Przed kilkoma miesiącami podczas porządkowania papierów po moim ojcu trafiły mi do rąk dwa zdjęcia, które były schowane głęboko w notesie pod jego okładką. Zdjęcia te przedstawiały jedyny betonowy blok z pomnika, który miał upamiętnić w czasach sowieckich polskich profesorów lwowskich uczelni pomordowanych 4 lipca 1941 roku.
Osobiście pamiętam ten blok, na którym, spod resztek otaczających go desek, widoczne były postacie ludzkie. Osobiście widziałem ten blok wielokrotnie, spacerując w okolicy Wzgórz Wuleckich. Niestety zniwelowany teren i dwa fundamenty, na jednym z których był ustawiony ten blok, zostały zniszczone na początku lat 80 XX wieku.
W naszym domu tej tragedii nie ukrywano. Dziadek przed wojną miał pracownię szkła laboratoryjnego i znał wielu profesorów Lwowskiej Politechniki i Uniwersytetu. Na ich zamówienie wykonywał nawet specjalistyczne przyrządy, służące do badań naukowych. Znał wielu z tych, którzy zginęli w tę noc. W późniejszym okresie w czasie wojny serdecznym przyjacielem ojca stał się jedyny ocalały syn państwa Longchamps de Bérier – Jan, zwany w naszej rodzinie zdrobniale Januszkiem.
Zacząłem poszukiwać jakiś materiałów źródłowych, kto był w czasach sowieckich autorem tego pomnika? Kiedy zaczęto go wystawiać? Dlaczego przerwano jego realizację? Z tych informacji udało mi się uzyskać datę: 1956 rok. Chyba jest to data błędna, bo o ile pamiętam w połowie lat 70. jeszcze tam niczego nie było oprócz zarośli i krzaków.
Dlaczego sowieci zdecydowali się na budowę tego pomnika? Znów z dostępnych materiałów okazało się, że postanowili fakt mordu na profesorach lwowskich wykorzystać we własnych celach – walce z „ukraińskim burżuaznym nacjonalizmem”. W tamtych czasach szeroko mówiło się o udziale w tej akcji batalionu Nachtigal, złożonego z Ukraińców. Z opublikowanych materiałów źródłowych, do których dotarł ukraiński Memoriał wynika, że pod koniec 1959 roku jeden z kierowników NKWD, Fiodor Szczerbak, rozpoczął tworzenie materiałów kompromitujących jednostkę Nachtigal. W jego dyrektywie mowa jest nawet o „przygotowaniu zeznań świadków”. Wiązało się to z dyskredytacją ówczesnego ministra ds. emigrantów RFN Theodora Oberlandera, który w swoim czasie był zastępcą dowódcy batalionu Nachtigal. Dopiero ostatnio opracowana przez Dietera Schenka „Noc morderców” rozstawiła wszystkie kropki nad „i”. Znaczy, że inicjatywa wystawienia pomnika pomordowanym profesorom nie mogła powstać wcześniej. Nic nie działo się wtedy bez dyrektywy „partii i rządu”.
Dopiero u Jerzego Janickiego udało mi się odnaleźć wzmiankę o losach tego pomnika. Tak pisał on w 1991 roku w wydaniu specjalnym tygodnika „Przekrój” w „Zawiłych dziejach jednego pomnika”:
„Wciąż jednak czeka Lwów na zapowiedziany przed jedenastu laty pomnik, który poświadczałby ślady pozostawionej tu polskości, a jednocześnie byłby dziełem obecnych gospodarzy miasta. Intencje, jak wymarzone dla wciąż podnoszonej idei konieczności współżycia polsko-ukraińskiego.
