
Dwie postacie jadące konno wzdłuż brzegu jeziora. W tle po lewej skalisty brzeg, niebo zachmurzone. Fot. Muzeum Narodowe w Krakowie/Pracownia Fotograficzna MNK/Domena publiczna
Jacek Malczewski przedstawił siebie i swojego mecenasa, wielkiego uczonego Karola Lanckorońskiego, na anatolijskich bezdrożach, jako Sancho Pansę i Don Kichota. Mylił się, praca jaką dwaj wielcy Polacy wykonali pod koniec XIX wieku w Turcji ma gigantyczny wpływ na krajobraz turystki historycznej w tym kraju.
W roku 1884 Karol Lanckoroński, Polak i wielki austro-węgierski arystokrata (cóż tak to już pod zaborami bywało), a do tego wybitny uczony i mecenas sztuki zorganizował wyprawę mającą na celu skatalogowanie antycznych zabytków na Bliskim Wschodzie, a konkretnie w regionach Pamfilii i Pizydii. Paulina Szymalak-Bugajska uważa, że „ranga odkryć przysporzyła hrabiemu międzynarodowej sławy i popularności równej takim badaczom jak Austen Henry Layard (odkrywca Niniwy), czy Heinrich Schliemann (odkrywca Troi).”. Wyprawa ta poza znaczeniem naukowym miała jeszcze jedną ważną cechę, otóż pojechał na nią, w roli kronikarza, młody wówczas i jeszcze nie bardzo znany Jacek Malczewski.
Ekspedycja nie miała na celu „prawdziwej” roboty archeologicznej, jak sobie ją dziś wyobrażamy. Była raczej próbą wstępnej inwentaryzacji antycznych zabytków na tym terenie. Wykonanie pomiarów, rysunków i stworzenie czegoś na kształt drogowej mapy dla przyszłych prac, które jak się później okazało przyniosły ogromne efekty i uczyniły z regionu jedną z największych atrakcji turystycznych w Turcji.
Malczewski, jako „kronikarz” nie uczestniczył aktywnie w tych pracach, wykonywali je poza samym Lanckorońskim oczywiście profesorowie Felix von Luschan, Marian Sokołowski, Eugen Petersen; architekci George Niemann, Maurycy Hartel (będący również oficjalnym fotografem), Wilhelm von Hartel i Angelos Giallinas, grecki malarz pejzażysta zatrudniony już na miejscu.
Polski mistrz pędzla jednak w szkicach i rysunkach dokumentował przygody swoich towarzyszy, ale też obyczajowość i codzienne życie tubylców zamieszkujących odwiedzane tereny. Są to prace, jak pisze Szymalak-Bugajska, „ukazujące tamtejszą faunę (na przykład charakterystycznie „uśmiechnięte” wielbłądy) i florę, stary amfiteatr, wodociągi, „łuki po Hadrianie”, czy też scenki przedstawiające dziewczęta piorące w rzece bieliznę, ale i członków wyprawy suszących skarpety, kupujących dywany, gawędzących z tubylcami, szkicujących ruiny, kopiujących starożytne inskrypcje, a nawet wizytę w Konyi u szejcha bractwa mewlewitów, słynących z wirującego tańca będącego formą ekstatycznej modlitwy do Boga (znanych nam jako „tańczący derwisze”)”. W sumie setki scen, które do dziś, a może zwłaszcza dziś, są niezwykle cennym materiałem ukazującym życie u schyłku dziewiętnastego stulecia, z wszystkimi jego związanymi ze zderzeniem kultur idiosynkrazjami.
Sam Lanckoroński również opisał wyprawę w monumentalnym dwutomowym dziele „Miasta Pamfilii i Pizydii”, napisane oczywiście, niestety, w jeżyku niemieckim, a dopiero później przetłumaczonym na francuski i polski. Ogrom prac jaki wykonał jego polsko-austriacki zespół w ciągu zaledwie siedmiu miesięcy poraża swoim rozmachem. Opisana i skatalogowana została między innymi Antalya (w czasach Lanckorońskiego Adalia), Perge, Side, Aspendos, Termessos. Wszystkie te miasta dzięki polskiej wyprawie, a także późniejszych pracach wykopaliskowych dokonywanych zarówno przez europejskich jak i tureckich archeologów stały się wielkimi atrakcjami turystycznymi nęconymi pamięcią o starożytnych Grekach, Rzymianach i Bizantyjczykach. Na przykład zbudowany przez Zenona amfiteatr w Aspendos, który pomieścić mógł 7 tysięcy widzów, bramę Hadriana w Antalyi, Most nad Eurymedonem, czy kompleks ufundowany przez Plancję Magnę w Perge. By wymienić tylko kilka.
