Luke Johnson z Washington Post kreśli w ciekawym felietonie przesłanie filmu „Czarnobyl” w zderzeniu z oficjalną rosyjską narracją historyczną dotyczącą dziejów ZSRR.
Przy czym, słusznie zakłada, że od upadku ZSRR na Kremlu wciąż obecna jest tendencja do manipulowania historią.
Symptomatyczną jest dla niego scena z pierwszego odcinka filmu: tuż po wybuchu w elektrowni czarnobylskiej zbiera się sztab kryzysowy, który ma określić charakter „awarii” i sformułować komunikat dla władz centralnych w Moskwie. W niezborną dyskusję władz zakładu i miejscowych notabli wtrąca się Żarkow, emerytowany działacz partyjny, pamiętający początki państwa radzieckiego, który, w oracji wiecowej, przekonuje ich do potraktowania sprawy w sposób typowo sowiecki – prawdziwym zagrożeniem nie jest promieniowanie, z być może zniszczonego reaktora atomowego, ale sama wiadomość o tragedii. „Moje doświadczenie pokazuje, że kiedy ludzie zaczynają zadawać pytania o to, co nie leży w ich interesie, wystarczy im powiedzieć, żeby myśleli tylko o swojej pracy i pozostawili sprawy państwowe samemu państwu” – prawi. „Zablokujemy miasto [Prypeć – red.]. Nikt nigdzie nie pójdzie. Odetniemy linie telefoniczne. Będziemy powstrzymywać rozprzestrzenianie się dezinformacji – klaruje. W odpowiedzi, obezwładnione strachem audytorium reaguje owacją, niczym z Gogolewskiego „Rewizora”.
To przemówienie może być dramatyczne – kontynuuje Johnson – ale, podobnie jak cały film „Czarnobyl”, jest próbą scenarzystów ujawnienia nieludzkości, dzikiej ignorancji i kłamstw, które oplatały ZSRR w latach 80. To tajemnica sukcesu „Czarnobyla” w Stanach Zjednoczonych.
Jednak w Rosji film zderzył się z historycznym rewizjonizmem, napędzanym przez rosyjskie władze i sprzyjające im media. Postrzegają one krytykę rosyjskiej i sowieckiej przeszłości jako atak na współczesną Rosję. Rząd rosyjski, podobnie jak ekipa Leonida Breżniewa w czasach radzieckich, wykorzystuje spuściznę radziecką, zwłaszcza zwycięstwo w drugiej wojnie światowej, do legitymizacji swojego reżymu. Dzień Zwycięstwa nad Trzecią Rzeszą stał się corocznym świętem, którego kulminacją jest defilada na placu Czerwonym w Moskwie. Władimir Putin nie ustaje w próbach uzasadnienia paktu Ribbentrop-Mołotow, jako zachowania pokoju w odpowiedzi na „zdradzieckie” układy Zachodu z Hitlerem.
Johnson wyjaśnia, że w związku z tym nie powinna dziwić reakcja mediów prokremlowskich, które uznały amerykański entuzjazm w związku z emisją filmu „Czarnobyl” za obrazę Rosji. Przykładem, gazeta „Argumienty i Fakty” i artykuł na jej łamach „Mur kłamstwa: serial „Czarnobyl” to świetna broń propagandowa”. Jego autor Andriej Sidorczik twierdzi, że film to „koń trojański” wielkiego ataku na historię Związku Radzieckiego.
„Spójrzcie na oceny, publiczności to się podoba” – pomstuje Sidorczik. „A potem w miarę rozwoju fabuły [scenarzyści – red.] sprytnie karmią widzów, a to czymś o Hołodomorze, a to terrorem Stalina, i porównują radzieckich żołnierzy z armią Hitlera”.
Z kolei na łamach „Express-gazety” Jurij Tkaczew określił serial o Czarnobylu „nadzwyczajnym zwycięstwem propagandowym” Amerykanów. „Jedynym, kto w serialu był podobny do superbohatera, to Michaił Gorbaczow, którego tradycyjnie uważa się na Zachodzie za wielkiego reformatora, autora upadku ideologii komunistycznej” – ocenił Tkaczew. Gorbaczow jest w Rosji często przeklinany i ignorowany, bo kierował ZSRR w jego ostatnich latach przed upadkiem. Dlatego każda pozytywna opinia na Zachodzie o Gorbaczowie powoduje w Rosji podejrzenia.
Zwieńczeniem tej kampanii może być komunikat państwowej telewizji „NTW”, która oświadczyła, że stworzy własny serial o Czarnobylu, na podstawie bezpodstawnych oskarżeń pod adresem CIA o zorganizowaniu katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu.
Reakcja kremlowskich mediów na „Czarnobyl” ilustruje zasadę, na której opiera się cała teoria Putina – w jaki sposób historia Rosji i przeszłość są ze sobą powiązane. Przeszłość, zgodnie z poglądami Moskwy, należy traktować, jako okres narodowej wielkości, tak aby obecne obietnice polityczne zaowocowały odrodzeniem [poparcia społecznego – red.] w kraju, a i zagranicą odniosły jakikolwiek skutek. Jeśli w przeszłości było wiele tragedii lub dziadostwa, nie może to stanowić przykładu dla współczesnych. „Nie możesz być ponownie „wielkim”, jeśli nigdy takim nie byłeś. Czarnobyl nie jest jedynym przypadkiem, na który ta zasada wpływa. Rosyjski rząd usprawiedliwia czystki Stalina, ale połowa rosyjskiej młodzieży w ogóle o nich nie wie ” – podsumowuje Johnson.
Opr. TB, https://www.washingtonpost.com/
fot. https://lime.apostrophe.ua/
2 komentarzy
hehe
17 czerwca 2019 o 08:00Nawet gdyby tak bylo ze to CIA zorganizowala katastrofe to pokazuja to:
– ze mieli slaba kontrole nad tak waznym obiektem,
– ze ZSRR musial byc wyjatkowo slaby skoro taka awaria polozyla na kolana taki kraj,
– ze kontrwywiad ZSRR nie dzialal jak nalezy skoro tak duzej akcji nikt nie wykryl,
Idac tym tropem nie wiem czy bym sie chwalil taka alternatywa bo to jeszcze gorzej wyglada.
Darek
17 czerwca 2019 o 20:54W tym temacie w całej okazałości objawia sie opinia Konecznego o cywilizacji turańskiej. U nich prawda nie jest obiektywnym przedstawieniem faktów. Ona jest funkcją celu, jeżeli Rosja chce budować imperium po prostu musi przedstawiać ZSRR w pozytywnym świetle. Inaczej mówiąc z punktu widzenia cywilizacji turańskiej twierdzenie jakoby woja zaczęłą sie od ataku Hitlera na ZSRR jest w 100% prawdziwe. Twierdzenie, że 17 września ruszyli na pomoc bratnim narodom by ochronić je przed faszyzmem to żadne fałszowanie historii.
Jeszcze raz podkreślę, to nie jest zasada „cel uświęca środki” ale coś wiecej. Dla nich prawda jest tam gdzie cel, tylko i wyłącznie tam! Z tego powodu mogą zrobić skrajni zmanipulowany alternatywny serial o Czarnobylu, a „prawdziwi Rosjanie” uwierzą we wszystko co zobaczą i usłyszą. Ich celem jest rosyjskie imperium, a zatem każda informacja która mu przeszkadza z definicji jest fałszywa. Ten typ tak ma i chyba nic tego nie zmieni.