W chwili gdy piszę te słowa, zaledwie kilka dni dzieli nas od rozpoczęcia XI Polsko-Ukraińskich Spotkań w Jaremczu (pod hasłem „Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość” – red.). Początki Spotkań sięgają roku 2007, gdy z inicjatywy Kuriera Galicyjskiego i Narodowego Uniwersytetu Przykarpackiego im. Wasyla Stefanyka w Iwano-Frankiwsku odbyła się pierwsza konferencja.
Inicjatywa uzyskała wsparcie Senatu RP oraz polskiego MSZ za pośrednictwem fundacji – kiedyś „Pomoc Polakom na Wschodzie”, a obecnie „Wolność i Demokracja”. Wkrótce do grona organizatorów dołączyło Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, a od lat kilku także kijowski Instytut Badań Politycznych i Etniczno-Narodowych NAN Ukrainy.
W chwili obecnej Spotkania należą do największych i najbardziej opiniotwórczych wydarzeń w sferze stosunków polsko-ukraińskich na płaszczyźnie społecznej. Są stałą platformą wymiany myśli. Podczas Spotkań omawiane są problemy geopolityki, bezpieczeństwa, ekonomiki, a także sprawy polityki pamięci historycznej oraz problemy wspólnego przeciwdziałania zagrożeniom wewnętrznym i zewnętrznym. W jaremczańskich Spotkaniach uczestniczą naukowcy, politolodzy i publicyści obu krajów. Od dwóch lat Spotkania odbywają się pod patronatem Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa powołanego z inicjatywy MSZ Polski i MZS Ukrainy.
Poniżej zapraszamy do lektury tekstu Jerzego Lubacha, publicysty i filmowca, reżysera filmu „Trudne Braterstwo”, traktującego o dziejach Sojuszu Piłsudski – Petlura. Tekst ten będzie wstępem do panelu poświęconego geopolityce.
___________________________________________________________________________________________________________
Mój tekst nie pretenduje do miana artykułu naukowego, proszę więc nie oczekiwać przypisów i bibliografii, choć oczywiście mam ją w głowie. Ale ponieważ szacowne grono zawodowych historyków tu zebranych zna wszystkie te źródła lepiej ode mnie, nie widzę powodu, by się tą wiedzą popisywać. Chodzi mi raczej o przedstawienie stanu świadomości Polaka zainteresowanego sprawą pojednania i współpracy z Ukrainą w kontekście wydarzeń politycznych obecnych, których korzeni upatruję w nieco głębszej historii obu naszych krajów.
Od początku bieżącego roku w stałej rubryce Klub Prometeusza co tydzień publikuję w „Gazecie Polskiej Codziennie” artykuł dotyczący projektu zwanego „Międzymorzem”, stanowiącego – nie tylko według mnie – kontynuację i rozwinięcie „ruchu prometejskiego” z pierwszej połowy XX w. W pierwszym z tych tekstów zamieściłem za Portal Międzymorza Jagiellonia.org mapkę, która pokazuje kraje potencjalnie zainteresowane uczestnictwem w polityczno-gospodarczym projekcie Międzymorza, czyli Intermarium. Wspomniany portal nie reprezentuje żadnej państwowej organizacji, głosząc poglądy zwolenników ścisłej współpracy Polski z wieloma krajami postsowieckimi w celu stworzenia sojuszu polityczno-gospodarczego zabezpieczającego uczestniczące w nim państwa przed narastającą falą nowego imperializmu rosyjskiego.
Semen Petlura i Józef Piłsudski w Winnicy w 1920 roku (NAC)
Oficjalnie Międzymorze to powołana w 2015 r. z inicjatywy prezydentów Polski i Chorwacji, Andrzeja Dudy i Kolindy Grabar-Kitarović, grupa dwunastu państw-członków Unii Europejskiej. Obejmuje ona obecnie: Austrię, Bułgarię, Chorwację, Czechy, Estonię, Litwę, Łotwę, Polskę, Rumunię, Słowację, Słowenię i Węgry.
