O tym, jak najbardziej znanego białoruskiego więźnia politycznego wymieniono na trzech wysokich rangą oficerów KGB, dwóch prokuratorów i koleżankę szefowej Centralnej Komisji Wyborczej RB – pisze Natalia Radzina na portalu charter97.org.
Miesiąc temu, białoruski dyktator zwolnił z więzienia po prawie trzech latach odsiadki szefa Centrum Praw Człowieka „Wiasna”, wiceprezydenta Międzynarodowej Federacji Praw Człowieka Alesia Bialackiego. Nie ważne, że świat przez ten czas domagał się jego uwolnienia, obrońca praw człowieka wyszedł wtedy, kiedy było to na rękę Łukaszence.
Wszystko działo się w wielkim pośpiechu. Prawie tego samego dnia, kiedy dyktator podpisał dekret o amnestii, Bialacki został wywieziony z kolonii karnej karetką pogotowia na dworzec, i pierwszym pociagiem odprawiony do domu, do Mińska. W taki sposób na Białorusi zazwyczaj uwalnia się znanych więźniów politycznych.
Unia Europejska i Stany Zjednoczone natychmiast z zadowoleniem przyjęły uwolnienie więźnia sumienia, ale było i nadal jest jasne, że białoruskiemu dyktatorowi to nie wystarczy. Przez 20 lat urzędowania, Łukaszenka z powodzeniem handlował zakładnikami politycznymi z Zachodem, zamieniając żywych ludzi na bardzo dochodowy towar. W zamian za zwolnienia więźniów sumienia zdejmowano z niego i jego najbliższego otoczenia sankcje, otrzymywał zachodnie kredyty itp.
Podobnie było i tym razem. Kiedy Aleś Bialacki znalazł się na wolności, Unia Europejska zdjęła sankcje wizowe z byłych wiceszefów KGB – Nikołaja Sworoba i Piotra Tretiaka, byłego naczelnika wydziału łączności w KGB Igora Woropajewa, a także odpowiedzialnych za fałszowanie ostatnich wyborów prezydenckich: Walerego Berestowa ( w 2010 roku był przewodniczącym mohylewskiej obwodowej komisji wyborczej), Natalii Buszni (w 2010 r. była członkiem CKW), Andrieja Miguna (był oskarżycielem w procesie działaczy organizacji „Partnerstwo”), Anny Samoliuk (była sędzia sądu dla dzielnicy Frunzeńskiej w Mińsku, która wydawała wyroki skazujące na uczestników protestu powyborczego w grudniu 2010).
Z „czarnej listy” UE zniknęło nazwisko byłego zastępcy prokuratora generalnego Aleksandra Archipowa, który przed wyborami prezydenckimi 2010, był prokuratorem obwodu mińskiego i wydał postanowienie o uchyleniu śledztwa w sprawie śmierci założyciela portalu charter97.org Olega Bebenina (znaleziono go powieszonego w domku na działce pod Mińskiem, a sprawcy nie zostali ujęci). Archipow został awansowany na zastępcę prokuratora generalnego i trafił na listę sankcji UE w związku z rozpędzeniem demonstracji opozycji 19 grudnia i za wyroki skazujące wydane na uczestników manifestacji. Zdjęcie sankcji z Archipowa, akurat nie wzbudza takiego sprzeciwu, ponieważ został on niedawno aresztowany przez swoich kolegów z rozkazu Łukaszenki, i skazany na 6 lat więzienia (zwyczajowa praktyka w trudnych czasach, kiedy szczury zaczynają pożerać się nawzajem).
Pozostali z listy, cieszą się wolnością, i już pewnie wyjechali na wakacje, a może na zakupy do Europy. Tylko pozostaje pytanie, dlaczego zdjęto z nich sankcje? Może dlatego, że sprawy, w które byli zamieszani już się przedawniły?
Prokurator Andriej Migun nadzorował sprawę działaczy organizacji pozarządowej „Partnerstwo” w 2006 roku. W wyniku jego działań czterech przywódców skazano na kary więzienia, od sześciu miesięcy do dwóch lat pozbawienia wolności. Minęło już 8 lat. Prokurator wyraził publicznie skruchę? Przeprosił za więźniów politycznych? Nie, nadal robi to co wcześniej. Dwa lata temu, został nawet nagrodzony dyplomem przez swoich kolegów – za skuteczność, a teraz jeszcze Europa nagrodziła go wizą Schengen i możliwością wyjazdu na zakupy do wileńskiego „Akropolis”.
