Monitoring białoruskich mediów państwowych i związanych z nimi portali społecznościowych pokazuje, z jaką intensywnością reżim w Mińsku wprowadza do kampanii wyborczej narrację zagrożenia „Majdanem” na Białorusi, który oczywiście należy stłumić w zarodku.
Analizę sytuacji na Białorusi przygotowali eksperci grupy iSANS, którzy w poprzednich raportach pokazali, jak białoruskie władze starają się stworzyć obraz zagrożenia zewnętrznego i wykorzystać go do mobilizacji wewnątrz kraju. Najbardziej uderzającym przykładem są tajemniczy „bojownicy” przygotowujący „masakrę”, o której mówił Aleksander Łukaszenka na początku kampanii wyborczej.
Teraz eksperci wskazują, jak władze próbują sprzedać ten horror na eksport, głównie do Rosji. Jednak sądząc po reakcji Kremla, Rosja nie chce być kojarzona z organizacją Majdanu i możliwym przelewem krwi w Mińsku i całkowicie przerzuca całą odpowiedzialność za to, co się dzieje na białoruskie władze.
Jak czytamy w raporcie, dobrym przykładem ofensywnej narracji o zagrożeniu z zewnątrz jest rozpowszechniany przez państwową agencję informacyjną „Belta” na popularnym na Białorusi kanale Telegram, anonimowy prowokacyjny materiał „Kto przygotowuje Majdan na Białorusi”. W oficjalnych mediach od dawna krążą wypowiedzi Aleksandra Łukaszenki o tym zagrożeniu.
Łukaszenka osobiście wprowadził temat konfrontacji zbrojnej do oficjalnego obiegu medialnego.
Zagrożenie siłowego demontażu autorytarnych reżimów stało się jedną z głównych bolączek w przestrzeni poradzieckiej, zdominowanej przez reżimy autorytarne. Dyktatorzy dostrzegają symptomy „kolorowych rewolucji” we wszystkich działaniach społeczeństwa obywatelskiego. Aleksander Łukaszenka nie jest wyjątkiem, ale w ostatnim miesiącu groźbę „Majdanu” uczynił orężem swojej kampanii wyborczej.
Prezydent Białorusi straszy swoich rodaków przelewem krwi!
O siłowym wariancie rozwoju sytuacji w kraju władze zaczęły mówić dwa miesiące temu, po aresztowaniu głównego oponenta Łukaszenki, popularnego blogera Siergieja Tichanowskiego. Zresztą sam prezydent przyznał, że osobiście zlecił służbom „unieszkodliwienie” Siergieja Tichanowskiego. Nie ujawnił wprawdzie szczegółów, ale rezultat znamy – Tichanowski zapowiadał start w wyborach prezydenckich, ale kandydatury nie udało mu się zarejestrować w Centralnej Komisji Wyborczej, bo trafił (akurat) do aresztu. Po wyjściu na wolność, w wyniku prowokacji wrócił za kratki, oskarżony o napaść na milicjanta oczekuje teraz na proces.
„Tak, dałem sygnał z Tichanowskim. Czy zrobiłem coś złego? Martwiłem się o mój kraj, za który nadal jestem odpowiedzialny. I zawsze będę odpowiedzialny – w każdej sytuacji” – powiedział Łukaszenka.
Ostrzeżenia przed „Majdanem” padają przez całą kampanię wyborczą, a na spotkaniach z wojskiem prezydent wielokrotnie mówił o możliwości zaangażowania wojska w tłumienie protestów;
„Wszystkie rodzaje wojen zaczynają się teraz od ulicznych protestów, demonstracji, a potem Majdanów. Na Majdanie, jeśli nie wystarczająco własnych ludzi, zostaną ściągnięci. To zawodowi wojskowi, bandyci, którzy są specjalnie szkoleni, na całym świecie, i zarabiają dużo pieniędzy na prowokacjach w różnych krajach”- powiedział Łukaszenka na spotkaniu z siłami specjalnymi w Marinej Gorce.
