Kontrolowane przez Wiktora Łukaszenkę Centrum Analityczno – Operacyjnego przy Prezydencie, czyli creme de la creme białoruskich służb specjalnych, popadło w niełaskę prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
W ubiegłym tygodniu prezydent Białorusi poinformował opinię publiczną o kolejnym skandalu na jego dworze i ogłosił rozpoczęcie własnego śledztwa w kilku głośnych sprawach karnych.
Którego ze swoich poddanych podejrzewa baćka o wiarołomstwo, a przede wszystkim jakie są zarzuty, to tradycyjnie zostało przemilczane. Wiemy tylko, że chodzi o wierchuszkę Centrum Analityczno – Operacyjnego przy Prezydencie (CAO). Sprawę opisuje portal Białoruski Partyzant.
13 października, w piątek, który stał się dla bliżej na razie nieokreślonych person „czarnym piątkiem”, służba prasowa prezydenta ogłosiła, że „na spotkaniu z przedstawicielami sił bezpieczeństwa Aleksander Łukaszenka rozpatrzył szereg spraw karnych, które są pod jego kontrolą”. Intrygujący jest już sam fakt, że sprawę kontroluje osobiście pan prezydent, ponieważ jak wiemy, sprawy sądowe w cywilizowanych państwach prawa rozpatrywane i rozstrzygane są przez sądy.
Idźmy dalej. Z komunikatu dowiedzieliśmy się, że podczas spotkania kierownictwa szczebla krajowego i lokalnego omówione zostały jakieś „materiały operacyjno-śledcze dotyczące funkcjonariuszy szczebla kierowniczego, oraz nielegalnych działań funkcjonariuszy organów ścigania i służb bezpieczeństwa”.
Wniosek nasuwa się tylko jeden: Łukaszence złożono raport, czyli na stół rzucono mu teczkę z materiałami kompromitującymi nie tylko jakichś pojedynczych winowajców. Ktoś chce utopić cała rzeszę wysoko postawionych oficerów. Szczególnie godne uwagi jest to, że według oficjalnego przekazu, prezydentowi sprzeniewierzyli się ludzie z wierchuszki. Tymczasem ci rzekomo podejrzani, w piątek 13 października siedzieli przy tym samym stole z Aleksandrem Łukaszenką. To akurat wynika z jego słów: „Chciałbym usłyszeć o tych problemach i chcę znać odpowiedzi na pytania dotyczące tych kwestii ze strony nawet niektórych z tu obecnych”.
Co działo się dalej za zamkniętymi drzwiami, kto został wezwany na dywanik do prezydenta, kto sięgnął po środki uspokajające, a kto poszedł się tego wieczoru upić, nie wiemy. Oczywiście spotkanie było tylko formalnością, ponieważ decyzje zapadły wcześniej.
W epicentrum skandalu znalazło się Centrum Analityczno – Operacyjnego przy Prezydencie. Według służby prasowej głowy państwa, „Łukaszenka podjął szereg decyzji personalnych, w tym odnoszących się do CAO. W związku z poważnymi zastrzeżeniami do ich prac ze strony komisji powołanej na mocy zarządzenia prezydenta, która bada działania CAO, głowa państwa postanowił zawiesić niektórych menedżerów i pracowników operacyjnych i analitycznych ośrodka, aż do czasu zakończenia sprawdzającego faktów przedstawionych prezydentowi”.
Mówiąc najprościej, coś się zadziało i możliwe, że w miniony piątek z pracy do domu nie wrócili niektórzy urzędnicy a weekendy odbywały się przesłuchania i rewizje w ich „skromnych mieszkankach”.
Stanowisko szefa centrum aż do 13 października piastował Siergiej Szpiegun, asystowało mu dwóch zastępców – Giennadij Biełkow i Konstantin Szulgan. Ludzie ci są praktycznie nieznani białoruskiej opinii społecznej, z wyjątkiem Biełkowa, który w 2010 roku został mianowany na szefa wydziału KGB w Baranowiczach. Wcześniej pełnił różne stanowiska w Departamencie Zwalczania Korupcji i Przestępczości Zorganizowanej Departamentu KGB w Obwodzie Brzeskim.
Szpiegun został mianowany na szefa Centrum w październiku 2011 roku. Przed nim strukturą zarządzał – od czasu jej powstania w kwietniu 2008 roku – Walery Wakulczyk. Po wyborze Szpieguna zerwano pewną tradycję – żadne informacje biograficzne na temat tego człowieka nie zostały opublikowane. Miał być niby takim czarnym koniem najbardziej tajnej służby na Białorusi.
