(dokument udostępniony przez Tadeusza Ciechanowicza z Kanady)
Ja, Marat Zalcman Jewsiejewicz ur. 1933 r., mieszkaniec ZSRR, miasto Lwów ul. Piekarska 20/10, sprawny umysłowo, zaświadczam prawdę o ludziach, którzy w czasie II wojny światowej uratowali moje życie.
Na początku agresji Niemiec na ZSRR w 1941 r., przebywałem na obozie pionierskim w okolicy Mińska Białoruskiego, gdzie zostałem zatrzymany przez Niemców, którzy w tamtym rejonie zrzucili desant wojskowy. Moi rodzice zdążyli się ewakuować.
Do czasu likwidacji ludności żydowskiej w dniu 7 listopada 1941 r., przebywałem w mińskim gettcie. Znalazłem się w pierwszej grupie prowadzonej na rozstrzelanie.
Podczas rozstrzeliwania kula drasnęła moją głowę, ranny wpadłem do wykopanego dołu, z którego wydostałem się w nocy i oddaliłem od Mińska.
Długo błądziłem, omijając miejscowości i drogi, oraz śpiąc w słomie w stodołach. W końcu znalazłem się w hutorze (Wojciechowo) , w okolicy wioski Pietryłowicze w Puszczy Nalibockiej (woj. Nowogródzkie) oddalonej od Mińska ok. 100 km. Przygarnęła mnie rodzina Ciechanowiczów: ojciec Wincenty, matka, imienia nie pamiętam, córka Mania, córka Stanisława – Stasia i syn Aleksander – Oleś. Znam tylko datę urodzenia Aleksandra – 1926 r., który zmarł 18 stycznia 1991 r. Z całej rodziny żyje tylko Stanisława – rok urodzenia 1922 lub 1923, która ma czterech synów i mieszka w mieście London w Kanadzie.
Żyje również żona Aleksandra Ciechanowicza, Stefania lat 64, która choruje i utrzymuje się z zasiłku socjalnego, ma syna i dwie córki, wszyscy założyli swoje rodziny.
Okoliczności uratowania:
W końcu listopada 1941 r., w lesie (k.Wojciechowa) spotkałem Aleksandra Ciechanowicza (Oleś), który przyprowadził mnie do swojego domu. Moja legenda była następująca: jestem Polakiem i nazywam się Michał Dobrycki, który zbiegł z domu dziecka, rodziców nie pamiętam. Ranę na głowie wyjaśniłem upadkiem z drzewa. W wersję mojej legendy rodzina Olesia nie uwierzyła, pomimo tego mnie przygarnęła. W ciągu miesiąca – dwóch, ochrzcili mnie w katolickim kościele parafialnym w Kamieniu i dali swoje nazwisko. Zostałem Michałem Ciechanowiczem.
Rodzina pracowała na swoim gospodarstwie, ja wykonywałem obowiązki pastucha. Sąsiedzi mnie nie widywali, ponieważ mało ludzi przychodziło do hutoru. W nocy pojawiali się partyzanci, którym gospodarz piekł chleb i pomagał jak mógł.
Wiosną 1943 r., Niemcy rozpoczęli walkę z partyzantami w Puszczy Nalibockiej (lato 1943 r., operacja „Hermann”). Nasze gospodarstwo (hutor) spalili, a całą rodzinę wysłali do pracy przymusowej kopalni torfu w Smolewiczach (k. Mińska Białoruskiego). Po pewnym czasie uciekliśmy, niestety zatrzymała nas policja i umieściła w areszcie w Mińsku. Tam nas rozdzielili: gospodarza, gospodynię i starszą córkę – inwalidkę Manię skierowali do obozu pracy, a Stasię, Olesia i mnie wysłali do Niemiec.
Po krótkim pobycie w obozie przejściowym w Halle (pobieranie krwi), skierowano nas do obozu pracy przymusowej w Wackersleben. W faszystowskiej niewoli byliśmy jedną rodziną, i chociaż cierpieliśmy głód, Oleś i Stasia nigdy mnie nie zdradzili.
Jakie były motywy postępowania rodziny Ciechanowiczów ?