Pierwszy szczyt grupy inicjatywnej odbył się w Dubrowniku 25 i 26 sierpnia 2016 roku. Przyjęto tam deklarację, w której wskazano cele współpracy w dziedzinie energetyki gazowej, transportu, komunikacji cyfrowej oraz gospodarki i wyrażono przekonanie, że Europa Środkowa i Wschodnia staną się bardziej bezpieczne i bardziej konkurencyjne oraz przyczynią się tym samym do wzmocnienia Unii Europejskiej jako całości. W kolejnym spotkaniu, które miało miejsce w Warszawie w dniach 6 i 7 lipca 2017 roku, brał udział również prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump, który wygłosił istny panegiryk na cześć tego projektu, zapowiadając oficjalne dlań wsparcie ze strony USA. Na następnym szczycie, który ma się odbyć jesienią tego roku w Bukareszcie, oczekiwane jest oficjalne ogłoszenie stanowiska Departamentu Stanu o umieszczeniu projektu Międzymorza na liście narodowych projektów priorytetowych USA. Według Sandry Oudkirk z Biura ds. Zasobów Energii Departamentu Stanu jest to m.in. odpowiedź na rozpoczętą przez Rosję i Niemcy budowę gazociągu Nord Stream 2, omijającego zarówno Ukrainę, jak i Polskę:
„Nord Stream 2 to problem. Przywiązujemy do niego wagę, ponieważ Europa jest naszym niezbędnym partnerem. Zatem zatrzymanie budowy gazociągu leży również w naszym interesie. Dla Europy Środkowo-Wschodniej dywersyfikacja źródeł energii to dodatkowo pewien przełom w historii. Państwa regionu zawsze były zależne od Rosji. Rząd USA opowiada się nie tylko za zróżnicowaniem dostaw surowców, ale także za różnorodnością typów paliw na rynku. Dla USA ważne jest to, by kraje sojusznicze miały dostęp do tego, co chcą”.
Gdy się spojrzy na wspomnianą mapkę, zwraca uwagę, że obejmuje ona jako potencjalnych członków Międzymorza poza istniejącą już „dwunastką” państwa kaukaskie – Gruzję i Azerbejdżan. Nie dziwi to zbytnio, gdyż oba one zadeklarowały chęć wstąpienia do Unii Europejskiej, zaś Gruzja od dawna ubiega się intensywnie także o członkostwo w NATO. Umieszczenie tu także Białorusi świadczy zaś niewątpliwie o optymizmie autorów z Portalu Międzymorza Jagiellonia.org.
Co jednak najistotniejsze, to fakt, iż największe z oznaczonych tu państw nie należy ani do Unii Europejskiej, ani do NATO, co więcej, nigdy nie zadeklarowało się z chęcią przystąpienia do takiego jak Intermarium paktu. To Ukraina. Nasz wielki terytorialnie sąsiad, który zerwanie z dominacją Rosji opłaca codzienną daniną krwi. Dlaczego Ukraina nie widzi dla siebie korzyści w powstaniu nowej siły równoważącej ogromną przewagę Rosji w tym regionie? I czy taki twór bez udziału Ukrainy w ogóle ma sens?
21 kwietnia tego roku minęła praktycznie niezauważona przez mass-media 98 rocznica wielkiego polsko-ukraińskiego projektu politycznego znanego jako pakt Piłsudski-Petlura, który miał się stać rdzeniem koncepcji prometejskiej, poprzedniczki dzisiejszej idei Międzymorza. Wolna Ukraina, ale i Białoruś, przyjazne Polsce i oddzielające nas od wciąż imperialnej, choć zbolszewizowanej Rosji, sojusz obejmujący państwa bałtyckie na północy, Rumunię i Gruzję nad Morzem Czarnym, Azerbejdżan nad Morzem Kaspijskim… Rozmach geopolityczny tego projektu poraża, a świadomość, że w 1920 r. doznał on klęski – mimo zwycięstwa nad bolszewikami – sprawia, że oba kraje, zarówno Polska, jak Ukraina, do dziś nie przetrawiły kwestii tego paktu i obecnie z dużą ostrożnością podchodzą do możliwości ponowienia sojuszu o takiej skali.
