Dane, które położyły na biurku Łukaszenki jego własne służby, wywołały w nim głęboki wstrząs. Nad tym, że Białoruś się wyludnia, rządząca junta ubolewa już od dawna. Ale, że jest aż tak źle? Tego się nie spodziewała. Zostawmy jednak najbardziej szokujące liczby na koniec.
Obejmując władzę w 1994 roku, Łukaszenka rządził krajem mającym 10,6 mln mieszkańców. Od tego czasu zaczął się stopniowy spadek populacji. Miała na to wpływ przedwczesna umieralność mężczyzn z powodu alkoholizmu, zły stan służby zdrowia, wysoki wskaźnik aborcji, systematyczne wyludnianie się wsi – kołchozów i sowchozów z powodu braku jakichkolwiek perspektyw i odpływ co bardziej zaradnych i wykształconych ludzi za granicę, najpierw głównie do Rosji, potem coraz częściej do Polski, na Litwę, Ukrainę lub dalej na Zachód.
Na początku nie był to jeszcze proces lawinowy. Wszystko przyspieszyło po covidzie. Początkowo reżim, a szczególnie sam Łukaszenka, w ogóle zaprzeczał, że jest jakakolwiek epidemia, publicznie wyśmiewał szczepienia i negował potrzebę jakiejkolwiek profilaktyki.
Ludzie bez żadnych maseczek, masowo kasłali i kichali na siebie w autobusach, sklepach, miejscach pracy i nikt niczego z tym nie robił. Wkrótce zaczęły się zgony. Na polecenie władz ludziom masowo umierającym w szpitalach lekarze wpisywali jako przyczynę śmierci „zapalenie płuc” lub inne choroby.
Kiedy w końcu nie dało się już zaprzeczać oczywistym faktom, a na covid zachorował sam Łukaszenka, rządzący w końcu ogłosili szczepienia rosyjską szczepionką Sputnik i „walkę z koronawirusem”. Tyle, że było już o parę miesięcy za późno. Służba zdrowia załamała się pod tym ciężarem, pogotowie nie było w stanie zabierać do szpitali nawet pacjentów w bardzo ciężkim stanie. Ludzie umierali na korytarzach, zanim w ogóle zdążył zbadać ich lekarz.
O tym, jakie spustoszenie sieje epidemia w społeczeństwie, świadczyły masowe nowe pochówki, które widać było na każdym cmentarzu. Co zrobiły władze? Utajniły dane o liczbie zgonów, a do ONZ raportowały jakieś skrajnie zaniżone, „wzięte z kosmosu” liczby, nie mające niczego wspólnego z rzeczywistością. Nawet rosyjskie dane były w tym czasie znacznie bardziej wiarygodne od białoruskich. Tylko dwa kraje na świecie zachowały się w ten sposób: Korea Północna i właśnie Białoruś.
Potem rozpoczęły się masowe protesty i antyłukaszenkowskie demonstracje po sfałszowanych przez juntę wyborach prezydenckich w 2020 roku. Reżim nie tylko stłumił je skrajnie brutalnie, ale postanowił dać solidną nauczkę całemu narodowi, aby nikomu już nigdy nie przyszło do głowy się buntować.
Rozpętano powszechny terror, w aresztach stosowano sadystyczne tortury, gwałcono kobiety, mężczyzn i nieletnich, bito zupełnie przypadkowych ludzi na ulicach, w sklepach i w zakładach, masowo zwalniano z pracy i wyrzucano z uczelni na podstawie dowolnego, nawet najbardziej absurdalnego donosu, albo „samodzielnie” fabrykowano zarzuty. Za zwykłego like’a na Facebooku lub ubranie w kolorze biało-czerwono-białym lądowało się na kilka miesięcy w areszcie, a o dużym szczęściu mógł mówić ten, kto wykpił się tylko ogromną grzywną.
Skutek? Najpierw dziesiątki, a potem setki tysięcy ludzi zaczęły uciekać z kraju. Najpierw ci najlepiej wykształceni i przedsiębiorczy, potem zwyczajni robotnicy. Niekiedy nawet nie w obawie przed represjami, bo nigdy w nic się nie angażowali. Po prostu w końcu do wielu dotarło, że na Białorusi czeka ich tylko harówa do śmierci za głodowe pensje i nie ma szansy na jakiekolwiek zmiany.
W Polsce, na Ukrainie, Litwie, Łotwie zaroiło się od nieźle wykwalifikowanych białoruskich informatyków, lekarzy, pielęgniarek, inżynierów, techników, dziennikarzy, nauczycieli, drobnych przedsiębiorców. Szczególnie w przypadku białoruskich informatyków i lekarzy rządy w Warszawie, Wilnie i Rydze dosłownie wyrywały ich wtedy sobie z gardeł.
