Niezwykła opowieść o dziejach rodziny, którą kaprysy i tragizm historii rzuciła na wschód. Po latach mieszkający na Syberii wnuk odtwarza losy swoich przodków i odnajduje rodzinę.
Ponieważ zdecydowaliśmy się zachować oryginalny układ tekstu pana Jana Karbownickiego, fotografie i objaśnienia znajdują się na końcu.
oprac. JM
Jan Karbownicki
Do napisania reportażu (eseju) o swoim polskim pochodzeniu oraz o próbach odnalezienia i określenia korzeni polskich zmobilizowało mnie członkostwo w Krasnodarskiej Organizacji Regionalnej Polskie Centrum Narodowo-Kulturalne „Jedność” [«Единство»].
Składam wyrazy podziękowania Krasnodarskiej Organizacji Regionalnej Polskie Centrum Narodowo-Kulturalne „Jedność” [«Единство»] i osobiście Panu Aleksandrowi Sielickiemu [Александр Селицкий].
Z uwagi na szereg powodów, znanych osobom zainteresowanym, w czasach Związku Radzieckiego korzeni polskich w naszej rodzinie praktycznie się nie omawiało.
Urodziłem się w roku 1976 w mieście Krasnodar, nazywam się Jan Stanisławowicz Karbownicki [Ян Станиславович Карбовницкий]. Moje imię, imię odojcowskie i nazwisko nierzadko wywoływały uśmiech i dziwne żarty na temat mojego polskiego pochodzenia, jednak z powodu młodego wieku i zupełnego braku zrozumienia problemu, nie przywiązywałem do tego żadnej wagi. Przezywają mnie „Polakiem”, – no i dobrze.
W czasach postsowieckich, kiedy już byłem studentem, zacząłem się interesować swoim pochodzeniem i nazwiskiem, ale mój, nieżyjący już obecnie, ojciec, Stanisław Michajłowicz [Станислав Михайлович], urodzony w roku 1938, mówił wówczas na ten temat rzadko oraz skąpo.
Zainteresowanie sprawą wzrosło poprzez indywidualny wyjazd do Polski w roku 2002. Po raz pierwszy usłyszałem polską mowę i na granicy w Mamonowo polski oficer straży granicznej, wziąwszy w ręce mój paszport, zapytał mnie, czy jestem Polakiem. W tamtym momencie jednak, co jest rzeczą zrozumiałą, nic nie mogłem mu odpowiedzieć.
Tym nie mniej, fakt ten, jak to się mówi, „utkwił” w mojej duszy. Zacząłem interesować się polską kulturą – muzyką rokową, literaturą, polskim filmem, polityką, wszystkim, co jest związane z Polską, szczególnie po ogromnych przemianach, które nastąpiły w tym kraju po rozpadzie ZSRR oraz rozwiązaniu Układu Warszawskiego.
Bardziej rozmowny stawał się stopniowo ojciec. Wyjaśniło się, że dziadek, Karbownicki Michał Maksymowicz [Карбовницкий Михаил Максимович] był bohaterem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, artylerzystą, dowódcą pułku haubic, wchodzącej w skład Pierwszej Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Rodzice ojca, babka Antonienko Lubow Iwanowna [Антоненко Любовь Ивановна] i dziadek, w roku 1946 rozwiedli się. Jednak mój ojciec Stanisław, jako jeszcze dziecko, przez pewien czas po wojnie, mieszkał ze swoim starszym bratem po ojcu, Bronisławem Michajłowiczem [Бронислав Михайлович] oraz z moim dziadkiem w miejscowości Kuszka w Turkmenii, dopóki ostatecznie nie przeniósł się do matki, do Krasnodaru.
Jeszcze później ojciec opowiedział mi o prześladowaniach Polaków w ZSRR w latach 30-ch XX wieku. Wyjaśniło się, że w stalinowskich katowniach zginął, w wyniku toczącego się śledztwa, mój pradziad Maksym Karbownicki [Максим Карбовницкий]. W wieku 27 lat na podstawie sfabrykowanego wyroku (za udział w Polskiej Organizacji Wojskowej) został rozstrzelany brat dziadka – Kazimierz Maksymowicz Karbownicki [Казимир Максимович Карбовницкий].
