Jak to możliwe, że Europa rozpoczynając dialog z Aleksandrem Łukaszenką, nie domaga się informacji o udziale wysokich rangą urzędników państwowych w uprowadzeniu i zamordowaniu liderów opozycji?
Czy elity UE, zatroskane o los praworządności w Polsce pamiętają jeszcze, że władze Białorusi nadal nie odpowiedziały na rezolucję Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (№1371 z 15.04.2008), w kwestii przeprowadzenia obiektywnego śledztwa w sprawie okoliczności uprowadzenia w 1999 roku przywódców opozycji Jurija Zacharenki, Wiktora Gonczara , biznesmena Anatolija Krasowskiego i dziennikarza Dmitrija Zawadzkiego?
Pewnie zapomniały, bo w odróżnieniu od rządzących niepodzielnie Białorusią ludzi Łukaszenki, dyplomacja europejska zmienia się z wyborów na wybory.
Rezolucja została przygotowana w oparciu o raport „Zaginieni na Białorusi”, autorstwa ówczesnego specjalnego sprawozdawcy Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (PACE), prawnika Christosa Pourgouridesa.
W rezultacie owego raportu, Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Kanada wydały zakaz wjazdu na swoje terytorium trzem wysokich rangą urzędników państwowych (Wiktorowi Szejmanowi, Jurijowi Siwakowowi i Władimirowi Naumowowi) oraz dowódcy sił specjalnych Dmitrijowi Pawliczenko. W 2006 roku dołączył do tego zacnego grona Aleksander Łukaszenka. Jak można było przewidzieć, Pourgourides stał się na Białorusi persona non grata.
Po 20 latach, krewni zaginionych nie są w stanie uzyskać od organów ścigania odpowiedzi na pytanie, co w ciągu tych wszystkich lat zrobili w sprawie wyjaśnienia losu ich bliskich.
Mimo licznych wezwań, apeli, rezolucji organizacji międzynarodowych, takich jak Komitet Praw Człowieka Organizacji Narodów Zjednoczonych, Grupy Roboczej ONZ ds. przymusowych lub wymuszonych zaginięć, Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, Unii Międzyparlamentarnej, Rząd Białorusi nadal ignoruje sprawę i prawdopodobnie nie zamierza w żaden sposób reagować.
Jak to możliwe, że Europa rozpoczyna dialog z Białorusią, nie otrzymawszy informacji o udziale lub braku zaangażowania najwyższych urzędników w państwie w przestępstwie związanym z uprowadzeniem przeciwników Łukaszenki?
Tymczasem dziś na Białoruś płynie strumień europejskich dotacji na ochronę granic, opiekę zdrowotną i ekologię. Czy nie warto byłoby zatem poprosić oficjalny Mińsk o wyjaśnienia ws. prowadzonego dochodzenia, o informacje o zaginionych przed 20 laty politykach opozycji? Od przeprowadzenia bezstronnego, obiektywnego i właściwego zbadania sprawy uzależnić współpracę i dalsze finansowanie. Władze Białorusi nie użyją wszak argumentu typu: to nie my, to nasi poprzednicy. Nie mogą, bo władza w tym kraju nie zmieniła się od ćwierć wieku. Wciąż u sterów władzy stoją ci sami ludzie, którzy decydują o biegu spraw.
A może biorąc pod uwagę brak postępów w dochodzeniu w sprawie zaginięć oponentów władzy nadszedł czas, by powołać międzynarodową, niezależną komisję, która składałaby się z przedstawicieli organów ścigania, wybitnych prawników, adwokatów specjalizujących się w sprawach tej kategorii.
A jeśli władza ma czyste ręce, nie jest zaangażowana w zbrodnie, powinna podjąć wszelkie kroki, aby zapewnić sobie alibi świadczące o tym, że nie brała udziału w tych zbrodniach.
Dziś przyczynkiem do sprawy jest wywiad, którego udzielił Jurij Garawskij, były funkcjonariusz milicyjnych służb specjalnych. Dziennikarzom Deutsche Welle opowiedział szczegóły porwań i zabójstw oponentów politycznych Aleksandra Łukaszenki.
Jak twierdzi 41 letni dziś były komandos, on sam brał czynny udział w tych krwawych przestępstwach. W wywiadzie Garawskij wskazuje Dmitrija Pawliczenkę jako tego, który osobiście zabijał porwanych – strzałem w serce.
Były specnazowiec nie ma wątpliwości, że o zabójstwach wiedziało przywództwo i najwyżsi rangą urzędnicy Białorusi, tj. ówczesny minister spraw wewnętrznych Jurij Siwakow i sekretarz Rady Bezpieczeństwa Wiktor Szejman.
Według Garawskiego wiedział również Aleksander Łukaszenka, musiał wiedzieć, ale tego nie jest w stanie udowodnić.
Dmitrij Pawliczenka komentując denuncjacje byłego podwładnego oskarżył go o kłamstwa, wyparł się znajomości z nim. W chwili pisania tego materiału, w białoruskiej sieci pojawiło się zdjęcie, na którym jest i Pawliczenka i Garawskij.
Przypomnijmy, że chodzi o sprawę z 1999 roku. Wiosną i jesienią tego roku zniknęli bez wieści b. minister spraw wewnętrznych Jurij Zacharenka, były szef Centralnej Komisji Wyborczej Białorusi Wiktor Hanczar i biznesmen Anatolij Krasowski. W lipcu 2000 r. zaginął dziennikarz Dmitrij Zawadzki, niegdyś osobisty operator prezydenta Białorusi, później współpracownik zamordowanego w 2016 roku w Kijowie.
Kresy24.pl
3 komentarzy
Kronon
17 grudnia 2019 o 18:43Bardzo dobry artykul! Lukaszenka 20 lat temu zlecil zabojstwo swoich oponentow, do tego sterroryzowal obywateli Bialorusi do tego stopnia, ze dzisiaj zaden protest przeciw totalitarnym zadom na Bialorusi nie jest mozliwy. To ze ten „bialoruski furer” zadzi dzieki dotacjom z Zachodu wiadomo od dawna. Rezym bialoruski utrzymuje sie dzieki sprzedazy na Zachod artykulow ropopochodnych taksamo ogolnowiadomy fakt. Nie tylko ograniczyc dotacje z UE ale wprowadzic EMBARGO na chandel z Bialorusia – to bylo by lekarstwem na dyktature Lukaszenki.
ktos
18 grudnia 2019 o 07:49Zwykle nie czepiam sie bledow ortograficznych ale „chandel”?
Paweł
18 grudnia 2019 o 21:47Idiotyzm. Sprawa wypłynęła kiedy Łukaszenka zaczął zerkać w stronę Zachodu. Każdy ma takie trupy w szafie. Wystaczy przypomnieć Piłsudskiego i sprawę gen. Zagórskiego.