Tym, którzy znajdują zadowolenie we wsłuchiwaniu się w odgłosy krytyki polskiej historii, proponuję porzucić wszelką nadzieję, gdyż antypolskie ataki kremlowskich polityków i dziennikarzy wcale nie są walką o interpretację historii, a nawet nie są walką o wizję polityki historycznej. To jednoznacznie propaganda – pisze publicysta „Kuriera Galicyjskiego” Artur Deska.
Powinno to zostać raz i na zawsze powiedziane, a przy każdej nowej rosyjskiej „erupcji” antypolskich „przemyśleń” przypominane. Zadaniem tego, czego jesteśmy świadkami nie jest wywołanie jakiejkolwiek dyskusji, lecz arbitralne wyznaczenie wygodnego wroga, zohydzenie jego obrazu, osłabienie pozycji, a w samej Rosji „zwarcie szeregów” wokół „jedynie słusznych” ocen i idei. Argumentacja – jeśli w ogóle ma miejsce – jest irracjonalna i hucpiarska. Jednym słowem – mamy do czynienia nie z dyskursem historycznym, a z propagandą i tym samym jakakolwiek uczciwa dyskusja nie jest możliwa. Historyk bowiem musi szanować prawdę, starać się zachować obiektywizm, unikać zarówno lekceważenia jak i nadinterpretacji. Propagandysta nie musi niczego. Dlatego też dyskusja historyczna z oficjalnymi i półoficjalnymi głosicielami „kremlowskich prawd” jest bezsensowna. Dla władz, najpierw Rosji Bolszewików (termin nie mój – Richarda Pipesa), później ZSRR, a obecnie Federacji Rosyjskiej, historia nie jest autonomiczną nauką, a instrumentem jedynie. Ma ona służyć i być użyteczna propagandzie – nic ponad to. Dlatego nie zazdroszczę losu rosyjskiej historii…
Jeszcze w latach 90. XX wieku, na pewnym z rosyjskim uniwersytecie miało miejsce spotkanie studentów z jednym z najsłynniejszych „oficjalnych” historyków, generałem pułkownikiem, profesorem, autorem i autorytetem, Dymitrem Wołkogonowem. Po prelekcji, w czasie dyskusji ze studentami, jeden z nich miał odmienne zdanie. Wywiązał się spór – profesor swoje, student swoje. Wreszcie, w odpowiedzi na studencki argument „ale przecież taka jest powszechnie znana prawda”, Wołkogonow powiedział to, co można uznać za „esencję” stosunku Kremla do historii – „a na cóż nam taka prawda jeśli nie jest dla nas korzystna”. Nic dodać, nic ująć. Tak więc wg rządzących Rosją (we wszelkich jej porewolucyjnych wariantach) historia nie ma przekazywać obiektywną wiedzę, a wygodną. Wszystko „niewygodne” należy z niej wymazać, a wygodne” „dopisać”. O co chodzi z tą „wygodnością”? Mowa o wygodzie rządzących, o wygodzie politycznej. Przyznaję – pojęcie polityka historyczna budzi moją niechęć. Nie lubię go, jestem w stosunku do niego podejrzliwy, staram się polityki historycznej nie uprawiać i tej nazwy nie używać. Dzieje się tak dlatego, że bardzo często (a w przypadku rosyjskim praktycznie zawsze) w polityce historycznej prym wiedzie nie historia, lecz polityka. Oj, żeby to tylko tak! Tak jak napisałem powyżej – w skrajnej i królującej w Rosji polityki historycznej wersji, historia jest jedynie instrumentem służącym realizacji polityki i odpowiednio do politycznych potrzeb jest zmieniana, przystosowywana, „przekuwana”. Ot, taka to i jest ta „historia”…