Rozpowszechnianiem tezy o zbliżającym się rozlewie krwi zajmuje się cały pion informacyjny władzy. Jeden z czołowych białoruskich propagandystów na miarę Kisielowa, powiernik Aleksandra Łukaszenki, Andriej Kriwoszejew, ostrzega przeciwników władz na portalach społecznościowych i radzi by zadbali o „swoje plecy”, przypominając o losie Białorusinów zabitych na Majdanie. A znany publicysta telewizyjny Andriej Mukowozczik mówi otwarcie o konflikcie zbrojnym: „Czy jesteś gotowy na to, że w twojej rodzinie, w twoim domu, w twoim otoczeniu kogoś zabraknie? Przygotuj się!(…)”.
Mukowozczyk przekonuje, że krew musi się polać, a odpowiedzialnymi za śmierć wielu Białorusinów będą te trzy kobiety, od których wszystko się zaczęło (Swietłana Tichanowska i towarzyszące jej przedstawicielki zjednoczonych sztabów kandydatów nie zarejestrowanych przez CKW) – bez przelewu bowiem, bunt kobiety nie przerodzi się w kolorową rewolucję.
„I najprawdopodobniej sami będą zabijać: prowokacją do buntu są alfa i omega”- pisze felietonista.
Mimo obrzydliwości jego teksty należy dokładnie go przeanalizować, gdyż retoryka „ideologicznego rzecznika” w podejrzany sposób zbiega się z licznymi „przeciekami” krążącymi w sieciach społecznościowych na temat przygotowania prowokacji. Co to jest? Czy to tylko kampania zastraszania, czy scenariusz, który władze są gotowe wdrożyć w momencie, który uznają za krytyczny?
Obrazek dla wewnętrznego widza
Jak wspomniano wyżej, Łukaszenka wielokrotnie deklarował gotowość użycia broni, a nawet armii w razie potrzeby. Mało tego, na portalach społecznościowych pojawiają się informacje (kwestia ich prawdziwości to inna bajka) o szkoleniu funkcjonariuszy struktur siłowych w strzelaniu do tłumu.
Nie jest tajemnicą, że prowokacje były często przyczyną rozbicia demonstracji na Białorusi. Tak było w 2010 roku, kiedy prowokatorzy wytłukli szyby w Domu Rządowym.
Podobną sytuację mieliśmy w 2017 r., kiedy napięcie w przestrzeni informacyjnej potęgowały opowieści o jeepie z bojownikami forsującym granicę, co zakończyło się sprawą „Białego Legionu”.
Oczywiście użycie broni przeciwko protestującym będzie wymagało czegoś mocniejszego niż starcie z OMON-em.
I tu warto przypomnieć „wrzutkę” o funkcjonariuszach grupy antyterrorystycznej jednostki KGB „Alfa”, rzekomo szkolonych w strzelaniu do manekinów w mundurach milicji prewencyjnej.
W mediach społecznościowych takie wiadomości obrastają dodatkowymi szczegółami: „podczas treningów uczono by nie zabijać, ale ranić, a to dlatego, aby zasymulować zbrojny atak na milicjantów”. Albo przywoływanie ukraińskich doświadczeń z Majdanu, np.; „aby skuteczniej zatrzeć ślady, ogień do demonstrantów można otworzyć z okien pokoi hotelowych, wynajętych na rosyjskie podrobione paszporty”.
I tu pojawia się logiczne pytanie, czy państwowe media ostrzegając przed Majdanem, nie mają na myśli takiego oto scenariusza, i wypuszczają message w formie „przecieków” dla potencjalnych uczestników protestów, jak to siły bezpieczeństwa przygotowują się na 9 sierpnia?
Aby odpowiedzieć na to pytanie, należy ocenić, czy taki scenariusz będzie korzystny dla władz.
