Jak pisaliśmy, 26 kwietnia odbył się 10. Marsz Żywych w Ponarach, gdzie w latach 1941-1944 Niemcy i kolaborujący z nimi litewscy nacjonaliści zamordowali około 100 tys. osób, w tym od 56 do 70 tys. Żydów i około 20 tys. Polaków. Tak, to wiemy. Ale ja chciałbym się z tego miejsca zastanowić nad sensem tych spotkań. Być może takiego sensu próżno szukać, a jedyne, co jest, to siła inercji.
Okropieństwo II wojny światowej polega – wśród wielu innych – również na tym, że ogrom popełnionego wówczas zła już nie tylko zaciera losy jednostkowe, ale wręcz spycha niektóre zbrodnie na margines pamięci.
Do pewnego stopnia tak właśnie stało się z Ponarami, czyli kresowymi – szukam porównania – Palmirami, Auschwitz? Oba są zasadne, bo z jednej strony mordowano tam polska inteligencję, z drugiej Żydów, uprzednio torturowanych w getcie.
Ale Ponary funkcjonują dzisiaj głównie jako wyrzut pod adresem Litwy. Jako wykrzyknienie „i Ty, Brutusie?!” Przyzwyczailiśmy się, że krwawą łaźnię potrafią nam sprawić Rosjanie, że Niemcy, na ogół mniej krwawi, choć zaborczy, w XX wieku oszaleli z nienawiści. Do buntów na Ukrainie też zdążyliśmy przywyknąć. Ale Litwini?!
Jak to się ma do owego polsko-litewskiego związku opartego na miłości, o którym tak pięknie w III tomie Dziejów Polski pisze Andrzej Nowak? Czyżby wieloetniczna Rzeczpospolita została definitywnie rozjechana przez dwa totalitarne walce?
Rację miał Timothy Snyder , że Hitler i Stalin swoją zbrodniczą polityką w Europie Środkowo-Wschodniej doprowadzili do tego, że zabijanie stało się w tej części świata wyjątkowo łatwe, nawet między braćmi.
Ponary, Ponary! Nazwa ta huczy nieco słabiej niż Katyń, ale wciąż mocniej, niż traumatyczne skądinąd wywózki Polaków w głąb Związku Radzieckiego w latach 1940-41. Z rąk niemieckich oprawców i ich litewskich kolaborantów zginęło przynajmniej 100 tys. obywateli II RP.
Ale przecież po każdej nawet najdłuższej wojnie przychodzi pokój. Może trzeba go wykorzystać nie tylko na rozwój gospodarczy, ale również do odbudowy – przynajmniej częściowej – tego, o czym przywykliśmy myśleć, jako o wspólnym domu.
Dobre są marsze w Ponarach. Pielęgnując pamięć, uświadamiają nam współczesnym, że Kresy nie są raz na zawsze zatopioną Atlantydą, lecz że wciąż toczy się tu życie. Może i ułomne, może i post-sowieckie, ale jednak. Tylko od nas zależy, czy staną się one na nowo miejscem spotkań, czy też – puszczona w ruch przez Hitlera i Stalina spirala nienawiści kręcić będzie się nadal.
Dominik Szczęsny-Kostanecki
13 komentarzy
Jarema
28 kwietnia 2017 o 14:06Ponary! Smutny i tragiczny obraz nacjonalistycznej Litwy i Litwinów XX w.
SyøTroll
28 kwietnia 2017 o 14:34Powiedzmy sobie wprost, polskim władzom w okresie międzywojennym nie udało się zintegrować w pełni ludności w granicach ówczesnej Polski, a i udało się im skłócić się z sąsiadami, budując dwudziestoletnie Polskie Imperium. W tym należy upatrywać genezy konfliktów etnicznych. Ale wyłącznie genezy. Lata dwudzieste i trzydzieste to wybuch nacjonalizmów w całej Europie, także w Polsce. Tylko u nas przybierało to łagodniejsze formy niż gdzie indziej. Może wpływ miało wychowanie w duchu, I RP.
Paweł Bohdanowicz
28 kwietnia 2017 o 15:10Polska odrodzona po 1918 roku była w położeniu tragicznym. W pewnym sensie była skazana na zbrodnię. Polaków było oficjalnie jakieś 69%. W rzeczywistości około 62-65% (bo starano się trochę poprawić wyniki – stąd ogromna liczba „prawosławnych Polaków” i „Polaków starozakonnych” itp).
Nie asymilować – źle, bo to osłabia państwo. Autonomiczna Galicja? Republika Żydowska w centralnej Polsce? Strach pomyśleć.
Asymilować, polonizować, wynaradawiać – źle, bo to musiało zaowocować wybuchem.
Idea federacyjna? – ani Polacy do niej wtedy nie dorośli, ani potencjalni partnerzy. Poza tym, zbyt mały kawałek Białorusi i zbyt mały kawałek Ukrainy udało się wyrwać z rąk bolszewików.
Paweł Bohdanowicz
28 kwietnia 2017 o 15:24Oczywiście 69% dotyczy sytuacji z 1921 roku. W 1918 odsetek Polaków w państwie był znacznie wyższy (ZCZW i później utworzony ZCZWiFP do Republiki Polskiej nie należały). Nawiasem mówiąc bardzo ciekawym zagadnieniem historycznym jest REPUBLIKA POLSKA – zapomniane państwo z pierwszych miesięcy niepodległości – z Orłem bez korony. W zamierzeniach jedno z państw przyszłej federacji. Ale to już zupełnie inna historia.
