
Aleksander Sołżenicyn podczas przemówienia w Dumie w 1994 roku. Fot. duma.gov.ru/CC BY 4.0
Na oczach milionów ludzi sowieckich – a dokładniej już postsowieckich – Aleksander Sołżenicyn przeszedł niesamowitą metamorfozę. Człowiek postrzegany jako wyrocznia wolności bardzo szybko stał się piewcą imperium – nie sowieckim, ale „jedynym słusznym”, przedrewolucyjnym. Nie mniej charakterystyczne stało się jego podejście do Zachodu, gdzie Sołżenicyn otrzymał wszystko, o czym pisarz może tylko zamarzyć.
W rzeczywistości ta transformacja była nowa i zaskakująca dla tych, którzy mieli okazję zapoznać się z tekstami Sołżenicyna pod koniec pierestrojki. Ja również znalazłem się wśród nich.
Później okazało się, że kontrowersyjne, delikatnie mówiąc, poglądy laureata Nagrody Nobla już dawno nie były żadną nowością dla radzieckich dysydentów i zachodniej prasy.
I że, na przykład, inny laureat Nagrody Nobla i dysydent, Andriej Sacharow, już w 1974 roku krytycznie odnosił się do poglądów Sołżenicyna. Sacharow już wtedy był mocno zaniepokojony „religijno-patriarchalnym romantyzmem” swojego towarzysza w walce z ZSRS. Dostrzegł w poglądach Sołżenicyna paradoksalne podobieństwo do oficjalnej ideologii sowieckiej, w tym także z czasów stalinowskich.
Roj Miedwiediew, kolejny sowiecki dysydent, napisał o Sołżenicynie, że „jego młodzieńczy ortodoksyjny marksizm nie wytrzymał prób obozowych, czyniąc go antykomunistą”.
Richard Pipes również krytykował Sołżenicyna za idealizowanie carskiej Rosji i przypisywanie Zachodowi odpowiedzialności za komunizm.
W tym miejscu należy pamiętać, że początkowo Sołżenicyn obwiniał Stalina za „zniekształcenie leninizmu”, a dopiero później, w obozach, całkowicie rozczarował się marksizmem i przyjął w istocie nową wiarę, opartą już na prawosławno-patriotycznym fundamencie.
Ta wiara znów zakładała fałszywą dychotomię, z wyraźnym podziałem na czarne i białe. Kiedy wszystko, co dobre, zaczęło w świadomości publicysty i dysydenta uosabiać starą, przedrewolucyjną Rosję, a wszystko, co złe – Związek Sowiecki.
Początkowo wydawało się, że wiara ta nie przeszkadza w postrzeganiu rzeczywistości. I rzeczywiście, opisując okropności Gułagu, Sołżenicyn zdołał stworzyć niezwykle jasny i wiarygodny obraz. Jednak później, w poglądach na kwestie historii i współczesności, ocena sytuacji coraz częściej zawodziła laureata Nagrody Nobla.
Wyraźnie widać to w pierwszym publicystycznym dziele Sołżenicyna, wydanym w ZSRS w wielkim nakładzie — legendarnym artykule „Jak odbudować Rosję?”.
W tekście, opublikowanym we wrześniu 1990 roku, przewidywał rychły rozpad ZSRS (w tym przypadku optyka wybitnego autora nie zawiodła), i jednocześnie proponował rozwiązania, które trudno nazwać inaczej niż prymitywnymi i imperialnymi. Jako ideał przeciwstawił Związkowi Sowieckiemu „Związek Rosyjski”, do którego koniecznie muszą wejść Rosja, Ukraina i Białoruś.
Na przykład charakterystyczny cytat z rozdziału „Słowo do Ukraińców i Białorusinów”: „Tak, nasz naród podzielił się na trzy gałęzie tylko z powodu strasznej klęski mongolskiej inwazji i polskiej kolonizacji. To wszystko to wymyślona niedawno fałszywa teoria, że od IX wieku istniał odrębny naród ukraiński z odrębnym językiem niebędącym językiem rosyjskim”.
Przy Rosji, według Sołżenicyna, miała „pozostać” również większa część terytorium obecnego Kazachstanu.
„Dzisiejszy jego ogromny obszar został podzielony przez komunistów bez rozumu, jak popadło… <…> A składa się on z południowej Syberii, południowego Uralu i pustynnych centralnych obszarów, które od tego czasu zostały przekształcone i odbudowane przez Rosjan, więźniów i zesłańców” – ubolewał w artykule laureat Nagrody Nobla, proponując pozostawić Kazachom, jeśli „nagle zechcą” się odłączyć, jedynie południowe skrawki obwodów.
Zaskakujące jest nawet to, że otwarcie opowiadał się za zwrotem Wysp Kurylskich Japonii (choć nie bezinteresownie).
W latach dwutysięcznych czarno-biała optyka i chęć ukształtowania otaczającego świata na modłę imperialną, kierując się własnymi wyobrażeniami o sprawiedliwości, doprowadziły go do nie mniej strasznych zniekształceń.
Sołżenicyn napisał „Dwieście lat razem” – dwutomową pracę poświęconą „kwestii żydowskiej” w Rosji, w której, zdaniem badaczy, fakty historyczne nieodpowiadające autorowi zostały po prostu pominięte.
Z kolei w 2006 roku wygłaszał już oświadczenia nieodróżnialne od wystąpień wysokich rangą funkcjonariuszy FSB:
„NATO metodycznie i wytrwale rozwija swój aparat wojskowy – na wschód Europy i w kierunku kontynentalnego zasięgu Rosji od południa. Mamy tu do czynienia z otwartym wsparciem materialnym i ideologicznym „kolorowych” rewolucji oraz paradoksalnym wprowadzaniem interesów północnoatlantyckich do Azji Środkowej. Wszystko to nie pozostawia wątpliwości, że przygotowuje się całkowite otoczenie Rosji, a następnie utrata przez nią suwerenności”.
Tak się złożyło, że współcześni rosyjscy patrioci przeklinają wczesnego Sołżenicyn za „Archipelag GUŁag”, oskarżając go o zniesławienie Stalina i władzy sowieckiej, ale jednocześnie są gotowi bez zastanowienia przyjąć każde słowo późnego Sołżenicyn.
Dla osób o nieco bardziej krytycznym sposobie myślenia droga wybitnego publicysty może stanowić doskonałą lekcję tego, dokąd może doprowadzić kategoryczne dzielenie świata na czarno-biały. I dlaczego nie należy pochopnie przyjmować za dobrą monetę każdego słowa nawet tych, którzy wydają się być niekwestionowanymi autorytetami moralnymi.
Andrei Grigorev, niezależny dziennikarz, redaktor naczelny i wydawca emigracyjnego czasopisma „Wschody”










Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!