
Collage: 24TV / SG Ukrainy
Długi Neptun wkrótce może stać się największą zmorą rosyjskiego dowództwa.
Ukraina pierwszy raz użyła Długiego Neptuna do porażenia rosyjskiej rafinerii w Tuapse w nocy na 14 marca. Pocisk spokojnie przeleciał przez rosyjską obronę powietrzną i precyzyjnie trafił w cel.
Czym różni się Długi Neptun z rakietą R-360 od zwykłego przeciw-okrętowego Neptuna, nad którym Ukraina pracowała od 2014 roku? Jak nietrudno zgadnąć – zasięgiem.
Jakiś bystry inżynier już na wstępnym etapie zaprojektował ten pocisk tak, by z czasem można było coraz bardziej zwiększać jego donośność. Pierwsze wersje miały w 2022 roku zasięg 280 km, ale tyle już wystarczyło, by posłać na dno rosyjski krążownik „Moskwa”.
Wkrótce potem zasięg zwiększono do 500 km, a obecnie jest to już 1 tys. km – tyle przynajmniej deklaruje Wołodymyr Zełenski, gdyż szczegółowych charakterystyk technicznych nikt przecież nie ujawni.
Tyle wystarczy jednak z powodzeniem, by dotkliwie razić rosyjskie składy paliw, fabryki, lotniska, węzły łączności i magazyny amunicji nawet na bardzo głębokich tyłach frontu.
Ale Długi Neptun ma jeszcze jedną cechę – prawdopodobnie o wiele groźniejszą, która spędza obecnie sen z powiek rosyjskim sztabowcom. Otóż jego wysokość przelotu to zaledwie 3 metry nad powierzchnią ziemi, z możliwością precyzyjnego omijania pod drodze wszelkich przeszkód terenowych – ujawnia ukraiński ekspert Ołeksandr Kowalenko.
Tymczasem najnowocześniejszy rosyjski system obrony powietrznej S-400 ma – zgodnie z oficjalnymi charakterystykami – minimalny pułap wykrywania i rażenia nadlatujących pocisków – 5 metrów.
To właśnie dzięki temu w 2023 roku ukraiński R-360 bez problemu doleciał do systemu S-400, który Rosjanie rozlokowali na Półwyspie Tarchankut na Krymie i zrównał z ziemią tę wyrzutnię, która nawet nie zdążyła zauważyć, że coś w nią leci. Ukraińskie dowództwo potraktowało to wtedy jako udany test skuteczności tej rakiety.
Wreszcie jest i trzeci atut Neptuna: jest on zaprojektowany tak, by działać zarówno jako wyrzutnia przeciw-okrętowa z ziemi lub z morza, wyrzutnia ziemia-ziemia lub wyrzutnia powietrze-ziemia z samolotów, w tym nawet ze zwykłych myśliwców. Widać, że również w tym przypadku, ktoś był bardzo przewidujący.
Można więc zapytać: skoro armia ukraińska ma już na wyposażeniu taką wunderwaffe, to dlaczego tak rzadko jej używa? Problemem jest oczywiście zbyt mała liczba tych pocisków. A to dlatego, że ich produkcję masową zaczęto rozwijać zbyt późno.
Kiedy w 2014 roku Rosja anektowała Krym, zabrała też wszystkie rozlokowane tam wtedy należące do armii ukraińskiej posowieckie wyrzutnie „Rubież”. Na tamtą chwilę Ukraina pozostała więc w ogóle bez skutecznych pocisków przeciw-okrętowych.
Dopiero wtedy rozpoczęły się intensywne prace nad Neptunem, gdyż wcześniej – za prezydentury Krawczuka, Kuczmy, Juszczenki i tym bardziej Janukowycza – nie robiono w tym zakresie dosłownie nic.
W ekspresowym jak na taki projekt tempie udało się pomyślnie zakończyć wszystkie próby już 2019 roku, ale potem znowu – z niezrozumiałych przyczyn – produkcja seryjna nie ruszyła. I dopiero wybuch pełnoskalowej wojny z Rosją sprawił, że zaczęto „na gwałt” przyspieszać produkcję Neptunów, tworząc równolegle ich „długą” wersję lądową.
Teraz jest to już pełnowartościowy pocisk manewrujący względnie dużego zasięgu. A ile faktycznie tych wyrzutni i rakiet ma obecnie na stanie armia ukraińska i w jakim tempie są produkowane kolejne? To wie jedynie najwyższe ukraińskie dowództwo. Jedno jest pewne: im więcej i im szybciej, tym pozycja przetargowa Ukrainy w wojnie będzie silniejsza.
Zobacz także: To pewne: ruszą w kwietniu na skalę straszliwą! Koszt będzie potworny, ale to bój o wszystko.
KAS
1 komentarz
Kocur
17 marca 2025 o 21:11To do roboty Ukraino, dajcie ruskim czadu!!!