Święta Bożego Narodzenia w 1943 roku były już nieco inne, niż poprzednie wojenne. Piąta wigilia okupacyjna napawała mieszkańców Ziemi Wileńskiej nadzieją, że już niebawem hitlerowska okupacja dobiegnie końca. Dla większości Polaków z Kresów północno-wschodnich było jasne – Niemcy wojnę przegrają. Tylko… co dalej?
Otuchy dodawał też fakt, iż we wsiach i zaściankach Wileńszczyzny licznie pojawili się w te Święta – po raz pierwszy od pięciu lat – chłopcy z orłami na rogatywkach. Żołnierze Armii Krajowej. (teksta za: Michał Wołłejko, Wilnoteka.lt)
W grudniu 1943 r. na południowy wschód od Wilna operował już kilkudziesięcioosobowy oddział partyzancki, dowodzony przez kapitana Gracjana Fróga „Szczerbca”, który wiosną 1944 r. został rozbudowany do siły kilkuset żołnierzy i przyjął nazwę III Wileńskiej Brygady Armii Krajowej. Partyzanci „Szczerbca” spędzili swą ostatnią pod okupacją niemiecką wigilię i pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia w Kamionce nieopodal Turgiel. Kolację wigilijną nakryto w sali miejscowej szkoły. Podczas składania życzeń komendant „Szczerbiec” mówił m. in. o nadziei, że przyszłe święta żołnierze i mieszkańcy Kamionki będą obchodzić już w wolnej Polsce.
Żołnierz III Brygady Jerzy Ossowski ps. „Osa” tak zapamiętał nastrój tamtej nocy: „Stałem wtedy na warcie. Gdy zobaczyłem Komendanta, zatrzymałem go przepisowym „Stój, kto idzie?”. Odpowiedział „Daj spokój…”, przełamaliśmy się opłatkiem, pocałowaliśmy się i poszedł dalej”. Z kolei inny partyzant, Tadeusz Pszczołowski ps. „Sambor” relacjonował: „Podstawowym daniem wigilijnym był smakowity bigos na mięcie. Dostaliśmy szklanice samogonu „po falbanki”, tzn. po brzegi. […] Na wspólnej wigilii byli przedstawiciele wsi, no i oczywiście dziewczęta, z którymi ruszono w tany […]. Pasterka odbyła się o świcie, bo ks. Grabowski (z Turgiel – przyp. autora) nie przyjechał w nocy. Śpiewaliśmy kolędy, a tłumnie zgromadzeni mieszkańcy kaszlali w czasie kazania, żeby im się owce dobrze chowały (!). Powinni właściwie kaszleć podczas kazania noworocznego, ale nie byli pewni, czy na Nowy Rok do nich ksiądz przyjedzie, więc korzystali z wcześniejszej okazji… Po pasterce oddział stanął w zwartym szyku przed kościołem. Wystąpił „Kim” (Henryk Rasiewicz) i przemówił do ludności przepowiadając, że już blisko koniec wojny, że zwyciężymy, że chcemy do tego zwycięskiego końca przyczynić się i prosimy o pomoc”.
Także „za miedzą”, na sąsiedniej Nowogródczyźnie AK-owcy uroczyście obchodzili Święta. W gminach nadniemeńskich na południe od Lidy stacjonowały oddziały por. Czesława Zajączkowskiego ps. „Ragner” oraz przybyli na Kresy chłopcy z Warszawy. Należeli oni do scalonej ze ZWZ-AK organizacji o nazwie Konfederacja Narodu, której zbrojną formacją były Uderzeniowe Bataliony Kadrowe (UBK). Kierował nimi Bolesław Piasecki, używający wówczas pseudonimu „Sablewski”. Wspólna wigilia Warszawiaków i Nowogródczan miała miejsce w mateczniku żołnierzy por. „Ragnera” – w Niecieczy.
