Rocznica zdobycia Berlina – 2 maja – skłania do refleksji nad rozpowszechnieniem się wśród sowieckich decydentów „zdobycznej gorączki” (trofiejnaja lichoradka) wiosną ostatniego roku wojny. Pół roku dojrzewała koncepcja zrewanżowania się Niemcom za zniszczenia i ogromne straty skarbach kultury ZSRS.Naczalstwo wymyśliło sobie zbudowanie unikatowego i ogromnego muzeum, sławiącego triumf Armii Czerwonej w oparciu o zawartość 350 wagonów z eksponatami kulturalnymi skonfiskowanymi w III Rzeszy i „wyzwolonych” krajach środkowoeuropejskich.
Jeszcze po koniec września 1944 r. do Stalina odważyli się napisać list towarzysze Igor Grabar i Wiktor Łazariew, na codzień historycy sztuki. Otóż cisi pracownicy nauki zasugerowali przepracowanemu Stalinowi, że Związkowi Sowieckiemu przysługuje prawo wyrównania strat własnych poprzez pozyskanie zbiorów niemieckich muzeów. Dwaj naukowcy przezornie przygotowali listę około 2.000 najwartościowszych dzieł sztuki, ale nie słychać o nich więcej.
Podobną propozycję przedłożył Stalinowi w lutym 1945 r. Kremlowi stary bolszewik, pochodzący z polskiej szlachty, Władimir Boncz-Brujewicz, cudem ocalały z czystek dyrektor moskiewskiego Państwowego Muzeum Literatury. Jego list zachęcał do przejmowania wszelakich manuskryptów starosłowiańskich, listów, rękopisów rosyjskich filozofów, naukowców, pisarzy, poetów z archiwów, bibliotek, muzeów w Niemczech i państwach nieprzyjacielskich. Podobne działania proponował w stosunku do dokumentów i książek, dotyczących Słowian, a szczególnie Rosjan. Wszystkie zdobycze powinny być bezzwłocznie przetransportowane do ZSRS. Boncz-Brujewicz sygnalizował też potrzebę skupowania odpowiednich eksponatów po korzystnych cenach w okresie powojennego zawirowania.
Wcześniej bo w styczniu 1945 r. Stalin powołał Komitet ds. Sztuki ZSRS, którego zadaniem było zajmowanie się archiwami i muzeami na zajętych terenach. W obliczu błyskawicznie rozwijającej się zimowej operacji wiślańsko-odrzańskiej, pierwszymi działaniami nowej struktury w lutym 1945 r. było powołanie brygad, złożonych z historyków sztuki, muzyków, reżyserów „w celu realizacji specjalnego zlecenia rządu […] wyborze trofeów wojennych dla instytucji kultury oraz przewiezienia ich do Moskwy”. Fachowcy trafili do sztabów frontów oraz armii w chwili, gdy Boncz-Brujewicz składał dopiero swój spóźniony projekt.
Jako pierwsza brygada ds. sztuki zdobycznej została skierowana w lutym 1945 r. do 69. Armii 1. Frontu Białoruskiego, a jej łupem było 619 dzieł sztuki magazynowanych w fabryce Focke-Wulfa koło Gądek pod Poznaniem (Waldhütten u. Waldwerke). Inną brygadą kierował reżyser teatralny Borys Filippow, operujący przy 1. Froncie Ukraińskim i współkierujący grabieżą z historykiem sztuki, muzykiem i urzędnikiem, zajmującym się zabytkami. Zamieszkali w hotelu w Gliwicach, skąd rozpoznawali Górny Śląsk i przetrząsali księgarnie, arystokratyczne rezydencje i posiadłości przemysłowców, teatry oraz muzea. Pracowali w pośpiechu, wykorzystując do tego niemieckie kobiety i dzieci, gdyż 19 marca górnośląski okręg przemysłowy miał zostać oddany polskiej administracji. Wagony zostały „wypełnione meblami, obrazami, rzeźbami, starodrukami i reprodukcjami, witrażami, porcelaną, fortepianami, starą bronią, dywanami i oczywiście książkami”.