Chyba jej najważniejszą cechą jest zmienność. W rezultacie realizacji rosyjskiej (bolszewickiej, radzieckiej, rosyjskiej) polityki historycznej i jej licznych zmian, na kartach rosyjskiej historii raz pojawiali się, raz znikali przeróżni „aktorzy”, „wyparowywały” i materializowały się fakty, „wielcy” najpierw pisali, po czym przepisywali swoje pamiętniki. Najjaskrawszym przykładem fałszowania historii są losy Lwa Trockiego. Jedna z najważniejszych w historii Rewolucji i Wojny Domowej postaci, została najpierw wyniesiona na piedestał, następnie z niego strącona, po czym stała się wrogiem ludu, a jej imię – synonimem zdrajcy i nikczemnego mordercy, aż wreszcie „półoficjalnie” została zrehabilitowana, by w końcu (także półoficjalnie) stać się męczennikiem i ofiarą Stalina. Oczywiście, wszystko to działo się w zależności od potrzeb aktualnej polityki i wynikającej z niej „jedynie słusznej” wizji historii. Co wspólnego ma potraktowanie przez rosyjska/radziecką „historiografię”, losów żyjącego w pierwszej połowie XX stulecia Trockiego z rosyjskimi, XXI-wiecznymi propagandowymi napaściami na Polskę? Otóż i w tym pierwszym, i w tym drugim przypadku mamy do czynienia z tym samym – hucpiarską propagandą z podporządkowaniem historii bieżącym potrzebom politycznym i z podobnym traktowaniem „faktów” oraz podobną rzetelnością ich interpretacji.
Rosyjska/radziecka polityka historyczna (czytaj – propaganda) szczególną uwagę zwracała na okres II WŚ, czyli dokładnie ten, którego rosyjscy politycy i dziennikarze używają do ataków na Polskę. Dlaczego? Jeśli ktoś posiada wiedzę o czasie poprzedzającym II wojnę światową i o samej wojnie, to musi wiedzieć, że nie ma w Europie kraju, który by w swojej historii nie miał „szafy z trupami”. Są to historie różne – ogólnie mówiąc nie sposób się nimi chwalić. A to ktoś postanowił być sojusznikiem Hitlera i wysłał na front wojska, ktoś coś podpisał, ktoś inny oddał się pod protekcję, ktoś utworzył rząd. Ktoś robił obławy na Żydów, jeszcze ktoś chciał się w niemieckie wkupić łaski. Dopiero po wojnie, w ramach realizacji kolejnej „polityki historycznej”, nieoczekiwanie i jakoś tak śmiesznie się okazało, że wszyscy, zawsze i to od samego początku, nienawidzili Hitlera i III Rzeszy, walczyli, itd. Co zabawne – Niemcy też utrzymują podobne.
Ta rosyjska „szafa” jest wyjątkowo „pękata”. Sierpień 1939 roku i tajne posiedzenie Biura Politycznego WKPb, początek tajnej mobilizacji i dyslokacji wojsk, umowa Ribbentop – Mołotow, decyzja Rady Najwyższej z 1 września 1939 roku, „marsz wyzwoleńczy” Armii z 17 września, los państw bałtyckich, „Wojna Zimowa”, zajęcie Besarabii. Wymiana serdeczności między Hitlerem i Stalinem w oficjalnych telegramach, wydanie przez NKWD GESTAPO niemieckich komunistów więzionych w ZSRR, odmowna odpowiedź Mołotowa (1940 rok) na propozycję III Rzezy dotyczącą przejęcia przez ZSRR Żydów z terytoriów kontrolowanych przez III Rzeszę w Europie, transporty zboża, ropy i metali strategicznych (szły z ZSRR do III Rzeszy aż do nocy poprzedzającej niemiecki atak). Mógłbym opisywać zawartość tej „szafy” jeszcze długo, a opisane nie „pasuje” do rosyjsko-radzieckiej polityki historycznej i mitów.
