Reżim Łukaszenki sprokurował sobie „wroga”, żeby stłumić protesty społeczne i nie dopuścić do przeprowadzenia 25 marca akcji z okazji Dnia Wolności. Według informacji białoruskich obrońców praw człowieka w więzieniach przebywa obecnie 110 opozycjonistów. Aresztowani są przywódcy opozycji i wszyscy ci, którzy mogliby odegrać rolę liderów protestów.
W ciągu ostatnich dwóch dni (21-22 marca) aresztowano 21 osób, zostali oskarżeni o organizację masowych zamieszek. Ale dosłownie z każdą godziną aresztowanych przybywa.
Na dwa dni przed (nieoficjalnym) Dniem Wolności fala represji nasila się. Wydaje się, że służby specjalne otrzymały carte blanche, a władze robią wszystko, aby na manifestacje zapowiadane w Mińsku i innych miastach Białorusi przyszło jak najmniej osób.
Akcja, której liderem ogłosił się były więzień polityczny Mikoła Statkiewicz, może być decydującym wydarzeniem tej wiosny politycznej. Statkiewicz chciałby zebrać ludzi i przemaszerować wzdłuż głównego prospektu stolicy, aby de facto poszerzyć jak kiedyś stwierdził, przestrzeń wolności. Pytanie – czy pozwolą mu na akcję władze.
Nowa fala represji, która trwa od połowy lutego br., a która nasiliła się dwa dni temu po słowach Łukaszenki, który wydał oświadczenie, że jego służby zatrzymały kilkudziesięciu uzbrojonych „bojowników” przygotowujących zbrojny przewrót w kraju, nie oszczędzi zapewne i Statkiewicza. Wraz z Uładzimirem Nieklajeuem miał stanąć 23 marca przed sądem. Nie ma wątpliwości, że usłyszą wyroki pozbawienia wolności.
Jednak według białoruskiego politologa Aleksandra Kłaskowskiego, kulminacja protestów może nastąpić 25 marca. Jeśli na ulice białoruskich miast wyjdą tłumy protestujących, a władze zdecydują się na brutalne rozpędzenie akcji (lub masowe aresztowania po niej), muszą się liczyć ze sporymi kosztami w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Jednak nie oznacza to, że taki scenariusz jest wykluczony.
Jego zwolennicy stoją na stanowisku, że „piątej kolumnie” należy dać popalić na tyle skutecznie, by długo nie mogła się podnieść liżąc rany. Tym bardziej, że praktyka miękkich represji (jak określali to trwające osiemnaście miesięcy ocieplenie obrońcy praw człowieka) wyczerpała się właśnie. Tak więc można sobie wreszcie darować te ceregiele z demokracją-udawaną przed zgniłym Zachodem. Tym bardziej, że prawdopodobieństwo powrotu do sankcji jest mocno wątpliwe.
Można teraz odczuwać nieprzyjemne Deja Vu. Jest tak, jakby Białoruś znów cofała się do 19 grudnia 2010 roku, kiedy to w dzień wyborów prezydenckich brutalnie rozpędzono demonstrantów, i w ruch wprawiono machinę represji, gdy na długie lata reżim zmiótł demokratyczną opozycję, liderów i najaktywniejszych działaczy wsadził do więzień, zniszczył trzeci sektor, media niepaństwowe.
Ale obecna sytuacja nie jest taka sama jak przed siedmiu laty. Wówczas, tuż przed wyborami Łukaszenka powrócił z Moskwy – na koniu; zacementował przyjaźń z prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem, otrzymał od niego stos prezentów: bezcłowa ropę, tani gaz, kredyty, itp…
Ale teraz jest inaczej, Moskwa ściska go za gardło, więc psucie relacji z Zachodem za cenę wzięcia narodu strachem i brutalnością, może białoruskiego prezydenta drogo kosztować.
Kresy24.pl
2 komentarzy
SyøTroll
24 marca 2017 o 07:54No nie wiem Statkiewicz groził Łukaszence rewolucją jeśli nie ulegnie Białoruskiemu Kongresowi Narodowemu. Po nauczce jak „proeuropejskie” rewolucje wyglądają na wschodzie Europy, Zachód może nie reagować wolniej niż w przypadku Ukrainy, by uniknąć rozlania się otwartego konfliktu pomiędzy „proeuropejskimi” a „prorosyjskimi” na Białoruś. I tak wszystko zależy czy oprócz umiarkowanych „proeuropejskich” pojawią się także „nieumiarkowani”, i zaczną palić gumę ?
daniel
26 marca 2017 o 18:34Miecz Damoklesa to UE , a topór (tomahawk) to USA. Wyszkolili i sfinansowali te zamieszki, bo CIA pracuje nad tym od 25 lat. Schemat identyczny jak na Ukrainie, identyczny jak w Polsce w 1980 roku. Ale to się nie uda. po prostu Rosja przestała być słaba i wie czego chce, jest Putin, a naiwny Gorbi został oszukany przez Jankesów jak dzieciak.