Podobnie było w Wielkopolsce, którą Sowieci uznawali do wiosny 1945 r. za Warthegau, co pozwoliło im na wywiezienie zbiorów poznańskiego Muzeum Cesarza Fryderyka III czyli przedwojennego Muzeum Wielkopolskiego. Niemcy ukryli zbiory we wsi Wysoka w podziemnym magazynie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Mimo zabezpieczenia zbiorów i postawienia warty, część eksponatów zrabowali lub zniszczyli pijane sołdaty. Reszta zmieściła się w 22 wagonach towarowych. Zdobycze kulturalne były udziałem spec-brygady w Gdańsku.
Niestety sowieckie komanda trofiejne nie ograniczały do sterowanej odgórnie grabieży skarbów kultury. Często niszczyły „germańskie” pozostałości, których nie zdołały wywieźć. Barbarzyńskie zachowania czerwonoarmistów doprowadziły do podpalenia wielu dworów, rezydencji czy zamków. Najtragiczniejszym przykładem był Klein Versaillesw Neudeck (Świerklaniec), należący do rodu arystokratycznego Henckel von Donnersmarck. Sowieci zajęli 23 stycznia 1945 r. zamek, natychmiast rozpoczynając grabież i zniszczenie. Nie znając wartości, ani nie mogąc zabrać zbioru starokreteńskich waz, rozbili je na drobne kawałki. Podobnie było z większością wyposażenia zamkowego, który ostatecznie spłonął. Ruiny zostały wysadzone z polecenia Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Tarnowskich Górach w 1962 r., będąc pozostałość „niemiecką”.
Destrukcja obejmowała też całe miasta po wkroczeniu Armii Czerwonej. Praktycznie doszczętnie spłonęły najstarsze zabudowy w Brzegu, Kluczborku, Olsztynie, Opolu, Twardogórze, Trzebnicy. Te ostatnie miasto zostało zajęte bez żadnych walk i zniszczeń wojennych, ale pijani żołnierze Armii Czerwonej puścili z dymem 70 proc. zabudowy miasta. Tymczasem kolejna fala pożarów miała miejsce z okazji majowego świętowania zwycięstwa – to wówczas spłonęły starówka i zamek w Legnicy. Ogólnie ostrożnie można założyć, że na przedwojennych terenach wschodnioniemieckich czerwonoarmiści zniszczyli więcej dzieł sztuki niż zdołali zabezpieczyć, zgromadzić i wyekspediować. Reszty dokonali polscy szabrownicy instytucjonalni i prywatni, a przede wszystkim władza ludowa, pragnąca zatrzeć wszelkie ślady niemieckości tzw. Ziem Odzyskanych.
O wiele cenniejsze i bogatsze łupy Sowieci zagrabili na terenie swojej strefy okupacyjnej i to pomimo, że wiele zostało zniszczonych w alianckich bombardowaniach. Jednak najcenniejsze trafiały do nieczynnych sztolni kopalnianych, czy zamków położonych w Saksonii i Turyngii, ale też w Poczdamie, oraz Reinsbergu. Już w maju sowieckie brygady ds. sztuki zdobycznej zaczęły odkrywać magazyny w Bernburgu, Schönebeck, co było początkiem ujawnionych ukryć i spowodowało przysłanie dodatkowych ekspertów z Moskwy. Tylko do końca listopada 1945 r. zdołali wypełnić „sztuką zdobyczną” 160 wagonów, w tym całe biblioteki Kancelarii Rzeszy, Ostministerium oraz zbiory starodruków z egzemplarzami pierwszego wydania Biblii Gutenberga.
Jednym ze słynniejszych łupów była „kolekcja Bałdina”, nazwana od nazwiska sowieckiego kapitana saperów, który ocalił od zniszczenia 362 rysunki i dwa obrazy, takich mistrzów jak Delacroix, Degas, Dürer, Van Dyck, Van Gogh, Goya, Manet, Rafael, Rembrandt, Rodin, Rubens, Toulose-Latrec czy Tycjan z ponad 1500, które znajdowały się w podziemiach zamku Karnzow. Udało mu się powstrzymać żołnierzy od oświetlania sobie drogi w piwnicach podpalanymi zabytkowymi dziełami. Z innym oficerem wymienił rysunek Durera za buty skórzane. Bałdin dzieła sztuki wywiózł w walizce. Po powrocie do Moskwy zdeponował swój skarb w Muzeum Architektury, w którym zaczął pracować, a z czasem został jego dyrektorem. Później przez trzy dekady usiłował bezskutecznie nakłonić przedstawicieli sowieckiej nomenklatury – Breżniewa, Susłowa, Ligaczowa i Gorbaczowa – do oddanie kolekcji prawowitym właścicielom, Kunsthallew Bremie.
