Wszystko wyglądało bardzo optymistycznie jeszcze sześć lat temu, kiedy w Pradze odbywał się szczyt założycielski Partnerstwa Wschodniego. 7 maja 2009 roku podpisawszy deklarację o przystąpieniu do Partnerstwa Wschodniego – jakkolwiek śmiesznie to dziś brzmi, Białoruś wreszcie zaczęła zbliżać się do Europy.
W epoce łukaszenkowskiej nie widzę żadnej innej takiej daty, która mogłaby poważnie konkurować o miano „początku białoruskiej drogi do Europy”. Oczywiście do tego czasu Białoruś była już w jakichś instytucjach europejskich (takich jak OBWE, Rada Europy) – ale tylko w tych, w których była Rosja. A w maju 2009 roku Mińsk przystąpił do struktur do których nie przystąpiła Moskwa (nawet nie została zaproszona). Widzicie różnicę?
Tę różnicę w 2009 roku wyraźnie odczuła białoruska opozycja, gdy przed szczytem założycielskim Partnerstwa Wschodniego podniosła larum, że Europa sprzedała swoje ideały, bo raptem dostrzegła partnera w „ostatnim dyktatorze Europy”. Sytuacja stała się paradoksalna:
Został bowiem uruchomiony najbardziej znany, antyłukaszenkowski slogan opozycji pt: „Białoruś do Europy!”. Tymczasem opozycja zrobiła krok do tyłu. Niektórych liderów, trzeba przyznać, udało się przekonać, nawet podpisali wówczas w Pradze specjalną deklarację, w której z entuzjazmem odnieśli się do idei Partnerstwa Wschodniego i wyrazili uznanie dla Unii Europejskiej za włączenie Białorusi do programu …
Zarówno wtedy jak i dziś pozostaje tajemnicą, czym w rzeczywistości (w praktyce) jest Partnerstwo Wschodnie – poczekalnią dla kandydatów do pełnego członkostwa w Unii Europejskiej, lub po prostu uprzejmą formą „nie” dla sześciu krajów nurzających się w „konflikcie cywilizacji”? (jakby powiedział Samuel Huntington).
Jak powiedział w wywiadzie dla radia Svabody przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, Brukseli jest dziś bliżej do tej drugiej definicji. Jeśli chodzi o Ukrainę, Gruzję i Mołdawię – na pewno przybliżają się do pierwszej …
A czym jest Partnerstwo Wschodnie dla Białorusi?
Jak dla mnie, zmarnowaną sześcioletnia szansą wzmocnienia przez Białoruś swojej podmiotowości politycznej w Europie.
Nie mówię o tym, że Białoruś powinna w ramach tego programu podpisać deklarację potępiającą politykę zagraniczną Rosji w ogóle, a w szczególności aneksję Krymu (Realpolitik jest Realpolitik, i nikt poważny w Brukseli nie zacznie potępiać Mińska za odmowę podpisania takiego oświadczenia). Zwłaszcza, że wartość takich deklaracji, szczerze mówiąc, nie jest warta więcej niż papier, na którym została wydrukowana…
Mam na myśli przede wszystkim wiele zmarnowanych przez Mińsk szans naprawy ogólnej komunikacji między Białorusią a Europą, dotyczą one zarówno wiz jak i ruchu bezwizowego, tak jak politycznych i cywilizacyjno kulturalnych relacji. Nie wychodząc z cienia politycznego swojego wschodniego sąsiada, Mińsk miał szanse wyjść z tego ideologicznego sowieckiego zaścianka i choć troszeczkę poczuć się dziedzicem europejskości, jeśli nawet nie w sensie politycznym, to przynajmniej poprzez sposób zachowania samych polityków…
Jeszcze jedno odniesienie do maja 2009 roku … W centrum kongresowym w Pradze podczas szczytu Partnerstwa Wschodniego byłem nie tylko świadkiem ważnego (dla mnie – historycznego) wydarzenie politycznego, ale obserwowałem dwa style zachowań polityków.
Kanclerz Niemiec Angela Merkel, komisarz ds. stosunków zewnętrznych i polityki sąsiedztwa Benita Ferrero-Waldner, szef unijnej dyplomacji Javier Solana – chętnie rozmawiali z dziennikarzami i odpowiadali na pytania, zarówno przed szczytem jak i po nim, kiedy to żadnych konferencji prasowych i wyjść do dziennikarzy nie przewidywano. Mnie udało się nagrać krótką rozmowę z niewiarygodnie zmęczonym Solaną i Ferrero-Waldner po zakończeniu szczytu, kiedy wszyscy przygotowywali się do wspólnego zdjęcia.
Kiedy poszedłem do białoruskiej delegacji (wicepremier Władimir Siemaszko, minister spraw zagranicznych Siergiej Martynow, ambasador Władimir Senko) i poprosiłem o krótki komentarz; – czym dla Białorusi jest ten szczyt, usłyszałem tylko: „nie, dziękuję”.
To oczywiście niby drobiazg, ale właśnie z takich drobnostek składa się białoruska polityka zagraniczna w Europie (bo na nic większego nikt nie pozwala – ani Moskwa ani Bruksela, ani jak wiecie sami – kto w Mińsku). Nawet jeśli polityk nie ma nic do powiedzenia i nakazano mu milczeć, po prostu boi się powiedzieć zbyt wiele, to nie powinien „spuszczać” w ten sposób dziennikarzy. Europejczycy tak nie robią;
Białoruska polityka zagraniczna ostatnich 20 lat stała się nie tylko ofiarą niekorzystnej sytuacji geopolitycznego rozkładu dla kraju, ile zakładniczką samowładzy jednego człowieka, który jako polityk okazał się bardzo sprytny i przebiegły, ale ta jego roztropność tak naprawdę przypomina wytrwałość natrętnej muchy latającej nad ogromnym kotletem. Mucha nadal jest jeszcze w stanie żywić się tym kotletem, choć mięso staje się coraz bardziej śmierdzące a w niektórych miejscach zaczynają roić się robaki …
Tak było i na tym europejskim szczycie w Rydze. Usłyszymy brzęczenie białoruskiej muchy zaniepokojonej tym, żeby nie daj Boże opanowany przez nią kotlet nie przepadł. A na menu innych ona tylko popatrzy z daleka, milcząco przełykając ślinę…
Jan Maksymiuk Radio Svaboda.
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!