Równie ciekawe są te zabytki, które zachowały się jedynie w opisie Lanckorońskiego. Janusz A. Ostrowski zauważa, że „Lanckoroński widział dwie antyczne płaskorzeźby użyte zamiast kamieni budowlanych w murach miasta. Jedna z nich, przedstawiająca Priama u stóp Achillesa,
przechowywana jest w miejscowym muzeum, natomiast druga, z wizerunkiem Erosa trzymającego łuk, zaginęła.”. Można założyć, że gdyby nie praca uczonej ekipy ta pierwsza również nie dotrwała by do dziś. To nie jedyny taki przypadek
„W Sillyon, położonym pomiędzy masowo odwiedzanymi przez turystów Perge i Aspendos, nie przeprowadzano żadnych badań, a co więcej, w 1969 r. obsunęło się zbocze z teatrem i odeonem, których plany znamy obecnie tylko z publikacji Lanckorońskiego. Podobnie nie badano przepięknie położonego na średniej wysokości 1050 m n.p.m. pizydyjskiego Termessos (opracowywano tylko poszczególne grupy budowli, np. grobowce). (…) Lanckoroński pisze, że członkowie jego ekspedycji nie widzieli już wielu płaskorzeźb wzmiankowanych przez wcześniejszych podróżników)”. – kontynuuje Ostrowski. Trudno więc przecenić, ile wspaniałych zabytków przeszłości zostało ocalonych od zapomnienia tylko dzięki tej jednej wyprawie, a polsko-austriacki magnat-uczony zorganizował ich przecież więcej.
Pisząc jednak o tej jedynej, którą odbył wraz Jackiem Malczewskim, nie można nie wspomnieć o jednym z najważniejszych obrazów malarza z tamtego okresu i okolicznościach w jakich powstał. Jest to oczywiście „Don Kichot i Sancho Pansa”. Przestawia on wielkiego uczonego jako rycerza z La Manchy, który na swoją krucjatę przeciw wiatrakom zapomnienia ciągnie swojego wiernego Sancha vel Malczewskiego aż hen nad brzegi jeziora Beyşehir (choć niektóry mówią, że może to Eğridir albo może nawet Morze Martwe). Miejsce to jest ważne ponieważ to tam rodziła się hetytologia.
„W trakcie wycieczki do Konya i jej okolic uzyskano informacje o istnieniu w pobliżu wioski Koyluteglu Yayla nad jeziorem Beysehir, przy drodze z Ilgun do Kadin Man, nieznanego zabytku. Był to blok kamienny o wysokości 80 i długości 179 cm, na którego boku znajdowała się hetycka inskrypcja hieroglificzna.” – czytamy. Dzięki opisowi Sokołowskiego trafiła ona później na biurko i warsztat samego, wielkiego George’a Perrota. Dzieło Malczewskiego, o tym tak skromnym tytule, jest więc obrazem wielkiego triumfu Don Kichota-Lanckorońskiego.
Obaj Panowie byli też alpinistami. Lanckoroński zostawił nam wspaniały opis Bozburun, który wiele mówi o tym jak postrzegał Anatolię. „Mniej sławny jak Wezuwiusz i Etna, jak Olymp i Casius północnej Syryi, jak wielki Hermon, czy też jak góra Tabor, Bozburun jest mimo tego górą historyczną w tern samem znaczeniu, co tamte, bardziej znane góry. Panuje on tak, jak one nad wielką i wspaniałą krainą; poza płaszczyzną pamfilijską widzimy z niego pasma likejskie i Morze Śródziemne; Aleksander i święty Paweł patrzyli na jego szczyty” – czytamy. I dlatego chciał zachować zapisaną w kamieniu pamięć o antycznych kulturach, które kiedyś tu kwitły.
Anna Rawia







Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!