Berlińska Gemäldegaleriezostała ogołocona z 441 obrazów, w tym siedmiu dzieł Rubensa, trzech Caravaggia i trzech Van Dycków. Ponadto w sowieckim raju zniknęły rzeźby Nicoli Pisano, reliefy Donatella, płótna Botticellego, złoto Eberswaldu i skarb sztuki merowińskiej. Tymczasem w jednej z berlińskich wież obrony przeciwlotniczej „oficjalnie” spłonął po przypadkowym zaprószeniu ognia przez Sowietów skarb Priama, odkryty w Troi i Mykenach przez Schliemanna! Szczególnym odkryciem czerwonoarmistów był Ołtarz Pergamoński odnaleziony w ZOO we Frankfurcie nad Odrą. Kamieniołom w Großcotta chronił część zbiorów drezdeńskiej Gemaldegalerie Alte Meister, a resztę Sowieci znaleźli w podziemiach zamku Weesenstein i okolicy Pockau-Lengefeld. W ten sposób magazyny moskiewskiego Muzeum Sztuki Pięknej im. Puszkina wzbogaciły się o Madonnę SykstyńskąRafaela, czternaście obrazów Rembrandta, dwanaście van Dycka, jedenaście Rubensa, pięć Tycjana, cztery Veronesego, trzy Tintoretta i ponad 540 innych płócien z drezdeńskiej galerii.
Stalin, powiadomiony telegraficznie przez marszałka Koniewa o znalezisku, odpowiedział 12 czerwca 1945 r.: „Proszę zapewnić niezbędną pomoc podczas transportu do Moskwy przygotowywanego ładunku przez brygadę płk Rototajewa. Należy pamiętać, że jest to fracht o narodowym znaczeniu i jako taki wymaga zapewnienia mu niezbędnego bezpieczeństwa”. A przecież ogrom ksiąg, mebli, obrazów i rzeźb stał się celem barbarzyńskich praktyk czerwonoarmistów niszczenie „tego co niemieckie”. Zgodnie z jedną dyrektyw Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec było zlikwidowanie do 1 stycznia 1947 r. wszystkich muzeów, wystaw, pomników o charakterze militarystycznym. Systematyczna i planowa grabież sowieckiej strefy okupacyjnej trwała do 1948 roku.
Poza łupieniem przez agendy państwa totalitarnego dochodziło jeszcze masowe plądrowanie przez żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej. W myśl zasady „ryba psuje się od głowy”, podwładni czynili tak samo jak ich dowódcy, których jednak charakteryzował większy rozmach. Sam marszałek Żukow dawał najlepszy przykład, co wypunktowała mu sowiecka bezpieka: „Dwa pokoje daczy zamieniono w skład, gdzie przechowuje się olbrzymią ilość wszelkiego rodzaju przedmiotów i kosztowności. Na przykład: tkanin wełnianych, jedwabiu, brokatu, aksamitu i innych materiałów – łącznie ponad 4000 metrów; futra – sobole, małpy, lisy, uchatki, brajtszwance, karakuły – łączenie 323 sztuki; giemza najwyższej jakości – 35 sztuk; kosztownych dywanów i arrasów dużych rozmiarów, wywiezionych z pałacu poczdamskiego oraz innych zamków i domów niemieckich – łącznie 44 sztuki; […] cennych obrazów malarstwa klasycznego dużych rozmiarów [sic!] w ramach artystycznych – łącznie 55 sztuk […]; kosztownych serwisów, zastawy stołowej (porcelana zdobiona i kryształy) – 7 dużych skrzyń; kompletów srebrnych i do herbaty – 2 skrzynie, bogato zdobionych akordeonów – 8 sztuk, rzadkiej broni myśliwskiej firmy Holland & Holland i innych – łącznie 20 sztuk”. Ostatecznie Stalin kazał skonfiskować cały zdobyczny majątek Żukowa, a „Marszałka Zwycięstwa” zesłał do Uralskiego Okręgu Wojskowego.