Paweł Bohdanowicz
28 kwietnia 2017 o 14:36W 1942-43 roku ludzie przyzwyczaili się do śmierci. Przyzwyczaili się do zagrożenia własnego życia, ale też cudze życie stało się tanie, wręcz bezwartościowe. Nawet dla ówczesnego dziecka masowe zabijanie ludzi było zjawiskiem naturalnym, było czymś, czemu nie należy się dziwić.
Nie chcę tu wywlekać szczegółów. Naprawdę nie chcę! Musimy jednak pamiętać o jednym: NIE RÓŻNIMY SIĘ MENTALNIE OD LITWINÓW I UKRAIŃCÓW. Gdybym zaczął tu cytować fragmenty z naszej „nacjonalistycznej” prasy podziemnej, rozpętało by się prawdziwe piekło. Naprawdę prasa upowska była znacznie bardziej ludzka!
NIEKTÓRE SPRAWY POBRZMIEWAŁY JESZCZE W TUŻ-POWOJENNEJ TWÓRCZOŚCI, JAK „WYROK NA FRANCISZKA KŁOSA”. PÓŹNIEJ CAŁKOWICIE TO ZAMAZANO… „POLITYKA HISTORYCZNA”…
Ula
28 kwietnia 2017 o 15:24Bardzo ladny artykul.
Zastanawia mnie jednak- byc moze sie czepiam- dlaczego autor uwaza, zycie na terenach centralnych i wschodnich wojewodztw I i II Rzeczpospolitej za „moze ulomne”? Czy autor uwaza, ze Polacy, ktorzy tam zostali sa gorsi od nas, bo my mielismy szczescie i nie jestesmy „postsowieccy”? A moze wyjasni autor, gdzie jest granica nieulonego zycia? Im bardziej na zachod tym mniej ulomne?
Musze powiedziec, ze zawsze mnie wzrusza, jak ogladam reportarze z Polakami zza obecnej wschodniej granicy Polski. Tyle lat bez Polski tam zyja, ( w czasie ostatnich ponad dwustu lat tylko 22 lata byla tam Polska, a jak pieknie juz ktores pokolenie mowi po polsku, jak pieknie kultywuja tradycje, jak ciagle Polske kochaja. Az ciarki przechodza, jak sie o tym mysli. Czasami mam wrazenie, ( choc ostatnio to sie zmienia w Polsce tez na lepsze), ze ludzie mieszkajacy na wschodzie sa bardziej Polakami ( w sercach), niz mieszkajacy obecnie w Polsce.
I nigdy bym nie powiedziala, ze ich zycie tam jest ulomne.
A co do puszczone spirali nienawisci, ona zaczela sie juz pod zaborami, to co sie za Hitlera i Stalina stalo, to tylko poklosie sklocania mieszkancow Rzeczpospolitej. I my nie mozemy pozwolic na zapomnienie o zbrodniach, ktore sie tam wydarzyly. Trzeba je przepracowac, wyciagnac na swiatlo dzienne nawet najmniejsze. Wtedy dopiero moze nastapic oczyszczenie. Bez wyjasnienia spraw nie ma szans na spokojna przyszlosc. Na zaklamaniu nie da sie budowac wspolpracy.
tagore
28 kwietnia 2017 o 16:57Landsbergisowa kontynuacja litewskiej skrajnej polityki pasuje do tego ponurego tła.
oko "RA"
28 kwietnia 2017 o 21:17Panie Dominiku Szczęsny-Kostanecki obecna Litwa to żadna Litwa! to Żmudź która skradła nazwę Wielkiemu Księstwu Litewskiemu . Odwołujesz się Pan często do historii, jednak jak widać wiele historycznych faktów z pamięci Panu wyleciało. Żmudzini byli marginesem w WKL.
józef III
28 kwietnia 2017 o 22:31Ponary, straszne miejsce. Dzięki śp. Helenie Pasierbskiej stanął tam Memoriał Ponarski. Była Strażniczką tej Pamięci i napisała o tym pierwszą dokumentalną książkę.
józef III
28 kwietnia 2017 o 22:34PS. Redakcji zmień zdjęcie. To nie jest polski Memoriał. Są tam trzy : polski, żydowski i litewski. Ten ostatni ma „przykryć” oba poprzednie.
Pahonia
29 kwietnia 2017 o 16:30„polsko-litewskiego związku opartego na miłości, o którym tak pięknie w III tomie Dziejów Polski pisze Andrzej Nowak?”
To nie ci sami Litwini, proszę autora, to Bałtolitwini kolaborowali z Niemcami. Niemcami a nie hitleriwcami. Nie mąćmy Polakom w głowach, bo nigdy nie zrozumieją z kim trzeba ”trzymać” by dać sobie szansę na stawienie odporu Sovietom, nie Rosjanom a właśnie Sovietom.
józef III
1 maja 2017 o 10:46W rzeczy samej !
Jan53
1 maja 2017 o 19:09Polakow było ok.50% w tych pomordowanych.Zydzi którzy mieli polskie obywatelstwo oraz Polacy którym na podstawie ustawy z grudnia 1939r.zlitaunizowano nazwiska(przeważnie tym ze wsi woj.Wilenskiego)
Również sporo Polakow stracilo zycie na kowienszczyznie – szczególnie w pierwszych dniach w ramach przyjazni litvusko-niemieckiej na przełomie czerwca i lipca 1941r.
Kowno i jego getto.Plechavicus i jego „kalesoniarze”.Hoduciszki czy działaniach metropolity kowieńskiego arcybiskupa Juozapasa Skvireckasa i jego pomocnika sufragana kowieńskiego Vincentasa Bryzgisa wobec polskich duchownych nie wspomnę.Zreszta obaj uciekli wraz z armia niemiecka do III Rzeszy.