Opowieść o utraconym raju dzieciństwa, który dla pięcioletniego bohatera znajdował się na Białorusi, w okolicach miasteczka Lida. Przez tę sielską krainę przetacza się jednak polityka.
Książka, w której przeplata się historia lat 50. i 90., ukazuje opuszczenie rodzinnych stron, ziemi lidzkiej, rozbicie rodziny, strach, niepewność, przeprowadzkę do obcego i nieprzyjaznego świata. Później adaptowanie się w Polsce, przedstawiane często z perspektywy dojrzałego już mężczyzny, zastanawiającego się czy byłoby lepiej pozostać, czy życie potoczyłoby się inaczej. Wytęskniony wyjazd na Białoruś, wizyta u dziadków, odwiedzanie kolegów, znajomych miejsc. Przywoływanie nie zapomnianych nigdy zakątków, przedmiotów i rozmów, odtwarzanie w pamięci najdrobniejszych szczegółów.
Sytuacja ma miejsce w 1957 roku, kiedy to Władysław Gomułka „wynegocjował” powrót Polaków z kresów wschodnich. Na mocy umowy między Polską a ZSRR, rozpoczęła się repatriacja z dawnych Kresów Rzeczypospolitej Polskiej w granice nowej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Wiele rodzin, czujących się Polakami, choć już często nie mówiących po polsku, zdecydowało się opuścić swe domostwa, aby uciec od naczelników sielsowietu, funkcjonariuszy wszelkich służb komunistycznych, od postępującej ateizacji. Wielu wierzyło, że ucieczka z tego koszmaru jest ważniejsza od przywiązania do swej ziemi, wsi, miasteczka, ludzi, obyczajów, mowy. Wielu z nich przeżyło rozczarowania, umierając z tęsknoty, spędzając długie, bezsenne noce, znosząc odrzucenie przez „prawdziwych” Polaków. To odrzucenie było kształtowane również przez ówczesną prasę, która przedstawiała repatriantów jako „persona non grata”, która chce wykraść miejsce w i tak już „ciasnym domu” – Polsce. Ku ich wielkiemu rozżaleniu nie byli tutaj przez nikogo oczekiwani, jedno na co mogli liczyć, to drwina i śmiech. „Kacapy”, „Bałabuchy” – takie było przywitanie ich w wyśnionej i wyczekiwanej przez nich Polsce.
Wielki dramat przeżywały dzieci, które w swojej niewinności i naiwności nie rozumiały, dlaczego nazywa się ich tak, jak np. na Białorusi znienawidzonego „naczalnika sielsowietu”, dlaczego koledzy nie pozwalają im tak zwyczajnie razem grać w piłkę. Tęskniły za utraconym rajem bezpiecznego dzieciństwa…
Jest to bardzo osobista książka, przesycona nostalgią, przeplatana poezją, autentycznymi listami od Babci autora, wzbogacona kresową polszczyzną z białoruskimi naleciałościami. Przepiękna książka, jest jak hymn opiewający kraj dziecinnej niewinności, obraz literacki jest tak ekspresyjny, że wystarczy zamknąć oczy, a łatwo wyobrazić sobie tą lidzką ziemię, domostwa, opłotki, mgły otulające sioła, można usłyszeć bijące dzwony i poczuć zapachy unoszące się wokół domostw.
Smutek jaki narasta w czasie czytania książki, jest nie tylko empatią żalu małego chłopca, tęskniącego za dziadkami, za ciepłym wspomnieniem bezpieczeństwa, ale jest też żalem, że książka jest tak krótka… Wydaje się, że treść Lidy tylko musnęła problemy chłopca, któremu przyszło dorastać w obcym dla niego kraju.
Jak przyznaje sam autor inspirację do napisania Lidy, książki poświęconej Babci, wzbudziła jego mała córeczka, domagając się, żeby tato napisał jej bajkę. Wówczas autor postanowił napisać jej bajkę o pięcioletnim chłopcu, który nagle musiał zmierzyć się z wielką utratą…
Aleksander Jurewicz (ur. 1952 r.) poeta, prozaik, urodził się w Lidzie (obecnie tereny Białorusi). W 1957 roku wraz z rodziną trafił do Polski jako wysiedleniec. Debiutował prozatorsko w prasie w 1971 r. W roku 1977 ukazał się pierwszy tomik poetycki Po drugiej stronie, za który dostał nagrodę „Peleryny” za najlepszy debiut poetycki roku. Zadebiutował powieścią W środku nocy, wydaną w 1980 roku. Powieść Lida została uhonorowana Nagrodą Czesława Miłosza i Nagrodą Fundacji im. Marii i Jerzego Kuncewiczów.
hl.wbp.lublin.pl
1 komentarz
SyøTroll
30 listopada 2015 o 18:50Nigdy tam nie byłem, pradziadek był zawiadowcą, w 1905 roku przeniósł się wraz z prababcią do Warszawy. Ale stamtąd mój ród, a przynajmniej jedna linia przodków.