Dla tych, którzy zajmują się historią ZSRR nie jest żadną tajemnicą, że oficjalna wersja tej historii w znacznej części składa się z mitów. Mitów, czyli albo kompletnej nieprawdy, albo prawd z kłamstwami przemieszanych, albo z prawd tyle, że znacznie zniekształconych – pisze publicysta „Kuriera Galicyjskiego” Artur Deska.
Dokładniej i naukowo (za zawiłość przepraszam) – mit jest zespołem wyobrażeniowym, symbolicznym obrazem wspólnej, dla określonej społeczności, wizji rzeczywistości, w tym – wizji historii. Jest on produktem dominującej w danej społeczności ideologii i zniekształcając odbiór rzeczywistości, w pojmowaniu i odbiorze swoich wyznawców, czyni tę rzeczywistość oczekiwaną, przyjemną i pożyteczną. Zazwyczaj staje się przedmiotem zbiorowej fascynacji, aż do uwielbienia. Prościej – mit chociaż przyjemny, chociaż schlebia wyobrażeniom i oczekiwaniom, chociaż nawet wydaje się być logicznym, ani logiczny ani prawdą nie jest i tyle! Jest produktem lub odzwierciedleniem ideologii panującej i służąc tej ideologii, celowo zniekształca lub ukrywa prawdę. UKRYWA PRAWDĘ! Warto zapamiętać!
Dzisiaj 9 maja – w „radzieckiej mitologii” to Dzień Zwycięstwa. Dzień Zwycięstwa Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, Armii Czerwonej i „radzieckiego narodu” w „Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej” (nazwa tej wojny to mit kolejny, ale nie o nim teraz!). O „sprawiedliwym” zwycięstwie 9 maja nakręcono dziesiątki, jeśli nie setki filmów, napisano tysiące pieśni. Wierszy nawet nikt nie liczy. Dzień 9 maja uczyniono w ZSRR (i nie tylko!) dniem wolnym od pracy, ogólnonarodowym świętem celebrowanym na uroczystych akademiach, spotkaniach, koncertach. Także – co może najważniejsze – dniem pełnej patosu i mocarstwowości wojskowej defilady na moskiewskim Placu Czerwonym. W tym dniu weterani Armii Czerwonej (i nie tylko oni!), wyciągają z szaf przesiąknięte naftaliną mundury i polerują zaśniedziałe ordery. W ten dzień składane są wieńce i zapalane znicze. Ten dzień, jak Federacja Rosyjska długa i szeroka, jednoczy wszystkich w poczuciu dumy zwycięstwa, mocy i moralnej wyższości nad tymi, których ominęło szczęście życia w Federacji.
Wszędzie jest pięknie, uroczyście, kolorowo i podniośle! Gra muzyka, wojsko maszeruje, delegacje składają wieńce, dzieci recytują wiersze, weterani dumnie wypinają pierś i pobrzękują orderami. Spokojnie! Wcale nie zamierzam krytykować weteranów wojny, nie zamierzam też odmawiać szacunku jej ofiarom, kpić z dzieci, krytykować składanie wieńców! Zgoda, może to wszystko jest przesadne, pompatyczne, pełne rażącego patosu, pełne braku umiaru i pozbawione dobrego smaku, ale wcale nie to mnie irytuje! Wszystko to bowiem jest właśnie następstwem i ucieleśnieniem „grzechu pierwotnego” czyli mitu o „wielkim zwycięstwie” dnia 9 maja 1945 roku. Nie zamierzam dyskutować z tego mitu „wyznawcami”. Próbowałem już – bez sensu. Oni nie chcą dyskutować. Im z tym mitem jest po prostu dobrze, komfortowo, swojsko. Dlatego nie potrafią (nawet jeśli by chcieli) przyjąć do wiadomości nawet tego, że z tym „mitem” są problemy. Wolą świętować. Tymczasem…
Problem pierwszy – data. Będąc jeszcze w wieku bardziej niż młodzieńczym, każdego roku, dnia 9 maja cieszyłem się, że kiedyś tam ci brzydcy Niemcy przegrali wojnę. Oczywiście rozumienie problemu plasowało się na poziomie mego ówczesnego wieku i wiedzy, co dzisiaj wspominam z zażenowaniem, ale przyznaję – tak właśnie było. Jednak z czasem, z dorastaniem, z liczbą przeczytanych książek, coraz częściej zadawałem sobie pytanie – dlaczego, do licha, my „świętujemy” 9 maja, a „reszta świata” 8? Co to za bałagan? Robią „nam” na przekór? Z czasem – zrozumiałem.
Najpierw zrozumiałem „mechanizm” rozbieżności. Otóż tak naprawdę, to kapitulacja III Rzeszy została podpisana dnia 7 maja 1945 roku w Reims, w kwaterze głównej gen. Eisenhowera. Zawierała klauzurę, że jej postanowienia (m. in. przerwanie ognia, kapitulacja, złożenie broni) „wchodzą w życie” dnia 08 maja 1945 roku w nocy (o ile dobrze pamiętam o 23.30). Była to w pełni formalna i podpisana przez przedstawicieli wszystkich państw, które podpisać ją powinny, kapitulacja. Także, w imieniu ZSRR, podpisał ją gen. Susłoparow – przedstawiciel Stalina w Kwaterze Głównej aliantów. Jednak – ze względów o których później – Stalin nie uznał tej kapitulacji za kapitulację! Stwierdził, że gen. Susłoparow przekroczył swoje pełnomocnictwa i że jego podpis na akcie, złożony w imieniu ZSRR, jest nieważny. Stalin domagał się od sojuszników powtórzenia całej ceremonii i sojusznicy ustąpili. Podpisaną już kapitulację uznali za „protokół przedkapitulacyjny”(!), a całą procedurę powtórzono. Zgodnie z żądaniem Stalina, oficjalna kapitulacja III Rzeszy odbyła się na terytorium zajętym przez Armię Czerwoną, w Karlhorst (przedmieście, obecnie dzielnica Berlina), dnia 08 marca 1945 roku o godzinie 22.43. czasu miejscowego. Dnia 8 maja!!! Jednakże, godzina 22.43 w Berlinie, dnia 8 maja, była godziną 00.43 dnia 9 maja w Moskwie i Stalin żądał datowania aktu kapitulacji czasem moskiewskim! Ale chociaż Zachód Stalinowi raz już ustąpił i za ostateczny akt kapitulacji zgodził się uznać ten podpisany w Karlhorst, a nie w Reims, to na to, by wszyscy „żyli” zgodnie z moskiewskim czasem nie wyraził zgody. Dlatego Zachód obchodzi rocznicę kapitulacji III Rzeszy dnia 8 maja, a Rosja (niegdyś ZSRR) 9 maja. Przyznaję – straszne zamieszanie!
(…)
Cały artykuł tutaj.
„Kurier Galicyjski”
fot. Wikimedia Commons, CC
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!