Ukraińskie służby utajniały ten fakt przez lata. Teraz to samo zrobiły służby rosyjskie. Ale jak długo można trzymać w tajemnicy nadciągającą katastrofę? To co spoczywa na dnie morza u wybrzeży Krymu grozi śmiercią dziesiątek tysięcy osób, a niebezpieczeństwo rośnie z każdym dniem. Rosja bez rezultatu wysyła na miejsce kolejne ekipy płetwonurków. Na ukraińską pomoc raczej liczyć nie może.
Chodzi o blisko 500 pojemników z trującymi substancjami, które Armia Czerwona zatopiła w morzu w 1941 roku. Przed II wojną światową Krym służył sowietom m.in. jako olbrzymi skład broni chemicznej. W magazynach pod Sewastopolem przechowywano iperyt, luizyt, sarin i soman.
Po wybuchu wojny sowieckie dowództwo usiłowało zrobić wszystko, aby środki te nie dostały się w ręce nacierających Niemców. Na wywiezienie kontenerów było już jednak za późno, postanowiono więc je zatopić. Beczki ładowano pośpiesznie na barki i wrzucano do wody wzdłuż wybrzeża.
Przez lata istnienia ZSRR nikt o tej sprawie nie mówił. Dopiero władze niepodległej Ukrainy doceniły skalę zagrożenia i postanowiły mu zapobiec. Na poszukiwania zatopionych korodujących beczek wysłano specjalistyczne ekipy.
– Znaleźliśmy kilka źródeł koncentracji trujących substancji – przyznaje Wiktor Moskalenko, szef przedsiębiorstwa „Piramis”, które w 2004 roku prowadziło poszukiwania na zlecenie władz w Kijowie. – Płetwonurkowie próbowali podnieść kontenery na powierzchnię, ale były one w tak fatalnym stanie, że nic z tego nie wyszło. Zapadła decyzja, żeby to wszystko zabetonować, ale nie wiem czy to zrobli. Co było w tych beczkach – nie wiem, myśmy mieli tylko je znakleźć. Potem sprawa została utajniona i przejęła ją Służba Bezpieczeństwa Ukrainy – mówi ekspert.
Wiedzę o zawartości beczek ma z pewnością prof. Aleksander Akimow z Uniwersytetu Energii Jądrowej i Przemysłu w Sewastopolu. To on pobierał wtedy próbki chemiczne. O tym co znalazł nie chce mówić. On również powołuje się na tajemnicę państwową. Potwierdza jednak, że kontenery leżą na dnie.
Dziennikarze dotarli do kopii ukraińskich dokumentów z tego okresu, w których mowa jest o odkryciu łącznie 428 kontenerów w 9-ciu miejscach zatopienia. Wątpliwe jednak, aby w obecnej sytuacji politycznej ukraińskie władze były gotowe przekazać Rosjanom dane na temat dokładnej lokalizacji zatopionych pojemników z bronią chemiczną.
Teraz za jej poszukiwania zabrały się okupacyjne władze rosyjskie. Zastępca naczelnika krymskiego zarządu Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Władimir Iwanow przyznaje, że poszukiwania prowadzono w Cieśninie Kerczeńskiej i u wybrzeży pod Jałtą – w rejonie słynnego Jaskółczego Gniazda. Zdejmowano z dna kolejne warstwy piachu, pobierano próbki chemiczne wody i wodorostów.
– Niczego nie znaleźliśmy, ale nie mieliśmy dokładnych map. Te wojskowe są nadal utajnione w Moskwie i nawet nasze Ministerstwo nie ma do nich dostępu. Jestem zresztą przekonany, że tam nie ma broni chemicznej, tylko co najwyżej środki toksyczne – zapewnia Iwanow. Tylko czy od tego, że inaczej się je nazwie, substancje te staną się mniej groźne?
– Będziemy nadal prowadzić poszukiwania na odcinku od Sewastopola do Bałakławy – zapowiada deputowana Krymu do rosyjskiej Dumy Olga Kowotodi.
Na razie ani rosyjskie, ani ukraińskie władze nie chcą ujawnić jaki środek chemiczny jest w zatopionych pojemnikach. Co więcej, próbują w ogóle zaprzeczać jakoby u wybrzeży Krymu cokolwiek zatopiono. – Tylko Niemcy miały w przededniu wojny sarin i soman. Na Krymie tego być nie mogło. Wojska sowieckie wycofywały się zresztą w wielkim pośpiechu – nie było czasu nawet na zatapianie beczek – twierdzi rządowy ekspert, który woli jednak zachować anonimowość.
Tymczasem niezależni eksperci są przekonani, że u wybrzeży Krymu sowieci zatopili paraliżująco-drgawkowy soman oraz luizyt – parzący bojowy środek trujący, zwany „rosą śmierci”, który zabija po wniknięciu przez skórę lub drogi odechowe. Ich zdaniem, beczki dawno już skorodowały – ich 70-letni „termin ważności” upłynął w 2011 roku. Teraz więc każdemu kto w pobliżu pływa lub je ryby z tego akwenu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo – twierdzą uczeni.
– Związek Radziecki miał broń chemiczną przed wybuchem wojny z Niemcami. Zatopino ją w Kozackiej Buchcie, ale dowództwo Armii Czerwonej zabrało mapę z dokładnym miejscem zatopienia. Ta mapa jest w naszych archiwach i Ministerstwo ds. Sytuacji Nadzwyczajnych doskonale wie, gdzie są te kontenery – twierdzi Lew Fiodorow, szef stowarzyszenia Bezpieczeństwo Chemiczne.
Jego zdaniem, w pojemnikach nie ma jednak luizytu, ani sarinu, tylko iperyt i arszenik, nie mniej zresztą groźne. – Na szczęście, przyroda sama stara się walczyć z tym niebezpieczeństwem – co roku przykrywając pojemniki kolejnym centymetrem iłu – zapewnia ekspert.
Jeśli jednak – jak twierdzą rosyjskie władze – u wybrzeży Krymu nie ma żadnych beczek z bronią chemiczną, to czego szukają tam teraz nerwowo ekipy wojskowych płetwonurków? I dlaczego nikt nie chce odtajnić dokumentów w tej sprawie spoczywającycyh w rosyjskich i ukraińskich archiwach?
Kresy24.pl / mk.ru
3 komentarzy
longinus
11 listopada 2014 o 19:35U NAS na Bąłtyku Sowieci tez zatopili po wojnie beczki z niemieckim gazem.Map nie ma
ltp
11 listopada 2014 o 23:35bo sowieci z tego słyną. z zakopywania i zatapiania
Ruski... brat psa!
23 lipca 2015 o 19:07Może sie ta ruska wszawica sama wytruje!