Nie znałem go osobiście, ale podobno był żołnierzem nietuzinkowym. Nie straszny był mu jazgot MG 42, ni huk nieboskłonu kruszonego pociskami artyleryjskimi. Zawsze gotów polecieć z amunicją do swoich kolegów, choćby pod ostrzałem wroga, zawsze skory do zapasów, a pił i palił jak i reszta żołnierzy. Tak… Wojtek był wyjątkowy, choćby i ze względu na swą niedźwiedzią naturę.
Jak Wojtek z worka…
Los naszego futrzastego bohatera z początku wcale nie zdradzał ekscytującej, heroicznej przyszłości. W worku niesionym na plecach przez irańskiego pastuszka mógł wszak trafić wszędzie i choć nurt rzeki życia nie poniósł go do pałacu królewskiego jak to Nil z Mojżeszem uczynił, to trudno odmówić prawdy, że rzucony został w ramiona jak najwłaściwsze. Wymizerowane stworzenie, osierocone po zabiciu jego matki przez myśliwych, mogło liczyć w najlepszym wypadku na wątpliwej godności karierę jarmarcznego, tańczącego misia, gdyby nie dowodzeni przez kaprala Piotra Prendysa polscy żołnierze. Pastuszek, zupełnie głodem zdziczały, z bezpiecznej odległości przyglądał się obozującym nieopodal Polakom. Wtem zawiniątko, które miał ze sobą, drgnęło. Żołnierze z zaciekawieniem zaprosili pastuszka do siebie, nakarmili go, a w międzyczasie spostrzegli, że chłopak ma w worku żywego niedźwiadka. Trudno powiedzieć, czy to typowa dla Polaków fantazja, czy ludzkie współczucie, kazały żołnierzom przygarnąć biedne, jak oni tułacze stworzenie. Niedźwiadek został wykupiony od pastuszka za tabliczkę czekolady, szwajcarski nóż oficerski i puszkę konserwy wołowej “corned beef”.
I tak ręką łowczych wyrwany niedźwiedzicowej pieczy Wojtek “szczęśliwy żołnierz” dołączył do rodziny polskich żołnierzy równie zbrodniczą i bezwzględną ręką oderwanych od Ojczyzny. Zbieżność losów i niezwykłe przejawy niemalże świadomej wdzięczności niedźwiadka urzekały żołnierzy Andersa. Wojtek zawsze chętnie towarzyszył swemu przybranemu ojcu kapralowi Piotrowi Prendysowi, na jawie bądź to we śnie, bądź w grze w berka czy zapasach, w których z resztą brali udział i inni żołnierze. Do czasu aż niedźwiadek podrósł zapasy odbywały się jeden na jednego, potem trzeba już było kilku wojaków, aby, przy pozwoleniu włochatego zapaśnika, powalić Wojtka na łopatki.
Niedźwiadkowe figle
Czytelnik, istnieje takie prawdopodobieństwo, wie jak wielką frajdę sprawia wdrapywanie się na drzewa. Wojtek też wiedział. A jako że w Palestynie, gdzie trafił 2 Korpus, przeważają palmy, to nie miał żadnych skrupułów, aby się nań gramolić. Gorzej było z drogą powrotną, a że strażaków próżno było szukać na horyzoncie, polscy żołnierze musieli osobiście ratować futrzastego towarzysza z dość kuriozalnego położenia.
Niedługo jednak, choć nie na długo, służba odciągnęła Wojtka od swawoli. Niedźwiedź został przyłączony do jednostki transportu samochodowego, która niekiedy wykonywała kilkudniowe kursy zaopatrzeniowe do najdalszych zakątków Bliskiego Wschodu. Owe eskapady wyjątkowo przypadły do gustu Wojtkowi i jeszcze bardziej rozbudziły jego psotność, której waga u progu dorosłości wynosiła blisko ćwierć tony, mierzyła zaś ponad metr osiemdziesiąt. Wymiary naszego chodzącego, futrzatego psotnika były nie tylko zasługą matki natury, ale i żołnierzy chętnie dzielących się z nim miodem, chlebem z marmoladą, sucharami, mlekiem i kandyzowanymi owocami, jakie otrzymywali w racjach żywnościowych. A skoro mowa o zdrowiu, to o tężyznę fizyczną Wojtka dbali nie tylko jego towarzysze broni, uskuteczniając tradycyjne, irańskie zapasy. Okazje do zdrowotnych wyścigów prowokował inny czworonogów, dalmatyńczyk należący do przydzielonego do jednostki angielskiego oficera łącznikowego. Galopady jakie urządzali, niezmiennie kończyły się koziołkowaniem Wojtka, nie będącego w stanie wyhamować równie zręcznie i szybko, co dalmatyńczyk.