Dalej na liście znajduje się Walerij Berestow i Natalia Busznia, odpowiedzialni za fałszowanie wyborów.
Natalia Busznia, to członek Centralnej Komisji Wyborczej pod przewodnictwem Lidii Jermoszynej, laureatka nagrody miejskiego komitetu wykonawczego w Mińsku za sukcesy w dziedzinie stołecznej edukacji, do dziś jest dyrektorką mińskiego prestiżowego gimnazjum Nr 1 im. Franciszka Skaryny, i oczywiście w przyszłym roku, w swojej szkole stanie na czele komisji wyborczej, w której wyniki głosowania są już dziś do przewidzenia.
Berestow również nadal pozostaje na straży interesów „faworyta” wszystkich wyborów na Białorusi. Podczas kampanii przed wyborami lokalnymi w 2014, która zakończyła się tradycyjnie całkowitym fałszerstwem, znów był przewodniczącym komisji wyborczej w okręgu mohylewskim.
Najwyraźniej, według logiki urzędników europejskich, ludzie ci muszą mieć absolutne prawo do wypoczynku w kurortach Europy, przed mającymi się odbyć w 2015 roku „wyborami Łukaszneki na urząd prezydenta.
Z byłymi zastępcami szefa KGB Nikolajem Sworobem ( ds. bezpieczeństwa gospodarczego i walki z korupcją – teraz ten departament zajmuje się walką z przeciwnikami politycznymi władzy) i Piotrem Tretiakowem (zajmował się działalnością operacyjno –dochodzeniową), a także byłym naczelnikiem wydziału komunikacji KGB Igorem Woropajewem (zajmował się podsłuchiwanie urzędników, biznesmenów i opozycji), sytuacja jest bardziej skomplikowana.
Po oficerach tych słuch nagle przepadł, jak kamień w wodę. Dokąd odeszli, jakie stanowiska zajmują teraz? Nie wiadomo, oficjalne żródła milczą.
Natalia Radzina powołuje się na rozmowę z emerytowanym podpułkownikiem KGB Walerym Kostko, który potwierdza spekulacje dziennikarzy: zasada jest prosta – mówi Kostko, – wysokiej rangi przedstawiciele białoruskich służb specjalnych odchodzą do dużego biznesu w Rosji lub na Białorusi, do sektora finansowego, biznesu gazowego, osadzani są w firmach handlujących ropą lub gazem, gdzie odpowiadają za bezpieczeństwo i dobór personelu. Oznacza to, że Sworob, Tretiak i Woropajew od jednego koryta bezpiecznie wylądowali przy drugim. Teraz można ich spotkać pewnie na plażach Nicei albo przy bulwarze Croisette.
Jest jeszcze kolejna dobra wiadomość – minister spraw zagranicznych Białorusi Władimir Makiej, były szef administracji Łukaszenki, jeden z organizatorów krwawych wydarzeniach w Mińsku 19 grudnia 2010 roku udał się do Brukseli na szczyt ministrów spraw zagranicznych „Partnerstwa Wschodniego”. Ten, który odpowiada za torturowanie kandydatów na prezydenta, po raz kolejny nienagannym angielskim poinformował europejskich biurokratów, że na Białorusi nie ma więźniów politycznych, i że nie ma bardziej demokratycznego kraju w Europie, a i na całym świecie drugiego takiego nie znajdziesz.
Białoruś tym czasem pokryta jest siecią obozów, kolonii karnych i więzień. W niewoli nadal pozostają więźniowie polityczni, w tym kandydat na prezydenta Mykoła Statkiewicz. Wszyscy oni muszą znosić warunki, które można porównać z torurami: znosić ciągłe prowokacje, groźby użycia przemocy i gwałtu, notorycznie wtrącani do karcerów, zaszczuwani przez innych współwięźniów, mają zakaz korespondencji i odwiedzin przez bliskich, kierowani są do najcięższych robót.
