Po pierwszym odcinku wyrażaliśmy ostrożną nadzieję, że serial amerykańsko-brytyjski „Czarnobyl” będzie wydarzeniem serialowym sezonu. Rzeczywistość przeszła wszelkie oczekiwania. „Czarnobyl” stał się wydarzeniem na skalę światową, i to nie tylko serialowym, ale w ogóle artystycznym, medialnym, społecznym, a nawet politycznym. Nie tylko dlatego, że jest wybitny, ale także dlatego, że tak mocno i trafnie mówi nie tyle nawet o samej tragedii czarnobylskiej, co o historii ZSRS i Europy Środkowo-Wschodniej.
A takich obrazów brakuje bardzo w światowej kulturze i popkulturze. Tak jak by komunizm i sowietyzm nie były jednymi z najważniejszych doświadczeń w historii nie tylko krajów b. ZSRS i Europy Środkowej, ale też całej ludzkości. Może musiało minąć te 30 lat?
W tamtej recenzji pisaliśmy, że „Czarnobyl” to horror oparty na faktach, a horrorem była przecież tak naprawdę nie tylko katastrofa czarnobylska i jej następstwa, lecz cała historia „skrwawionych ziem” w XX wieku. Ludźmi na wschodzie i zachodzie wstrząsnął „Czarnobyl”, a przecież gdyby wziąć i równie rzetelnie, z odpowiednią wrażliwością i talentem sfilmować inne rozdziały historii ZSRS i komunizmu, wstrząs byłby jeszcze większy. Bo, co może młodzieży trudno sobie wyobrazić, były w tej historii jeszcze straszniejsze rozdziały niż katastrofa czarnobylska.
Jak mówiłem, brakuje takich obrazów jak „Czarnobyl” bardzo w szeroko pojętym kinie (i nie tylko w kinie). I może z powodu tego deficytu wciąż są tacy, nie tylko w Rosji, którzy uważają że komunizm i ZSRS to w gruncie rzeczy nie było coś aż tak złego, że wręcz należy za tym tęsknić i to odbudowywać. Nie przez przypadek ze strony prokremlowskich rosyjskich mediów dochodzą pomruki na temat „Czarnobyla”, a należąca do Gazpromu telewizja NTW kręci swój serial, w którym jest postać amerykańskiego agenta w Czarnobylu, więc można podejrzewać, w jakim to ma iść kierunku.
Niektórzy eksperci od fizyki jądrowej i ludzie od dawna zainteresowani katastrofą czarnobylską wytykają serialowi różne błędy i nieścisłości. Pewnie mają rację. Ale myślę, że błędy się zdarzają, a celowe nieścisłości uzasadnione są względami dramaturgicznymi, potrzebą skondensowania z jednej strony wielu zdarzeń w formule serialu. A poza tym – to przecież nie jest dokument, mimo wszystko, a dramaturgia ma swoje prawa i filmowcy często różne rzeczy „podkręcają”. Nie da się zrobić dobrego filmu czy napisać interesującej książki odzwierciedlając rzeczywistość jeden do jednego.
Ten serial i tak „ocieka” prawdą. Prawdziwe ludzkie historie zaczerpnięto choćby z książek Swiatłany Aleksijewicz, zresztą przyznała, że twórcy się z nią spotykali. Producenci i filmowcy oparli się na ujawnionych dokumentach i innych materiałach dotyczących katastrofy czarnobylskiej i jej konsekwencji. Jest aptekarska wręcz dbałość o odtworzenie sowieckich realiów. Aktorzy są ucharakteryzowani i grają tak, że do złudzenia przypominają te prawdziwe postaci dramatu. Ale oczywiście są też pewne postaci i wątki fikcyjne.
Tym, którzy zarzucają serialowi nieścisłości dotyczące kwestii technicznych, odpowiedziałbym, że i tak najważniejsze było zrekonstruowaniu mechanizmu sowieckiego systemu zniewolenia i pogardy dla człowieka, którego absurdalna logika doprowadziła do tylu nieszczęść. Trochę w tym aspekcie serial przypomina nasze „kino moralnego niepokoju” w swoich najlepszych odsłonach, z tym że bardziej dynamicznie, z większym rozmachem i nowocześniej zrobione. Na przykładzie katastrofy czarnobylskiej i tego, co się zdarzyło po niej, twórcom udało się pokazać, czym był w istocie Związek Sowiecki i komunizm. Oprócz oddania jego nieludzkiego charakteru ważne było też pokazanie, że system, który sam siebie uważał, i tak się przedstawiał, jako naukowy, tak naprawdę lekceważył w imię ideologii ustalenia nauki i łamał naukowców.
A przecież był to komunizm w swojej ostatniej, i to „pieriestrojkowej” fazie, nie taki najgorszy. Wyobraźmy sobie, jaki wstrząsający film czy serial wyszedłby, gdyby wzięto się w podobny udany sposób za jakąś opowieść z okresu stalinowskiego czy nawet breżniewowskiego. Zresztą, nie jest to wykluczone, bo scenarzysta powiedział, że chciałby jeszcze kiedyś napisać serial o innym rozdziale sowieckiej rzeczywistości.