Rosja czuje się zagrożona. Głównym mitem ZSRR (odziedziczonym przez RF) jest mit „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej”. Mit „Wielkiej Wojny Ojczyźnianej” i „zdradzieckiej i niczym nieusprawiedliwionej napaści” III Rzeszy na „miłujący pokój” i „pogrążony we śnie” Związek Radziecki, o bohaterskich walkach i wielkim zwycięstwie, o wyzwoleniu przez Armię Czerwoną niemal całej Europy – był i jest nadal dla ludzi radzieckich (rosyjskich) – mitem wspólnym i jednoczącym. Był też dalekim od prawdy. W celach politycznych, był on budowany przez dziesiątki lat, hołubiony w filmach i literaturze, malowany, wyśpiewany. W ZSRR używano go by wyjaśniać biedę, prowadzić do świetlanej przyszłości, łechtać próżność, kompensować kompleksy. Był i jest nadal, kamieniem węgielnym Rosji XX i XXI wieku. Każda próba przesunięcia tego „kamienia” budzi obawy katastrofy i zawalenia się „rosyjskiej budowli”. Dlatego właśnie Rosja od lat próbuje nie dopuścić do „remanentu” w swojej szafie – taki remanent poprzesuwałby kamienie…
Zamiast korygowania starych mitów i poszukiwania prawdy, tworzone są nowe „fakty”, pisane „nowe materiały”. Konstanty Rokossowski opowiadał o druku swoich wojennych pamiętników („Żołnierski Obowiązek”). Jeszcze przed drukiem zostały ocenzurowane (by były zgodne z „linią partii”, itd.) w wydawnictwie, następnie w Zarządzie Politycznym SG Armii Czerwonej, po czym w KC KPZR. W sumie – skarżył się Rokossowski – część tekstu z jego pamiętników „wyparowała”. Jeszcze zabawniejsza jest sytuacja z pamiętnikami Georgija Żukowa („Wspomnienia i refleksje”) – marszałka, bohatera (wielokrotnego), zastępcy naczelnego dowódcy, obrońcy Moskwy i Leningradu, dwukrotnego kawalera Orderu Zwycięstwa. Oprócz tego, że już pierwsze ich wydanie (1969) nosiło wyraźne i niekiedy wręcz bezsensowne ślady ingerencji władz partyjnych (chociażby słynna „wstawka o Breżniewie”), to każde kolejne wydanie (14 wydań do 2013 roku – oprócz pierwszego, wszystkie były pośmiertne) różni się od poprzedniego tak, by były zgodne z „aktualną i oficjalną linią” Kremla. Podobnie mają się sprawy ze wspomnieniami innych radzieckich generałów i polityków. Jeśli zaś tak, a jest właśnie tak, jak można je traktować jako wiarygodne źródła?
O zakłamywaniu historii II wojny światowej w ZSRR i później w Rosji można napisać książkę – tyle, że nie trzeba tego robić, gdyż takie książki zostały już dawno napisane. Wszystkim tym, którzy są zainteresowani dotarciem do czegoś innego jak do serwowanych od lat przez propagandę „zgrabnych” choć „nie do końca prawdziwych” wersji II wojny światowej (a w jej ramach Wielkiej Wojny Ojczyźnianej) serdecznie polecam twórczość chociażby Marka Sołonina i Wiktora Suworowa (Rezuna).