W dzień tej zapomnianej rocznicy na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się niezwykle interesująca sesja naukowa poświęcona dzisiejszemu pokłosiu paktu Piłsudski-Petlura, zorganizowana pod patronatem współprzewodniczących Polsko-Ukraińskiego Forum Partnerstwa – Jana Malickiego, dyrektora Studium Europy Wschodniej UW i Witalija Portnikowa, znanego ukraińskiego dziennikarza i publicysty. Udział wzięli wybitni uczeni, historycy z obu krajów, jak prof. Grzegorz Motyka z Instytutu Studiów Politycznych PAN, prof. Władysław Werstiuk z Instytutu Historii Narodowej Akademii Nauk Ukrainy, czy profesor Bohdan Hudź z Uniwersytetu Lwowskiego, współscenarzysta mojego filmu dokumentalnego „Trudne braterstwo”, zrealizowanego w 1998 r. i pokazanego także podczas owej sesji.
Od powstania filmu minęło równo 20 lat, ale okazało się, że zdaniem zebranych na sali uczonych niestety nie zestarzał się on w ogóle. Dlaczego „niestety”? Ano dlatego, że stan świadomości społecznej wagi i sensu polsko-ukraińskiej współpracy strategicznej i w Polsce, i na Ukrainie niewiele się od tamtej pory zmienił na lepsze… Drugi obok Piłsudskiego bohater filmu, Ataman Naczelny Symon Petlura nie powrócił w glorii męczennika za ojczyznę do ukraińskiego panteonu i nadal spoczywa na cmentarzu w dalekim Paryżu, gdzie go zamordował w 1926 r. sowiecki agent, zaś zamiast niego miejsca w owym duchowym panteonie zajęli Stepan Bandera i bojownicy OUN i UPA.
Ukraińscy i polscy uczeni dość zgodnie wskazywali, że jest to w znacznie większym stopniu wynik decyzji co do wyboru polityki historycznej przez kolejnych ukraińskich przywódców, niż wyraz rzeczywistych opartych na wiedzy preferencji samych Ukraińców, którym owej realnej wiedzy brakuje niemal w tym samym stopniu, co zaraz po uniezależnieniu się od Rosji, czy 20 lat temu, gdy kręciliśmy wspomniany film. Wielokrotnie też powtarzano, że powinniśmy zrobić nowy na ten sam temat – ze smutkiem stwierdziłem, że chyba musiałby się on nazywać „Jeszcze trudniejsze braterstwo”…
Paradoksem jest bowiem, że najlepsze stosunki łączyły oba nasze kraje za czasów wywodzących się z komunistycznej nomenklatury prezydentów Kwaśniewskiego i Kuczmy. Wówczas też nawiązano ponownie współpracę wojskową, tworząc unikatową jednostkę międzynarodową, czyli Polsko-Ukraiński Batalion, jedyny związek taktyczny z udziałem członka NATO – Polski i kraju nie należącego do Paktu Północno-Atlantyckiego. Wydawało się wówczas, że po raz pierwszy tak szeroko przypomniana przez nasz film postać Symona Petlury stanie się symbolem nowego polsko-ukraińskiego pojednania, nowego strategicznego partnerstwa.
Występujący w moim filmie o Polsko-Ukraińskim Batalionie, znany także z forum spotkań w Jaremczu śp. generał Ludwik Koberski, ówczesny dowódca Zachodniego Okręgu Wojskowego we Lwowie, jedyny Polak na tak wysokim stanowisku w armii ukraińskiej, wygłosił wtedy – na Cmentarzu Orląt! – niezwykle znamienne zdanie: „My, wojskowi, zawsze o kilka kroków wyprzedamy polityków. Trzeba było wówczas (miał na myśli wojnę o Lwów w latach 1918–19) nie tłuc się między sobą, a razem walczyć przeciw wspólnemu wrogowi”.