Kolejna kadencja Aleksandra Łukaszenki zapowiada się szczególnie trudna. Nierozwiązana kwestia integracji z Federacją Rosyjską, narastające trudności gospodarcze nasilone pandemią, zbliżające się referendum konstytucyjne – to niepełna lista problemów, z którymi urzędujący prezydent wejdzie w kolejną kadencję.
W takiej sytuacji odłożone w czasie protesty mogą się okazać dla władz bombą zegarową, która może wybuchnąć w najbardziej nieodpowiednim momencie. A eskalacja konfliktu właśnie teraz, „otwarcie ropnia” i ostre oczyszczenie całego pola politycznego staną się szczepionką przeciwko kolejnym wystąpieniom niezadowolonego ludu.
I w takim przypadku będzie można na dłuższy czas zapomnieć o masowych akcjach. Czy nie jest to wyjaśnienie logiki „jastrzębi” w otoczeniu Łukaszenki? Myślicie, że to przesada? Ależ wspomniany pan redaktor Mukowozczyk bez ogródek ogłasza w oficjalnej prasie Administracji Prezydenta Republiki Białoruś następujący scenariusz:
„My nie będziemy czekać z opuszczonymi rękami(…) Wycinać, wypalać, izolować i leczyć w przemyślany sposób – i to wkrótce. Pozostanie tylko blizna, na długiej białoruskiej pamięci, ona też nie będzie bolała. Żeby już nie kipiało”.
Publicysta Mukowozczyk i jego kuratorzy nie biorą lub nie chcą brać pod uwagę jednej ważnej kwestii: po prostu nie ma rzeczywistych przesłanek do użycia siły na Białorusi. Tegoroczne protesty były wyjątkowo pokojowe. Jeśli doszło do starć z OMON-em, to były to pojedyncze przypadki, które zdaniem wielu obserwatorów zostały sprowokowane przez użycie nieproporcjonalnie dużej siły przez same siły specjalne, a mówienie o możliwości starć na pełną skalę jest nieuzasadnione.
W publicznym dyskursie opozycji nigdy nie było mowy o gwałtownym scenariuszu przejęcia władzy. Wszyscy uczestnicy tego procesu nalegają i podkreślają, że protesty mogą być wyłącznie charakter pokojowy. I to nawet teraz, nawet po aresztowaniach liderów opozycji i nierejestrowaniu głównych przeciwników urzędującego prezydenta, pozostali na wolności aktorzy sceny politycznej są niezwykle ostrożni co do skoordynowanej akcji masowej.
Jedyne deklaracje na ten temat można były następujące; „jeśli ludzie wyjdą (na ulicę), my też wyjdziemy”. Oznacza to, że obóz opozycji nie tylko nie chce rozlewu krwi, ale nie jest to dla nikogo korzystne.
Użytkownicy zewnętrzni
Okropności Majdanu można sprzedać nie tylko w kraju, ale także wyeksportować. Popełniając szereg istotnych błędów zarówno przed, jak i w trakcie kampanii prezydenckiej, władze białoruskie próbują sformować nowy plan na bazie materiału, który mają pod ręką.
Zachodowi próbuje się sprzedać genderowo -zrównoważone wybory i zagrożenie rosyjską ingerencją. Rosji zaś proponuje się opowieść o „Majdanie”, którego Kreml bez wątpienia obawia się znacznie bardziej niż przedłużenie kadencji Łukaszenki.
Eksperci iSans uważają, że Moskwa nie chce „twardego” scenariusza na Białorusi, ale jest zainteresowana kontynuacją „stagnacji”, w wyniku której gospodarka i społeczeństwo degradują się do tego stopnia, że sami wpadną w braterskie rosyjskie ramiona bez hałasu, kurzu i krwi.