Fakt, że na stronie CAO w rubryce „Historia” napisano, iż struktura została powołana w 1973 roku, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Nie jest też prawdą – pisze Białoruskij Partizan, że „CAO jest organem państwowym regulującym działania mające na celu zapewnienie ochrony informacji stanowiących tajemnice państwowe Republiki Białoruś lub innych informacji chronionych na mocy ustawodawstwa”.
W jakim celu stworzono CAO, i jakie posiada pełnomocnictwa okazało się w styczniu 2010 roku, kiedy w życie wszedł dekret № 107-Z „w sprawie zmian i uzupełnień do niektórych ustaw Republiki Białoruś w kwestii wzmocnienia walki z przestępczością”. Dekret ten zmieniał ustawę „o działalności operacyjno – śledczej”.Wówczas CAO nabył prawo do przeprowadzenia czynności operacyjno – śledczych: począwszy od banalnego śledzenia, podsłuchiwania telefonów, do wykorzystania całego spektrum czynności z arsenału służb specjalnych. Centrum stało się ósmą z rzędu instytucją posiadającą takie możliwości. Wcześniej posiadało je KGB, MSW, Straż Graniczna, Służby Celne, Departament Śledczy Komitetu Kontroli Państwowej, Służba Bezpieczeństwa Prezydenta i Służby Wywiadowcze Sił Zbrojnych. Jednak największe znaczenie i wpływy posiada Centrum Analityczno – Operacyjne przy Prezydencie Republiki Białoruś.
W czerwcu 2013 roku, odwiedzając CAO Łukaszenka wyjawił w świetle kamer, czym struktura ta zajmuje się w rzeczy samej. „Oczywiście oczekuję od was bardziej dogłębnej, wysokiej jakości informacji w kwestii zwalczania korupcji, sytuacji w gospodarce, w poszczególnych strategicznych sektorach, w konkretnych organizacjach” – powiedział i dodał: „Dzięki odwadze, uczciwości i profesjonalizmowi funkcjonariuszy centrum, cały szereg kierowników uwikłanych w brudne sprawy, biurokrację i okradanie państwa, na własnym przykładzie przekona się, że u nas nie ma nietykalnych”.
Swoją drogą, nazwiska żadnego z funkcjonariuszy Centrum Analityczno – Operacyjnego nigdy nie pojawiło się w materiałach dotyczących głośnych spraw karnych. Cały swój „urobek” oficerowie CAO przekazują tym – w porozumieniu z głową państwa oczywiście, którzy kierują sprawę do sądu. Jednak i tu pojawiają się bardzo istotne niuanse. Po pierwsze, CAO „funkcjonuje” wyłącznie w najwyższych strukturach władzy, czyli wśród ludzi z osobistego rejestru głowy państwa, (mowa o około tysiącu „suwerennych duszach”, przeciwko których sprawy karne wytacza się wyłącznie za zgodą Łukaszenki).
Po drugie, pierwszym, który odbiera informacje o winowajcy jest syn i doradca prezydenta w jednej osobie ds. bezpieczeństwa, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego Wiktar Łukaszenka.
Chodzą słuchy, że od dawna posiadł stopień generalski, co nawet nie jest zaskoczeniem. Zresztą sam Aleksander Łukaszenka nie ukrywa, czym zajmuje się jego syn. Latem 2013 w jednym z wywiadów powiedział: „Mamy niewielkie, operacyjne centrum analityczne pod przewodnictwem prezydenta Białorusi, w którym pracuje niespełna 100 osób. Jest pod kontrolą mojego najstarszego syna, a w świetle prawa ma on pod kontrolą kierownictwo służb specjalnych. Syn troszczy się o swojego ojca, prokurator ma świadomość, że jest pod kontrolą, i sędziowie rozumieją, że są pod kontrolą. Jeśli głowa nie gnije, ogon będzie się kręcił. Trudno sobie wyobrazić, żeby kapitan straży granicznej zmusił generałów do posłuszeństwa”.
Nie ma wątpliwości, że CAO jest tajną służbą o nieograniczonych uprawnieniach. I oto okazuje się, że w tej z założenia idealnie funkcjonującej strukturze pojawił jakiś ferment. Tak naprawdę to cios w samo serce Łukaszenki. Pojawia się pytanie: Kto za tym stoi? Nazwiska i stanowiska figurantów skandalu ujawni, tradycyjnie sam Łukaszenka (jeśli w ogóle to zrobi). Wszystko zależy od tego, czego dopuściła się jego „nadzieja i ostoja”.
Kresy24.pl/Białoruski Partyzant/AB
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!