Humanitaryzm, nie myśleli o dobrach doraźnych, nie było dla nich ważne skąd pochodzę, kim jestem i za co cierpię. Wszyscy zawsze ryzykowali swoje życie – w domu na hutorze , w obozie pracy w Smolewiczach i w Niemczech.
W 1945 r., oswobodzili nas Amerykanie i zaraz nasze drogi się rozeszły. Ja wróciłem do ZSRR, a Oleś i Stasia zostali w Niemczech. Po krótkim obozie przejściowym – filtracyjnym, wróciłem do Mińska na Białorusi. Znowu mogłem zostać Żydem Zalcmanem. Ukończyłem szkołę FZO (Fabryczno Zawodskoje Obuczenije – Przysposobienie Zawodowe), znalazłem rodziców, ukończyłem następnie Instytut Górniczy i pracowałem w górnictwie, aktualnie uczę w technikum, jestem żonaty, mam dwoje dzieci.
Latem 1988 r., wspomniano o nieletnich więźniach obozów koncentracyjnych podczas wojny, w Kijowie odbył się zlot wszystkich, którzy przeżyli.
Pojechałem do Puszczy Nalibockiej – do hutoru moich wybawców. Odnalazłem ludzi, którzy pamiętali rodzinę Ciechanowiczów i sympatycznego chłopca z domu dziecka, który u nich mieszkał. Poznali, że to byłem ja Michał ! Dowiedziałem się, że po wojnie zmarli: ojciec, matka i starsza córka Mania, oraz, że Stasia i Oleś mieszkają w mieście Londyn w Kanadzie. Stasia i Oleś odwiedzili swoje strony rodzinne i pytali o mnie. Otrzymałem tam adres Olesia do Kanady, do którego napisałem i wysłałem swoje zdjęcie.
Oleś zadzwonił do mnie: „Bracie mój, biegam po mieście i pokazuję twoje zdjęcie. Znalazłeś się, trzeba się zobaczyć, przyjeżdżaj !”
W dniu 18 stycznia 1991 r., po rocznym oczekiwaniu otrzymałem bilet i znalazłem się w Kanadzie, niestety w tym dniu Olesia zabrakło. Zmarł na 3 godziny przed moim przyjazdem, przeżył 64 lata, chorował na raka płuc. Przez ostatnie 8 lat nie pracował, wcześniej był stolarzem w fabryce mebli.
Rodzina Ciechanowiczów to ludzie Wielkiego Serca i Wielkiego Humanitaryzmu, na pewno zasługują na miano:
„SPRAWIEDLIWYCH WŚRÓD NARODÓW ŚWIATA”.
http://www1.yadvashem.org/yv/en/righteous/pdf/virtial_wall/belarus.pdf
Z poważaniem Marat Zalcman – podpis tow. Zalcmana M.E.
Potwierdzam: organizacja Galew ( Galicyjscy Żydzi), społeczność im. Szalom – Aliejchema M.D Szierman.
Na pieczęci data 24 stycznia 1991 r.
Przetłumaczył z rosyjskiego : Stanisław Karlik
MARAT YEVSEYEVICH ZALTZMAN
I, Marat Yevseyevich Zaltzman was born in 1933. Being of sound mind, I do give the following statements about the people who saved my life during the Holocaust.
In the first hours of the war, I fell into the hands of the Nazis. I was in a Young Pioneer Camp near Minsk which was captured by a German landing group. My parents managed to escape. After the Minsk ghetto was created, I was put there and I stayed there until November 1941. The first execution was carried out on November 7th, and I was in this group. The bullet grazed my head and I fell wounded into the trench. During the night I escaped from this horrible grave and left Minsk. I wandered around for a long time skirting populated areas and roads, spending my nights in haystacks.
I found myself 100 kilometers from Minsk in Nalibokskaya Pushcha in western Byelorussia in the area of Petrilovichi on the small farm where the Ciechanowicz family lived: the father Vitzentyi, mother (I don’t remember her name) , the daughters Manya and Stanislava (Stasya) , and the son, Alexander (Oles). I remember Alexander was born in 1926, but he died January 18, 1991. Of all the family only Stanislava is alive; she was born in 1922 or 1923. She is retired, a widow, has four sons and is self-supporting. Now she lives in Canada.
