Relacja Marii Chilickiej – 29 marca 2015 r.
Święta Wielkanocne w Nalibokach zaczynały się już w Niedzielę Palmową. Do kościoła szliśmy z palmami, które robiło się z gałązek wierzby udekorowanych listkami domowych kwiatów z wazonów. Liści bukszpanów u nas nie było. W naszym domu robiło się przeważnie dwie palmy. Po powrocie z kościoła do domu, jedną wieszało się nad obrazem, a drugą nad krzyżem. Palmy były w domu cały rok, nigdy się ich nie wyrzucało, ponieważ były poświęcone. Spalało się je w ogniu dopiero przed następnymi świętami.
Na Niedzielę Palmową dzieci szły do kościoła na godzinę 9.00, a dorośli na 11.00. Uroczysta procesja z palmami wokół kościoła była w południe. Podczas procesji dzwoniły dzwony.
W Nalibokach ludzie mówili: „ Za tydzień wielki dzień, jajka farbami maluj i prosiaka nadzień.” Wacław Nowicki: „Mama uderzała nas palmą mówiąc: „Ja nie bije, wierzba bije. Za tydzień wielki dzień, jajko farbowane, prosię nadziewane”. Jajko wielkanocne wkładało się w zęby upieczonego prosiaka.
Mój tata Józef Chilicki, stukając jajkiem o zęby wyszukiwał najmocniejsze, które po pomalowaniu odkładał. Inne jajka malowano w skorupkach od cebuli i stosując wosk różnie dekorowano. Można było kupić specjalne farby i dekoracje, ale my malowaliśmy sami.
Prawie każda rodzina zabijała prosiaka, a kto nie miał swojego to kupował. Po nadzieniu farszem z naleśników pokrojonych w paseczki i podrobami (wątróbki, nerki…) pieczono go w piecu chlebowym. Nasza rodzina piekła dwa prosiaki.
Moja ciocia Faustyna Grygorcewicz razem z p. Byczyńskim robiła dobrą kiełbasę Krakowską. Pan Byczyński skądś przyjechał do Naliboków. Najpierw wynajmował mieszkanie w Rynku u Nikodema Grygorcewicza, a później kupił sobie dom w Nalibokach. Ciotka znała recepturę na kiełbasę, kupowali ją ludzie z Naliboków i okolicy.
Mama piekła tort, makowiec, sernik i ciasta drożdżowe. Pierniki piekliśmy na Boże Narodzenie. Mazurków w Nalibokach nie było, żona policjanta p. Okołowa otrzymywała mazurki w paczkach od rodziny z Warszawskiego.
Wódkę kupowało się w sklepach. Żydom nie dawano koncesji na sprzedaż alkoholu. Mój wujek Wacław Grygorcewicz załatwił sobie koncesję, którą odstąpił p. Sklutowi. Kiedy tylko pojawiała się kontrola, to wujek szybko szedł do sklepu.
Wszystkie potrawy wielkanocne musiały być gotowe już na Wielki Czwartek
W Wielki Piątek w naszym kościele było złożenie do Grobu Pańskiego. Grób znajdował się po lewej stronie ołtarza. Ksiądz miał chyba drugą figurę Pana Jezusa, bo ta, która stała na ołtarzu była ubrana. O przystrojenie grobu, tak jak latem ołtarza, dbała Ania Grygorcewicz. Przy grobie strażacy pełnili wartę honorową – pełnił ją także mój wujek Edward Grygorcewicz, który był ministrantem – będąc podczas wojny w Anglii, też służył do mszy. Pełnili Farbotkowie… Na nabożeństwa do kościoła przywoływano ludzi kołatkami.
W Wielką Sobotę w kościele święciło się potrawy. Ksiądz prałat Józef Bajko święcił też przy kapliczkach znajdujących się przy ulicy Nowogródzkiej. Jeździł bryczką i, święcił, żeby ludzie nie musieli nosić do kościoła. Niektórzy zapraszali księdza aby poświęcił w domu, np. zakrystian Mikołajewicz.
Na Wielkanoc ludzie ubierali się odświętnie, prawie wszystko musiało być nowe. Buty, sukienki, bielizna, spodnie, marynarki. Kupowało się materiały i, ludzie przeważnie szyli sami. U nas była maszyna do szycia Singer, która kosztowała 124 złote. Ciocia też miała maszynę. Buty się kupowało, ale ojca brat Józef Chilicki był szewcem i mógł uszyć. Jego starszy brat Kazimierz Chilicki, który zginął podczas I wojny światowej, był z zawodu krawcem.
W pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych o godzinie 6.00 rano wszyscy szliśmy do kościoła na Rezurekcję. W kościele na chórze grał na organach organista p. Pietraszkiewicz i nasza nalibocka orkiestra dęta. W jej składzie był Józef Chilicki. Wacław Nowicki: „Na Podniesienie podczas mszy Rezurekcyjnej, naliboccy „Strzelcy” strzelali z karabinów”.
W kościele świecił się nasz żyrandol z kryształowymi sopelkami – prąd elektryczny w Nalibokach był od 1935 roku, a w kościele wcześniej. Zarówno żyrandol jak i sopelki, to wszystko było miejscowe. W dawnych czasach Naliboki miały hutę żelaza i hutę szkła, wszystko założyła Sanguszka…
Po powrocie z kościoła do domu, jedliśmy przygotowane wielkanocne potrawy. Obrus na stole był przystrajany zielonymi listkami leśnej rośliny, nazywanej u nas „barlinkiem”, która jest cały rok zielona i rośnie w lesie ścieląc się po ziemi. Listki tej rośliny kładło się na obrusie lub przypinało. Chleb nakrywaliśmy lnianym, białym obrusem. Kolorowe jajka leżały na zielonej trawie świeżego owsa, który w tym celu trochę wcześniej się siało. W pierwszy dzień Wielkanocny nic się nie gotowało.
Na drugi dzień było „ toczenie i bicie się jajkami”. Dzieci toczyły po ziemi jajka pod górkę i, kto komu zbił, wtedy zabierał. Dorośli mężczyźni też „się bili”, ale trzymając jajko w ręku. Jeżeli jedno z uderzonych jajek zostało zbite, to zabierał ten, którego jajko było silniejsze. Kobiety nie tłukły się jajkami. Nalibocka młodzież polewała się w drugi dzień świąt wodą, był „Śmigus – Dyngus”.
W drugi dzień świąt chodzono w rodzinne odwiedziny, pozdrawiano się wtedy słowami: „CHRYSTUS ZMARTWYCHWSTAŁ !” Domownicy odpowiadali: „PRAWDZIWIE ZMARTWYCHWSTAŁ ! PRAWDZIWIE ZMARTWYCHWSTAŁ !”
Rozmowę przeprowadził: Stanisław Karlik
1 komentarz
Jakub Chilicki
26 czerwca 2015 o 21:12Dodając gwoli przypomnienia, moja Prababcia nazywała się Konstancja Chilicka, a Pradziadek Karol Chilicki. Zapraszam do ewentualnych wspomnień 🙂