Potem Rosja uderzyła na Ukrainę, reżim Łukaszenki poparł agresję Putina, a przed tysiącami młodych Białorusinów stanęło widmo przymusowego poboru i wysłania na rzeź w charakterze mięsa armatniego w ramach „bratniej pomocy” dla Rosji. Wielu wolało nie ryzykować i uciec, zaczął się następny masowy odpływ mężczyzn w wieku produkcyjnym, który trwa do dziś.
Ostatnią wisienkę na ten tort położył sam reżim, który z powodu braku siły roboczej ogłosił niedawno wprowadzenie nakazów pracy po studiach dla absolwentów wyższych uczelni. Jeśli jacyś co bardziej zdolni studenci jeszcze się wahali, to teraz i oni wzięli nogi zapas.
Kto pozostał? Bardziej leniwi, mniej zdolni, emeryci, bacie w kołchozach i średnie sowieckie pokolenie, które słusznie zakłada, że na Zachodzie raczej się nie odnajdzie. Oraz setki tysięcy mundurowych najróżniejszych służb, nie tylko wojska i milicji, ale licznych innych agencji rozdętego do gigantycznych rozmiarów aparatu represji, urzędniczego i ideologicznego. To ludzie, którzy niczego nie produkują i niewiele potrafią, ale przecież też chcą jeść, zaś posowiecki reżim przyzwyczaił ich, że powinni mieć lepiej niż szary obywatel.
Tymczasem propaganda Łukaszenki i on sam coraz częściej narzekają, że w kraju brakuje tysięcy lekarzy i setek tysięcy robotników, nawet w takich elitarnych niegdyś zakładach, jak fabryka ciężarówek MAZ w Mińsku, czy mińska Fabryka Traktorów, a kolejne kołchozy po prostu przestają istnieć.
Skutki? Jak podaje insiderski kanał białoruski „Nik i Majk”, z najnowszego raportu demograficznego, który białoruskie służby dostarczyły Łukaszence wynika, że liczba ludności kraju zmniejszyła się do 7,5 mln. Czyli prawie o 1/3 w stosunku do początku rządów Łukaszenki. Ludzie emigrują nawet ze stolicy – Mińska, który właśnie przestał być 2-milionowym miastem.
A teraz porównajmy: Według oficjalnych danych, w czasie II wojny światowej zginęło na froncie lub zostało zamordowanych przez Niemców 2,23 mln Białorusinów, albo – mówiąc precyzyjniej – ludzi mieszkających wtedy na terenie obecnej Białorusi, czyli co czwarty mieszkaniec. Eksterminacji i masowych wywózek Polaków z tych terenów przez sowietów zapewne się tu nie wlicza.
Okazuje się więc, że 30 lat „stabilności i pokojowego życia” pod rządami Aleksandra Łukaszenki ogołociło kraj z większej, a przynajmniej z takiej samej liczby ludności, jak zrobili to na spółkę Hitler i Stalin. Wtedy była to wprawdzie „eksterminacja fizyczna”, a obecnie jedynie „ekonomiczna”, ale skutek ten sam: naród białoruski znika na naszych oczach.
Cóż, sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało. Wygoniłeś pracowitych, rozumnych i zaradnych, namnożyłeś posowieckich pasożytów w pagonach i za biurkami, to sam ich teraz nakarm. Bo samą sowiecką ideologią raczej się najedzą.
MAB
4 komentarzy
qumaty
15 maja 2024 o 19:13jak ktoś umie łączyć kropki to szybko wykoncypuje, że tym nagłym szturmem migrantów łukaszenka „błaga” nas o ostateczne zamknięcie granicy. Po co? No właśnie dlatego, by domknąć ostatnią futkę którą mu poddani (bo przecież nie obywatele) wieją na zachód. Problem w tym, że to my musimy zrobić bo jak sam zamknie to raczej źle to ludność mu odbierze.
LT
16 maja 2024 o 08:58Bialorusini uciekaja to fakt,ale to nie Bialorus jest najbiedniejszym krajem Europy.
Ukraina jest najbiedniejsza,za Kosowem IMoldawia I Albania.
W 1991 byla 2×bogatsza od Polski,dzisiej jest 4x biedniejsza.Putin im nie zakazywal reform
Woleli nacjonalizm I Bandere.
qumaty
16 maja 2024 o 10:13„W 1991 byla 2×bogatsza od Polski”
w 1991 roku PKB Ukrainy i Polski były mniej więcej TAKIE SAME.
inna sprawa że faktycznie przespali 30 lat ekonomicznego rozwoju.
LT
16 maja 2024 o 14:43Dzieki za korekte
Napisalem to co wyczytalem
Tak czy inaczej zgadzamy sie z faktem ze przespali 30 lat!!!
,