Tragedia w Kemerowie obnażyła, jak bardzo Putin jest oderwany od społeczeństwa i jak bardzo jest zależny od swojej propagandowej machiny. Co innego brać udział w wyreżyserowanych spektaklach w stylu „Gorącej Linii z Narodem”, a co innego skonfrontować się z ludźmi przeżywającymi potworny ból po stracie bliskich – pisze Maksym Czyhunka z TV Biełsat.
I jak się okazało, „lider narodu”, na którego głosowało 70 proc. wyborców, otaczany podobno powszechną miłością i zaufaniem, nie miał odwagi zobaczyć się z tymi ludźmi. Zamiast tego złożył kwiaty w miejscu tragedii wcześnie rano, by z nikim się nie spotkać. W oczy rzucała się jego niepewność, a może nawet wyrzuty sumienia. Za coś takiego w normalnym demokratycznym kraju wolne media rozerwałyby go na strzępy.
„Mówimy o demografii, a tracimy ludzi z powodu jakichś zaniedbań” – tak mówił potem Putin na spotkaniu z lokalnymi władzami. 64 ludzi – w tym 41 dzieci spaliło się lub udusiło, a prezydent Rosji gada coś o demografii i statystyce. Choć jest jakiś postęp, bo pewnie jego poprzednicy mówiliby o „babach, co jeszcze dzieci narodzą”. Zdanie to przepisywano marszałkowi Żukowowi, który nie szczędził życia podległych mu żołnierzy dla osiągnięcia założonych celów.
Kemerowska tragedia to pierwsza z tragedii, których Putin nie był w stanie wykorzystać propagandowo. W przypadku wybuchu domów w 1999 r., Biesłanu czy Dubrowki zawsze można było zapowiadać „moczenie terrorystów w kiblu” . W przypadku Kemerowa Putin musiałby moczyć – podległych i wybranych przez siebie urzędników i funkcjonariuszy służb, którzy dopuścili do wybudowania tak niebezpiecznego obiektu. A tak naprawdę na końcu również siebie – tego, który przez lata ten system konserwował.
Oczywiście po tragedii do szturmu ruszyły rosyjskie media państwowe i służby specjalne, aby nie dopuścić, by sytuacja wymknęła się spod kontroli. Wymownym przykładem jest tu Igor Wostrikow – mieszkaniec Kemerowa, któremu zginęły w pożarze dwójka dzieci i żona. Podczas pierwszego mitingu na cały głos oskarżył cały putinowski system władzy o doprowadzenie do tragedii. Jednak po kilku dniach „wytężonej pracy” towarzyszy w pagonach, przekonano go, że Putin i lokalne władze nie mają nic wspólnego z tragedią, a winę ponoszą jedynie miejscowi strażacy.
Tragedia w Kemerowie udowodniła, na ile jest prawdziwa „boskość rosyjskiego cara”. I okazało się, że bez propagandowej maszyny jest on słaby i bezbronny.
Maksym Czyhunka
Tekst pochodzi z portalu Belsat.eu
fot. kremlin.ru, CC BY 4.0
1 komentarz
Dzierżyński
11 kwietnia 2018 o 10:30Jak widać jedno co jest skuteczne w Rosji to ich spec. służby, na tym oparli państwo. A jak tam z naszymi służbami, czy potrafią się przeciwstawić takiej machinie? Z moich obserwacji wynika, że w tym temacie nie jest kiepsko lecz wręcz tragicznie (do niedawna ruskie służby oficjalnie buszowały w siedzibach naszego kontrwywiadu i nikt do dziś za to nie siedzi – co tylko potwierdza moją tezę o sile ruskich służb).