Mit o Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, „mit założycielski”, pomimo wysiłku jego twórców i cenzorów jest mitem pełnym rys i usterek, pełnym sprzeczności – stąd wymaga bezustannych remontów, przeróbek i łatań. Wizja jego runięcia i tego, że pociągnie on za sobą całą Rosję jest tak przerażająca, że w czasach gdy ten mit zaczyna się „sypać” szczególnie intensywnie lub w czasach gdy cała „rosyjska budowla” się chwieje, dokonywana jest ekspresowa „renowacja” tegoż mitu, wyniesienie go na sztandary powrotu do „twardego” kursu „historycznego”: Związek Radziecki zawsze miłował pokój, II wojna światowa to wina Europy, III Rzesza zdradziecko i nieoczekiwanie napadła na „biały i puszysty” Związek Radziecki, w którym nigdy nie było, nie ma i nie będzie (to już w Rosji) antysemityzmu, wszystkie przeszłe i przyszłe problemy tłumaczą się stratami bohaterskiego Związku Radzieckiego w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej, a wszelkie korekty radzieckiej wersji historii wynikające bądź to z analizy pojawiających się, skrytych dotąd dokumentów, bądź to z wywinięcia się z objęć kneblującej wszystko i wszystkich proradzieckiej propagandy to przejaw niewdzięczności, kłamstwo i rewizjonizm historyczny. A w Rosji żyjemy biednie i musimy nieść wyrzeczenia, bo to jest spisek podłego Zachodu i Ameryki. Kropka! Dlatego – ręce precz od naszej chwalebnej i dumnej historii! Zwycięstwo będzie nasze!
Tymczasem… Tylko w „polskich sprawach” – wyszły na jaw szczegóły dotyczące „sierpniowego” posiedzenia Biura Politycznego WKPb w 39. roku (de facto decyzja o wojnie), tajny protokół „Ribbentrop – Mołotow” (w Norymberdze próbowano nie dopuścić do wzmianki o nim, a gdy to się nie udało, pomocnik gł. prokuratora Nikołaj Zoria popełnił samobójstwo), „dokumenty katyńskie” (w Norymberdze winę za Zbrodnię Katyńską ZSRR próbował przypisać III Rzeszy). Tajny protokół dawno stał się powszechnie znany, a „teczkę katyńską” Rosja sama przekazała Polsce (B. Jelcyn). Coraz więcej historyków, w ten czy inny sposób zaczęło się „dobierać” do radzieckiej/rosyjskiej mitologii. Także „poza” historią dzieje się niewesoło. Polska „pozbyła się” radzieckich wojsk, jest w Unii Europejskiej, jest w NATO, ludziom żyje się w niej lepiej niż w Rosji. Mało! Prezydenta Federacji Rosyjskiej nie zaproszono do Polski na uroczystości związane z 80. rocznicą wybuchu II wojny światowej, Parlament Europejski przyjął Rezolucję o współwinie ZSRR w rozpętaniu tejże… Do tego sankcje, jeszcze – prawda, że częściowe, ale jednak – izolacja, ceny ropy niskie, koszty zbrojeń wysokie… Po pierwsze, pora „tupnąć nogą” i zapobiec dalszemu demontażowi mitu! Do drugie, potrzebny jest wróg dokoła którego można będzie wszystkich zjednoczyć, który stanie się winnym niepowodzeń, na którego będzie można skierować frustrację, agresję i nienawiść. Ten mechanizm zawsze działał! Byli kontrrewolucjoniści, byli dywersanci, był Trocki, byli kosmopolici, byli nacjonaliści, byli rewizjoniści, dlaczego by teraz nie „użyć” Polski?
Dodatkowo warto brać pod uwagę przyczyny „geopolityczne”. Państwa Europy Środkowej, te same, które w czasie II wojny światowej stały się ofiarą Związku Radzieckiego (Estonia, Litwa, Łotwa, Polska i Rumunia) zaczynają coraz więcej w Europie znaczyć. Wszystkie są członkami Unii Europejskiej i NATO i ich głos, także w kwestiach historycznych, jest coraz lepiej słyszalny. I jest to także głos podważający radziecką/rosyjska wersję wybuchu i przebiegu II wojny światowej, absolutnie nie pasujący do mitów rosyjskiej/radzieckiej propagandy. Jako, że radziecko-rosyjska strategia od lat uważa atak za najefektywniejszą formę obrony, to jesteśmy świadkami tego, czego świadkami jesteśmy – ataku. Ponowne pytanie –dlaczego akurat na Polskę? Bo Polska jest do tego ataku obiektem najłatwiejszym.
(…)
Cały artykuł tutaj.
„Kurier Galicyjski”
fot. kremlin.ru
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!