegrał płk Moshodiro Akasi, attache wojskowy Japonii w Rosji, który po opuszczeniu jej na początku 1904 roku rozwinął antyrosyjską działalność ze Szwecji. Nawiązał kontakty z Konni Zilliacusem, szefem Fińskiej Partii Aktywnego Sprzeciwu, i Diekanozim, liderem Gruzińskiej Partii Socjalistów-Federalistów-Rewolucjonistów. Efekty ich współpracy były jednak mizerne, a próba przemytu na terytorium rosyjskie dużych partii broni w celu wywołania powstań zakończyła się fiaskiem.
Swój udział w operacjach Akasiego mieli również Józef Piłsudski i Roman Dmowski, którego z Japończykiem skontaktował Zilliacus. Obaj, choć z różnymi intencjami i niezależnie od siebie, w pierwszej połowie 1904 roku pojechali do Japonii. Dmowski, występując oficjalnie jako korespondent „Przeglądu Wszechpolskiego” oraz poufnie jako przedstawiciel władz Ligi Narodowej, odradzał Japończykom pomysł wywołania antyrosyjskiego powstania w Królestwie, przekonując ich do prowadzenia propagandy wśród żołnierzy Polaków walczących w Mandżurii. Japończycy istotnie podjęli tego typu działania, jednak bez większych sukcesów. Zupełnie inny pomysł na zaszkodzenie Rosji miał Piłsudski. Zaproponował Japończykom sojusz przeciw Rosji i wywołanie powstania. Wszystko rzecz jasna za ich pieniądze. Kontakty z dyplomatami japońskimi nawiązał Władysław Jodko-Narkiewicz (członek Centralnego Komitetu Rewolucyjnego PPS). W celu dalszych pertraktacji do Tokio udał się Piłsudski, który na działania wywiadowcze i dywersyjne na zapleczu rosyjskim otrzymał od Japończyków 200 tys. rubli. Choć akcja spaliła na panewce, Japończycy też nie zapomnieli o Polakach: w latach 1918-1920 pomogli uratować z ogarniętych wojną domową Syberii i Dalekiego Wschodu kilkaset polskich dzieci.
Opr. TB
fot. archiwum
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!