U schyłku października miałem przyjemność uczestniczyć w konferencji na temat teorii i praktyki regulacji prawnych dotyczących mniejszości narodowych, pisze Aleksander Radczenko w komentarzu opublikowanym przez portal zw.lt.
– Ljubica Djordjević, Fernand De Varennes, Anton Thomsen — prawdziwe gwiazdy z dziedziny ochrony praw mniejszości, międzynarodowi eksperci z górnej półki. Po spotkaniu dziennikarze pytali mnie: ale jakie są praktyczne rezultaty konferencji? Czy ustaliliście coś konkretnego? Nie wiem, jak na to pytanie odpowiedzieć.
Oczywiście, że podczas konferencji padło wiele interesujących spostrzeżeń i rekomendacji. Najważniejsza brzmiała: podstawą ochrony mniejszości narodowych są prawa językowe i szkolnictwo w języku ojczystym. Tę prostą myśl próbowali podczas konferencji donieść do słuchaczy praktycznie wszyscy zagraniczni eksperci. Czy donieśli? Znowuż nie wiem. Na sali w samorządzie miasta Wilna byli naukowcy, dziennikarze, dyplomaci, nie było jedynie urzędników państwowych i samorządowych, nie było też polityków. Ani z partii ogólnokrajowych, ani z AWPL-ZChR, zaś mer Wilna Remigijus Šimašius „zwiał” natychmiast po swoim pięciominutowym słowie powitalnym.
Co prawda solennie przyrzekając, że zapozna się z materiałami konferencji w formie pisemnej. Oby. Wierzę jednak, że coś się na Litwie zaczyna w kwestii praw mniejszości narodowych zmieniać i tego a propos dotyczył mój referat na konferencji Europejskiej Fundacji Praw Człowieka.
Ekonomista Gitanas Nausėda, w chwili obecnej najpopularniejszy z kandydatów na prezydenta RL, w wywiadzie dla „Przeglądu Bałtyckiego” na temat tzw. polskich postulatów wypowiada się następująco:
„Chciałbym przede wszystkim zbadać, czy to (oryginalna pisownia nielitewskich imion i nazwisk w dokumentach — przyp. blog.) jest rzeczywiście problem w dwustronnych relacjach. Trzy literki można sobie wyobrazić, ale problem jest z większą liczbą znaków diakrytycznych. Na razie obstaję przy wersji kompromisowej – oryginalna pisownia powinna być na drugiej stronie”.
Takie słowa wskazują, że albo Nausėda jest z Marsa i nigdy nie słyszał o tym, czego domagają się Polacy na Litwie i Warszawa od ca. 15-20 lat, albo rżnie głupa w nadziei na głosy prawicowego elektoratu. Zresztą sam kandydat asekuracyjnie dodaje:
„Zastrzegam jednak, że mogę zmienić tę pozycję, jeśli pojawi się więcej faktów i informacji na ten temat.”
Wygląda więc na to, że zostawia sobie furtkę, która pozwoli mu — jak już zostanie prezydentem — z tego niefortunnego „kompromisowego wariantu” wycofać się na rzecz ustawy, która legalizuje przynajmniej w, x i q. Tylko czy taki asekuracyjny kandydat może zwyciężyć?…
Bardziej zdecydowaną jest inna kandydatka, a propos moim skromnym zdaniem, mająca o wiele większe szanse na zostanie nowym litewskim prezydentem, Ingrida Šimonytė:
„Problemy w naszych relacjach nie są jakieś wielkie i sądzę, że taki problem jak literka „w” w paszporcie mógłby jednak zostać rozwiązany.”
Nie jest też przeciwna dwujęzycznym nazwom ulic i dopuszczeniu języka polskiego do używania w życiu publicznym:
„Nie wierzę, że poprzez dopuszczenie języka obcego do publicznego użycia język litewski zginie. Mieliśmy taką sytuację trzydzieści lat temu, gdy nasz język był poddany opresji i wszystko było po rosyjsku. Ja to dobrze pamiętam, bo byłam dzieckiem dość wyrośniętym, które wiele rozumiało. Ale teraz? Nasz język nie jest zagrożony” czytaj dalej na stronie zw.lt
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!