Stała się dla mnie zrozumiała przyczyna wieloletniego przemilczania tematu polskiego w naszej rodzinie. W kilka lat później dzięki opublikowanym przez „Memoriał” listom osób represjonowanych na Kubaniu, poznałem pewne szczegóły tego, co się działo z Polakami w Adygei i Kraju Krasnodarskim.
Znaleziony przeze mnie w Internecie tekst Rozkazu Operacyjnego Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych ZSRR Nr 00485 przeraził mnie.
Od tego czasu przestałem mieć wątpliwości, co do samookreślenia narodowego. Nawet podczas niejednokrotnie przeprowadzanych od tamtej pory spisów powszechnych ludności w Rosji, zawsze podawałem swoją narodowość – Polak.
Jeszcze ciekawsze dla mnie zdarzenie miało miejsce wiosną 2012 roku, kiedy to w Przychodni Dziecięcej Nr 1 w Krasnodarze, na prośbę rejestratorki, głośno powtórzyłem nazwisko swojej córki. Stojąca obok kobieta natychmiast zainteresowała się moim polskim pochodzeniem i otrzymała odpowiedź twierdzącą.
To była Pani Natalia Kulbina [Наталья Кульбина] – członek Krasnodarskiej Organizacji Regionalnej Polskie Centrum Narodowo-Kulturalne „Jedność”, która zaprosiła mnie do zwiedzenia Centrum i zapoznania się z jego prezesem, panem A. Sielickim. Pozostałe sprawy (zapoznanie się z działalnością Centrum, czytanie wydań „Wiadomości Polskich” [«Польские Ведомости»], udokumentowanie pochodzenia polskiego oraz wstąpienie do Centrum) było już tylko kwestią techniczną.
Dodatkowym bodźcem stały się dla mnie oczywiście cotygodniowe lekcje języka polskiego w Centrum, za co niezmiernie jestem wdzięczny wykładowczyni języka polskiego, pani Helenie Skirda [Еленa Скирда]. Moje horyzonty poszerzyły się wielokrotnie.
Tym nie mniej, w kwietniu 2012 roku, kiedy byłem już rzeczywistym członkiem Centrum, mimo wszystko, wydawało mi się, że o swoim pochodzeniu wiem strasznie niewiele.
Ogromną rolę w rozumieniu tego, jak i gdzie należy szukać (korzeni – A. Ż.), tu się powtórzę, odegrała moja przynależność do Centrum. Będąc uczniem radzieckim, a potem studentem Wydziału Prawa Kubańskiego Uniwersytetu Państwowego, uczyłem się historii z podręczników radzieckich. Sposób przedstawienia w nich historii stosunków polsko-radzieckich nie dawał mi żadnych szans na prawidłowe rozumienie i ocenę tego, czym jest moja rodzina, co się z nią stało w wieku XX i dlaczego.
W Centrum uzyskałem główne kierunki poszukiwawcze i z zapałem przystąpiłem do lektury.
Ojciec był w owym czasie poważnie chory. Nie wiem, co nim powodowało, ale u schyłku życia coraz częściej zaczął wspominać swoje dzieciństwo, ojca, starszego brata… Cytował polskie przysłowia i powiedzonka, których wówczas nie rozumiałem. Spodziewając się kresu swoich dni, prosił o odszukanie starszego brata, Bronisława, o ile ten jeszcze by żył.
Z wypowiedzi ojca wiedziałem, iż dziadek po odbyciu służby w Kuszce przeszedł w stan spoczynku i mieszkał we Lwowie, ożeniwszy się do tego czasu po raz trzeci z Polką o nazwisku Alicja Karłowa [Алиция Карлова] (ojciec przemieszkał z nimi w Kuszce kilka lat). Stryj miał na imię Bronisław [Бронислав].