Może być kilka przyczyn tej niechęci. Po pierwsze, trudno jest kontrolować rozwój wydarzeń, a warianty końcowe wcale nie muszą być korzystne dla Rosji, bo prawdziwe trzęsienie ziemi doprowadzi do zmiany władzy i odejścia Białorusi spod kontroli Kremla, lub do masowego oczyszczenia pola politycznego, co uderzy także w elementy prorosyjskie.
Po drugie, zaostrzenie sytuacji na Białorusi może wywołać reakcję łańcuchową w samej Rosji, co jest niezwykle niepożądane przy obecnych problemach Rosji. Ponadto polityka rosyjska jest tak mizoginistyczna, że na pewno nie będzie wspierać „buntu kobiet”.
Nie wiadomo, co dokładnie dzieje się na szczeblu dyplomatycznym, ale sygnały o niepożądanym scenariuszu rozchodzą się po całym polu medialnym.
Moskwa z góry odrzuca wszelkie scenariusze dotyczące siłowego przejęcia władzy i przenosi całą odpowiedzialność na Łukaszenkę i jego otoczenie.
Oto, co pisze na przykład „okręt flagowy” białoruskiego tematu w rosyjskojęzycznej przestrzeni telegramowej – „Nezygar”:
„Łukaszenka ma problemy w rodzinie i w swojej świcie, i Moskwa nie ma z tym nic wspólnego. Tym bardziej, że Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę z rozkładu sił, odmowy Rosji udziału w różnych Majdanach i chęci wysłuchania rozsądnego stanowiska na temat integracji … Zadaniem Moskwy nie jest teraz obalenie Łukaszenki i nie tworzenie nowego siedliska napięć w pobliżu własnych granic. Zadanie polega na osobistym osłabieniu Łukaszenki seniora i jego dworskiej świty ”.
Inny kanał, „Majski ukaz” wtóruje „Nezygarowi”:
„W Moskwie naprawdę nie ma planów usunięcia Łukaszenki. Dlatego, że wszelkie „majdanowe” procesy na przestrzeni WNP, w Administracji Prezydenta P i osobiście Władimira Putina są postrzegane jako próba zdestabilizowania sytuacji w samej Rosji. Nikt nie odważy się iść do Prezydenta z takimi pomysłami, w obawie przed oskarżeniem o panikarstwo”.
Takich wiadomości jest wiele. Jak zapewniają eksperci iSans, nie chodzi o to, że wierzą w szczerość technologów Kremla.
Ale to, co pisze się w Telegramie, stwarza tło informacyjne zarówno dla Rosjan, jak i Białorusinów. Przedstawiany tam „siłowy scenariusz Łukaszenki”, po pierwsze, będzie jego osobistą odpowiedzialnością, za całą przelaną krew, a po drugie, powstanie wizerunek „dobrego Kremla”, myślącego o Białorusinach, lepszego od złego „krwawego baćki”.
Przypomnijmy, że najbardziej aktywna część zarówno Rosjan, jak i Białorusinów na co dzień obserwuje serwis Telegram.
Jak zauważają autorzy raportu, już pobieżny monitoring rosyjskich mediów związanych z ośrodkami decyzyjnymi potwierdza, że Moskwa nie jest gotowa na taki rozwój wydarzeń i nie chce tego.
Ukraiński projekt „Rasija siewodnia”, który działa również na Białorusi, zwykle pisze o zagrożeniu Majdanem, ale zauważa, że „Łukaszenka widziałby coś innego”.
Kluczowe media, w szczególności Kommiersant, również są ostrożne co do prawdopodobieństwa wystąpienia prawdziwego Majdanu na Białorusi.
W bezpośrednio powiązanym z Administracją Prezydenta Federacji Rosyjskiej „Vzgliadie”, profesor WSE Andriej Suzdalcew uważa, że „głównymi rozpowszechniającymi pogłoski o Majdanie są władze białoruskie i sam prezydent Łukaszenka, którzy próbują usprawiedliwić represje i zmobilizować prorządowy elektorat.
