Serhij Dajneko wie, czym jest wojna i czym jest okupacja. W 2014 roku obecny szef Państwowej Służby Granicznej Ukrainy dowodził ługańskim oddziałem granicznym, który w czerwcu walczył z rosyjsko-terrorystycznymi wojskami.
Straż graniczna musiała się potem wycofać, a część obwodu ługańskiego przez lata pozostawała pod okupacją.
24 lutego ubiegłego roku to żołnierze ługańskiego oddziału SG jako pierwsi spotkali się z rosyjską inwazją na pełną skalę.
To właśnie ukraińska straż graniczna jako pierwsza przewidziała i wskazała okupantom kierunek tej wojny, „tam gdzie russkij wajennyj karabl”, a slogan ten stał się pierwszym, optymistycznym symbolem tej wojny.
Szef Służby Granicznej Ukrainy Sierhij Dajneko dzieli się z Ukraińską Prawdą wspomnieniami z ostatnich godzin przed inwazją.
Jak mówi, 21 lutego poinformował pisemnie wszystkie nawyższe organy władzy, że wojna będzie. Jego zdaniem termin inwazji został przesunięty, bo wróg czekał.
„Rosyjscy żonierze, którzy znajdowali się na terytorium Białorusi na tzw. „ćwiczeniach wojskowych”, zaczęli dzwonić do swoich krewnych, a właściwie żegnać się z nimi już 12 lutego. Przechwytywaliśmy te rozmowy, a z ich tekstu i charakteru wynikało, że inwazja rozpocznie się już za kilka dni”.
19 lutego Dajneko spotkał się z Anatolijem Łappo, przewodniczącym Państwowego Komitetu Granicznego Białorusi.
„Przekazałem mu nasze informacje i poprosiłem, aby przekazał je samozwańczemu prezydentowi Łukaszence, zwłaszcza że on też jest strażnikiem granicznym. Łukaszenka był poborowym oddziałów granicznych KGB ZSRR. Musiał więc rozumieć, że straż graniczna ma zapobiegać naruszeniom granicy, a nie je aranżować i ułatwiać. Mój kolega zapewniał mnie, że z pewnością do wojny nie dojdzie. Ale z jego reakcji mogłem wywnioskować, że kłamie. To było ostatnie spotkanie i ostatnia rozmowa, jaką z nim odbyłem.
Dałem mu do odsłuchania jakieś materiały, przechwycone rozmowy rosyjskich wojskowych. Zbladł, potem zrobił się czerwony, potem zielony, obiecał, że jeszcze tego samego wieczoru złoży raport Łukaszence. No i po tym już widzieliśmy, co się działo”, wspomina Serhij Dajneko.
Pytany, czy ukraińcy są przygotowani na atak ze strony Białorusi, gdyby do niego doszło, Dajneka odpowiedział.
„Bądźmy szczerzy: żadne fortyfikacje nie będą w stanie całkowicie zatrzymać wroga. Mogą jedynie powstrzymać i spowolnić tempo jego ofensywy. W tym właśnie celu są one budowane. Abyśmy w chwili, gdy wróg zbliży się do naszych fortyfikacji i zostanie zmuszony do wykonania odpowiednich prac, mogli uderzyć na niego i udaremnić jego plany.
Jeśli weźmiemy to, co zostało zrobione w tym roku, to jesteśmy znacznie lepiej przygotowani na ewentualny ponowny najazd z terytorium Białorusi, i to z dowolnego kierunku” – powiedział.
Szef Straży Granicznej uważa, że nie ma w tej chwili zagrożenia ze strony Białorusi.
„Jeżeli pan mnie prosi o gwarancję, że to się nie stanie, to nie mogę ich dać. Bo nie wiem, co się stanie za dwa tygodnie. <…> Ale na dzień dzisiejszy nie mają tam dostępnych sił, aby skutecznie przeprowadzić operację ofensywną przeciwko naszemu krajowi. Jeśli spróbują przyjść tu z Białorusi, to zostaną, nie ma co do tego wątpliwości”.
Dejneko nie wyklucza, że to budowanie napięcia na granicy jest manewrem dywersyjnym.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!