Ponieważ kontakt z rodziną został zupełnie zerwany jeszcze w latach 1960-ch, zatem żadnych innych wyjściowych danych więcej nie miałem. Perspektywa skuteczności poszukiwań była bardzo wątpliwa, uwzględniając, że Lwów jest miastem, które obecnie znajduje się w innym kraju. Ponadto moi krewni, o ile jeszcze żyli, a jeśli tak, to, być może, nic o mnie nie wiedzieli i mogli się stąd w dowolnym czasie oraz w dowolne miejsce przeprowadzić.
Jednego, czego byłem pewien, to tego, że na 5 milionów mieszkańców Kubania nasze nazwisko było jedyne, i każdy, kto się nazywał Karbownicki, był z naszą rodziną w jakiś sposób związany.
Ojciec opowiadał, jak legendę o tym, jak pod koniec lat 1960-ch był lekarzem w szpitalu psychiatrycznym w stanicy Udobnaja [Удобная] w Rejonie Otradnieńskim [Отрадненский район], w Kraju Krasnodarskim [Краснодарский край]. W szpitalu przebywała całkiem chora kobieta o nazwisku Karbownicka. Jacyś jej krewni żyli w sąsiednim Kraju Stawropolskim [Ставропольский край], lecz nikt ich nigdy nie widział. Kobieta mówiła już zupełnie od rzeczy, ponieważ postradała zmysły. Ojciec zainteresował się jej nazwiskiem i ją odwiedził. Z rozmowy nic nie wyszło z powodu poważnego stanu chorobowego pacjentki, ale pokazała ona ojcu starą wypełźniętą fotografię. Jakież było jego zdziwienie – w naszym domu mieliśmy (i mamy) dokładnie taką samą. Była na niej cała rodzina Karbownickich w Majkopie, mniej więcej w latach 1925 – 1927. Ojciec wówczas wziął kobietę za żonę któregoś z Karbownickich, gdyż ona sama, jak wszystko na to wskazywało, nie była Polką.
Właśnie ojciec nasunął mi myśl o tym, że, mimo wszystko, należy prowadzić poszukiwania według unikalnego nazwiska. Żyjemy w XXI wieku, czemuż by nie poszukać w Internecie?
Poszukiwania poprzez wpisanie w wyszukiwarce nazwiska w języku rosyjskim nieoczekiwanie wyprowadziły mnie na stronę „Memoriału”.
Tam ze zdziwieniem znalazłem informacje o młodszym bracie mojego dziadka na liście osób represjonowanych pod numerem 19824:
Karbownicki Kazimierz Maksymilianowicz [Карбовницкий Казимир Максимильянович] (imię odojcowskie zostało podane niepoprawnie – gdyż chodzi tu, oczywiście, o Maksymowicza – J. K.), urodzony w roku 1911 w mieście Majkop, Polak, bezpartyjny, wykształcenie średnie, technik. Mieszkał: w mieście Krasnodarze. Aresztowany 13.02.1938 r. Przedstawiony zarzut: „członek «Polskiej Organizacji Wojskowej», prowadził działalność szkodniczą i powstańczą”. Przez Komisję NKWD i prokuraturę ZSRR 28.08.1938 r. wyznaczono mu najwyższy wymiar kary – rozstrzelanie. Wyrok wykonano 05.09,1938 r. Został zrehabilitowany przez trybunał Północnokaukaskiego Okręgu Wojskowego 23.08.1957 r. na podstawie p. 5 art. 4 Kodeksu karnego Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej.
Również w księdze pamięci „Więźniarki Akmolińskiego Łagru Żon Zdrajców Ojczyzny” znalazłem informacje o niejakiej Karbownickiej Walentynie Iwanownie [Карбовницкая Валентина Ивановна]:
Karbownicka Walentyna Iwanowna. Urodziła się w roku 1910 w mieście Majkop. Polka. Skazana przez Trójkę Zarządu NKWD Kraju Krasnodarskiego w dniu 28 września 1938 r. z oskarżenia za szpiegowską działalność dywersyjną. Zgodnie z wyrokiem została skazana na 5 lat Poprawczego Obozu Pracy. Przybyła do Obozu w Karagandzie 14.08.1939 r. z Więzienia nr 2 w Kujbyszewie. Zmarła na oddziale Akmolińskim 6.08.1945 r.