Alexander Ciechanowicz had a wife Stefania, who is now sixty-four years old. She has a son and two daughters, who live independently.
The circumstances of my rescue are as follows. Somewhere at the end of November 1941, I met Alexander (Oles) Ciechanowicz and he took me to his house. My “story” was simple: I told them I knew nothing about my parents, had run away from an orphanage, was of Polish nationality, and that my name was Mikhail Dobritzkyi. I explained the scar on my head as the result of a fall from a tree.
Oles’s parents didn’t quite believe my story, but they accepted me into their family. Two months later they baptized me in the Polish Roman Catholic Church in the village of Kamen, and they gave me their last name. They practically adopted me, and I became Mikhas Ciechanowicz. My job in the family was as a shepherd. They all worked their piece of land. They didn’t show me to their neighbors too much because few people came to the farm. The visitors were mostly partisans who came during the night. The head of the household baked bread for them and shared everything he could .
In the spring of 1943, the Nazis started fighting the partisans, having decided to exterminate the local population. Our farm was burnt, and all of us were taken to the Smolevicheskiye peat farm. In a little while, all of our family escaped. But, while skirting Minsk, we were captured by the police and taken to the Minsk jail. There we were separated: the father, mother, and disabled older daughter Manya, were taken to a concentration camp, and Oles, Stasya and me – to Germany. After spending a little time in a concentration camp in the town of Galb (we were forced to donate blood there), we were taken to a labor camp near the village of Vakersleben. There we three lived like one family. They knew who I really was, but even there in Nazi slavery, starving and working unbearably, they didn’t betray me.
What caused them to do it? Their great humanity. They didn’t even think about any moral or material reward. (”From where, from whom, and what for___”). But they constantly risked their lives to shelter me – on the farm, in the camp, on the peat farm, and in Germany.
At the beginning of 1945, we were liberated by American troops. Our roads separated. I returned to the USSR, and Oles and Stasya remained in Germany. I returned to Minsk, where I was investigated at a detention camp. After they cleared me, I returned to my old name – became Zaltzman again, became Jewish again. I graduated from the Professional Training School, Geological College. I found my parents. Now I teach in the Professional Training School and have a wife and two children.
In the summer of 1988, we were suddenly remembered – we, the child prisoners of Nazi camps. Our meeting was in Kiev. After the meeting I went to Nalibokskaya Pushcha, where our old farm had been. I found people who knew the Ciechanowicz family and who knew that they had had an adopted boy from an orphanage. After asking certain questions, they recognized Mikhas in me. From these people I learned that the father, mother and Manya had died after the war, and that Oles and Stasya now lived in Canada, in the town of London. They had visited the USSR and searched for me under their own surname. Of course, they hadn’t found me. Having learned Oles’ address, and in spite of the forty-three years that had passed, I wrote a letter to him and sent my phone number as well as pictures. He called me from Canada, saying, “My dear brother, I am running all over town showing your picture to everyone. You are found at last! Come to Canada – we have to meet”.
I waited a year for a ticket. I was finally given it January 18, 1991. The same day I arrived in Canada was the very same day Oles passed away. He died three hours before my arrival at his house. He was only sixty-four years old and had lung cancer. The last eight years he hadn’t worked, but was supported by a small allowance. Before that, he had been a carpenter in a furniture factory.
These people are people of great soul and great compassion. They deserve being honored by the high title of the Righteous Among the Nations.
Sincerely,
M. Zaltzman
Note:Written in 1991
2 komentarzy
człowiek
2 czerwca 2013 o 16:24Piękna opowieść. Łzy. Światło dla świata , w beznadziejnym Tunelu Kłamstw – Płomyk Nadziei.
Reda
8 grudnia 2013 o 12:08I’m not sure where you are getting your info, but great topic.
I needs to spend some time learning more or understanding more.
Thanks for fantastic info I was looking for this
info for my mission.
Check out my web blog :: Filmy 2013