Niżej w hierarchii i przez to mniej farta miał generał Konstantin Tielegin, który był torturowany po aresztowaniu. NKWD oskarżyła go rabunek kosztowności w Polsce i Niemczech, szkalowanie Armii Czerwonej oraz wysługiwanie się Anglosasom. Czekiści znaleźli niezbite dowody winy generała: 16 kg wyrobów ze srebra, liczną porcelanę, gobeliny, antyki i inne wartościowe precjoza. Tielegin otrzymał 25 lat łagru, ale po śmierci Stalina został zwolniony. Oczywiście funkcjonariusze tajnej policji również wzbogacali się na trofiejnych łupach, czego dowodem fanty zgromadzone przez powojennego szefa bezpieki, Abakumowa oraz wielu innych funkcjonariuszy NKWD/KGB, GRU, MBP czy GZI – choć warto przywołać zrabowanie w Kancelarii Rzeszy przez Lwa Bezymieńskiego kilkunastu futerałów z ponad 100 ulubionymi płytami gramofonowymi Hitlera, które dopiero 1991 r. odkryła córka tego czekisty i pisarza – nigdy nie oddane niemieckim właścicielom.
Na Marszałkach Związku Sowieckiego i generałach nie kończyło się szaleństwo rabowania. Stalin pozwalał co miesiąc każdemu generałowi wysłać paczkę 16-kilogramową, oficerom przysługiwało sześć kilogramów mniej, zaś sołdaty i starszyny musiały się zadowolić tylko 5 kg. To wymagało utworzenie odrębnych baz dla przesyłek z dodatkowym personelem, kompaniami ochrony oraz transportem. Ogrom dóbr i towarów, które znalazły się na wysięgnięcie ręki powodował szok kulturowy przy postępującej demoralizacji całej Armii Czerwonej. Łupy powodowały, że wojska sowieckie zmieniały się nawet zewnętrznie: „Czołgi zakopcone i zachlapane błotem przykrywały pstrokate i jasne dywany, a na dywanach siedzieli umorusani pancerniacy […] Obsługa armat, która zawsze podróżowała na skrzyniach z amunicją, obłożyła się miękkimi i kanapowymi poduchami, haftowanymi jedwabiem […] W strumieniu czołgów, armat, samochodów, podwód i dwukółek, często trafiała się stara ziemiańska kareta”.
Tragiczny los „sztuki zdobycznej” dotyczył szczególnie ksiąg, manuskryptów czy rękopisów partytur. Na muzyczne łupy złożyły się zbiory Królewskiej Kolekcji Starych Instrumentów Muzycznych, Archiwum Muzycznego Biblioteki Królewskiej, Narodowego Instytutu Badań Muzycznych i wielu innych placówek muzykologicznych. Leningradzkie i moskiewskie biblioteki pękały w szwach – składowały woluminy jeden na drugim w piwnicach, czy nie ogrzewanych szopach – umożliwiając ich uszkodzenie, całkowite zniszczenie, a nawet kradzież wielu książek spośród kilkunastu milionów trofiejnych knig. Rękopisy klasycznych kompozytorów (Beethovena, Mozarta, Haydna, Schuberta, Rossiniego i innych) trafiły do moskiewskiego Muzeum Kultury Muzycznej, choć bez kilku oryginałów pierwszych z wymienionych kompozytorów, które trafiły na „czarny rynek”. Aż 276 egzemplarzy rękopisów zniszczyła pleśń, bo bezmózgi urzędnik skierował je na przechowanie w wilgotnej piwnicy. Setki innych skarbów kultury zostało podobnie zaprzepaszczonych. Wśród trofiejnych książek biblioteki im. Lenina, znalazły się te które okupant niemiecki zrabował w Polsce – przezornie kierownictwo placówki kazało „polskie” książki składować oddzielnie. Zaskoczeniem było zwrócenie Warszawie w latach 1945-46 22 dzieł sztuki z przewiezionych do Muzeum im. Puszkina. Poza możliwościami sprawdzenia pozostaje jak dużo polskiej spuścizny kulturalnej zdobytej przez Niemców przejęli Sowieci i niszczeje do dziś w rosyjskich, białoruskich i ukraińskich placówkach (przykładem unikalne zbiory muzycznych płyt bakelitowych roztrzaskane w Kijowie przed dwudziestu laty!).