Kim była ta kobieta, – w owym czasie nikt z nas nie wiedział, chociaż ojciec wyraził pogląd, że to też była nasza krewna, tym bardziej, że pradziadek i dziadek zamieszkiwali na początku XX wieku w Majkopie.
Zwrócenie się do „Memoriału” nic nie dało. Poradzono mi zwrócić się do archiwum Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Kraju Krasnodarskim, uprzedzając jednak, że powinienem udokumentować pokrewieństwo z osobami odszukanymi na liście ofiar, a wówczas, pod warunkiem, że dokumenty się zachowały, zapoznać mnie z nimi w trybie uregulowanym ustawą „O ofiarach represji politycznych”.
A cóż ja miałem oprócz fotografii dziadka Kazimierza?
Poszukiwania na facebookach i portalach społecznościowych nic nie dawały. Po tygodniu przypadkowo opowiedziałem o swoich poszukiwaniach sąsiadowi – etnicznemu Ukraińcowi, który na szczęście umiał czytać po ukraińsku. Ten się roześmiał i oznajmił, że nasze nazwisko będzie się pisało po ukraińsku, jako „Карбовнiцький”, ze specyficzną pisownią litery „i” w tym języku.
W tym samym czasie nabyłem w Internecie elektroniczną książę telefoniczną Lwowa. Po wprowadzeniu do wyszukiwarki nazwiska w wersji ukraińskiej okazało się, że we Lwowie, według danych z roku 2003, mieszkał przy ul. Litewskiej [Литовськей], pod numerem takim, a takim, niejaki Karbownicki Jerzy Michajłowicz [Карбовнiцкий Юрiй Михайлович] z żoną o tym samym nazwisku.
Imię „Юрiй” [Юрий] nic nam nie mówiło, ale zbieżności było zbyt wiele: Lwów, ul. Litewska (w latach 70-ch ojciec załatwiał formalności związane z przyjęciem do pracy w Jemenie i był zmuszony przez KGB ZSRR do uzyskania informacji o swoim ojcu, zamieszkującym we Lwowie, dlatego przypomniał sobie ul. Litewską), imię odojcowskie „Michajłowicz”… Pod wskazanym numerem telefonu jednak nikt nie odpowiadał.
Przy wpisaniu do wyszukiwarki „Karbownicki Jerzy Michajłowicz” po ukraińsku, w wynikach pojawiła się strona reklamowa preparatów medycznych z podaniem telefonu komórkowego przedstawiciela farmaceutycznego, lekarza Karbownickiego J. M. w jednej z przychodni we Lwowie.
Minął jeszcze jeden dzień, aby dokładnie dowiedzieć się, w jaki sposób z Rosji dokonuje się połączeń komórkowych z obwodem lwowskim na Ukrainie.
Dzwoniłem pod wskazany numer z mieszanymi uczuciami – z jednej strony byłem, nie wiedząc, czemu, przekonany, iż, mimo wszystko, dowiem się czegoś o swojej rodzinie, zaś z drugiej – niepewny, w jaki sposób ONI odbiorą mój telefon? Jak zareagują?
Ktoś podniósł słuchawkę. Usłyszałem męski głos. Gdy tylko się przedstawiłem i powiedziałem, że mam na imię Jan i jestem z Krasnodaru, mężczyzna w słuchawce powiedział – „No, dzień dobry, bratanku”.
Dalej już ze swoim bratem rozmawiał mój ojciec Stanisław Michajłowicz.
Wyjaśniło się, że ożeniwszy się po raz trzeci, dziadek Michał, jak już wspomniałem, osiadł we Lwowie, a w roku 1950, urodził mu się, oprócz najstarszego Bronisława i średniego Stanisława, trzeci syn, – Jerzy [Юрий]. Wszyscy trzej byli z różnych małżeństw. Jednak Stanisław, który do tego czasu mieszkał już osobno w Krasnodarze, o istnieniu Jerzego nie wiedział.