Zew Zagrosu i życiowy wybór
Wzywany tęsknotą za chłodem rodzinnych Gór Zagros, Wojtek podjął jedyną w swym życiu próbę ucieczki. Wybrawszy moment nieuwagi swych towarzyszy, dał drapaka i pewnie rozpłynąłby się w mirażach pustyni, gdyby nie czujność żołnierzy i bystrość Piotra Prendysa. Kapral bardzo dobrze wiedział, że pośród piasków i palących spojrzeń cyklopiego oka najwyższą wartość ma woda, którą raczy się tak homo sapiens jak i ursus arctos syriacus. Ruszyła więc w pościg cysterna.
Udało się dostrzec i zbliżyć do dezertera, zaraz po czym Prendys jął go nawoływać, a zwróciwszy jego uwagę dał rozkaz do upuszczenia pewnej ilości zbawiennego płynu. Popłynęła woda. Chwila tylko, a Wojtek już ją chłepce. Tak oto zostały zlikwidowane niedźwiedzie resentymenty. Tak oto przypieczętowano dozgonną wdzięczność istoty ludzkiej i brata mniejszego. Wszak kto wie czy gdyby nie inicjatywa Piotra, jedynym towarzyszem Wojtka pozostałby wieczny wiatr pustyni rzucający przedwczesne jego prochy na wszystkie strony świata.
Końskie… Niedźwiedzie żarty
Wojtek, jako że samcem był, to figle płatać paniom lubił. Razu pewnego trafił do obozu łączniczek w Iraku, gdzie szczególnym zainteresowaniem obdarzył bieliznę damską suszącą się na słońcu. Zaintrygowanie okazało się tak wielkie, a chęć przymierzenia gaci tak przemożna, że czterołap wkroczył każdą ze swych łap na drogę występku bez żadnej, przynajmniej chwilowo, karcącej obiekcji sumienia. Panie, widząc niedźwiedzia porywającego ich bieliznę, w paraliżującym przerażeniu mogły jedynie przyglądać się całemu zajściu. Dopiero towarzysze Wojtka, zanosząc się od śmiechu, ruszyli na ratunek bezbronnej garderobie… i jej właścicielkom. Niedźwiedź okazał się marnym złodziejem, ale, jak to się w dzisiejszym żargonie mówi, doskonałym skrzydłowym, bo odzyskaną bieliznę trzeba było prawowitym właścicielkom zwrócić, a sprawcę skruszonego przed oblicza sędzin przyprowadzić, co przecież stanowiło doskonały pretekst do zawiązania znajomości między żołnierzami a łączniczkami. Z resztą spektakl skruchy, jaki Wojtek odegrał przed urażonymi paniami, był tak przekonujący przez łkanie niedźwiedzia i jego spomiędzy łap oczu pełnych winy spoglądanie, że zaraz wszelką urazę zastąpiła szczera sympatia.
Innego razu, a dokładniej w wigilię Bożego Narodzenia spędzaną gdzieś w Iraku, Wojtek spił się niemiłosiernie winem podczas zorganizowanej przez jednostkę uczty, po czym wymknął się niepostrzeżenie i udał się wprost do magazynu z żywnością. Mało który słoik dżemu przetrwał napad jego “gastrofazy”. Dość powiedzieć, że opiekunowie niedźwiedzia zastali magazyn zupełnie zdewastowany, za co sprawcy kara przywiązania do słupa na krótkim łańcuchu nie ominęła. Jednak ze względu na okoliczności łagodzące jakimi było Boże Narodzenie, kara została skrócona.
Mimo masy problemów jakie Wojtek sprawiał, okazywał się również pożytecznym kompanem. W lipcu 1943 zapędził w kozi róg arabskiego szpiega, którego żołnierze następnie pojmali, tym samym udaremniając atak na swój obóz.
Na scenę wkracza alterego
Wojtek nie był jedynym niedźwiedzim żołnierzem Wojska Polskiego. Starszy od niego Michał został podarowany wojsku Andersa przez szacha Iranu Muhammada Rezę Pahlawiego, bardzo życzliwego generałowi-Arkonowi i Polakom w ogóle. Michała, co powinno szczególnie zainteresować naszych kresowych czytelników, przydzielono do 16 Lwowskiego Dywizjonu Strzelców, o czym wiadomość dotarła do 22 Kompanii Transportowej, w wyniku czego żołnierze postanowili dokonać “setting up’u”, jakby to Anglicy powiedzieli, a więc zapoznania dwóch krajanów. Do zapoznania istotnie doszło, choć żadna ze stron nie spodziewała się, że dokona się ona na drodze degustacji krwi. Michał, jak się okazało, cechował się mrocznym, impulsywnym charakterem, będącym niby niestabilny ładunek wybuchowy. Swą potrzebą dominacji skłonił swych opiekunów do oddania go pewnemu australijskiemu pułkowi piechoty, z którego Michał uciekł i powrócił do Polaków, po tym jak obezwładnił i unieszkodliwił Australijczyków.
