
Ilustracja: AI
To już jest jakaś obsesja.
Aleksander Łukaszenka z uporem maniaka wraca do tematu braku kartofli przy każdej nadarzającej się okazji. Znowu zaczął o nich mówić w białoruskim Dniu Niepodległości 3 lipca w czasie składania kwiatów na Kurhanie Chwały ku czci żołnierzy sowieckich – podaje portal UDF.
Jego krótkie wystąpienie do zgromadzonych weteranów można by zatytułować: Kartofle, a ciężkie doświadczenia historyczne narodu białoruskiego.
“Wielu z was, a szczególnie młodzież, odczuwa jakieś niedostatki. A to kartofli brakuje, a to czegoś innego. Ale przecież wszyscy rozumiemy, że to drobiazg w porównaniu z tym, co musieliście wycierpieć w przeszłości i wy i ci, których już nie ma. Dlatego kartofle będą. One już są” – zapewnił dyktator.
Widać, że zniknięcie ziemniaków z rynku na skutek masowego wykupienia ich przez firmy z Rosji nie daje Łukaszence spokoju. Mówi o tym raz po raz w najróżniejszych gremiach. Pół biedy, kiedy na posiedzeniach rządu, ale także na przykład na spotkaniu z reżyserami i aktorami w czasie wizyty w państwowej wytwórni filmowej i przy wręczaniu państwowych nominacji.
Na jego polecenie białoruski “parlament” uchwalił też niedawno kuriozalną Ustawę o zakazie braku kartofli w sklepach. Zobacz: Kretynizm Łukaszenki w pełnej krasie! Wpisze kartofle do Konstytucji?
Mniej uwagi poświęca zniknięciu – z takich samych przyczyn – cebuli, kapusty i marchwi. Zapewne dlatego, że kartofle zawsze były na Białorusi swoistym symbolem narodowym, nie tyle może dobrobytu, co jakiejś stabilizacji żywnościowej. Ponadto o ile bardziej złożonych problemów gospodarczych duża część społeczeństwa po prostu nie rozumie, o tyle brak kartofli widzi każdy.
Z kolei sam Łukaszenka zawsze pozował na “troskliwego gospodarza”, który umie zadbać o produkcję rolną. Wielokrotnie wizytował sowchozy udzielając ich kierownictwu surowych rad i z troską poklepując krowy przed kamerami. Nieprzypadkowo opozycja nazywała go szyderczo agro-führerem, lub bulba-führerem (ziemniaczanym wodzem), a system władzy na Białorusi – agro-juntą.
Inna rzecz, że im bardziej dyktator się o to rolnictwo “troszczy”, tym bardziej się ono rozwala, narażając na szwank jego “rolny image”. Z roku na rok spada powierzchnia upraw i zasiewów, bydło masowo zdycha, brak sprzętu, upadają jeden po drugim państwowe gospodarstwa, a ludność ze wsi masowo ucieka do miast lub do Polski.
Obecny problem z ziemniakami pewnie by się w ogóle nie pojawił, gdyby nie socjalistyczny centralny system regulacji cen. Ponieważ urzędowa cena kartofli była przez władze sztucznie zaniżona, rolnicy sprzedali je po prostu dwa razy drożej do Rosji, gdzie też ich zabrakło.
Oczywiście dyktator nigdy nie przyzna, że deficyt żywności to skutek jego własnej głupoty i stworzenia wspólnego rynku z Rosją, dlatego próbuje szukać wszelkich innych wyjaśnień, niekiedy zdumiewających i spiskowych.
Oskarżył na przykład kierowników sklepów i handlarzy na targowiskach, że celowo ukryli kartofle z przyczyn politycznych, aby zaszkodzić jego władzy, a także samych Białorusinów – że za dużo tych ziemniaków jedzą i chcą je tanio kupować, a przecież każdy może sam je sobie uprawiać na działce.
Teraz udzielił kolejnej “odkrywczej rady” rolnikom: żeby było więcej kartofli i innych warzyw trzeba… więcej ich sadzić! No tak, to teraz już będą wiedzieć. Co by zrobili bez takiego wybitnego męża stanu?
Zobacz także: Rosja zdobyła cały ukraiński obwód! Pierwszy raz od aneksji Krymu.
KAS
1 komentarz
Cyryl III Onuca
4 lipca 2025 o 12:42Wściekły Kartofel hoduje w swym sztucznym wąsie owsiki jako wysokobiałkową przekąskę.