Stryj Jurek [Юра], jak się okazuje, pośrednio wiedział o moim istnieniu z informacji, które o sobie zamieszczałem na facebookach i portalach społecznościowych w Internecie. Jednak przez cały ten czas nie decydowałem się na kontakt, gdyż do końca nie byłem przekonany, że jestem jego bratankiem.
Po moim telefonie wszystkie wątpliwości zostały rozwiane.
Życie płata figle. Szukano najstarszego brata, a odnaleziono – najmłodszego. Bardzo się cieszę, że bracia zdążyli ze sobą przynajmniej porozmawiać i dowiedzieć się wzajemnie o swoim istnieniu. W dniu 17 czerwca 2012 roku ojciec zmarł na moich rękach po długiej i ciężkiej chorobie.
Stryj Jurek opowiedział również, jak stryj Bronisław, najstarszy brat, zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku, jeszcze w roku 1977. W tym samym roku zmarł też dziadek.
Po paru dniach otrzymałem pocztą elektroniczną zeskanowane fotografie i dokumenty dziadka. Ze zdziwieniem dowiedziałem się, że był on prawdziwym bohaterem wojennym, został siedmiokrotnie ranny, nagrodzony orderem Aleksandra Newskiego i dwoma krzyżami Virtuti Militari, że jego szlak bojowy z I Armią Wojska Polskiego w ZSRR zaczął się od pierwszych dni jej istnienia, że znał się z Zygmuntem Berlingiem [Зигмунт Берлинг] i był obecny przy składaniu przez pierwszych żołnierzy Armii Polskiej przysięgi itd. Od roku 1944 Michał Karbownicki był dowódcą 12 Pułku Artylerii Haubic 3-ej Brygady I Armii Wojska Polskiego.
Wyzwolenie Pragi (przedmieścia Warszawy), udział w operacji warszawsko-poznańskiej, zdobycie Berlina, okrążenie i zlikwidowanie ugrupowania Kolberga, wyjście na Łabę… Teraz były to dla mnie już nie tylko puste słowa.
Z jeszcze większym zdumieniem odnalazłem wzmiankę o dziadku na polskojęzycznych stronach internetowych poświęconych II wojnie światowej, w tym również na Wikipedii polskiej (do tego czasu, dzięki wstąpieniu do Centrum, już wiedziałem, jak się poprawnie pisze po polsku nasze nazwisko), odszukałem dziadka na sporządzonej przez historyka-entuzjastę, specjalistę od historii i genealogii Europy Wschodniej, profesora Zdzisława P. Wesołowskiego, pełnej liście osób nagrodzonych krzyżem Virtuti Militari.
W czerwcu 1945 roku dziadek został dowódcą artylerii Dywizji (Desantowej) w Gdańsku. Miałem jeszcze szereg pytań, – dlaczego, na przykład, nie dosłużył się stopnia generała armii (zgodnie z rangą miał ku temu prawo)? Dlaczego nie pozostał w PRL? Dlaczego po wojnie nie służył w Moskwie, a Bóg wie gdzie, na przykład, gdzieś w Kuszce?
To oczywiste, że na takie pytania mógł dać odpowiedź jedynie stryj Jurek.
Po śmierci ojca, w sierpniu 2012 roku, wraz ze swoją rodziną udałem się do Lwowa. Musieliśmy przekroczyć granicę z Ukrainą i jazda samochodem zajęła nam ponad 2 doby.
Rodzina Karbownickich wreszcie znów się zjednoczyła; a powitano mnie tak, jak by mnie znano przez całe życie. We Lwowie odnalazłem stryjecznego brata Anatola [Анатолий], mojego rówieśnika, który miał już troje dzieci… Żona stryja, ciocia Zosia [Зоя] jest lekarzem-stomatologiem na emeryturze. Stryj to również emerytowany lekarz. Będę nieszczery, jeśli nie powiem, iż w pewnym stopniu zastąpił mi on zmarłego ojca.