Skromniejsze możliwości posiadali Polacy, którzy również podjęli się wysiłku instytucjonalnego szabru. Duża część placówek państwowych, w tym uniwersytety została pozbawiona jakichkolwiek sprzętów. Aby zaradzić podstawowym brakom rozpoczęto tworzenie „delegacji”, mających „zabezpieczyć” meble, sprzęty biurowe, ale też książki i dzieła sztuki, które przeoczyli Sowieci. Za cud można uważać przypadkowe odkrycie na Śląsku kolekcji niemieckich starodruków z Preußischen Staatsbibliothek zu Berlin, które zostały przewiezione w 1944 r. przez Niemców do opactwa Cystersów w Grüssau (Krzeszów). Wśród starodruków znajdowały, m.in. manuskrypty dzieł Goethego, Mozarta, Beethovena, Bacha , a nawet autograf hymnu niemieckiego Hoffmanna von Fallersleben. Po wojnie Grüssau (Krzeszów) znalazły się na terytorium administrowanym przez Polskę. Całość zbioru tzw. „Berlinki” trafiła do krakowskiej Biblioteki Jagiellońskiej. Polska strona podkreśla fakt, że Polska weszła w posiadanie zbiorów Berlinki nie w drodze grabieży, tylko dzieła te po zakończeniu wojny na terenach, które przypadły Polsce w wyniku konferencji poczdamskiej.
Wiele instytucji na Ziemiach Odzyskanych, jak i w centrum kraju rozpoczęło tego typu działalność.
Poza instytucjonalnymi działaniami pro publico bono, pojawiła się też osoba wyspecjalizowanego „szabrownika kulturalnego”, który rozpoczął działania najpóźniej, gdy nie starczało pożądanych dóbr użytkowych. „Wśród szabrowników nie było na początku znawców w tej dziedzinie – ale to szybko się zmieniło – To znów jakiś świeżo upieczony studencina, entuzjasta «białych kruków», twarz ascety […]. Ogromne okulary w amerykańskiej oprawie kryją świńskie oczka, chytre, przebiegłe. W pierwszej chwili zaskakuje człowieka swą wymową i znajomością tematu […]. Grzebie wśród stosów pergaminów i biblii z XIII w.; jego lepkie, czujne palce mnożą się jak stonoga. Chwyta, ładuje, wiąże…” Koniunkturę wyczuli od razu Niemcy, którzy pozostali w okupowanych Heimatach – ich grupy przeszukiwały w sierpniu 1945 r. ruiny Gdańska – wiedzieli gdzie można znaleźć dzieła sztuki, a te odkupywali polscy handlarze i szabrownicy. Jeden z nich tylko w pierwszej połowie 1946 r. zdążył przywieźć cztery dywany perskie i afgańskie, trzy płótna szkoły holenderskiej, jedno dzieło szkoły monachijskiej, cztery obrazy w stylu empirei wiele mniejszych bibelotów z Ziem Odzyskanych, ogołacanych wcześniej przez czerwonoarmistów.
Dwa lata po śmierci Stalina nastąpiła częściowa odwilż, co umożliwiło zwrot władzom NRD „1,5 mln przedmiotów muzealnych, w tym Ołtarz Pergamoński czy większości kolekcji Muzeum Drezdeńskiego, w tymMadonen Sykstyńską i Śpiącą Wenus. „Nic nie otrzymaliśmy w zamian” – przypomniała Irina Antonowa, dyrektor Muzeum im. Puszkna. Na sowieckim geście skorzystali w niewielkim stopniu też peerelowscy i węgierscy towarzysze. Później na trzy dekady wszyscy zainteresowani zapomnieli o „sztuce zdobycznej”, której miało pozostać w sowieckich muzeach tylko 10 proc. tego co zrabowała Armia Czerwona w 1945 r.