Wzruszająco oddała atmosferę tej grudniowej nocy Zofia Kobylańska ps. „Zosia” z UBK: „Wigilia odbywała się w największym dworku. Nastrój był uroczysty. Przyjechał stacjonujący w pobliżu rtm. „Lech” (Józef Świda – przyp. Autora) ze swoim sztabem. Po Wigilii poszliśmy do Niecieczy na pasterkę. Pod butami chrzęścił śnieg, iskrzyło się gwiazdami niebo, konie parskały wesoło. Mały kościółek nieciecki wypełniał się po brzegi. Po raz pierwszy od wyjścia w pole oficjalnie, jako oddział, znaleźliśmy się w kościele. To było duże przeżycie. Huknęły pod stropy drewnianego kościółka pełną piersią śpiewane kolędy. Chłopcy jakby wypowiadali w tych kolędach całą swoją tęsknotę za domem, rodziną – wielu z nich przecież już od roku przemierzało dukty leśne i błotniste polne drogi. Kto byłby w stanie opisać, co czuli i co się kryło w najskrytszych zakamarkach duszy śpiewających żołnierzy? Byli wzruszeni, przeżywali tę pasterkę, a słowa księdza mówiącego o Nowonarodzonym, który przyniósł światu miłość, docierały głębiej niby się na pozór zdawało do zatwardziałych w walce i trudzie serc partyzanckich”.
Tymczasem w oddziałach AK z powiatu stołpeckiego na wschodzie województwa nowogródzkiego, którymi dowodził mjr. Adolf Pilch ps. „Góra-Dolina”, Boże Narodzenie przebiegało pod znakiem pogotowia bojowego – tamtejszych AK-owców niemal każdego dnia atakowały jednostki partyzantki sowieckiej, próbujące (na szczęście bezskutecznie) rozbić siły AK. Kierownictwo partyzantki sowieckiej, w przeciwieństwie do żołnierzy i oficerów ZWZ-AK na Kresach, znało już ustalenia z konferencji w Teheranie. Nowogródzka i wileńska Armia Krajowa miała być zniszczona przez bolszewików, a Kresy – bez pytania o wolę miejscowej ludności – przyłączone do ZSRS, pierwszego sojusznika Hitlera.
Rok później Święta Bożego Narodzenia przebiegały już w zgoła innej atmosferze. Cele aresztów w Wilnie, Lidzie czy Oszmianie były po brzegi wypełnione zatrzymanymi przez organa NKWD-NKGB żołnierzami podziemia i ich rodzinami. W lasach, ścigani jak zwierzyna łowna przez Sowietów, trwali niezłomni żołnierze z dawnych brygad wileńskich i batalionów nowogródzkich Armii Krajowej. Panował terror, a w Wilnie krążyły informacje o przygotowywanej akcji ekspatriacji Polaków. W istocie dla wielu wilnian Święta Bożego Narodzenia roku 1944 były ostatnimi jakie przyszło im spędzać w rodzinnym mieście i w swoich domach. Rok później tysiące spędziło święta na poniemieckich ziemiach Dolnego Śląska czy Pomorza. Jeszcze inni kolejne wigilie przeżywali w łagrach i bolszewickich więzieniach.
Taki los spotkał m.in. żołnierza wileńskiej AK Bronisława Krzyżanowskiego ps. „Bałtruk”. W grudniu 1946 r. był aresztantem NKGB na Łukiszkach. W celi, w której przebywał, był jedynym Polakiem. „Bałtruk” zapamiętał szczegóły wieczerzy wigilijnej w więzieniu przy placu Łukiskim. „Do Wigilii zasiedliśmy we czworo, poza biskupem i mną byli: policjant Lunis Mesauskas oraz ulubiony przeze mnie Malunovičius” – relacjonował Bronisław Krzyżanowski – „Nie zasiedliśmy, ale raczej przycupnęliśmy koło stołu, z braku miejsc siedzących. Nastrój był podniosły. Jedyną gafą było położenie przeze mnie na stole wigilijnym kawałka masła z mego worka, który to tłuszcz nie jest dostatecznie postny na taką okazję. Biskup nie potrzebował interweniować, bo baczny policjant Lunis w lot naprostował gafę”.