W 1980 roku podjęto stosowną uchwalę, by z okazji okrągłej, bo czterdziestej, rocznicy postawić na Wzgórzach Wuleckich pomnik 24 profesorów lwowskich, zamordowanych w tym właśnie miejscu o świcie 4 lipca 1941 roku przez hitlerowców. Przypomnijmy, że rozstrzelano tam wówczas intelektualną i naukową elitę Lwowa, m.in. Tadeusza Boya-Żeleńskiego, profesorów: Antoniego Cieszyńskiego, Antoniego Łomickiego, Tadeusza Ostrowskiego, Jana Greka, Romana Renckiego, rektora UJK Romana Longchamps de Berier, Władysława Dobrzanieckiego i wiele, wiele innych sław naukowych.
Projekt pomnika powierzono znanemu rzeźbiarzowi lwowskiemu, rektorowi Instytutu Sztuk Pięknych, Emanuelowi Myśko. Odtąd dzieje tego pomnika toczyć zaczęły się meandrycznie, w rytm błyskawicznie zmieniających się historycznych wydarzeń. Raz był pomnik, to znów go nie było.
Z racji przygotowań do realizacji filmu o tragedii profesorów lwowskich byłem mimowolnym bliskim świadkiem tych zawiłych losów pomnika. Oto, kiedy już cokół i pierwsze zarysy pomnikowych postaci stanęły w jarze wuleckim (a oglądałem je na własne oczy), nastał w Polsce sierpień 80 roku. Data dla nas tyle wymowna, by pojąć przerażenie ówczesnych komunistycznych władz miasta przed zainfekowaniem się polskimi reformami. Temat polski tak dokładnie objęty został indeksem tematów zakazanych, że w ciągu jednej nocy rozpędzono na cztery wiatry zespół amatorskiego teatru polskiego, zniesiono przywilej zaproszeń dla odwiedzających się rodzin, nałożono embargo na polską prasę. Któregoś ranka zmierzający do pracy przez Wzgórza Wuleckie przechodnie spostrzegli, że ani nawet ślad nie pozostał po rusztowaniach i cokole montowanego pomnika. W tej atmosferze zerwane zostały, oczywiście, i umowy realizacji filmu o profesorach.
Mogłem do nich powrócić dopiero po siedmiu latach, kiedy już zainstalowała się we Lwowie placówka Polskiej Agencji Konsularnej. To właśnie ona upomniała się, by powrócić do pomysłu postawienia pomnika. Długi czas utrzymywano, że go tam w ogóle nigdy nie było. Ostatecznie zgodzono się na obelisk symbolicznie oznaczający miejsce kaźni.
Dlaczego tak skromnie – wyjaśnił to przydzielony do ekipy filmowej konsultant historyczny, którego nazwiska z litości nie przytaczam. Otóż po pierwsze – nie wszyscy rozstrzelani zasłużyli sobie, by ich upamiętniać w pomniku. Był wśród nich bowiem np. Kazimierz Bartel, premier… faszystowskiego rządu. Po drugie (ta uwaga dotyczyła już nie pomnika, a scenariusza filmu) – nie byli to uczeni polscy, lecz… radzieccy pochodzenia polskiego, o czym świadczy fakt, że wszyscy oni przyjęli obywatelstwo ZSRR w 1939 roku. Prawnie i administracyjnie rzecz ujmując, byli to zatem uczeni radzieccy, bo takie właśnie obywatelstwo mieli wpisane w paszporty pod koniec 39 roku.
(…) Tryb rozumowania konsultanta nawet dla jego zwierzchników okazał się jakby przesadny, toteż konsultanta zdjęto i film doczekał się wkrótce realizacji”.
Tym razem i nam udało się rozstawić kropki nad „i” co do okresu powstania i autora sowieckiego pomnika pomordowanym profesorom. Idea upamiętnienia wybitnych osobistości w świecie nauki przez zawirowania polityczno-propagandowe doczekała się realizacji dopiero po 70 latach. Ponownie z „pewnych” względów nie została zrealizowana w pełni…
Krzysztof Szymański, „4 lipca – pomnik niedokonczony”, Kurier Galicyjski nr 12 (208), 3-17 lipca 2014
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!