Po długich rozmowach o przeszłości naszej rodziny stały się dla mnie jasne nie mniej zdumiewające sprawy. Okazuje się, iż według legendy rodzinnej, nasze nazwisko to Karbowscy. Pradziadek Maksym Karbowski [Карбовский], jako mieszkaniec Warszawy, został wysłany przez władze rosyjskie z Warszawy do Majkopu, gdzie podczas sporządzania dokumentów rosyjskich pisownię nazwiska Karbownicki zmienił albo pisarz, albo sam pradziadek, który umyślnie wypowiedział tak swoje nazwisko. Obecnie tego nie da się już ustalić.
Od stryja dowiedziałem się, że pradziadek Maksym miał czwórkę dzieci – Michała [Михаил] (mojego dziadka), Kazimierza [Казимир], (którego rozstrzelano), Lidię [Лидия] i Eugenię [Евгения]. W archiwum stryja przechowywana jest sterta fotografii, wśród których znaleźliśmy również zdjęcie Maksyma i jego żony z dziećmi (zdjęcie zrobione zostało w stanicy Białoreczeńskiej [Белореченская], obecnie – w mieście Białoreczeńsk [Белореченск] Kraju Krasnodarskiego, przed rokiem 1911). Część fotografii pokrywa się z tymi, które są przechowywane u mnie.
Stała się zrozumiała przyczyna powojennej „nie do pozazdroszczenia” kariery dziadka. Był pociągany do odpowiedzialności karnej, w roku 1938 wraz z ojcem i bratem również represjonowany w Krasnodarze. Pradziadek Maksym zmarł w stalinowskich katowniach, nie doczekawszy się na „wyniki” śledztwa. Do czasu aresztowania był już starym schorowanym człowiekiem. Los dziadka Kazimierza był nam znany też wcześniej.
Ta sama, nieznana nam, Walentyna Karbownicka, którą zgnojono w Akmolińskim Łagrze Żon Zdrajców Ojczyzny okazała się być pierwszą żoną dziadka, matką Bronisława.
Dziadka zwolniono z więzienia w roku 1941, już po rozpoczęciu wojny, kiedy to reżim stalinowski, chociaż w jakimś niewielkim stopniu pofolgował represjonowanym Polakom. Według zgodnego mniemania zarówno stryja, jak i ojca, dziadek uniknął rozstrzelania tylko dzięki temu, iż był zawodowym wojskowym, artylerzystą, wykształconym oficerem, a od roku 1932 kandydatem na członka Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii Bolszewików.
Sam dziadek opowiadał również, że już podczas wojny, w roku 1942, przez pracowników politycznych pułku było w stosunku do niego ponownie wszczęte postępowanie karne. Podczas ciężkich walk, kiedy oddział artyleryjski pod dowództwem dziadka ręcznie przeciągał przy pomocy sznurów niezmiernie ciężkie 122 mm haubice na pozycje wygodne do prowadzenia ognia artyleryjskiego, jakiś podlec napisał na niego anonim, z którego wynikało, jakoby w pułku zagnieździł się polski szpieg psujący mienie socjalistyczne poprzez odrapywanie sznurami farby na haubicach. Sprawa skończyła się na niczym, ponieważ dziadek do tego czasu, zajmował, po pierwsze, stanowisko dowódcy, a po drugie, – posiadał szereg nagród rządowych. Jednak wiadomości o tym, że „nie był sądzony, ale pociągany do odpowiedzialności sądowej”, w archiwach, widocznie, nie pozostały.
Stało się to przyczyną zmierzchu kariery zawodowej podpułkownika wojskowego Karbownickiego M. M. w latach powojennych.
Sam dziadek opowiadał, jak po wojnie miał szanse na pozostanie w PRL i za swoje zasługi bez wątpienia zostałby generałem wraz ze wszystkimi wynikającymi z tego faktu konsekwencjami, wolał jednak pozostać w ZSRR, jako że miał niesnaski z dwoma synami z dwóch różnych małżeństw, zobowiązania alimentacyjne i itp.