Dopiero upadek komunizmu umożliwił rozpoczęcie nieoficjalnych negocjacji niemiecko-rosyjskich. Prezydent Borys Jelcyn skłaniał się do oddania zrabowanych dzieł sztuki, a Rosjanie zaczęli prezentować niemieckie i węgierskie łupy na ponad 30 wystawach. Na przeszkodzie stanęło uchwalenie w ekspresowym tempie 15 kwietnia 1998 r. przez Dumę ustawy federalnej: „O skarbach kulturalnych przemieszczonych do Związku Sowieckiego w rezultacie II wojny światowej”. Obecnie Rosja kategorycznie odmawia zwrotu Niemcom czegokolwiek, uznając wywiezione dzieła sztuki ze swojej strefy okupacyjnej jako rekompensatę za zniszczone i zagrabione przez Niemców własne eksponaty muzealne. Wyjątkiem są przedmioty zrabowane przez sowieckich żołnierzy oraz te, należące do antyfaszystów i kościołów. Dzięki temu po długich negocjacjach Rosjanie oddali w 2002 r. XIV-wieczne witraże Marienkirchewe Frankfurcie nad Odrą – Niemcy musieli zapłacić Ermitrażowi za ich renowację 400.000 dolarów i zobowiązali do odbudowania nowogrodzkiej Cerkwi Wniębowzięcia na Wołotowoje Polie. Później było gorzej, gdyż Duma zahamowała oddanie do bremeńskiego Kunsthalle kilkuset akwareli, grafik i obrazów ze wspomnianej „kolekcji Bałdina” i kazała przekazać ją do Ermitrażu. Polska postępuje podobnie odmawiając zwrotu Berlinki. Kolekcja warta 20 mld dolarów jest uznawana za reparację za dzieła sztuki zagrabione i zniszczone przez Niemców. Zbliżony charakter ma kolekcja berlińskiego Deutsche Luftfahrt Sammlung, składająca się z 25 samolotów (część z nich to tylko fragmenty pierwszowojennych płatowców, a jednym z nich jest zdobyty przez Niemców polski myśliwiec PZL P-11c), która po odnalezieniu przez polskich żołnierzy w Kuźnicy Czarnkowskiej koło Poznania, trafiła do krakowskiego Muzeum Lotnictwa Polskiego. Od lat 80. XX wieku Niemcy zabiegali o rewindykację kolekcji. Muzeum Komunikacji i Techniki w Berlinie podpisało w 1986 roku umowę z ówczesną dyrekcją krakowskiego muzeum. Samoloty miały być restaurowane parami w Niemczech. Zaś po remontach wykonanych przez Niemców, jeden płatowiec miał wracać do Krakowa, a drugi jako zostawać w niemieckim muzeum jako „stały depozyt”. Pierwsze dwa samoloty trafiły w 1987 r. do ówczesnego Berlina Zachodniego. Do Polski powrócił słabo odrestaurowany Albatros L30 z 1919 roku , a Niemcy zachowali sobie o wiele cenniejszy samolot z 1913 roku – Jeannin Stahltaube (eksponowany bez zaznaczenia, że to polski depozyt). Władze polskie zerwały umowę po 1989 roku, gdyż mogło to doprowadzić do utraty połowy kolekcji. Te samoloty są i będą w Krakowie – twardo stawia sprawę dyrektor muzeum Krzysztof Radwan – Jeśli do kogoś nie trafia ten argument, to kolejnym jest tzw. restytucja zastępcza za polskie zbiory lotnicze utracone w wyniku działań wojennych.
Edward Gierek oddał jeszcze w 1977 r. Erichowi Honeckerowi oryginały partytur Bacha, Beethovena oraz Mozarta (Czarodziejskiego fletu), jako „dar narodu polskiego dla narodu NRD”, otrzymując w zamian portret „Jana III Sobieskiego”. Po 23 latach premier Jerzy Buzek przekazał kanclerzowi Schröderowi najstarsze wydanie Biblii w tłumaczeniu Marcina Lutra – ale Niemcy nic nie przekazali w zamian. Warte przypomnienia jest wystąpienie na Uniwersytecie Jagiellońskim niemieckiego naukowca. Rektor Uniwersytetu w Heidelbergu, prof. Peter Hommelhoff, zaproponował aby zbiory pozostawić w Polsce, tworząc bibliotekę dzieł o wartości ogólnoeuropejskiej. Mimo wielokrotnych zachęt Warszawy przez Berlin do podpisania umowy o wzajemnej rewindykacji dzieł sztuki z państwowych zbiorów nie doszło do tego. Jak wiadomo gros polskich zagrabionych skarbów kultury znajduje się w prywatnych niemieckich kolekcjach.
Feliks Koperski
1 komentarz
józef III
7 maja 2019 o 12:45szuje, szuje, barbarzyńcy