I, o dziwo, a może na szczęście, właśnie przerwana na długo współpraca na polu wojskowym może nas ponownie doprowadzić do odzyskania po ostatnim kryzysie wzajemnego zaufania i otworzyć stronę ukraińską na poważne rozważenie kwestii uczestnictwa w projekcie Intermarium. Co prawda potencjał Polsko-Ukraińskiego Batalionu został zmarnowany przez wysłanie go na całe lata do policyjnej w istocie roboty w Kosowie, a w końcu rozformowanie, ale niedawno powstała zupełnie nowa jednostka, o zdecydowanie większym potencjale zarówno militarnym, jak i politycznym, zwłaszcza, że obok sił ukraińskich wchodzą w skład tej formacji jednostki dwóch krajów natowskich.
Mowa o formowanej od 2009 r. Litewsko-Polsko-Ukraińskiej Brygadzie, która w ubiegłym roku otrzymała za patrona Wielkiego Hetmana Litewskiego Konstantego Ostrogskiego, autora słynnego zwycięstwa sił I Rzeczypospolitej nad Moskalami w bitwie pod Orszą w 1514 r.
Jej dowództwo ulokowane zostało w Lublinie, a złożona z elitarnych jednostek trzech krajów Brygada liczy 4.500 żołnierzy. Niezwykle ważne jest to, że LITPOLUKRBIG osiągnęła pełną zdolność operacyjną właśnie w czasie, gdy w wyniku warszawskiego szczytu NATO w 2016 r. podjęto decyzje o realnym wzmocnieniu flanki wschodniej Sojuszu. Jest to czytelny znak skierowany do Ukrainy, która wszak wciąż prowadzi wojnę obronną przeciw agresji rosyjskiej, że NATO nie pozostaje w tym starciu stroną obojętną.
Przypomnijmy, że podczas warszawskiego szczytu Międzymorza w 2017 r. również prezydent USA Donald Trump wziął udział w obradach krajów Intermarium i wypowiadał się o tej inicjatywie wręcz z entuzjazmem, obiecując wsparcie dla niej ze strony Stanów Zjednoczonych. Widząc dziś poważne siły amerykańskie stacjonujące w Polsce i natowskie grupy bojowe rozmieszczone na terenach Litwy, Estonii, Łotwy, czy Rumunii, przywódcy polityczni Ukrainy powinni chyba zmienić swój ówczesny chłodny stosunek do idei paktu Międzymorza. Może temu sprzyjać właśnie współpraca wojskowa, nie tylko w ramach wspomnianej brygady.
Ale okazuje się, że strona gospodarcza jest nie mniej ważna, o czym świadczą ostatnie wydarzenia w tej dziedzinie dotyczące współpracy polsko-ukraińskiej. Ukraina, która z dystansem odnosiła się do idei Międzymorza, upatrując w niej narzędzie budowania polskiej dominacji na wschodzie, kiedy zorientowała się, że rozpoczynane właśnie w ramach Intermarium konkretne wielkie projekty cywilizacyjne ominą ją i pozostawią na uboczu, zdaje się gwałtownie zmieniać front. Już zgłosiła przebudowę kluczowych dróg żelaznych na europejski rozstaw torów, a pod koniec czerwca ogłosiła równie ważny projekt rozpoczęcia w przyszłym roku budowy autostrady łączącej polsko-ukraińskie przejście w Korczowej ze Lwowem.
Przypomnijmy, że Korczowa kończy najdłuższą w naszym kraju autostradę A4, która biegnie z Jędrzychowic na granicy z Niemcami, stanowiąc część III Paneuropejskiego Korytarza Transportowego. Oznacza to ni mniej ni więcej tylko intensywne włączenie się Ukrainy w tworzenie mega-magistrali Via Carpathia i to na wielką skalę, bowiem minister transportu Ukrainy Wołodymyr Omelian ogłosił także podjęcie budowy drogi szybkiego ruchu, która połączy Lwów z Odessą z odgałęzieniem do Kijowa. Polski minister infrastruktury Andrzej Adamczyk skomentował to ciepło: „Mamy nadzieję, że pozwoli to skomunikować Odessę z portami Trójmiasta”.