Dla biskupa koszedarskiego Teofila Matulonisa nie była to pierwsza wigilia spędzona za kratami. Przed wojną cztery lata spędził w więzieniach i łagrach ZSRS. Swoją posługę kapłańską pełnił w Rosji. W 1928 r. został mianowany biskupem pomocniczym archidiecezji mohylewskiej, a w kilka miesięcy później został uwięziony przez bolszewików. Po wielu interwencjach został uwolniony w końcu 1933 r. Z kolei Zigmas Malunovicius należał do szeregów litewskiego podziemia antykomunistycznego – był tzw. „leśnym bratem”. NKGB zarzucało mu, że dowodził jednostką partyzancką, do czego, jak twierdził Bronisław Krzyżanowski, Malunovicius nie przyznawał się mimo tortur. W związku z zarzutami przylgnęło do niego w celi przezwisko bataliono valdas czyli dowódca batalionu.
Dla Bronisława Krzyżanowskiego „Bałtruka” Święta Bożego Narodzenia spędzone na Łukiszkach w 1946 r. były ostatnimi, jakie spędził w Wilnie. Na początku 1947 r. został skazany na wiele lat łagru. Pomimo terroru, wywózek i przymusowej ekspatriacji, polskie podziemie zbrojne na Kresach trwało. W lasach Wileńszczyzny aż do lat 50. działały polskie oddziały partyzanckie. Opór najdłużej utrzymywał się na Brasławszczyźnie i w Ziemi Lidzkiej. Na obszarze przedwojennych powiatów lidzkiego i szczuczyńskiego działania antysowieckiego podziemia wspieranego przez miejscową ludność były tak silne, że przejściowo udało się sparaliżować kolektywizację.
Na czele struktur poakowskich stał ppor. Anatol Radziwonik ps. „Olech, Mruk, Stary”. Bazą „Olecha” i jego żołnierzy było skryte pośród rojstów, w gęstwinie lasów Puszczy Grodzieńskiej, uroczysko Horiaczy Bór. Był tam partyzancki obóz, w którym niezłomni żołnierze z Kresów spędzili cztery (w latach 1945-1948) partyzanckie wigilie i Święta Bożego Narodzenia.
Bardzo szczegółowo opisał to miejsce Witold Wróblewski. Był jednym z kilku zaledwie żołnierzy komendanta „Olecha”, który nie poległ w walkach z bolszewikami. Oddajmy mu głos: „W gęstwinie młodych świerków, w krąg obozowiska mieliśmy zrobione szałasy. Były tak dobrze zamaskowane, że nawet z bliska były niezauważalne. […] Z rosnącej brzozy na polance, po ścięciu wierzchołka, umocnieniu rozpiętości ramion, mieliśmy piękny, symboliczny krzyż. […] Pod krzyżem nie tylko się modliliśmy. Odbywały się tam również apele za poległych towarzyszy broni. […] Wokół krzyża było ozdobne ogrodzenie ze słupków brzozowych i patyków z leszczyny wiązanych wikliną. W ogrodzeniu od frontu na kwadratowej, pochyłej pod kątem płaszczyźnie usypanej z piasku, pokrytej czerwienią cegły, z dębowych żołędzi czubkiem wetkniętych w piasek, piętką do góry było ułożone piękne godło z wizerunkiem Orła Białego. U dołu widniało hasło z napisem „Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny!” Z przyciętych gałęzi i za pomocą łozy zrobiliśmy stoły i ławki. Znajdowały się one pod dachem zrobionym z gałązek świerku. Przy stołach jednorazowo w Święto Bożego Narodzenia mogliśmy pomieścić sześćdziesięciu żołnierzy”.
Ostatni raz przy wigilijnym stole w Horiaczym Borze „Olechowcy” spotkali się w 1948 r. W niecałe 5 miesięcy później większość z nich (wraz ze swym komendantem) poległa w boju z obławą MWD pod Raczkowszczyzną w powiecie szczuczyńskim…
Michał Wołłejko, Wilnoteka.lt
1 komentarz
józef III
12 lutego 2017 o 15:29Pamiętamy o Was !