W roku 1947 dziadek ożenił się z Alicją Karłową Dobrzańską [Алиция Карлова Добжаньская] (matką stryja Jurka), której los był nie mniej wyrazisty i dramatyczny. Ojciec jej był komendantem straży pożarnej we Lwowie (byłem pod budynkiem przedwojennej lwowskiej remizy strażackiej), zamożnym szlachcicem, posiadającym całą dzielnicę nieruchomości w tym mieście. Dnia 17 września 1979 roku z uwagi na szereg znanych powodów (Alicja Karłowa – A. Ż.) stała się obywatelką radziecką. Tutaj również rozstrzelano jej ojca, a ją deportowano do Północnego Kazachstanu.
Po utworzeniu I Armii Wojska Polskiego ze wszystkich sił usiłowała się tam dostać do służby wojskowej, (bowiem inaczej w Kazachstanie czekałaby ją niechybna śmierć). Dowództwo radzieckie prowadziło pobór żołnierzy spośród Polaków etnicznych, którzy znali język. Tam poznała dziadka.
Języka rosyjskiego jednak nie nauczyła się dobrze do końca swoich dni (zmarła w roku 1996).
Nigdy jej przedtem nie widziałem, ale jest mi przyjemnie żyć ze świadomością, że zawsze wspominała mojego ojca, stawiając go młodszemu Jurkowi za przykład. Nawet lekarzem został Jurek, biorąc przykład ze Staszka [Стасик].
Według słów stryja, w roku 1969 do dziadka przyszła pocztą informacja o pełnej rehabilitacji; dziadek ją przeczytał, zmiął i bez słów wyrzucił do śmieci.
Aby jakoś wyżyć ze skąpej emerytury, dziadek był zmuszony prawie do końca życia pracować w dziale budowlano-montażowym i zajmować się remontem mieszkań.
Zmarł po ciężkiej chorobie w roku 1977.
Oto pokrótce wszystko. Oczywiście, w „księdze życia” mojej rodziny pozostały również „puste kartki”. Chciałbym w Białoreczeńsku [Белореченск] odszukać groby prababki Heleny [Елена] (żony Maksyma), babki Lidii i babki Eugenii. Myślę, że się tym zajmę w najbliższym czasie.
W punkcie kulminacyjnym całej sprawy chciałbym uzyskać Kartę Polaka i zorganizować wielką, trwającą około dwóch miesięcy, podróż po całej Polsce, spróbować zrozumieć ten kraj, który na pełnych prawach uważam za swoją historyczną Ojczyznę. Porozmawiać z Polakami po polsku, nawet niech to będzie taka łamana polszczyzna, jak moja… Odwiedzić wszystkie wielkie miasta, przejechać się z Polski na tereny (byłej – A. Ż) Federalnej Republiki Niemiec, do miejsc działań wojennych mojego dziadka…
Jestem przekonany, że tak się stanie i dopiero wtedy dusza moja zazna spokoju.
Odnośniki:
http://www.sultan-mosque.motocykle-gdynia.info/w/pl/1_Brygada_Artylerii_Armat
http://pl.wikipedia.org/wiki/12_Pu%C5%82k_Artylerii_Haubic
http://feefhs.org/links/poland/vm/vm-k1.html
http://tashv.nm.ru/Perechni_voisk/Perechen_36_04.html
To wszystko, co pozostało z człowieka…
4 komentarzy
Darek
1 października 2018 o 10:09Niesamowita historia!
Grażyna
6 stycznia 2019 o 02:27Budująca historia….Może i ja zacznę szukać członków rodziny, Kierbedziów, Pancewiczów, Kozłowskich, Krasnowskich z okolic Brześcia i w Brześciu
Grażyna
Елена
3 lutego 2019 o 21:42Какой же ты молодец, Ян!
Jacek
29 sierpnia 2019 o 21:30HISTORIA NIE Z TEJ ZIEMI ALE TAKĄ HISTORIE NA ŚWIECIE MOŻE MIEĆ TYLKO NARÓD POLSKI.GRATULACJE DLA DZIELNEGO POLAKA .