Zresztą, o upadającym ZSRS albo o współczesnej Rosji, która nie wyzwoliła się przecież w pełni z tego dziedzictwa, a jej prezydent uważa upadek ZSRS za największą katastrofę geopolityczną, były już podobne filmy. I prawdopodobnie brytyjscy, amerykańscy i szwedzcy twórcy „Czarnobyla” tymi filmami się inspirowali. Konkretnie – filmami Zwiagincewa czy Bałabanowa. Z drugiej strony, wiadomo na pewno, że inspirowali się też sowieckim filmem „Idź i patrz” Klimowa. W „Czarnobylu” jest coś z tej porażającej i przerażającej intensywności „Idź i patrz” uważanego za jeden z najlepszych filmów wojennych w historii kina.
I oto okazuje się, że i zachodni artyści są w stanie powiedzieć coś równie ważnego, co trafi nawet do ludzi zza dawnej „żelaznej kurtyny”. To naprawdę niebywałe! Zwłaszcza, że reżyser filmu znany był wcześniej z teledysków szwedzkiego disco, a scenarzysta sprośnych komedii klasy B.
Jest to też opowieść o, często przymusowym, niesamowitym heroizmie tzw. likwidatorów Czarnobyla, którzy być może (być może, bo nigdy szczęśliwie nie dowiemy się, o ile większą skalę mogła mieć ta katastrofa) uratowali Europę. Serial obnażając sowiecką rzeczywistość, jednocześnie oddaje hołd tym ludziom, którzy nawet tam potrafili zachować człowieczeństwo.
Kolejne fenomeny: „Czarnobyl” połączył w opinii zarówno widzów jak i krytyków. Połączył też świadomości i pamięć widzów ze wschodu, jak i zachodu. Tym ze wschodu przypomniał, jak to było, dlaczego ten system upadł, dlaczego był taki straszny, skąd wyszli, co to znaczy niewola, ale też co to znaczy w takich warunkach być człowiekiem. Ci na Zachodzie sami pamiętają Czarnobyl, bo też się wtedy bali, więc sobie ten strach przypomnieli (przynajmniej ci nieco starsi). Ale jednocześnie to jak odkrycie nowych obszarów rzeczywistości. „Czarnobyl” widzom zachodnim poszerza świadomość, przełamuje ignorancję i arogancję Zachodu. Bo zachodnich widzów przeraził i jednocześnie zafascynował ten świat.
Więcej, autorzy dołożyli wszelkich starań, by zrekonstruować nie tylko ówczesny etap historii ZSRS, ale też oddać jeszcze głębsze tło historyczne. W narrację wmieszane są umiejętnie podkreślenia wieloetnicznego charakteru tych ziem (które, warto o tym przypomnieć, skoro jesteśmy na portalu o nazwie Kresy24.pl, były Kresami dawnej Rzeczypospolitej). Są też nawiązania do ciemnych kart najnowszej historii związanej z naznaczeniem totalitaryzmem- od rewolucji bolszewickiej przez Wielki Głód, Wielki Terror, operację antypolską NKWD, Holokaust po lżejsze, ale też niszczące represje w czasach Chruszczowa i Breżniewa. W tym kontekście słusznie katastrofa w Czarnobylu jawi się jako finał tego wszystkiego.
Z wypowiedzi twórców i aktorów wynika, że w ramach przygotowania czytali książki dotyczące właśnie historii tych ziem. I gdy złożyć to wszystko w całość, wychodzi mi na to, że jedną z głównych lektur były „Skrwawione ziemie” Timothy Snydera.
Ten obraz jest po prostu tak mocny, prawdziwy i głęboko humanistyczny, że nie przeszkadza nawet użyty język angielski czy nieścisłości techniczne i chronologiczne, przesadzone lub wręcz wymyślone sceny. Myślę, że nie jestem jedynym widzem, który chciałby, by takich filmów o historii naszego regionu powstawało więcej. I tu, i na zachodzie. Jak widać, dobre kino może być językiem uniwersalnym, łączyć wszystkich ludzi dobrej woli w potępieniu zła i podziwie dla dobra. Może też, jakkolwiek by to banalnie nie zabrzmiało, uczyć.
I na koniec: wiem, że serial wciągnął też wielu ludzi młodych, nastolatków czy dwudziestokilkulatków. Dla wielu z nich, wychowanych w niezbyt mądrym cyfrowym świecie, mogło być to pierwsze tak bliskie spotkanie z prawdziwą sztuką oraz z wielką historią. To też zaleta „Czarnobyla”.
Marcin Herman
fot. kadr z serialu „Czarnobyl”, reż. Johan Renck, USA-Wielka Brytania (HBO/SKY), 2019
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!