Jako były więzień polityczny mogę zeznawać choćby przez Trybunałem w Hadze: System penitencjarny na Białorusi nie różni się od stalinowskich łagrów. W aresztach KGB ludzie rozbierani byli do naga, godzinami przetrzymywani na mrozie, przykuwani łańcuchami jak zwierzęta. Warunki w więzieniach są jeszcze trudniejsze, podłe jedzenie, przez lata odsiadki w tak trudnych warunkach, ludzie tracą zdrowie. Zapytajcie o to byłego więźnia politycznego Mykoły Awtuchowicza, ledwo przeżył po pięciu latach tego piekła. Kiedy warunki stały się nie do zniesienia, targnął się na swoje życie, rozcinając sobie brzuch. Albo były szef MSZ Michaił Marynicz, który o mało nie umarł w więzieniu z powodu udaru mózgu, i na całe życie pozostał inwalidą. Albo kandydata na prezydenta Andrieja Sannikowa, który został aresztowany razem z żoną, a potem przez długie miesiące robili wszystko, żeby sprowokować go do popełnienia samobójstwa.
Po wyjściu na wolność gehenna białoruskich więźniów politycznych się nie kończy, wszyscy oni pozostają pod tzw. profilaktycznym bądź prewencyjnym nadzorem. Wielu z nich ma zakaz wyjazdu z kraju, nawet na leczenie za granicą, ludzie żyją w ciągłym strachu przed kolejnym aresztowaniem, a aktywna działalność polityczna staje się niemożliwa. Ze względu na ciągłą presję i szantaż służb specjalnych, byli więźniowie politycznie nie mogą nawet opowiedzieć o koszmarze, który przeżyli w więzieniach. Do więzień trafiają po kilka razy, jak np. deputowany parlamentu Andriej Klimow, czy działacz młodzieżowy Wasilij Parfionkow, Władimir Jaromenok,czy Aleksander Mołczanow.
Ale represje dotykają nie tylko „politycznych”, skierowane są one przeciwko całemu społeczeństwu – w więzieniach przebywają wielotysięczne rzesze byłych dyrektorów przedsiębiorstw, urzędników, funkcjonariuszy struktur siłowych, biznesmenów, liderów regionalnych. Około 20 tyś. osób trafiło do prawdziwych obozów koncentracyjnych, (które jak na ironię nazywają się ośrodkami leczniczo – profilaktycznymi) tylko dlatego, że nadużywali alkoholu. Białoruś jest jedynym krajem na świecie, w którym taka metoda terapii antyalkoholowej jest stosowana, w latach 90′ zrezygnowała z niej nawet Rosja.
Masowe „czystki” odbywają się w całej aktywnej części społeczeństwa, i o ile opozycja nagłaśnia sytuację więźniów politycznych, to o losie pozostałych ofiar represji nie wiele wiadomo.
Za te zbrodnie Łukaszenka nie poniósł praktycznie żadnej kary. Porwania i zabójstwa przywódców opozycyjnych, tortury i niezwykle wysoka śmiertelność w białoruskich więzieniach i obozach nie były przedmiotem szerokiej dyskusji, nie była poruszana na wysokich szczeblach organizacji międzynarodowych. Wobec Łukaszenki i jego urzędników wprowadzono tylko sankcje wizowe, a wobec oligarchów z jego otoczenia- ograniczenia działalności gospodarczej w Europie.
Dzisiaj, jakkolwiek będą temu zaprzeczać urzędnicy europejscy, działacz na rzecz praw człowieka Aleś Bialacki został wymieniony na wyższych oficerów KGB, którzy sfałszowali wybory i skorumpowanych prokuratorów. Taką oto wiadomość otrzymało białoruskie społeczeństwo od Europy.
Rozumiem, że w warunkach wojny między Rosją a Ukrainą, Zachód nie ma ani czasu ani ochoty na konfrontowanie się z Łukaszenką. Ale widać, że Europa wierna zasadzie „stabilizacja choćby z diabłem”, zaczyna przyjaźnie spoglądać w jego kierunku, mając nadzieję, że w tej wojnie ostatni dyktator może nagle stanąć po stronie Euromajdanu.
Ale przypomnijcie sobie, kierujący się wyłącznie interesami strategicznymi francuski prezydent Nicolas Sarkozy ściskał dłoń libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego, a premier Włoch Silvio Berlusconi nie miał nawet skrupułów, by ją całować. A gdzie jest teraz Kadafi? I gdzie jest teraz Sarkozy i Berlusconi? Pierwszy prawdopodobnie w piekle, a pozostali dwaj jak skończyli?
Kresy24.pl za charter97.org
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!