Dzisiejsza Rosja jest słabsza od ZSRS. Zaangażowana na Ukrainie, na Kaukazie i w Syrii, sięgająca po Libię i Wenezuelę, może wkrótce stanąć także wobec konieczności stabilizowania Azji Środkowej. Decyzja o rozpętaniu kolejnego wyścigu zbrojeń z USA skończy się więc dla niej tak jak poprzednio – klęską – pisze politolog, profesor Uniwersytetu Łódzkiego i doradca prezydenta RP ds polityki zagranicznej dr hab. Przemysław Żurawski vel Grajewski.
Za Gorbaczowa stało się dla Moskwy jasne, że nie jest w stanie wygrać tej rywalizacji – stąd traktat INF z 1987 r. o likwidacji wystrzeliwanych z lądu pocisków balistycznych i manewrujących średniego i pośredniego zasięgu (od 500 do 5,5 tys. km) z głowicami jądrowymi lub konwencjonalnymi. Był on jednym z aktów kończących zimną wojnę. Cztery lata później ZSRS przestał istnieć, rozsadzany odśrodkowymi ruchami narodowymi i przeciążony kosztami zbrojeń oraz ambicjami imperialnymi, pochłaniającymi ogromne środki od Europy Środkowej po Kubę i Nikaraguę i od Syrii, Libii, Etiopii, Mozambiku i Angoli po Wietnam i Mongolię.
Drugie rozdanie
10 lutego 2007 r. Władimir Putin publicznie oświadczył, że układ INF nie służy interesom Rosji. Kilka dni później szef sztabu armii rosyjskiej gen. Jurij Bałujewski stwierdził, że Moskwa może się zeń wycofać w razie kontynuowania przez USA budowy tarczy antyrakietowej.
We wrześniu 2008 r. Rosja przeprowadziła test odpalanego z systemu 9K720 Iskander-K (oznaczenie NATO: SS-26 Stone) pocisku R-500 o zasięgu oficjalnym poniżej 500 km, lecz rzeczywistym do 2 tys. km. Od maja 2013 r. kwestię naruszania traktatu podjął w rozmowach z Rosją Departament Stanu. Od tego czasu Moskwa ostrzegana była przez USA na najwyższym szczeblu ponad 30 razy.
W styczniu 2014 r. USA o swoich obawach odnośnie do naruszania przez Moskwę traktatu INF po raz pierwszy poinformowały sojuszników z NATO. 30 lipca 2014 r. problem ten stał się przedmiotem listu prezydenta Baracka Obamy do Putina. Rosja zaprzeczyła jednak, by jej działania naruszały zobowiązania INF. 2 września 2015 r. przeprowadziła zaś kolejny test nowego pocisku 9M729 (w terminologii NATO: SSC-8) o zasięgu do 5,5 tys. km. Wywołało to rosnący niepokój Waszyngtonu. Odniesienie do wyposażania armii rosyjskiej w tę broń znalazło się w deklaracji końcowej szczytu NATO w Brukseli w lipcu 2018 r.
W październiku 2018 r. administracja prezydenta Trumpa powtórzyła ostrzeżenie pod adresem Rosji, dodając doń aspekt chiński. (Słabe w 1987 r. Chiny nie były stroną traktatu. Dziś jest to anachronizm). 4 grudnia 2018 r. sekretarz stanu USA Mike Pompeo dał Kremlowi 60 dni na powrót do poszanowania układu INF. Waszyngton wskazał testowanie, produkcję i rozmieszczanie przez Rosję nowych pocisków manewrujących SSC-8 jako działanie łamiące postanowienia tego traktatu. Wyznaczony termin upłynął 2 lutego i stąd odnośne oświadczenie prezydenta Donalda Trumpa z 1 lutego o zawieszeniu z kolejnym dniem stosowania się USA do zasad INF. Jeśli Rosja nie skoryguje swego postępowania, traktat zostanie ostatecznie wypowiedziany w lipcu 2019 r.
Stanowisko Waszyngtonu zostało natychmiast poparte przez Radę Północnoatlantycką, skupiającą 28 państw członkowskich NATO. Rosja jednak utrzymuje, że rakiety 9M729 mają zasięg do 480 km, a zatem nie stanowią naruszenia umowy z 1987 r.
Natura broni jądrowej
Broń jądrowa jest bronią polityczną, nie wojskową. To dzięki niej nie wybuchła III wojna światowa. Wizja takiej wojny, jako globalnego starcia nuklearnego bez pokonanych i bez zwycięzców, za to z planetą pogrążoną w jądrowej apokalipsie, skutecznie odstraszała ZSRS od próby realizacji planów podboju Europy. Odstraszanie jądrowe i dziś oparte jest na zasadzie wzajemnie zapewnionego zniszczenia (ang. MAD – mutually assured destruction; w języku angielskim „mad” znaczy także szalony).
Ten, kto pierwszy odpali pociski jądrowe, będzie mógł się cieszyć ze zniszczenia przeciwnika jedynie przez kilka minut. Jednocześnie będzie obserwował na radarach nadlatujące pociski, które zaatakowany zdąży wystrzelić natychmiast po odpaleniu rakiet przez agresora. Ten, kto strzeli pierwszy, zginie po prostu jako drugi. W okresie zimnej wojny w arsenałach ludzkości zgromadzono broń wystarczającą do zabicia każdego mieszkańca Ziemi ośmiokrotnie. Zjawisko to nazwano nadzabijaniem. Obecnie wskaźnik ten jest niższy, ale każdemu i tak wystarczy jednokrotne uśmiercenie.