Spostrzegłszy młodszego pobratymca, Michał wyrwał się swemu opiekunowi i ruszył z furią do ataku. Potężne istoty utonęły we wzajemnej nawałnicy pazurzych ciosów. Atak był tak niespodziany, że wszystkich dwunożnych sparaliżowała bezradność. Ciała obu tytanów Zagrosu wkrótce stały się bezkształtnym splotem mięśni. W pewnym momencie zapaśnicze łapy Wojtka uwięziły łeb Michała w potężnym zatrzasku, a crescendo łamanego karku zbliżało się nieuniknienie. Przez łomot krwi pod niedźwiedzią czaszką, na chwilę przed okrutnym trzaskiem, przedarło się nawoływanie opiekunów Wojtka. Niedźwiedź rozluźnił uścisk, a jeden z żołnierzy 16 Lwowskiego Dywizjonu Strzelców chwycił łańcuch podczas gdy reszta hurmem rzuciła się na Michała obezwładniając go.
Przegrany Michał nigdy nie zapomniał swemu pobratymcowi tej porażki, a jego gorycz tylko jeszcze urosła. Żołnierze z Lwowskiego postanowili go oddać, tym razem do zoo w Tel Awiwie. Okazał się to nie byle szwindel, gdyż za niedźwiedź został de facto wymieniony za małpkę, która wkrótce okazała się istną i niepowstrzymaną gnębicielką. Biedny Wojtek bał się Kasi, jak niewinnie zostało to diabelstwo nazwane. Małpka nigdy nie mogła odmówić sobie ciągnięcia niedźwiedzia za nos, szczypania za uszy i skakania po głowie, gdy ten próbował spać. Potężne ciało Wojtka było wobec tych tortur zupełnie bezsilne albowiem w razie potrzeby małpka salwowała się ucieczką na drzewa, skąd ciskała w biedaka kamieniami czy daktylami. Jeżeli Wojtek kiedykolwiek był bliski wykształceniu u siebie objawów stresu pourazowego, to było to właśnie owocem tortur otrzymanych od Kasi. Kiedykolwiek Kasia pojawiała się w zasięgu wzroku niedźwiedzia, ten albo zasłaniał oczy łapami, albo uciekał. Małpka nie dawał jednak za wygraną i rzucała się w pościg.
Ostatni statek i narodziny legendy
Nastał grudzień 1943 roku, a wraz z nim rozkaz przemieszczenia się do Egiptu, skąd 2 Korpus miał być przetransportowany do Włoch. Ostatnim oddziałem, który 13 lutego 1944 roku opuścił Aleksandrię na pokładzie MS Batory była 22 Kompania Transportowa ze szczególnym pasażerem jakim był niedźwiedź Wojtek.
Po wojnie przebywał jakiś czas w obozie demobilizacyjnym w Sunwick, gdzie od rana do zmroku mógł sobie beztrosko spacerować. Choć burmistrzem Edynburga nie został, jak to się w Warszawie czterokrotnie udało Aleksandrowi Czamerowi, szkockiemu emigrantowi żyjącemu w Polsce aż do 1703 roku, to pamięć o nim przepaja serca współczesnych, zwłaszcza, że obecność Wojtka na wycieńczonym wojną Szkockim Pograniczu dodawała otuchy każdemu, Szkotowi czy Polakowi, mężczyźnie czy kobiecie, starcowi czy dziecku, na przykład pewnej małej dziewczynce imieniem Aileen, która po latach napisała biografię niesamowitego Wojtka i na podstawie której autor tego artykułu swą narrację zbudował.
Zatem, drogi Czytelniku, jeśliś ciekaw jak potoczyły się losy futrzastego żołnierza 22 Kompanii Transportowej i jego opiekuna Piotra Prendysa na zboczach Monte Cassino, sięgnij po książkę pod tytułem “Niedźwiedź Wojtek: niezwykły żołnierz Armii Andersa.” autorstwa Aileen Orr, wydaną przez wydawnictwo Replika w 2010 roku, i opowiedz swym dzieciom o Polskości wykraczającej nawet poza granice gatunku ludzkiego.
Maciej Maria Jastrzębski
2 komentarzy
MajkowskiCHAN
26 listopada 2017 o 18:06Prawda ze polacy byli uchodzcami ale nie po socjal tylko armia, a uchodzcy w niemczech uciekli od wojny !
Piotr
20 maja 2019 o 22:59Wojtek ok