Ten sam Suzdalcew na łamach propagandowego portalu prawda.ru, powiązanego także z Administracją Prezydenta Federacji Rosyjskiej, stwierdził, że Łukaszenka już zastrasza Federację Rosyjską, aby go wspierała.
„Działa konsekwentnie. Doskonale wie, że w naszej klasie politycznej, w rosyjskim środowisku ekspertów słowo „Majdan” jest słowem zakodowanym. Jesteśmy gotowi wspierać każdego, żeby tylko nie było Majdanu, a on zrobił tak, żeby nie Białorusinów można było usłyszeć, ale tylko Łukaszenkę” – powiedział.
Zdaniem ekspertów, Kreml nie pójdzie także na „łżemajdan” nawet w zamian za gaz i osłabienie nacisku na pogłębienie integracji.
Co się stanie 9 sierpnia?
„Nie weźmiemy na siebie prognozowania tego, co stanie się po 9 sierpnia, piszą autorzy raportu.
Ale jedno jest oczywiste: władze nie są gotowe rozmawiać ze społeczeństwem w cywilizowanym języku, a wszelkie spory, a tym bardziej protesty, nawet pokojowe, są postrzegane jako bezpośrednie zagrożenie i wyzwanie. Władze popełniły już szereg błędów w dialogu ze społeczeństwem, które było gotowe zaakceptować kolejne nudne wybory w zamian za zachowanie suwerenności. Ale zbyt wielu Białorusinów nie chce już czekać na zmiany wprowadzone z góry. Chcieliby przyjmować w nich udział, uczestniczyć w pokojowych reformach przeprowadzanych w niezależnym i zamożnym kraju. Tymczasem władze nadal jednak rozmawiają z tą częścią społeczeństwa językiem szyderstw, gróźb, pałki i brutalnego rozpędzania demonstracji”.
Eksperci twierdzą, że szeroko rozumiany Zachód, a nawet Kreml, zdystansowali się maksymalnie od tego, co dzieje się na Białorusi przed wyborami i, z różnych stron usiłują przekonać Łukaszenkę do większej ostrożności wobec własnych obywateli, wszak nikt nie chce rozlewu krwi na Białorusi.
Ale prezydent Białorusi i jego świta z każdym dniem nakręcają coraz większą histerię na temat wrogów zewnętrznych i wewnętrznych.
Być może zostało zauważone to, że białoruskie społeczeństwo wymknęło się i przerosło już grupę rządzącą i jej lidera.
Jedno jest pewne, bez reform i transformacji władzy kolejna kadencja prezydenta może okazać się ostatnią kadencją na Białorusi jako kraju niepodległym.
oprac. ba za reform.by
4 komentarzy
Stary Olsa
28 lipca 2020 o 14:45pokaż mi prezydenta jakiegokolwiek kraju który przyjeżdżając do stolicy innego kraju w tym przypadku Moskwy mówi że jest w ojczyźnie….przecież to się w głowie nie mieści,Białorusini obudźcie się!!!!!!
Borys
28 lipca 2020 o 15:30Jak marzył aby stać się carem Wszechrosji i to marzenie mu zabrano to nic dziwnego, że się frustruje. Generalnie ma gdzieś rodaków i jak będzie za gorąco to sprzeda wszystkich bez wyjątku.
SyøTroll
28 lipca 2020 o 15:46Na Białorusi istnieją środowiska które chciałyby powtórzyć majdanowy sukces ukraińskich ultranacjonalistów. Jeśli dojdzie do przemocy w stylu majdanu radykalnego (nie mylić z pokojowym), trzeba będzie ją powstrzymać.
hihi
29 lipca 2020 o 09:06Nie… na Bialorusi sa srodowiska store chcialyby porzucic Ruski Mir i dolaczyc do innych krajow Europu Zachodniej. Tych krajow gdzie wladza nie nalezy do dyktatorow.