Jego czołg został trafiony ukraińskim pociskiem pod Debalcewem i stanął w płomieniach. 20-letni Dorżi Batamunkujew zdołał się wydostać i z ciężkimi poparzeniami trafił do szpitala. Teraz ujawnia prawdę o rosyjskiej agresji na Ukrainie.
Rosyjscy żołnierze kontraktowi wcale nie muszą odchodzić z armii rosyjskiej aby walczyć po stronie separatystów na Ukrainie. Są tam zwyczajnie kierowani przez swoje dowództwo – przyznaje czołgista w rozmowie z rosyjską „Nową Gazietą”. On również pojechał do Donbasu w ramach służby wojskowej.
Batamunkujew opowiada, że trafił do wojska jako zwykły poborowy w 2013 roku. Ponieważ miał dobre wyniki zaproponowano mu służbę kontraktową.
Na jesieni 2014 roku z różnych batalionów zaczęto wybierać najlepszych żołnierzy kontraktowych i sformowano z nich oddzielny batalion, który miał walczyć na Ukrainie. Czołgista przyznaje, że aby trafić na wojnę do Donbasu wcale nie musiał zwalniać się z rosyjskiej armii i jechać tam jako „ochotnik”. Został tam po prostu wysłany przez swoich dowódców.
„Powiedzieli nam, że jedziemy na ćwiczenia, ale wszyscy wiedzieliśmy dokąd jedziemy. Byłem psychicznie nastawiony, żeby jechać na Ukrainę. Czołgi przemalowaliśmy jeszcze na stacji w Ułan-Ude. Zamalowaliśmy numery, a jeśli na jakimś był znak gwardyjski – również. Potem na poligonie pod Rostowem zrywaliśmy swoje naszywki i dystynkcje. W celu kamuflażu. Paszport i książeczkę wojskową kazali zostawić w dowództwie w Rosji” – opowiada rosyjski czołgista.
Dodaje, że na Ukrainę wjeżdżało wraz z nim dużo transportów wojskowych z różnych rosyjskich miast.
Kresy24.pl