A warto w tym kontekście spojrzeć i na mapę przebiegu Via Carpathia, łączącej Północ i Południe Europy, ale także mającej odnogę do czarnomorskiego – jak i Odessa – portu Konstanca w Rumunii…
Jesteśmy w roku obchodów stulecia odrodzenia państwowości polskiej, ale wypada pamiętać, że ów 1918 r. przyniósł wolność i niezawisłość od Rosji także naszym bliższym i dalszym sąsiadom – krajom bałtyckim, ale i kaukaskim, no i właśnie Ukrainie. Sądzę, że gdy za dwa lata świętować będziemy setną rocznicę naszego wielkiego zwycięstwa nad bolszewikami w 1920 r., trzeba będzie znacznie mocniej ukazać, że mieliśmy podówczas jedynego, wiernego aż do końca sojusznika, demokratyczną Ukrainę pod wodzą Atamana Naczelnego Symona Petlury.
Jak mawialiśmy sobie z Bohdanem Hudziem podczas kręcenia naszego filmu: Trudne, ale – braterstwo. Zachęcając Ukrainę do udziału w iście prometejskim projekcie Intermarium powinniśmy więc najpierw powtórzyć za Marszałkiem Piłsudskim słowa, które wyrzekł w 1921 r. do Ukraińców internowanych na mocy haniebnego Pokoju Ryskiego: „Panowie, ja was przepraszam, ja was bardzo przepraszam. To miało być zupełnie inaczej”. I na tym zakończyć kwestię rozliczeń, by w nowych, znacznie bardziej sprzyjających warunkach zacząć wszystko od nowa.
W konkluzji bowiem wyznam, że uważam udział Ukrainy w realizacji geopolitycznego projektu Międzymorza za szansę dla niej samej, ale i dla nas. Już w tej chwili potencjał gospodarczy dwunastu dotychczasowych członków grupy znacznie przewyższa ten, którym dysponuje Rosja, a rozmieszczenie sił amerykańskich i innych natowskich sojuszników na terenie tych spośród nich, które stanowią wschodnią flankę Sojuszu, znacznie zwiększyło bezpieczeństwo całego regionu w kontekście agresywnej polityki Kremla. Włączenie się Ukrainy do budowania Intermarium z jednej strony uczyni przewagę jego potencjału wobec rosyjskiego wręcz miażdżącą, z drugiej – niewątpliwie ułatwiłoby ukraińskie starania o uczestnictwo także w NATO.
Ta decyzja leży jednak w rękach samej Ukrainy. Obawiam się, że w świadomości większości Ukraińców kwestia udziału ich kraju w Międzymorzu nie istnieje, gdyż nawet o samej idei tego projektu brak dyskusji na szerszym polu publicznym, stąd mój głos na szacownym forum w Jaremczu, który może dzięki temu zostanie odnotowany chociaż przez elity intelektualne naszego wielkiego sąsiada, a daj Boże – wkrótce także oficjalnego sojusznika w ramach Intermarium, a później i Paktu Północno-Atlantyckiego.
Jerzy Lubach
Tekst ukazał się w nr 17 (309) Kuriera Galicyjskiego 18-27 września 2018
1 komentarz
bkb2
24 września 2018 o 18:46Utrata Ukrainy przez Rosję to po rozpadzie ZSRR kolejna największa tragedia tego kraju…. Rosja nie jest wstanie się już podnieść przy takiej strukturze gospodarczej…. Ten kraj na stałe już pozostanie zbrodniczym i imperialistycznym tworem który będzie szukał tylko dla siebie szansy „ekspansji” podczas kolejnego możliwego konfliktu w Europie Wschodniej i Środkowej….