W domu na ulicy Łyczakowskiej 55, 29 października roku 1924 przyszedł na świat wspaniały eseista i poeta, Zbigniew Herbert. W tym roku przypada setna rocznica jego urodzin, która stała się powodem do ogłoszenia roku 2024 rokiem Herberta.
Losy rodziny Herbertów były dość charakterystyczne dla wschodniej Galicji. Ojciec Zbigniewa, półkrwi Ormianin, przybył do Lwowa z Wiednia. Pracował tutaj jako dyrektor banku. Szybko uległ urokowi miasta i stał się wielkim polskim patriotą, legionistą i obrońcą Lwowa.
Zbigniew, ochrzczony w oddalonym o 100 metrów od ich domu kościele św. Antoniego w grudniu 1924 roku, od najmłodszych lat przesiąkał atmosferą polskości. W takiej atmosferze uczył się również we lwowskim gimnazjum im. Króla Kazimierza Wielkiego. Po wkroczeniu do Lwowa Niemców i likwidacji polskich szkół uczył się na tajnych kompletach, gdzie w 1943 roku zdał maturę. Kontynuował naukę na tajnym Uniwersytecie Jana Kazimierza.
Zaangażował się też w prace konspiracyjne. Związał się ze środowiskiem profesora Rudolfa Weigla i dr. Henryka Mosinga. W Instytucie Weigla był karmicielem wszy, używanych przy produkcji dopiero co wynalezionej przez obu uczonych szczepionki przeciw tyfusowi. Wpisanie na listę karmicieli wszy chroniło młodego Herberta przed wywózką na roboty. Na dodatek trafił do środowiska, które w późniejszych latach miało stanowić filar Kościoła katolickiego w podziemiu, gdy Sowieci zaczynali mordować i więzić księży rzymsko- i greckokatolickich.
W marcu 1944 roku, tuż przed wkroczeniem Sowietów do Lwowa, wyjechał do Krakowa. Po roku 1945 studiował tam ekonomię, uczęszczając również na wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim i Akademii Sztuk Pięknych. Przeniósł się do Torunia, gdzie ukończył studia prawnicze. Później przeprowadził się do Sopotu, dokąd po roku 1946 trafili jego rodzice.
Podejmował prace w różnych instytucjach, ale uporczywie publikował w wielu czasopismach, omijając w swojej twórczości nurt propagandowy. Do roku 1956 warunki pracy pisarskiej ulegały pogorszeniu ze względu na komunistyczne restrykcje stosowane wobec niektórych czasopism. Dopiero po śmierci Stalina Herbert mógł wydać swoją pierwszą książkę, która od razu odniosła sukces.
Od roku 1958 rozpoczął podróżowanie po krajach Europy, nigdy nie decydując się na stałą emigrację. Lata 1975-1981 spędził w Niemczech, Austrii i we Włoszech. Wrócił do Polski w roku 1981, gdy zaczynała się budzić Polska niepodległość. Włączył się aktywnie w nurt solidarnościowej działalności, również wtedy, gdy wprowadzono stan wojenny. W roku 1986 przeniósł się do Paryża. Wrócił do Polski w roku 1991, poważnie chory nie zaniechał działań na rzecz niepodległości swojej ojczyzny. Zmarł 29 lipca 1998 roku w Warszawie.
Miałem szczęście spotkać w swoim życiu Herberta osobiście dwa razy, gdy przyjeżdżał na krótkie podratowanie zdrowia do Szczawnicy. Wynajmował pokój u znajomych przy ulicy Jana Wiktora. Od nich dowiedziałem się, że jest to znany poeta, który może dostanie Nagrodę Nobla. To było coś dla chłopca w wieku licealnym. Udało się spotkać z Herbertem sam na sam. Zadał najpierw kilka grzecznościowych pytań, a kiedy dowiedział się, że moja rodzina trafiła na Podhale z powodu wojny, zaczął opowiadać o swoim kochanym Lwowie. Wtedy jeszcze w najskrytszych marzeniach nie podejrzewałem, że kiedyś przyjadę do tego miasta i zakocham się w nim od pierwszego wejrzenia. Herbert opowiadał o miejscach swojej młodości tak barwnie i tak emocjonalnie, że nie mogłem się oprzeć wrażeniu, iż to najcudowniejsze miejsce na świecie. A on tak pięknie budował narrację, opowiadał o kościele św. Antoniego i sadzie, gdzie z kolegami chodził na jabłka, o barwnym bazarze, którego stragany codziennie rozkładały się za jego domem, o Łyczakowskiej, gdzie życie rządziło się własnym rytmem.
Przepełniała go tęsknota za tymi starymi kątami, które siłą odebrano mu w najświetniejszych latach jego życia. Był człowiekiem łagodnego usposobienia, wybaczającym wiele, ale nie mógł przebaczyć komunistom zbrodni dokonanych również na jego życiu.
Pamiętam takie zdanie Herberta: „Gdziekolwiek jestem i widzę coś pięknego, to myślę natychmiast: to tak jak we Lwowie, tylko u nas to było piękniejsze.
Tekst i zdjęcia Andrzej Klimczak
Dodaj komentarz
Uwaga! Nie będą publikowane komentarze zawierające treści obraźliwe, niecenzuralne, nawołujące do przemocy czy podżegające do nienawiści!