Nie ma też wojskowego znaczenia, skąd pociski startują, ważne jest jedynie to, gdzie uderzą. Samo nagromadzenie środków walki nie oznacza też nieuchronności wybuchu wojny. Konflikty wybuchają wówczas, gdy jedna ze stron ma wyraźną przewagę nad drugą i oczekuje łatwego zwycięstwa, a nie wówczas, gdy obie uzbrojone są po zęby.
Skutki polityczne decyzji USA i jej poparcia przez NATO
Pierwszym i oczywistym skutkiem politycznym zawieszenia stosowania traktatu INF przez USA jest przełamanie narracji demokratów o rzekomej prorosyjskości Donalda Trumpa. Ciągnąca się od lat historia gwałcenia porozumienia z 1987 r. przez Rosję, przy retorycznej jedynie kontrakcji Waszyngtonu doby Baracka Obamy, dobiegła końca.
Rzecz na dodatek została rozegrana wzorcowo. Sojusznicy byli od dawna uprzedzeni, Rosja wielokrotnie ostrzegana, czerwona linia w postaci daty dziennej (2 lutego 2019 r.), do której Kreml miał powrócić do respektowania porozumienia, wyznaczona, a groźba po jej zlekceważeniu wykonana – w odróżnieniu od słynnej czerwonej linii Obamy odnośnie do Syrii z lat 2012–2013, której przekroczenie pozostało bez konsekwencji. W rezultacie Stany Zjednoczone odzyskały swobodę działania, i to przy deklarowanym pełnym poparciu sojuszników. Na wewnętrzne wynegocjowanie kolejnych kroków NATO ma pół roku, gdy zawieszony dotąd INF zostanie przez USA, w braku stosownej reakcji Rosji, ostatecznie wypowiedziany.
Tymczasem sekretarz generalny Sojuszu oświadczył, że NATO nie ma zamiaru rozmieszczać własnych pocisków średniego zasięgu w Europie. Tak jest dziś, ale jak będzie, zależy od postępowania Kremla. 2 lutego Putin na spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem i ministrem obrony Siergiejem Szojgu oświadczył, że Rosja wstrzymuje swój udział w traktacie INF i że nie będzie inicjowała rozmów z USA na temat tego układu.
Skutki dla Polski
Obserwujemy wyraźne pogorszenie relacji amerykańsko-rosyjskich. Jednak pamiętajmy, że najlepsze były w Jałcie, nie mamy więc powodu do zmartwień. Rosja, rozwijając pociski manewrujące średniego zasięgu, tworzy materialną podstawę realizacji koncepcji deeskalującego uderzenia jądrowego. W ramach wojny psychologicznej z Zachodem rysuje scenariusz zajęcia jakiegoś obszaru (np. państw bałtyckich, Polski, Bornholmu, Alandów, Gotlandii) i uderzenia jądrowego w jedno z miast nadbałtyckich lub polskich dla podkreślenia, że nie cofnie się przed wojną jądrową w obronie swoich zdobyczy. Koncepcja ta oparta jest na założeniu, że USA, w imię odwetu za zniszczenie Tallina czy Bydgoszczy, nie zaryzykują Nowego Jorku czy Miami i nie zdecydują się na odwet jądrowy przy użyciu międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Brak amerykańskich pocisków średniego zasięgu w Europie wyklucza zaś odwet na tym samym poziomie. To zaś rodzi na Kremlu nadzieję, że odwetu by w ogóle nie było. Rozbudowa rosyjskiego arsenału pocisków średniego zasięgu umożliwiłaby Rosji uderzenie na Polskę i Litwę spoza okręgu kaliningradzkiego i Białorusi.
Dzisiejsza Rosja jest słabsza od ZSRS. Zaangażowana na Ukrainie, na Kaukazie i w Syrii, sięgająca po Libię i Wenezuelę, może wkrótce stanąć także wobec konieczności stabilizowania Azji Środkowej. Decyzja o rozpętaniu kolejnego wyścigu zbrojeń z USA skończy się więc dla niej tak jak poprzednio – klęską. By tak się stało, nie można jej jednak ustępować. Nikt nie pragnie eskalacji napięcia, ale rozmieszczenie amerykańskich pocisków średniego zasięgu w Europie, w tym w Polsce, musi być jedną z dostępnych opcji. Nikt na Kremlu nie żywi złudzeń co do tego, czy obszar, na którym stacjonuje amerykańska broń jądrowa, będzie broniony przez USA. Nikt zaś nie jest na tyle szalony („mad”), by rozpętać wojnę jądrową.
Przemysław Żurawski vel Grajewski
Artykuł pochodzi z „Gazety Polskiej Codziennie” i portalu Niezalezna.pl
fot.
3 komentarzy
observer48
12 lutego 2019 o 06:25Ponowne wystawienie sowieckiego dramatu z 1991 r., tym razem być może w komediowej konwencji, zbliża się milowymi krokami.
yapy
16 lutego 2019 o 23:48Teraz trzeba ciągu dalszego, czyli rozwalenia rosji na kilkanaście kawałków niezależnych od siebie. I wtedy będzie na świecie spokój.
Andrzej
4 sierpnia 2019 o 08:39Rosja to więzienie narodów rządzone przez gang militarystów.